– Ja umieram, prawda?

Zamarła, kiedy usłyszała te słowa. Zobaczyła martwe spojrzenie jego oczu. Nagle otrząsnęła się i podeszła do łóżka.

– Jeśli nie chcesz, to na pewno nie umrzesz. – Wiedziała, że musi z nim rozmawiać szczerze, a nawet trochę brutalnie. – Wszystko zależy od ciebie. – Stała bardzo blisko i patrzyła mu prosto w oczy, ale nie sięgnął po jej rękę.

– Pleciesz bzdury. Przecież to nie był mój pomysł, żeby strzelili mi w tyłek.

– Pewnie, że twój. – To zabrzmiało prawie beztrosko i to go rozwścieczyło.

– Co to ma znaczyć, do diabła?

– To, że mogłeś jeszcze chodzić do szkoły. Ale wolałeś się zabawić. I oszukałeś się. Zaryzykowałeś i straciłeś.

– Tak. Tylko, że nie straciłem kilku dolarów, ale moje nogi. To nie są tylko kawałki mięsa.

– Przecież one są na swoim miejscu. – Spojrzała w dół na jego bezużyteczne kończyny, a on niemal rzucił się na nią.

– Nie gadaj głupstw. Do czego one mi teraz?

– Jeśli je masz i ciągle jeszcze jesteś żywy, to jest mnóstwo do zrobienia. Z tego, co mówią pielęgniarki, zawsze możesz spróbować się podnieść.

Jeszcze nigdy nie rozmawiała z nim tak bezpośrednio i Wigilia nie była może najbardziej właściwym dniem do wygłaszania kazania, ale wiedziała, że nadszedł już czas, żeby go przycisnąć do muru, zwłaszcza teraz, kiedy ogarniały go myśli samobójcze.

– Słuchaj, spójrz na jasne strony. Masz jeszcze szansę go uruchomić i nawet złapać trypra.

– Niedobrze mi się robi, jak cię słucham. – Odwrócił się od niej, a ona niewiele myśląc złapała go za ramię, tak że musiał odwrócić się do niej znowu.

– Słuchaj, to ty mnie denerwujesz. Połowa twojego plutonu zginęła, a ty żyjesz, więc nie leż tu i nie rozpaczaj nad tym, co straciłeś. Pomyśl o tym, co masz. Twoje życie się jeszcze nie skończyło, chyba że sam tego chcesz, aleja na to nie pozwolę. -Jej oczy wypełniły się łzami. – Chcę, żebyś skończył z tym wylegiwaniem się. Jeśli będę musiała, to przez najbliższe dziesięć lat będę cię ciągnęła za włosy, żebyś ruszył tyłek i znowu zaczął żyć. Jasne? – Po twarzy spływały jej łzy. – Nie pozwolę ci się poddać. Nigdy! Rozumiesz? – I powoli, powoli… ujrzała w jego oczach cień uśmiechu.

– Jesteś zupełnie szalona, wiesz, Tan?

– Tak, może i jestem, ale dowiesz się, jak bardzo jestem szalona, dopiero wtedy, kiedy zrobisz w swoim życiu coś pożytecznego. Zrób to dla mnie i przede wszystkim dla siebie. – Otarła łzy z policzków.

Uśmiechnął się do niej i w tej chwili po raz pierwszy od wielu dni, wyglądał tak jak dawny Harry, którego znała.

– Wiesz, co to jest?

– Co? – Była zdezorientowana. To był jeden z najważniejszych dni w jej życiu, nigdy jeszcze nie była tak podekscytowana.

– To wszystko przez tę energię seksualną, która gromadzi się w tobie od lat i dlatego masz w sobie tyle wigoru. Czasami naprawdę potrafisz człowiekowi dopiec.

– Dzięki.

– Nie ma sprawy. – Uśmiechnął się i na minutę zamknął oczy. Otworzył je znowu. – Czemu się tak wystroiłaś? Wybierasz się gdzieś?

– Tak. Tutaj się wybrałam. Do ciebie. Dzisiaj jest Wigilia. – Jej oczy złagodniały i uśmiechnęła się do niego. – Witaj z powrotem w świecie ludzkich istot.

– Podobało mi się to, co powiedziałaś przedtem.

Nadal się uśmiechał. Tana zauważyła, że jego napięcie i stres minęły- Jeśli jego wola przeżycia będzie wystarczająco silna, wszystko się jakoś ułoży. W pewnym sensie. Tak powiedział neurochirurg.

– A co ja powiedziałam…? masz na myśli ten kawałek o ruszeniu tyłkiem i zrobieniu czegoś pożytecznego… już najwyższy czas. – Była zadowolona.

– Nie, ten o uruchomieniu go i złapaniu trypra.

– Idź do diabła. – Rzuciła mu spojrzenie pełne pogardy. W tym momencie do pokoju weszła jedna z pielęgniarek i zaczęli się śmiać. Przez chwilę było tak wesoło jak w dawnych czasach. Do pokoju wszedł ojciec Harry'ego. Oboje wyglądali teraz tak, jakby ich przyłapano na gorącym uczynku. Śmiech urwał się gwałtownie. Harrison Winslow uśmiechnął się. Bardzo chciałby zaprzyjaźnić się z synem, zwłaszcza teraz, kiedy wiedział, jak Harry lubił tę dziewczynę.

– Nie zwracajcie na mnie uwagi, nie miałem zamiaru popsuć wam zabawy. Z czego się tak śmialiście? Tana oblała się rumieńcem.

– Twój syn był bezczelny jak zwykle.

– To nic nowego. – Harrison usiadł na jednym z dwóch krzeseł i popatrzył na nich. – Chociaż, można by pomyśleć, że z okazji Wigilii Bożego Narodzenia mógłby się zdobyć na więcej uprzejmości.

– Właściwie mówił o pielęgniarkach i…

Harry zaczerwienił się i zaczął zaprzeczać. Tana śmiała się i nagle Harrison także przyłączył się do nich. W pokoju zapanowało nagle jakieś nieme porozumienie, ale też nie można było powiedzieć, aby wszyscy czuli się swobodnie. Rozmawiali razem przez pół godziny. Potem Harry zaczął wyglądać na zmęczonego i Tana wstała.

– Przyjechałam, żeby dać ci świątecznego całusa. Nie wiedziałam nawet, czy nie będziesz spał.

– Ani ja. – Harrison Winslow także się podniósł.

– Odwiedzimy cię jutro, synu.

Obserwował, w jaki sposób Harry patrzył na Tanę i chyba już zrozumiał. To nie była jej wina, że Harry się w niej zakochał, a on z jakiegoś powodu trzymał to przed nią w tajemnicy. Harrison nie mógł zrozumieć, dlaczego. Coś się za tym wszystkim kryło, ale nie miał pojęcia, co. Znowu spojrzał na swojego syna.

– Czy nie potrzebujesz czegoś jeszcze, zanim wyjdziemy?

Harry posmutniał i zaprzeczył ruchem głowy. Potrzebował czegoś, ale oni nie mogli mu tego dać. Chciałby odzyskać swoje nogi. Ojciec to rozumiał i delikatnie położył dłoń na jego ramieniu.

– Do zobaczenia jutro, synu.

– Dobranoc. – Pożegnanie Harry'ego z ojcem nie było zbyt wylewne, ale jego oczy rozbłysły, kiedy przeniósł spojrzenie na tę piękną jasnowłosą dziewczynę.

– Zachowuj się, Tan.

– A niby dlaczego? Ty tego nie robisz. – Śmiejąc się ucałowała go i szepnęła: – Wesołych Świąt, dupku.

Zaśmiał się, a ona wyszła na korytarz zaraz za jego ojcem.

– Wydaje mi się, że wyglądał lepiej, nie sądzisz? Nieszczęście jego syna zaczynało ich zbliżać do siebie.

– Tak. Myślę, że najgorsze ma już za sobą. Teraz czeka go powolna wspinaczka na wysoką górę.

Harrison pokiwał głową i wsiedli razem do windy, by zjechać na dół. Wydało im się jakby to stało się ich zwyczajem, a przecież robili to tylko raz. Wspólny spacer tego popołudnia rzeczywiście zbliżył ich do siebie. Harrison otworzył przed nią drzwi do samochodu. To była ta sama srebrna limuzyna.

– Chciałabyś coś zjeść?

Miała zamiar odmówić, ale uświadomiła sobie, że nie jadła w ogóle kolacji. Wybierała się na nocną Pasterkę, ale nie chciało jej się iść samej. Spojrzała na niego, zastanawiając się, jak on by na tę propozycję zareagował, zwłaszcza teraz.

– Być może. Czy miałbyś ochotę wybrać się potem o północy na Pasterkę?

Spoważniał i kiwnął głową. Tana ponownie znalazła się pod jego urokiem. Poszli szybko zjeść hamburgera, rozmawiając o Harrym, wspominając czasy Cambridge. Opowiedziała mu parę zwariowanych historyjek, które przeżyła z Harrym, a on śmiał się razem z nią, nadal jednak nie mogąc zrozumieć do końca, podobnie jak Jean, co właściwie ich ze sobą łączyło, jakie naprawdę żywili do siebie uczucia. Potem wybrali się na Pasterkę. Kiedy zaczęli śpiewać

Cicha Noc, po twarzy Tany płynęły łzy. Myślała o Sharon, swej ukochanej przyjaciółce i Harrym. O tym, jakie miał szczęście, że przeżył. Kiedy spojrzała na jego ojca, stojącego przy niej, tak dystyngowanego i dumnego, spostrzegła, że on także płacze. Kiedy usiedli, dyskretnie wytarł nos. Gdy odwoził ją do Berkeley po mszy, pomyślała że czuje się wspaniale w jego towarzystwie. Prawie drzemała po drodze do domu. Była bardzo zmęczona.

– Co robisz jutro?

– Chyba odwiedzę Harry'ego. I w końcu któregoś dnia muszę zająć się nauką. Mam mnóstwo zaległości. – Ostatnio w ogóle się nie uczyła.

– Czy mógłbym zaprosić cię na lunch, zanim pójdziesz do szpitala?

Była wzruszona, że o tym pomyślał, i przyjęła zaproszenie. Wysiadając z samochodu od razu zaczęła się martwić, co na siebie włoży. Ale kiedy wróciła do pokoju, nie miała już czasu, aby się tym przejmować. Była wykończona. Zrzuciła z siebie ubranie, pozostawiając je na podłodze, wskoczyła do łóżka i momentalnie zasnęła. Tymczasem w Nowym Jorku, jej matka nie mogła zasnąć i siedziała samotnie w fotelu, płacząc przez całą noc. Tana nie zadzwoniła, Artur także się nie odezwał z Palm Beach. Spędziła cały wieczór i noc rozmyślając o czymś, czego nie dopuszczała nawet do siebie, o tej mrocznej stronie swego życia.

Była na Pasterce, tak jak kiedyś zwykły to robić z Taną, i o wpół do drugiej wróciła do domu. Oglądała telewizję.

Około drugiej ogarnęło ją przemożne uczucie samotności. Przylgnęła do oparcia, nie mogąc się ruszyć, niemal nie mogąc oddychać. I po raz pierwszy w życiu zastanawiała się nad popełnieniem samobójstwa. Koło trzeciej nie mogła już wytrzymać tego napięcia. Pół godziny później poszła do łazienki i wyjęła buteleczkę tabletek nasennych, których nigdy nie używała. Drżąc na całym ciele zmusiła się, by je odłożyć. Chciała za wszelką cenę je połknąć, ale jednak nie mogła się na to zdobyć. Wolałaby, żeby ktoś ją powstrzymał, żeby jej powiedział, że wszystko będzie dobrze. Ale kto to zrobi? Tana była daleko i pewnie już nigdy z nią nie zamieszka, a Artur miał swoje własne życie. Odwiedzał ją, kiedy miał na to ochotę, ale nigdy wtedy, gdy go potrzebowała. Tana miała rację, ale Jean bała się do tego przyznać. To za bardzo bolało. Zamiast tego, zawsze brała w obronę jego i stawała po stronie tych jego egoistycznych, zepsutych dzieci, tej dziwki Ann, która zawsze zachowywała się wobec niej bezczelnie, i Billy'ego, niegdyś słodkiego chłopczyka, ale teraz… prawie ciągle był pijany. Jean zaczynała się zastanawiać, czy Tana mówiła wtedy prawdę. Jeśli nie był tym spokojnym, młodym człowiekiem, za jakiego go uważała, i jeśli to się zdarzyło… Wspomnienie wydarzenia, o którym mówiła Tana cztery lata temu, załamało ją zupełnie. A jeśli to była prawda…? Jeśli on… A ona w to nie uwierzyła… to było ponad jej siły… czuła jakby całe jej życie runęło tej nocy w gruzy i nie mogła już tego znieść, siedząc w fotelu i patrząc na pigułki, które trzymała w dłoni. To było jedyne rozwiązanie, jakie jej pozostało. Zastanawiała się, co pomyśli Tana, kiedy zadzwonią do Kalifornii, żeby przekazać jej wiadomość. Ciekawe, kto znajdzie jej ciało… może dozorca… albo któraś z koleżanek z pracy… gdyby chciała czekać na Artura, to nastąpiłoby to za kilka tygodni. To, że nie było nawet kogoś, kto wkrótce znalazłby jej ciało, załamało ją jeszcze bardziej. Pomyślała, że napisze do Tany list, ale wydawało jej się to zbyt melodramatyczne, a poza tym nie miała już nic do powiedzenia, z wyjątkiem tego, jak bardzo kochała swoje dziecko i jak bardzo się starała, żeby być dobrą matką. Płakała myśląc o latach, kiedy Tana dorastała, wspominała ich ciasne mieszkanko, spotkanie z Arturem, nadzieje na małżeństwo… całe życie przewijało się przed jej oczami, kiedy ściskała w dłoni tabletki nasenne.