– Jak to cię zgwałcił? Umówiłaś się z nim?

Zaprzeczyła. – Nie. – Jej głos na początku był zaledwie szeptem. – Matka nalegała, żebym pojechała na przyjęcie do ich domu w Greenwich. Na jego przyjęcie. Pojechałam z jednym z jego Przyjaciół, który się upił i zniknął, a Billy znalazł mnie, kiedy szwendałam się po domu. Zapytał, czy chcę zobaczyć pokój, w którym pracuje moja matka. A ja, jak kompletna idiotka Powiedziałam tak i w chwilę potem zaciągnął mnie do sypialni swojego ojca, rzucił mnie na podłogę i pobił. Gwałcił mnie i bił, a potem, gdy odwoził mnie do domu, rozbił – Powoli zaczynała łkać, krztusząc się własnymi słowami, czując ból podczas wyrzucania ich z siebie. – v szpitalu dostałam histerii… przyjechała policja… potem moja matka, mi nie uwierzyła. Myślała, że jestem pijana… uważała, że mały Bili nigdy by czegoś takiego nie zrobił… starałam się jej o tym powiedzieć jeszcze innym razem.

Ukryła twarz w dłoniach, a Harry przytulił ją do siebie Przemawiał do niej tak, jak nikt nigdy nie przemawiał do niego. To co usłyszał niemal złamało mu serce. To dlatego nigdy z nikim się nie umówiła, nawet z nim. Dlatego była tak zamknięta w sobie i wystraszona.

– Biedne dziecko… biedna Tan…

Zawiózł ją do miasta i poszli na kolację do zacisznej knajpki, a potem wrócili i jeszcze parę godzin rozmawiali siedząc w hotelu Pierre. Wiedziała, że matka zostanie znowu na noc w Greenwich. Mieszkała tam przez cały ten tydzień, czuwając, by wszystko wypadło jak najlepiej. Harry, odwożąc ją, zastanawiał się, czy coś zmieni się w życiu Tany po tym wszystkim albo czy zmieni się coś między nimi. Była najwspanialszą dziewczyną, jaką udało mu się spotkać, i gdyby mógł sobie na to pozwolić, zakochałby się w niej po uszy. Ale wiele się nauczył podczas tych dwóch lat i ciągle przypominał sobie o tym. Nie chciał zniszczyć tego, co było między nimi. Tylko dla łóżka? Tego mu nie brakowało, a ona znaczyła dla niego znacznie więcej. Na pewno upłynie jeszcze dużo czasu, zanim ochłonie po tym wszystkim, i wtedy znacznie bardziej będzie potrzebowała jego pomocy jako przyjaciela niż terapii łóżkowej.

Zadzwonił do niej następnego dnia przed wyjazdem na południe Francji i wysłał jej kwiaty z kartką o takiej treści „Chrzań przeszłość. Teraz jest wszystko w porządku. Całusy. H.”. Dzwonił do niej z Europy kiedy tylko o tym pomyślał i miał czas. Jego lato było o wiele bardziej interesujące od jej. Dzielili się swoimi wrażeniami, kiedy spotkali się znowu na tydzień przed Świętem Pracy. Tana skończyła już pracę i oboje pojechali razem do Cape Cod. Ulżyło jej, kiedy w końcu mogła zniknąć z Durning International. To był błąd, ale wytrzymała do końca.

– Jakieś wielkie romanse, kiedy byłem daleko?

– Nic z tego. Czy jeszcze mnie pamiętasz? Oszczędzam przyjemności na noc poślubną.

Teraz oboje wiedzieli dlaczego. Nadal miała uraz na tym tle • musiała to z czasem zwalczyć. Po rozmowie, jaką odbyli przed jego wyjazdem, jej ból jakby się trochę zmniejszył. Chyba wreszcie zaczynała oddychać trochę swobodniej.

– Nie będzie żadnej nocy poślubnej, jeśli nigdy w życiu się z nikim nie umówisz, głuptasie.

– Mówisz teraz jak moja matka. – Uśmiechnęła się. Cieszyła się, że znowu są razem. Co słychać u twojej matki?

Nic nowego. Oddana niewolnica Artura Durninga. Mdli mnie od tego. Nigdy nie chciałabym być z kimś na takich zasadach.

Strzelił palcami z wyrazem rozczarowania na twarzy. – O cholera… a ja miałem nadzieję, że… – Oboje roześmieli się. A tydzień na Cape Cod upłynął w okamgnieniu. Jak zwykle, kiedy było im razem tak dobrze. A było naprawdę wspaniale. Mimo skrywanych uczuć Harry'ego ich związek pozostawał na tym samym etapie. Oboje wrócili do swoich szkół, by rozpocząć rok juniora, który przeleciał błyskawicznie. Następnego lata Tana została w Bostonie, by pracować, a Harry znowu wyjechał do Europy. Kiedy wrócił, pojechali na Cape Cod, ale ich łatwe i przyjemne życie dobiegało już końca. Został im tylko rok, żeby ułożyć sobie przyszłość. Każde z nich na swój sposób starało się oddalić od siebie tę nadchodzącą rzeczywistość.

– Co masz zamiar zrobić? – zapytała go melancholijnie, któregoś wieczoru. Wreszcie zgodziła się umówić z jednym z jego przyjaciół, ale sprawy toczyły się bardzo wolno i tak naprawdę Tana nie była nim zainteresowana. Harry w duchu był zadowolony. Pomyślał, że kilka pozornych randek dobrze jej zrobi.

– On nie jest w moim typie.

– A co ty o tym możesz wiedzieć? Nie umawiałaś się z nikim od trzech lat.

– Z tego, co widzę, nic nie straciłam.

– Małpa. – Zachichotał.

– Mówię poważnie. Co masz zamiar zrobić w przyszłym roku? Czy myślałeś o studiach podyplomowych?

O, Boże, nie! Tylko tego mi trzeba. Mam już dosyć tego miejsca do końca życia. Spadam stąd.

– I co masz zamiar ze sobą zrobić? – Ta myśl dręczyła ją już od dwóch miesięcy.

– Nie wiem. Chyba zamieszkam przez jakiś czas w Londynie Ojciec ostatnio buszuje w Południowej Afryce, więc nie będę mu przeszkadzał. A może w Paryżu… Rzymie, a potem wrócę tutaj Chcę się trochę zabawić, Tan. – Uciekał przed czymś, czego bardzo pragnął, ale wiedział, że nie może tego dostać. Na razie.

– Nie chcesz pracować? – Była zaszokowana, a on rykną} śmiechem.

– A po co?

– To obrzydliwe!

– A co w tym obrzydliwego? Mężczyźni w mojej rodzinie nie pracowali od lat. Jak mógłbym zepsuć tak wspaniałą tradycję? To byłoby świętokradztwo.

– Jak możesz się do tego przyznawać?

– Bo to prawda. Moja rodzina to banda bogatych, leniwych, zblazowanych dupków. Na czele z moim ojcem. – Ale miał im znacznie więcej do zarzucenia, a zwłaszcza jednemu z nich. Dużo więcej.

– Czy chcesz, żeby twoje dzieci właśnie w ten sposób o tobie mówiły?

– Jasne, jeśli będę takim dupkiem, żeby je w ogóle mieć, w co bardzo wątpię.

– Jakbym słyszała siebie.

– Broń cię Boże. – Uśmiechnęli się oboje.

– Ale tak serio, nie masz zamiaru nawet udawać, że pracujesz?

– Po co?

– Przestań to powtarzać.

– Komu zależy na tym, żebym pracował, Tan? Tobie? Mnie? Mojemu staremu? Dziennikarzom?

– To po co chodziłeś do szkoły?

– Nie miałem co ze sobą zrobić, a na Harvardzie było zabawnie.

– Gówno prawda. Przed egzaminami uczyłeś się jak szalony. – Odrzuciła złotą burzę włosów z czoła. – Byłeś dobrym studentem. Po co?

– Dla siebie. A co z tobą? Po co to robiłaś?

– Też dla siebie. Ale teraz nie wiem, co dalej.

Dwa tygodnie przed Świętami Bożego Narodzenia dokonano za nią

• wyboru. Sharon Blake zadzwoniła i zapytała czy nie przyłączyła by się do marszu doktora Kinga. Tana myślała o tym całą noc dała odpowiedź Sharon następnego dnia. Powiedziała ze zmęczonym uśmiechem: – Znowu ci się udało, mała. Hurraa! Wiedziałam, że się zgodzisz! – Zapoznała Tanę ze wszystkimi szczegółami. To miało być na trzy dni przed świętami, w Alabamie i raczej nie groziło żadnym ryzykiem. Zapowiadało się interesująco, a poza tym znowu będą mogły pogadać ze sobą jak za dawnych czasów. Sharon nie wróciła już do szkoły, ku zmartwieniu ojca. Kochała się teraz w młodym, czarnym adwokacie. Mówiło się o ich ślubie na wiosnę. Tana była pod wrażeniem tych wszystkich wiadomości i następnego dnia powiedziała o marszu Harry'emu.

– Twoja matka dostanie zawału.

– Przecież nie muszę, na litość boską, mówić jej o tym. Nie musi wiedzieć o wszystkim, co robię.

– Dowie się, jeśli cię znowu aresztują.

– Zadzwonię do ciebie, wpłacisz za mnie kaucję i uwolnisz mnie. – Mówiła serio, a on pokręcił głową.

– Nie mogę. Będę wtedy w Gstaad.

– O, cholera.

– Nie powinnaś tam jechać.

– Nie pytałam cię o zdanie.

Ale kiedy nadszedł dzień wyjazdu, leżała w łóżku z gorączką i wirusową grypą. Poprzedniego wieczoru próbowała wstać i spakować się, ale czuła się okropnie i zadzwoniła do Sharon, do Waszyngtonu. Telefon odebrał Freeman Blake.

– Słyszałaś już wiadomości, więc… – Jego głos wydobywał się jakby z dna studni i był bardzo smutny.

– Jakie wiadomości?

Nie mógł mówić. Po prostu się rozpłakał, a Tana nie wiedząc dlaczego płakała razem z nim. – Ona nie żyje… zabili ją ostatniej nocy… zastrzelili ją… moje maleństwo… moja mała dziewczynka…

Był kompletnie zdruzgotany. Tana chlipała razem z nim. Bała się i trzęsła od płaczu, aż wreszcie do telefonu podeszła Miriam. ona także mówiła niezbyt przytomnie, ale zachowywała się trochę spokojniej od męża. Powiedziała Tanie, kiedy będzie pogrzeb. I Tana poleciała do Waszyngtonu, z gorączką i wszystkimi dolegliwościami w wigilijny poranek. Długo trwało, zanim sprowadzono ciało do domu, a Martin Luther King miał przemawiać na jej pożegnanie.

Na pogrzebie była telewizja, reporterzy przepychali się, by wejść do kościoła, błyskały flesze aparatów. Freeman Blake był zupełnie nieprzytomny. Stracił dwoje dzieci z tej samej przyczyny. Tana spędziła z nimi trochę czasu, w gronie rodziny i przyjaciół.

– Zrób coś pożytecznego w swoim życiu, moje dziecko. – Freeman Blake patrzył na nią ponuro. – Wyjdź za mąż, wychowuj dzieci. Nie idź śladem Sharon. – Zaczął znowu płakać, w końcu doktor King i ktoś z przyjaciół zaprowadzili go na górę. Teraz Miriam przyszła posiedzieć z Tana. Wszyscy cały dzień płakali, tak jak zresztą przez kilka poprzednich dni. Tana była wykończona emocjami i grypą.

– Przykro mi, pani Blake.

– Mnie także… -Jej oczy wyglądały jak rzeka bólu. Dotknęła ją tragedia, ale i tak zawsze będzie dążyła do celu, jaki sobie postawiła. Tana podziwiała ją za to.

– Co masz zamiar teraz robić, Tano? Nie była pewna, co Miriam miała na myśli.

– Chyba pojadę do domu.

Miała zamiar złapać wieczorny samolot i spędzić święta z Jean. Artur jak zwykle wyjechał z przyjaciółmi, a Jean miała być sama.

– Mam na myśli, co będziesz robić teraz, kiedy skończysz szkołę.

– Nie wiem.

– Czy myślałaś o pracy w instytucjach rządowych? Ten kraj potrzebuje takich jak ty.