– Wiesz, jesteś naprawdę cudowną kobietą.

Siedział w jej salonie, popijając szkocką. Przyglądał się jej, rozmyślając, dlaczego nigdy się z nią nie ożenił. Przez moment miał nawet na to ochotę, ale właściwie był całkiem zadowolony z takiego układu. Przyzwyczaił się do tego.

– Dziękuję Arturze.

Podała mu małą tackę z przystawkami, które lubił najbardziej, łososia z Nowej Szkocji na cienkich plasterkach norweskiego pumpernikla, małe kuleczki z tatara na białych tostach, tłuczone orzechy, które zawsze trzymała w domu, na wszelki wypadek, gdyby miał ochotę do niej wpaść. Miała też w zapasie jego ulubioną szkocką, ulubione ciasteczka… mydło… wodę kolońską… wszystko to, co lubił. Teraz kiedy Tana wyjechała, było jej łatwiej być zawsze w gotowości na jego wizytę. Z jednej strony to lepiej wpływało na ich związek, a z drugiej – wręcz przeciwnie. Miała teraz więcej czasu, mogła się z nim częściej spotykać, czekać na jego przypadkowe wizyty. Ale kiedy nie było Tany, bardziej doskwierała jej samotność i częściej go potrzebowała. Tęskniła za nim, była spragniona jego towarzystwa, zwłaszcza gdy często musiała czekać dwa tygodnie, żeby go znaleźć w swoim łóżku. Wiedziała, że powinna być mu wdzięczna za to, że w ogóle do niej przychodzi Bardzo ułatwiał jej życie, ale ona pragnęła o wiele więcej, zawsze chciała czegoś więcej, odkąd się poznali.

– Tana przyjedzie na wesele, prawda?

Miał usta pełne tatara. Ona starała się nie dać po sobie poznać zakłopotania. Dzwoniła do Tany w tej sprawie kilka dni temu. Nie odpowiedziała na zaproszenie Ann i Jean upominała ją, mówiąc że to niegrzeczne z jej strony. Powiedziała, że maniery, których nabrała na tym bostońskim uniwersytecie, nie są widać zbyt dobre, co oczywiście nie poprawiło nastawienia Tany.

– Odpowiem na nie, jak tylko będę miała trochę czasu, mamo. Teraz mam ważne egzaminy. Dostałam to zaproszenie dopiero w zeszłym tygodniu, więc mam jeszcze czas.

– Odpowiedź zajmie ci najwyżej minutę. Jej ton denerwował Tan jak zwykle, więc odpowiedziała zimno. – Dobrze. Więc odpowiedz jej „nie”.

– Nic takiego nie zrobię. Sama odpowiesz na to zaproszenie. I uważam, że powinnaś przyjechać na ten ślub.

– Twoja opinia na ten temat nie jest dla mnie specjalną niespodzianką. Jeszcze jedno zadanie wykonane na rozkaz klanu Durningów. Kiedy wreszcie odpowiemy im „nie”? – Do tej pory na wspomnienie twarzy Billy'ego dostawała drgawek. – Zresztą i tak nie mam na to czasu.

– Mogłabyś postarać się, choćby ze względu na mnie.

– Powiedz im, że nie masz nade mną kontroli. Że jestem niemożliwa i właśnie udałam się na wspinaczkę na Mount Everest. Powiedz im, do diabła, co chcesz!

– Więc naprawdę nie przyjedziesz? – Jean zapytała z niedowierzaniem, jakby to nie mogło być prawdą.

– Nie zastanawiałam się nad tym do tej pory, ale skoro już o to pytasz, to raczej nie.

Wiedziałam.

O, Jezu… słuchaj, nie lubię ani Ann, ani Billy'ego. Zapamiętaj to sobie. Nie lubię Ann i nienawidzę Billy'ego. Artur jest twoim kochankiem, wybacz mój język. Dlaczego musisz mnie w to wciągać? Jestem już dorosła, oni także. Nigdy nie byliśmy przyjaciółmi.

To jej ślub i chciałaby cię na nim zobaczyć.

– Bzdura. Zaprasza, pewnie wszystkich, których zna, a mnie zaprasza ze względu na ciebie.

– To nieprawda.

Obie wiedziały, że taka jest prawda. A opór Tany z upływem czasu stawał się coraz silniejszy. Częściowo był to niewątpliwie wpływ Harry'ego. Miał określone poglądy na pewne sprawy i często odkrywała, że zgadzają się one z jej opinią. Dzięki niemu zaczęła zastanawiać się nad swoimi uczuciami i spojrzeniem na różne sprawy. Stali się sobie tak bliscy jak nigdy dotąd. Miał też rację, jeśli chodzi o BU. Przeprowadzka do Bostonu dobrze jej zrobiła. Czuła się tu znacznie lepiej niż w Green Hill. I w dziwny sposób podczas ostatniego roku dojrzała znacznie szybciej niż w poprzednich latach. Miała już prawie dwadzieścia lat.

– Tano, nie mogę po prostu zrozumieć, dlaczego tak się zachowujesz. – Znowu rozmawiały o tym ślubie, matka doprowadzała ją do szału.

– Mamo, czy nie możemy mówić o czymś innym? Jak się czujesz?

– Czuję się dobrze, ale chciałabym, żebyś się nad tym jeszcze zastanowiła…

– Dobrze! – Wrzasnęła na koniec do telefonu. – Zastanowię się. Czy mogę zaprosić osobę towarzyszącą? – Może w towarzystwie Harry'ego byłoby jej łatwiej to znieść.

– Spodziewałam się tego. Może byście wzięli przykład z Ann

Johna i wreszcie się zaręczyli?

– Nie, nie zrobimy tego, ponieważ się nie kochamy. To jest najważniejszy powód.

– Trudno mi w to uwierzyć.

– Fakty bywają dziwniejsze niż fikcja, mamo. – Rozmowy z matką denerwowały ją, próbowała to wyjaśnić Harry'emu następnego dnia. – To tak, jakby cały dzień planowała, co ma mi powiedzieć, żeby wyprowadzić mnie z równowagi. Zawsze trafia w dziesiątkę. Za każdym razem wbija mi szpilę prosto w serce.

– Mój ojciec też jest w tym mistrzem. To jest podstawowy warunek.

– Czego?

– Zostania rodzicem. Musisz zdać egzamin. Jeśli nie jesteś wystarczająco irytujący, ćwiczysz tak długo, aż ci się uda. Potem kiedy urodzi się dziecko, rodzice co kilka lat powtarzają egzamin by po piętnastu, czy dwudziestu latach zostać mistrzem nękania dzieci.

Tana patrzyła na niego rozbawiona tym pomysłem. Był teraz nawet przystojniejszy niż wtedy, kiedy się poznali. Dziewczęta szalały za nim. Ciągle kręciło się przy nim z pół tuzina chętnych, ale on zawsze znajdował dla niej czas. Ona była na pierwszym miejscu. Była jego przyjaciółką, a właściwie kimś znacznie ważniejszym, ale Tana tego nie rozumiała.

– Ty będziesz przy mnie jeszcze bardzo długo, a ich nie będzie już za tydzień.

Nie traktował tych dziewcząt poważnie, bez względu na to, co one myślały o nim. Nikogo nie oszukiwał, starał się żadnej z nich nie skrzywdzić, bardzo zwracał uwagę na antykoncepcję.

– Żadnych niespodzianek, o nie dziękuję. Nie ze mną Tan. Życie jest zbyt krótkie i dosyć w nim krzywdy i bez mojego udziału.

Nie robił nikomu poważnych propozycji. Harry Winslow chciał się dobrze bawić i nic więcej. Żadnych miłosnych wyznań, obrączek ślubnych, maślanych oczu. Tylko trochę śmiechu, mnóstwo piwa i zabawa, jeśli się uda, także w łóżku. Jego serce było już zajęte, trzymał to jednak w tajemnicy. Pozostałe interesujące części ciała były jak najbardziej do dyspozycji.

– Czy one nie chciałyby czegoś więcej?

– Oczywiście, że tak. Mają takie same matki jak twoja. Tylko, że one są im znacznie bardziej posłuszne. Pragną jak najszybciej wyjść za mąż i rzucić wreszcie szkołę. Ale ja mówię otwarcie, żeby na mnie nie liczyły. Jeśli nawet nie wierzą, to wkrótce same się o tym przekonują.

Zachichotał wesoło, a Tana roześmiała się także. Wiedziała, że dziewczęta padają jak muchy pod jego spojrzeniem. Nie rozstawała się z Harrym już od roku i wszystkie koleżanki strasznie jej tego zazdrościły. Nie wierzyły, że nic między nimi nie było. Były zaintrygowane tym związkiem tak samo jak jej matka. Jednak ich przyjaźń pozostawała czysta i platoniczna. Harry zrozumiał ją i nie śmiałby przekroczyć ściany, jaką zbudowała wokół spraw seksu. Raz czy dwa próbował wyswatać ją z którymś ze swoich znajomych, tylko na zasadzie podwójnej randki, ale nie chciała mieć z tym nic wspólnego. Jego współlokator zapytał go nawet, czy ona nie jest przypadkiem lesbijką, ale zapewnił go, że tak nie jest. Domyślał się, że przeszła w przeszłości jakiś koszmar i nie chce o tym mówić. Zgadzał się na to. Umawiała się z Harrym, ze znajomymi z BU albo wychodziła sama, ale w jej życiu nie było mężczyzny, nie w sensie uczuciowym. Nigdy. Był tego pewien.

– Do diabła, marnujesz się mała. – Starał się porozmawiać z nią o tym, nawet w formie żartu, ale zawsze go zbywała.

– Ty za to wyrabiasz normę za mnie i za siebie.

– Ale ty nie masz z tego żadnej przyjemności. Śmiała się. – Zostawiam to sobie na noc poślubną.

– Cóż za szlachetny cel.

Złożył przed nią niski ukłon i oboje się śmiali z tego. Studenci z Harvardu i BU przyzwyczaili się już do widoku tej dziwnej pary. Byli wielokrotnie świadkami ich kłótni, wygłupów, dowcipów, jakie robili sobie i innym znajomym. Harry kupił rower tandem na wyprzedaży garażowej i jeździli nim po całym Cambridge. Zimą Harry paradował w wielkiej czapie z futra szopa, a kiedy było ciepło, w słomkowym kapeluszu.

– Chcesz pojechać ze mną na ślub Ann Durning? Dzień po nieprzyjemnej rozmowie z matką, kręcili się po parku wokół Harvardu.

– Niespecjalnie. Czy zanosi się na niezłą zabawę?

– Wręcz przeciwnie. – Tana uśmiechnęła się niewinnie. – Moja matka uważa, że powinnam tam pojechać.

– Na pewno spodziewałaś się tego.

– Uważa także, że powinniśmy się zaręczyć. Popieram to.

Dobrze. Więc połączmy te dwie uroczystości. Ale tak na serio, chciałbyś pojechać?

– Dlaczego?

W jej oczach był jakiś lęk i zastanawiał się, o co tu mogło chodzić. Znał ją dobrze, ale od czasu do czasu czuł, że ukrywała coś przed nim i niezbyt dobrze jej to wychodziło.

– Nie chcę jechać sama. Nie lubię żadnego z nich. Ann jest zupełnie zepsutą i rozpuszczoną małą dziewczynką. To już drugie jej małżeństwo, ale tym razem tatusiowi bardzo na tym zależy. Chyba wreszcie dobrze wybrała.

– Co to znaczy?

– A jak myślisz? To znaczy, że ten facet, za którego wychodzi, ma kasę.

– Och, ile w tym uczucia. – Harry uśmiechnął się do niej niewinnie i Tana roześmiała się.

– Dobrze wiedzieć, jakie ludzie mają w życiu wartości, prawda? W każdym razie, ślub jest zaraz po zakończeniu roku szkolnego, w Connecticut.

– Wybierałem się akurat w tym samym tygodniu do południowej Francji, Tan, ale jeśli ci na tym zależy, to opóźnię wyjazd o kilka dni.

– To nie będzie dla ciebie zbyt duży kłopot, prawda?

– Będzie. – Uśmiechnął się do niej szczerze. – Ale dla ciebie zrobię wszystko. – Ukłonił się nisko, a ona śmiała się, więc klepnął ją po przyjacielsku i wsiedli znowu na rower. Odwiózł ją do bramy BU. Tego wieczoru miał ważną randkę. Zainwestował w tę dziewczynę już cztery kolacje i liczył na to, że wreszcie dostanie coś w zamian.