– No więc kiedy właściwie masz zamiar wyjść za mąż, Tano?

– Nigdy, do cholery! Dlaczego do diabła w ogóle musze wychodzić za mąż?

– A co zamierzasz robić przez resztę życia? Oczy matki ścigały ją, przygważdżały i przenikały na wylot Denerwowało ją to.

– Nie wiem, co będę robić. Czy muszę zdecydować się już? W tej chwili? Dziś wieczór? A może w tym tygodniu? Cholera?

– Nie rozmawiaj ze mną w ten sposób! – Teraz matka zdenerwowała się także.

– Dlaczego nie? Co ty chcesz ze mnie zrobić?

– Chcę zadbać o to, żebyś miała spokojne, bezpieczne życie, Tano. Nie chcę, żebyś urządziła się tak jak ja, kiedy stuknie ci czterdziestka. Zasługujesz na coś więcej!

– Ty także. Czy kiedykolwiek pomyślałaś o tym? Mierzi mnie to, gdy widzę, jak ciągle czekasz na Artura, jak jego niewolnica. Właśnie tak to wyglądało, przez te wszystkie lata, mamo. Konkubina Artura Durninga.

Miała ochotę powiedzieć jej, że spotkała go w „21” z inną kobietą, ale nie mogła tego zrobić własnej matce. Nie chciała jej sprawić bólu, a to na pewno zraniłoby jej uczucia. Tana powstrzymała dalszy potok słów, jaki cisnął się jej na usta, ale Jean i tak była poirytowana.

– To niesprawiedliwe, a poza tym to nieprawda.

– Więc dlaczego nie chcesz, żeby spotkało mnie to, co ciebie?

Jean odwróciła się od niej, żeby nie zobaczyła łez, które wypełniły jej oczy. Nagle zwróciła się do Tany i dziewczyna ujrzała wyraźnie dwanaście lat cierpień i urazów doświadczanych przez matkę w całym jej życiu. Miała to nagle wypisane na twarzy.

– Chcę, żebyś miała wszystko to, czego ja nie miałam. Czy wymagam tak bardzo dużo?

Serce Tany w jednej chwili stopniało i wycofała się z ofensywy. Jej głos był już łagodniejszy, gdy odezwała się znowu.

A może ja nie chcę tego samego, co ty?

– A czego możesz nie chcieć? Męża, bezpieczeństwa, domu, jest co w tym złego? – Wyglądała na zaskoczoną.

– Nic. Ale jestem jeszcze za młoda, żeby o tym myśleć. A może mam ochotę zrobić karierę? Jean Roberts była zaszokowana. – Jakiego rodzaju karierę? nie wiem. Mówię tylko teoretycznie.

– Wybierasz samotność w życiu, Tano. – Martwiła się o nią. – Byłoby lepiej, gdybyś się ustabilizowała.

Ale dla Tany to brzmiało jak porażka. Myślała o tym jadąc pociągiem z powrotem na Południe. Dyskutowały o tym z Sharon już pierwszej nocy po powrocie do Jaśminowego Domu, jak tylko zgasły światła.

– Jezu, Tan, twoja matka jest dokładnie taka jak moja… oczywiście na swój własny sposób. One wszystkie dają nam to, czego same chciałyby dla siebie. Bez względu na to kim my jesteśmy, jak bardzo różnimy się od nich, co czujemy i czego pragniemy. Mój ojciec to rozumie, ale mama… ciągle słyszę o szkole prawniczej, manifestacjach, odpowiedzialności i o tym, że jestem czarna. Jestem już tak zmęczona tą odpowiedzialnością, że chce mi się wyć. Przecież tylko dlatego znalazłam się w Green Hill. Ja chciałam pójść do szkoły, w której będzie więcej czarnych studentów. Do diabła, tutaj nie mogę się nawet z nikim umówić, a ona mi tłumaczy, że mam na to jeszcze mnóstwo czasu. Kiedy? Chcę chodzić na randki właśnie teraz, dobrze się bawić, chodzić do restauracji, do kina i na mecze futbolowe.

To przypomniało Tanie o czymś, co sprawiło, że uśmiechnęła się w ciemnościach.

– Chcesz pojechać ze mną do Harvardu w czasie ferii wiosennych?

– Jak to?

Sharon uniosła się na łokciu i popatrzyła na nią z zainteresowaniem. Tana opowiedziała jej o Harrym Winslowie.

– To musi być niezły facet. Zadurzyłaś się w nim?

– Nie.

– Dlaczego nie? po drugiej stronie zapadła cisza. Obie znały jej przyczynę.

– Wiesz, dlaczego.

– Nie możesz się tym katować do końca życia, Tan.

– Teraz mówisz jak moja matka. Ona chce, żebym się zaręczyła jak najszybciej, jeśli tylko on chce się ze mną ożenić, kupić mi dom i zrobić dzieci.

– To brzmi trochę lepiej niż chodzenie na antyrasistowskie spotkania i liczenie siwych włosów na głowie. Czy to ci się podoba?

– Nie za bardzo. – Tana uśmiechnęła się.

– Twój kolega z Harvardu może być naprawdę fajny.

– Jest. – Przez jej twarz przemknął znowu uśmiech. – Bardzo go lubię, jak przyjaciela. Jest najbardziej szczerym i bezpośrednim chłopakiem, jakiego do tej pory spotkałam.

W zeszłym tygodniu dzwonił do niej i bardzo ją ubawił swoim dowcipem. Dzwoniąc udawał, że jest właścicielem laboratorium w Yolan i szuka młodych dziewcząt do pewnego eksperymentu.

– Staramy się znaleźć młode dziewczęta, które są tak inteligentne jak mężczyźni – mówił, zmieniając głos. – Oczywiście zdajemy sobie sprawę, że to niemożliwe, ale… – i gdy prawie już doprowadził ją do wściekłości, rozpoznała go.

– Ty bezczelny oszuście!

– Cześć, mała. Co słychać na Dalekim Południu?

– Nieźle.

Oddała słuchawkę Sharon, żeby mogli się poznać i w rezultacie obie dziewczyny stały przy telefonie, przekazując sobie co chwilę słuchawkę. W końcu Sharon poszła na górę, a Tana rozmawiała z nim jeszcze przez godzinę. To nie był romans, traktowała go bardziej jak brata. Po dwóch miesiącach rozmów przez telefon zyskała drugiego przyjaciela, zaraz po Sharon. Miał nadzieję, że Tana odwiedzi go podczas przerwy wiosennej. Próbowała namówić Sharon, żeby z nią pojechała, ale na razie bezskutecznie. Zdecydowała się wystawić na próbę swoją matkę i zaprosić Sharon do domu, ale Miriam Blake nie dawała spokoju swojej córce niemal co wieczór. Powiedziała, że w wielkanocny weekend szykuje się w Waszyngtonie olbrzymia czarna demonstracja. Miał to być protest w sprawie przestrzegania praw obywatelskich. Miriam uważała, że to bardzo ważne wydarzenie w ich życiu i nie ma czasu na świąteczne eskapady. Sharon była tym bardzo przygnębiona, kiedy wyjeżdżały z Green Hill.

– Wystarczyło tylko powiedzieć „nie”, Shar.

Tana patrzyła na nią, kręcąc głową z dezaprobatą. Dostrzegła złowrogi błysk w pięknych, czarnych oczach.

– To właśnie powiedziałaś w sprawie tego słynnego balu, prawda Tan?

Zapadła cisza i Tana powoli pokiwała głową. Przyjaciółka była bliska prawdy. Trudno było z nimi ciągle walczyć. Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się nieśmiało.

– No dobra, wygrałaś. Przepraszam. Będzie nam ciebie brakowało w Nowym Jorku.

– Ja też będę za tobą tęsknić.

Posłała jej ciepły uśmiech; przez resztę wspólnej podróży pociągiem grały w karty i paplały jak najęte o wszystkim. Sharon wysiadła w Waszyngtonie, a Tana pojechała dalej do Nowego Jorku. Kiedy wyszła z pociągu, było ciepło i przyjemnie. Złapała taksówkę, która zawiozła ją do domu, wyglądającego tak samo jak zawsze. Powrót do mieszkania matki przygnębił ją. Nic się tu nie zmieniło, z kątów wiało smutkiem. Nic nie przybyło, wszystko stało na swoim miejscu. Żadnych nowych zasłon ani roślin, pięknych kwiatów, nic przyciągającego uwagę. To samo miejsce, to samo życie, wytarta kanapa, wyblakłe kwiaty, stojące od lat w jednym miejscu. Nie przeszkadzało jej to, kiedy mieszkała tu na co dzień, ale teraz kiedy wyjechała i wróciła, spojrzała na to innym wzrokiem. Wszystko wydawało się jakieś podniszczone i całe mieszkanie jakby skurczyło się. Matka była jeszcze w pracy, Tana zdążyła rzucić swoje torby, gdy usłyszała telefon. Wróciła do salonu, by go odebrać. Jednocześnie rozejrzała się wokół. – Halo?

– Tu Winslow. Jak leci, maleńka?

Uśmiechnęła się z zadowoleniem. Ten głos był jak powiew świeżego powietrza w tym dusznym, zatęchłym mieszkaniu.

– Cześć.

– Kiedy przyjechałaś?

– Jakieś cztery sekundy temu. A ty?

– Przyjechałem wczoraj wieczorem razem z kumplami. I, – przeciągnął leniwym spojrzeniem po apartamencie ojca w hotelu Pierre – i oto jestem. Znowu w tym samym starym domu noclegowym, w tym samym, starym mieście.

Robił wrażenie małego chłopczyka, uśmiechającego się po drugiej stronie telefonu. Tana była podniecona perspektywą spotkania się z nim ponownie. Tak wiele dowiedzieli się o sobie przez te kilka miesięcy rozmów telefonicznych. Byli teraz starymi przyjaciółmi.

– Wpadniesz na drinka?

– Z przyjemnością. Gdzie jesteś?

– W Pierre.

Zabrzmiało to bardzo obojętnie, mimo że hotel, w którym mieszkał, był niesłychanie ekskluzywny. Tana zaśmiała się: – Nieźle.

– Nie za bardzo. Ojciec zlecił dekoratorowi wnętrz w zeszłym roku przeróbkę apartamentu. Wygląda teraz jak garsoniera jakiegoś pedała, ale przynajmniej mam się gdzie zatrzymać, kiedy jestem w Nowym Jorku.

– Czy jest tam twój ojciec? – Była ciekawa tego, ale on zaśmiał się ironicznie.

– Chyba żartujesz. Myślę, że w tym tygodniu jest gdzieś w Monachium. Lubi tam również spędzać Wielkanoc. Niemcy bardzo emocjonalnie podchodzą do chrześcijańskich tradycji. A poza tym lubi Oktoberfest. Zresztą nieważne. Przyjeżdżaj i doprowadzimy służbę hotelową do szaleństwa. Na co masz ochotę? Zamówię coś już teraz i akurat potrwa to ze dwie godziny, zanim tu dotrze.

Była pod wrażeniem. – Nie wiem… może hamburgera i colę? Czy to brzmi dobrze?

To wszystko robiło na niej duże wrażenie, ale Harry traktował to nonszalancko. Kiedy przyjechała, leżał na kanapie w dżinsach, z gołymi stopami, oglądając piłkę nożną w TV. Poderwał ją do góry, po czym objął w niedźwiedzim uścisku. Było jasne, że bardzo się cieszy, że ją znowu widzi, bardziej niż przypuszczała. Lekko zadrżał całując po przyjacielsku jej policzek. Przez moment byli trochę zakłopotani, jak ludzie, którzy zaprzyjaźnili się ze sobą przez telefon, a teraz ich zażyłość musiała utrzymać się w bezpośrednim zetknięciu. Ale już pod koniec popołudnia byli znowu starymi przyjaciółmi i Tana wcale nie miała ochoty wracać do domu.

– To zostań. Włożę tylko jakieś buty i wybierzemy się do „21”.

– W tym stroju?

Spojrzała w dół na swoją spódnicę w szkocką kratę, mokasyny i wełniane skarpety. Potrząsnęła głową z dezaprobatą.

– Nie, i tak muszę wracać do domu. Nie widziałam się z matką od czterech miesięcy.