– Ten cholerny bal… to jak aukcja niewolników, co? Jean Roberts wyglądała na zaszokowaną.

– Tana, to, co mówisz, jest straszne.

Ale to czysta prawda. Te wszystkie młode dziewczęta one w rzędzie, robiące z siebie idiotki, i garść mężczyzn przyglądających im się jak towarowi na sprzedaż. – Zmrużyła oczy mówiąc coś tak jakby te dziewczęta stały właśnie Przed nią. – zobaczmy- Ja wezmę tę naprzeciwko. – Znowu otworzyła szeroko oczy i wyglądała na bardzo zdenerwowaną. – Do diabła, przecież w życiu chodzi o coś więcej.

W twoim wydaniu to rzeczywiście brzmi idiotycznie, ale tak nie jest. To wspaniała tradycja, która dla wszystkich ma ogromne znaczenie.

Nie, mamo, nie dla wszystkich, a na pewno nie dla mnie… tylko dla ciebie… ale nie mogła wykrztusić z siebie tych słów. Jean wyglądała tak żałośnie.

– Dlaczego tak to utrudniasz? Ann Durning była na takiej imprezie cztery lata temu i świetnie się bawiła.

– To wspaniale. Ale ja nie jestem Ann.

Ann uciekła także z włoskim żigolakiem, który musiał zostać nieźle przekupiony, żeby ją zostawił w spokoju, jeśli Tana dobrze sobie przypomina.

Jean westchnęła i usiadła. Przyglądała się Tanie, siedząc na krześle. Nie widziała jej od trzech miesięcy i wyczuwała dziwne napięcie, jakie narastało między nimi.

– Po prostu zrelaksuj się i odpocznij, Tano. Kto wie, może akurat spotkasz tam kogoś, kto ci się spodoba.

– Nie chcę spotkać kogoś, kto mi się spodoba. Ja wcale nie chcę tam iść, mamo.

Oczy Jean wypełniły się łzami.

– Ja tylko chciałam żebyś… chciałam żebyś… Tana wzruszyła się i przycisnęła ją do siebie.

– Przepraszam, mamo. Przepraszam… Wiem, że będzie tam wspaniale.

Jean uśmiechnęła się przez łzy i pocałowała Tanę w policzek.

– Jedno jest pewne, kochanie. Będziesz wyglądała cudownie.

– Będę musiała założyć tę sukienkę. Wydałaś na nią chyba fortunę.

Była trochę przerażona, że matka wydała tyle pieniędzy na taki kosztowny strój. Wolałaby założyć coś z ciuchów, które nosiła w szkole. Ciągle pożyczała coś od Sharon.

Jean uśmiechała się do niej.

– To prezent od Artura, kochanie. Tana poczuła, jak jej żołądek zawiązał się na supeł. I znowu mam być mu wdzięczna. Była już zmęczona Arturem i jego prezentami.

– Nie powinien był tego robić.

Tana nie ukrywała, że nie jest tym zachwycona. Jean nie mogła tego zrozumieć, tłumaczyła sobie, że córka jest zazdrosna o Artura.

– Chciał, żebyś miała piękną suknię.

I rzeczywiście. Kiedy następnego wieczora stanęła przed lustrem miała lekko stapirowane włosy, a ich końce uniesione były do góry – matka podejrzała tę fryzurę u Jackie Kennedy, na stronach Yogue. W przepięknej, jedwabnej sukni wyglądała jak królewna z bajki. Jej płowe, błyszczące włosy wspaniale komponowały się z zielonym kolorem dużych, wyrazistych oczu. W oczach Jean zakręciła się łza na widok córki tak dzisiaj pięknej. W chwilę później przyjechał po nią Chandler George. Jean pojechała z nimi Artur zapewniał, że postara się wpaść, ale nie był pewien, czy mi się uda. Musiał pójść na kolację z pewnymi ludźmi, ale obiecał, że zrobi wszystko, by zdążyć. Tana nie komentowała tego później, gdy jechali taksówką. Znała już te teksty na pamięć i wiedziała, że dla niego to nic nie znaczy. To samo mówił od lat we wszystkie Święta Bożego Narodzenia, Dziękczynienia i urodziny Jean. Zwykle, gdy mówił, że „zrobi wszystko”, po prostu nie przyjeżdżał, tylko przysyłał bukiet kwiatów, telegram albo liścik. Dobrze pamiętali rozczarowanie matki przy takich okazjach, ale dzisiaj było inaczej Jean była zbyt podniecona, żeby przejmować się Arturem. Kręcili się jak matka kwoka, przyłączając się do grupy innych matek po jednej stronie długiego baru. Ojcowie też skupili się w jednym miejscu, poza tym była grupa osób towarzyszących i przyjaciół rodziny. Większość stanowiła jednak młodzież w wieku Tany dziewczęta w różowych sukienkach, czasem z czerwonej satyny albo w kolorze żywej zieleni. Tylko z tuzin panien miało na sobie białe suknie, kupione specjalnie na tę okazję. Chłopcy i dziewczyny tworzyli różnokolorowy tłumek, o pucołowatych na ogół twarzach i zaokrąglonych sylwetkach. Miną całe lata, zanim te młodzieńcze rysy trochę się wyostrzą, a figury nabiorą smukłości. Dziewczyny w tym wieku były do siebie podobne, nie wyróżniały się. Wyjątek stanowiła Tana, szczupła i wysoka, z dumnie podniesioną głową patrzyła na nią z nie ukrywaną dumą, stojąc w drugim sali Wreszcie nadeszła wielka chwila, zabrzmiały bębny dziewcząt, wsparta na ramieniu ojca została przedstawiona IKM. Łzy szczęścia popłynęły z oczu Jean. Liczyła trochę na to, że Artur Durning zdąży przyjechać i poprowadzi Tanę tego dnia ale nie oczywiście nie udało mu się. Zresztą i tak zrobił dla nich wystarczająco dużo, nie powinna oczekiwać więcej. Kiedy zła popatrzyła na Tanę wyglądała na zdenerwowaną i zarumienioną. Poprowadził ją Chandler George. Ukłoniła się z wdziękiem, spuściła skromnie oczy, po czym zniknęła w tłumie młodzieży. Wkrótce potem znowu zagrała muzyka. Stało się, już było po wszystkim. Tana została oficjalnie przedstawiona w „towarzystwie”. Rozglądała się potem nerwowo po sali, czując się jak kompletny głupek. Nie było w niej ani radości, ani podniecenia, nie uległa nawet romantycznemu nastrojowi. Przyszła tu, bo tego chciała jej matka, i na szczęście było już po wszystkim. Cieszyła się, że wkrótce po prezentacji powstało ogólne zamieszanie, w którym mogła zgubić się w tłumie. Chandler wyglądał, jakby zakochał się bez pamięci w pulchnej, rudowłosej dziewczynie, o słodkim uśmiechu, ubranej w wyszukaną, białą, welurową suknię. Tana zniknęła dyskretnie, umożliwiając mu w ten sposób zdobycie swej wybranki. Schowała się w alkowie, opadła ciężko na fotel. Odchyliła głowę do tyłu, zamknęła oczy i westchnęła, wdzięczna że udało jej się wymknąć. Nareszcie była z dala od tej muzyki, ludzi, Chandlera, którego nie znosiła, i wreszcie umknęła przed pełnym dumy spojrzeniem matki samotnie stojącej przy ścianie. Tana westchnęła znowu na samą myśl o tym i nagle podskoczyła przerażona nieoczekiwanym dźwiękiem czyjegoś głosu.

– Nie może być chyba aż tak źle.

Otworzyła oczy, by ujrzeć dobrze zbudowanego, ciemnowłosego młodego człowieka, o oczach tak zielonych jak jej własne. Było w nim coś zawadiackiego, nawet jego czarny krawat, poza tym ten swobodny sposób, w jaki stanął nad nią, ze szklanką w dłoni uśmiechał się cynicznie. Pukiel ciemnych włosów opadł mu na Jedno oko.

– Nudzisz się, królewno?

Starał się być jednocześnie uszczypliwy i wesoły. Tana z pewnym zaskoczeniem i zawstydzeniem powoli kiwnęła głową, po czym roześmiała się.

– Przyłapałeś mnie.

Popatrzyła mu prosto w oczy i uśmiechnęła się. Wydawało się jej, że gdzieś już go widziała, ale nie mogła sobie przypomnieć gdzie.

– Cóż mam powiedzieć? To kompletne nudy.

– To prawda. Wiejskie widowisko. Co roku w tym uczestniczę Nie wyglądało na to, żeby mógł z racji swego wieku bywać od dawna na tego rodzaju imprezach. Mimo że wyglądał na bywalca, nie był chyba od niej dużo starszy.

– Od jak dawna chadzasz na te bale? Zachichotał jak mały chłopczyk.

– Jestem tu drugi raz. Właściwie powinienem być tu po raz pierwszy, ale w zeszłym roku zaprosili mnie na Bal Kotylionowy przez pomyłkę. I na tę całą resztę przyjęć także.

Zmrużył oczy z diabelskim uśmieszkiem na twarzy.

– To zawracanie głowy, ta cała impreza. Popatrzył na nią z dużą przyjemnością i łyknął szkocką ze swojej szklanki.

– A jak ty się tutaj dostałaś?

– Taksówką.

Uśmiechnęła się do niego słodko, on także się roześmiał.

– Masz wspaniałego partnera. – Jego słowa znowu ociekały sarkazmem. Roześmiała się. – Jesteście już zaręczeni?

– Nie, dziękuję.

– To wskazuje przynajmniej na odrobinę dobrego gustu z twojej strony.

Mówił wolno, lakonicznie, urywając końcówki, i ciągle ze śmiechem na ustach. Tana świetnie się bawiła, słuchając go. Było w nim coś, co kontrastowało z poprawnym zachowaniem i strojem, jaki miał na sobie. Rozmawiał z nią z pełną luzu nonszalancją, co bardzo jej odpowiadało w tym momencie.

– Znasz Chandlera?

Młody człowiek uśmiechnął się znowu.

– Przez dwa lata mieszkaliśmy razem w tym samym internacie; Świetnie gra w squasha, beznadziejnie w brydża, nieźle sobie radził na korcie tenisowym, oblewał matmę, historię i biologię, no i poza tym słoń nadepnął mu na ucho.

Tana roześmiała się wbrew swoim zamiarom. I tak go nie lubiła, ten opis, który przed chwilą usłyszała był niesamowicie szczegółowy i nadzwyczaj wierny prawdzie, mimo że niezbyt pochlebny.

To brzmi bardzo wiarygodnie. Nie za bardzo to miłe, ale chyba prawdziwe.

– Nikt mi nie płaci, żebym był miły.

Zrobił tajemniczą minę i znowu pociągnął łyk drinka ze szklanki. Z uznaniem spojrzał na jej biust i wąską talię.

– A czy w ogóle płacą ci za cokolwiek? Na razie jeszcze nie. – Popatrzył na nią życzliwie. – I jeśli szczęście mi dopisze, to nigdy nie będą mi płacić.

– Do jakiej chodzisz szkoły?

Wzdrygnął się, jakby nagle o czymś zapomniał i spojrzał na nią niemo.

– Wiesz… chyba nie pamiętam.

Uśmiechnął się, podczas gdy ona zastanawiała się, o co tu idzie. Może on w ogóle nie chodził do college'u, ale na takiego również nie wyglądał.

– A ty?

– Uczę się w Green Hill.

Na jego twarzy pojawił się teraz szelmowski uśmieszek, uniósł brew jednego oka.

– No proszę, co za dama. W czym się specjalizujesz? W południowych plantacjach czy nalewaniu herbaty?

– W jednym i drugim. – Zachichotała i wstała. – Przynajmniej chodzę do szkoły.

– Ale tylko dwa lata. A co potem księżniczko? Może to właśnie dzisiejszy bal ma zdecydować o twoim losie? Wielkie Polowanie na Męża Numer Jeden. – Zaczął udawać, że mówi do megafonu. – A teraz wszyscy kandydaci ustawią się pod ścianą, sami zdrowi, młodzi osobnicy płci męskiej z rodowodem… ojcowie niech przygotują świadectwa urodzenia, poza tym proszę przygotować informacje na temat wykształcenia, grupy krwi, prawa jazdy, wysokości majątku osobistego i okresu, w jakim do niego doszliście…