– Możesz się tam przenieść na ostatnie dwa lata, Shar – powiedziała matka – jak już spełnisz swój obowiązek.

– Dlaczego muszę spełniać jakiś obowiązek? – krzyczała. – Dlaczego muszę poświęcić dwa lata życia dla jakiejś idei?

– Dlatego, że mieszkasz w domu swojego ojca, na ekskluzywnym przedmieściu Waszyngtonu i dzięki nam możesz spać w miłym, cieplutkim łóżku i nigdy w życiu nie zaznałaś bólu.

– Więc zbij mnie. Traktuj mnie jak niewolnicę, ale pozwól mi robić to, co chcę.

– W porządku. – Oczy matki ciskały złowrogie błyskawice. – Rób, co chcesz. Ale nigdy nie będziesz mogła chodzić z podniesioną głową, jeśli potrafisz myśleć wyłącznie o sobie. Myślisz, że tak właśnie postępowali ci z Little Rock? Przeszli każdy krok tej ciernistej drogi, z bronią przyłożoną do skroni. Członkowie Klanu łamali sobie zęby na ich głowy. I wiesz dla kogo to robili? Dla ciebie dziewczyno, dla ciebie. A ty, dla kogo to zrobisz, Sharon

Blake?

– Dla siebie! – wrzasnęła i pobiegła do swojego pokoju na górę trzasnąwszy drzwiami. Ale słowa matki nie dawały jej spokoju. Tak było zawsze. Nie było z nią łatwo żyć ani ją kochać. Nigdy nie zgadzała się na tanie kompromisy. Ale na dłuższą metę robiła zawsze to, co trzeba. Wszyscy jej coś zawdzięczali.

Freeman Blake próbował porozmawiać z żoną tej nocy. Wiedział co czuje Sharon i jak bardzo chce zdawać do szkoły na Zachodnim Wybrzeżu.

Dlaczego nie pozwolisz jej zrobić tego, co chce?

– Bo ciąży na niej odpowiedzialność. I na tobie także.

– Czy ty kiedykolwiek myślisz o czym innym? Ona jest jeszcze taka młoda. Daj jej szansę. Może nie chce spłonąć dla idei. Może ty robisz już dosyć za nas wszystkich.

Ale oboje wiedzieli, że to nie do końca jest prawdą. Brat Sharon miał tylko piętnaście lat, ale był dokładnie taki jak Miriam, i miał takie same przekonania, tylko zachowywał się jeszcze bardziej agresywnie i radykalnie. Nikomu nie pozwolił się nigdy znieważyć czy zdeptać i Freeman był z tego dumny. Z drugiej strony rozumiał, że Sharon jest po prostu inna.

– Pozwól jej być sobą.

I tak się stało, ale w rezultacie zwyciężyło poczucie winy, jak zwierzyła się potem Tanie.

– I oto jestem tutaj.

Zjadły kolację w głównej jadalni i wróciły do pokoju. Sharon włożyła różową, nylonową koszulę nocną, którą dostała w pożegnalnym prezencie od najlepszej przyjaciółki, a Tana niebieską, flanelową. Związała włosy w długi, lśniący kucyk, słuchając z zapartym tchem opowieści nowej koleżanki.

– Przeniosę się chyba do UCLA dopiero wtedy, kiedy skończę naukę tutaj. – Westchnęła i popatrzyła na różowy lakier, którym właśnie pomalowała paznokcie. – Do diabła, matka za wiele ode mnie oczekuje.

Ona sama chciałaby być tylko piękna i mądra i zostać kiedyś wielką aktorką. To jej wystarczy. Ale to nie dosyć dla Miriam Blake.

Tana uśmiechnęła się.

– Moja matka też pokłada we mnie wielkie nadzieje. Poświęciła mojemu wychowaniu całe swoje życie, zawsze robiła wszystko co mogła dla mnie. Teraz chciałaby, żebym postudiowała tu rok czy dwa i wróciła by wyjść za mąż, za jakiegoś „młodego, miłego człowieka”.

Zrobiła przy tym minę, która miała wyrazić, co Tana myśli na ten temat. Sharon roześmiała się.

– Wszystkie matki myślą o tym, moja też. W duchu pragnie mego małżeństwa, oczywiście pod warunkiem, że będę brała czynny udział w jej krucjacie nawet po ślubie. A co na to twój ojciec? Całe szczęście, że mój mnie rozumie i często ratuje w trudnych sytuacjach On także uważa, że cała ta walka o prawa to bzdury.

– Mój ojciec umarł, zanim się urodziłam. Dlatego matka jest taka przewrażliwiona na moim punkcie. Zawsze jej się wydaje, że stanie mi się coś złego, więc wymyśla różne środki zapobiegawcze i ode mnie oczekuje tego samego.

Spojrzała dziwnie na Sharon.

– Wiesz, właściwie mi to coś przypomina. Skąd ja to znam?

Dziewczęta zachichotały. Upłynęły jeszcze dwie godziny zanim zgasiły światło. Jeszcze przed końcem pierwszego tygodnia w Green Hill, zostały najlepszymi przyjaciółkami. Miały podobny rozkład dnia, jadły razem lunch, chodziły do biblioteki, na długie spacery wzdłuż jeziora. Rozmawiały o życiu, o chłopcach, o rodzicach i przyjaciołach. Tana opowiedziała Sharon o związku jej matki z Arturem Durningiem, nawet o tym, że zaczęło się to, kiedy był jeszcze mężem Marie Durning i co Tana o tym myślała. Krytykowała hipokryzję, wąskie horyzonty i stereotyp życia w Greenwich. Dzieci nadużywające alkoholu, znajomych i przyjaciół domu, w którym wszystko było na pokaz. I jej matka wplątana w to wszystko, pracująca jak niewolnica dzień i noc, gotowa na każde wezwanie, czekająca na telefon. Po dwunastu latach niczego się nie dorobiła.

– Mówię ci, Shar, tak mnie to wkurzało, że już nie mogłam tego wytrzymać. I wiesz, co w tym wszystkim jest najgorsze? – W jej oczach zabłyszczały ogniki emocji. – Najgorsze, że ona się na to zgadza. Uważa, że wszystko jest w najlepszym porządku. Nigdy mu nic nie powie, nigdy nie prosi go o nic więcej. Będzie po prostu tak wegetowała u jego boku do końca życia, wdzięczna, że może mu służyć. Jakby zupełnie nie zdawała sobie sprawy, że on dla niej nie robi zupełnie nic. Matka ciągle powtarza, że zawdzięcza mu wszystko. Co to jest wszystko? Przez całe życie pracowała jak dziki osioł, żeby do czegoś dojść, a on traktuje ją jak przedmiot… płatna dziwka… Słowa Billy'ego powracały jak bumerang, a ona wyrzucała je ze swoich myśli, chyba już po raz dziesięciotysięczny.

– Sama nie wiem… ona po prostu tego me widzi, nie czuje.

A mnie doprowadza to do szału. Nie mam zamiaru do końca życia całować go w tyłek. Owszem, matce zawdzięczam bardzo wiele, ale wobec Artura Durninga nie mam żadnych długów. I ona także, ale to do niej nie dociera. Ciągle jest taka przerażona… Ciekawe, czy była taka sama, kiedy mój ojciec jeszcze żył…

Matka często powtarzała, że córka jest taka podobna do ojca. Tana była z tego dumna.

– Ja lubię bardziej tatę niż mamę.

Sharon zawsze była bardzo szczera, gdy rozmawiała z Taną o swoich uczuciach. W ciągu pierwszego miesiąca podzieliły się najskrytszymi sekretami, ale Tana nie wyjawiła swojej najgłębszej tajemnicy – jak została zgwałcona. Jakoś nigdy nie mogło jej to przejść przez gardło i wmawiała sobie, że tamta sprawa nie ma już dla niej znaczenia. Kilka dni przed pierwszą potańcówką z okazji Haloween Sharon zaczęła zastanawiać się, w co ma się przebrać. Zostali przecież zaproszeni chłopcy z pobliskiej szkoły męskiej. Leżąc na łóżku, stroiła miny:

– No i co teraz? Co ja mam zrobić? Przebrać się za czarną panterę, czy raczej owinąć się białym prześcieradłem i udawać członka Klanu?

Dziewczęta mogły przyjść bez osób towarzyszących, ponieważ i tak impreza odbywała się w Green Hill. To było dobre rozwiązanie dla Sharon i Tany – obie nie miały nikogo do pary. Nikt się z nimi nie przyjaźnił. Inne dziewczęta trzymały się z daleka od Sharon. Były grzeczne wobec niej i już nawet przestały się na nią gapić, a wszyscy nauczyciele zwracali się do niej taktownie, ale w taki sposób, jakby jej w ogóle nie było. Uważali, że gdy będą ją ignorować, prędzej czy później zniknie stąd. Jedyną jej przyjaciółką była Tana, która chodziła z nią wszędzie i w rezultacie Sharon stała się również jedyną przyjaciółką Tany. Jej także zaczęto unikać. Jeśli chciała zadawać się z czarnuchami, to tym samym wybrała samotność. Sharon nieraz jej to wykrzyczała.

– Dlaczego, do diabła, nie idziesz do swoich! Starała się wtedy, aby zabrzmiało to groźnie, ale Tana potrafiła wyczuć zasadzkę.

– Wypchaj się.

– Jesteś głupia jak but.

– W porządku. To jest nas już dwie. Dlatego tak nam ze sobą dobrze.

– Nie – Sharon uśmiechnęła się od ucha do ucha – dobrze nam, bo ubierasz się jak śmieciarz i gdybyś nie mogła pożyczać moich ciuchów i korzystać z moich nieocenionych porad, wyglądałabyś jak pajac.

– Taa – teraz Tana uśmiechnęła się od ucha do ucha -masz rację. Ale nauczysz mnie jeszcze tańczyć?

Dziewczęta wiły się ze śmiechu na łóżkach i niemal codziennie było je słychać, aż do późnego wieczora. Sharon rozpierała energia, odwaga i ogień, które przywróciły Tanę do normalnego życia. Czasami po prostu siedziały razem, opowiadały sobie dowcipy i pękały ze śmiechu, aż łzy płynęły im po policzkach. Sharon miała poza tym niezwykłe wyczucie stylu i najpiękniejsze ciuchy, jakie Tana widziała w życiu. Obie były prawie tego samego wzrostu i po jakimś czasie trzymały wszystkie ubrania we wspólnych szufladach i zakładały to, co akurat było pod ręką.

– No więc… Tan, w co się przebierasz na Haloween?

Sharon malowała właśnie paznokcie jaskrawym, pomarańczowym lakierem, który wyglądał obłędnie przy jej brązowej skórze. Przyjrzała się świeżo pomalowanym paznokciom, a potem spojrzała na przyjaciółkę, ale twarz Tany była nieprzenikniona.

– Nie wiem… jeszcze zobaczymy…

– Co to ma znaczyć?

Od razu wyczuła coś dziwnego w głosie Tany, coś czego przedtem chyba nigdy nie słyszała. Sharon podejrzewała, że Tana coś przed nią ukrywa, ale nie wiedziała, jak do tego dotrzeć.

– Przecież pójdziesz tam, prawda?

Tana wstała, przeciągnęła się i odwróciła wzrok.

– Nie, nie idę.

– Na miłość boską, dlaczego?

Wyglądała na zaszokowaną tą odpowiedzią. Tana zawsze lubiła dobrze się bawić. Miała wspaniałe poczucie humoru, była śliczną dziewczyną, świetnym kumplem i nie była głupia.

– Nie lubisz Haloween?

– Nie, Haloween jest w porządku… dla dzieci…

Po raz pierwszy Sharon widziała ją w takim stanie i była bardzo zaskoczona.

– Chyba nie stchórzysz przed przyjęciem, Tan. Daj spokój, wymyślę ci jakiś kostium.

Zaczęła przekopywać ich szafę, wyciągać ciuchy i wyrzucać je na łóżko, ale Tana wcale nie wyglądała na rozbawioną. Tego wieczora, gdy światła były już zgaszone, Sharon raz jeszcze próbowała wrócić do tej sprawy.

– Dlaczego właściwie nie chcesz pójść na tańce z okazji Haloween?