– Witaj w Jaśminowym Domu, moja droga. Na naszym kampusie jest jedenaście takich domów, ale lubimy mówić, że ten jest najlepszy.

Roześmiała się do Tany i zaproponowała filiżankę herbaty. Sam w tym czasie zaniósł na górę jej bagaże. Tana podniosła do ust filiżankę, malowaną ręcznie w kwiaty i srebrną łyżeczkę, podziękowała za apetycznie wyglądające ciasteczka. Siedziała podziwiając widok na jezioro i rozmyślała, jak dziwne jest życie. Czuła się tak, jakby wylądowała na innej planecie. Wszystko wokół było takie inne niż w Nowym Jorku… Nagle znalazła się w tym wspaniałym miejscu, z daleka od wszelkich kłopotów, i popijała herbatkę, rozmawiając z tą miłą kobietą, o niebieskich oczach, ze sznurem pereł na szyi…

Upłynęły tylko trzy miesiące od dnia, w którym leżała na podłodze w sypialni Artura Durninga, zgwałcona i pobita przez jego syna.

– … nie sądzisz moja droga?

Tana ocknęła się i nic nie rozumiejąc spojrzała nagle na opiekunkę. Na chwilę zatopiła się w swoich myślach i zgubiła wątek rozmowy. Skwapliwie pokiwała głową i ogarnęło ją ogromne zmęczenie. Miała ostatnio zbyt wiele wrażeń.

– Tak… – odparła – myślę, że tak.

Nie była pewna, na co się zgadza, myślała tylko o tym, żeby jak najszybciej znaleźć się w swoim pokoju. Wreszcie skończyły herbatę i umyły filiżanki. Tanę ubawiła myśl o tym, ile filiżanek herbaty musiała dzisiaj wypić ta biedna kobieta. Opiekunka, jakby wyczuła jej pragnienia, zaprowadziła Tanę do pokoju na górze, dokąd prowadziły dwie serpentyny krętych schodów. Szły długim korytarzem, którego ściany zawieszone były rycinami kwiatów na przemian z fotografiami absolwentek. Jej pokój znajdował się na samym końcu. Ściany były ciemnoróżowe, w oknach wisiały perkalowe zasłony i taka sama była narzuta na łóżku. Stały tu dwa wąskie łóżka, dwie bardzo stare szafki, dwa krzesła i niewielka umywalka w rogu. To był pokoik utrzymany w staroświeckim stylu, z nisko zawieszonym sufitem. opiekunka czekała na reakcję Tany i z zadowoleniem pokiwała gdy dziewczyna odwróciła się z uśmiechem.

– Bardzo tu miło.

Cały Jaśminowy Dom jest taki.

Zostawiła Tanę samą, a dziewczyna usiadła przyglądając się bezmyślnie swoim bagażom i nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. Wreszcie wyciągnęła się na łóżku i patrzyła na drzewa za oknem. Zastanawiała się, czy nie powinna zaczekać na współlokatorkę zanim zajmie któreś z łóżek i połowę miejsca w szafie. Poza tym i tak nie miała ochoty się rozpakowywać. Pomyślała, że chętnie poszłaby na spacer wzdłuż jeziora, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Kiedy otworzyły się, stanął w nich stary Sam. Szybko usiadła na łóżku, a on wniósł do pokoju dwie torby, z dziwną miną na twarzy. Spojrzał na Tanę, wzruszył ramionami i powiedział:

– No, tego jeszcze nie było.

O co mu chodzi? Tana patrzyła na niego zupełnie zdezorientowana, a on pokręcił z niedowierzaniem głową i zniknął za drzwiami. Przyjrzała się bagażom, które przyniósł. Nie było w nich nic nadzwyczajnego, dwie duże granatowe torby w kratę, z wiszącymi znaczkami podróżnymi, kosmetyczka, i okrągłe pudło na kapelusze, dokładnie takie jak Tany. Spacerowała po pokoju, zastanawiając się, jak będzie wyglądała właścicielka tego bagażu. Spodziewała się długiego oczekiwania, zwłaszcza z powodu tej rytualnej herbatki, ale za chwilę usłyszała pukanie opiekunki. Kobieta rzuciła na Tanę źle wróżące spojrzenie, jakby miała do przekazania złe wiadomości. Stanęła z boku, a do pokoju po prostu wfrunęła Sharon Blake. Wydała się Tanie najpiękniejszą dziewczyną, jaką dotąd spotkała. Strumienie czarnych loczków zebrane z tyłu głowy, błyszczące oczy w kolorze onyksu, zęby bielsze od kości słoniowej – wszystko to na pięknej twarzy koloru jasnokakaowego, tak perfekcyjnie wyrzeźbionej, że wydawała się nierealna. Jej zniewalająca uroda, pełne wdzięku ruchy, wyrafinowany styl, na chwilę odebrały Tanie głos. Dziewczyna zdjęła z siebie czerwony płaszcz i mały kapelusik rzucając je na jedno z krzeseł. Ubrana była w szarą, wełnianą, wąską sukienkę i do tego pantofelki w idealnie dobranym kolorze. Wyglądała bardziej na modelkę niż na studentkę. Tana z ciężkim westchnieniem pomyślała o strojach, które zabrała ze sobą- Same luźne bluzy i stare, wełniane spódnice, kupowała bez większego zastanowienia. Dużo zwykłych bawełnianych koszulek, swetry w serek i dwie sukienki, które matka kupiła jej przed wyjazdem u Saksa.

– Tano – głos opiekunki zabrzmiał bardzo poważnie – jest Sharon Blake. Ona także pochodzi z Północy. Ale nie aż tak dalekiej jak ty, przyjechała z Waszyngtonu.

– Cześć.

Tana popatrzyła na nią nieśmiało, a Sharon posłała jej jeden swoich oszałamiających uśmiechów i podała jej rękę.

– Jak się masz.

– Pozwolicie, że zostawię was teraz.

Popatrzyła jeszcze raz na Sharon z wyrazem niemalże bólu na twarzy i na Tanę z niewymownym współczuciem. Co zrobić, ktoś musi przecież spać z tą dziewczyną, a Tana powinna pamiętać o tym, że otrzymuje stypendium. To było jedyne wyjście. I tak powinna być wdzięczna za to, co ma. A dzięki temu inne dziewczęta nie będą narażone na takie towarzystwo. Delikatnie zamknęła za sobą drzwi i zdecydowanym krokiem zeszła schodami na dół. Coś takiego zdarzyło się po raz pierwszy w Jaśminowym Domu i w ogóle na całym kampusie Green Hill. Julia Jones poczuła, że potrzeba jej czegoś mocniejszego od herbaty, w końcu to był bardzo stresujący dzień.

W ich pokoju na górze Sharon usiadła ze śmiechem na jednym z twardych krzeseł i przyjrzała się lśniącym blond włosom Tany. Tworzyły we dwie interesująco kontrastową parę. Jedna taka płowa, a druga zupełnie czarna. Oglądały się wzajemnie z zaciekawieniem, a Tana uśmiechała się myśląc o tym, co ona tu właściwie robi. Mogła równie dobrze pojechać na jakąś uczelnię na Północy. Ale nie znała jeszcze Sharon Blake. Dziewczyna była piękna i miała na sobie kosztowne ubrania. Tana zwróciła na to uwagę, gdy Sharon zrzuciła z nóg pantofle.

– No więc – delikatna, ciemna buzia zwróciła się do niej z uśmiechem – co myślisz o Jaśminowym Domu?

– Jest piękny, a ty, jak sądzisz?

Tana była nadal onieśmielona, ale nowo przybyła miała w sobie coś przyciągającego oprócz urody. Z jej subtelnej twarzy emanowała surowość, śmiałość i odwaga.

– Wiesz, że dali nam najgorszy pokój.

Tanę zaszokowała ta informacja. – Skąd o tym wiesz?

– Widziałam inne, jak szłyśmy korytarzem. – Westchnęła i ostrożnie zdjęła kapelusz. – Spodziewałam się tego. – Spojrzała taksujące. – A ty za jakie grzechy zostałaś przydzielona do pokoju ze mną

Sharon uśmiechnęła się do niej łagodnie. Wiedziała dobrze, dlaczego ona sama znalazła się tutaj. Była jedyną Murzynką, której udało się dostać do Green Hill, ale nie była też zwyczajną czarną dziewczyną. Jej ojciec był znanym pisarzem, otrzymał nagrodę Pulitzera i National Book Award. Matka była adwokatem, pracowała dla rządu. Ona sama też miała zamiar zrobić karierę. Przynajmniej tego od niej oczekiwano… nie można oczywiście być tego pewnym… Ale oczywiście Miriam Blake dała swojemu najstarszemu dziecku możliwość wyboru, zanim posłała ją do Green Hill. Mogła przecież uczyć się na jednej z uczelni na Północy, na przykład na Uniwersytecie Columbia w Nowym Jorku. Miała wystarczająco dobre oceny. Mogła też zdawać do Georgetown, wtedy byłaby blisko domu. Jeśli poważnie myślała o aktorstwie, UCIA stała dla niej otworem… lub jeśli chciałaby zrobić coś, co kiedyś będzie miało znaczenie dla innych czarnych dziewcząt… mówiła jej matka. Była nieustępliwa, ciągnąc dalej:

– Mogłabyś pojechać do Green Hill.

– Na Południe? – Sharon była bardzo zaskoczona. – Przecież mnie tam nie przyjmą.

Matka przyglądała się jej z powagą.

– Nie rozumiesz, kochanie? Twój ojciec nazywa się Freeman Blake. Pisze książki, które czytają ludzie na całym świecie. Czy naprawdę myślisz, że odważą się odrzucić twoje podanie?

Sharon zachichotała nerwowo.

– No, pewnie. Mamo, przecież oni „powloką mnie smołą i oblepią piórami”, zanim zdążę się rozpakować.

Ta myśl przeraziła ją naprawdę. Wiedziała, co zdarzyło się trzy lata temu w Little Rock. Czytała gazety. Potrzeba było aż czołgów Gwardii Narodowej, żeby czarne dzieci mogły pozostać w szkole dla białych. A nie rozmawiały przecież o byle jakiej szkole. To było Green Hill. Najbardziej ekskluzywny żeński college na Południu, do którego chodziły córki kongresmanów i senatorów, gubernatorów Teksasu, Południowej Karoliny i Georgii. Dziewczęta miały za zadanie łyknąć trochę mądrości, zanim połączą się w pary z chłopcami z towarzystwa.

Mamo, ale to szaleństwo.

– Jeśli każda czarna dziewczyna w tym kraju myśli tak samo jak ty, Sharon Blake, to znaczy, że za sto lat od dziś będziemy sypiać w „czarnych” hotelach, jeździć na końcu autobusu i pić wodę z fontanny, do której sikają biali chłopcy.

Oczy matki błyszczały groźnie, gdy Sharon spojrzała na nią. Miriam Blake zawsze miała swoje zdanie na ten temat. Sama studiowała w Radcliffe, korzystając tam ze stypendium, potem w Akademii Prawa w Boalt na uniwersytecie Columbia i odtąd zawsze walczyła o swoje przekonania, o prawa pokonanych, o los zwykłego człowieka. Teraz walczyła o ludzi takich jak one. Nawet mąż podziwiał jej siłę. Miała więcej odwagi niż wszyscy faceci, których znał. Nie miał zamiaru jej zniechęcać. Ale Sharon czasami obawiała się tego. Nawet bardzo. Ten sam lęk czuła składając podanie do Green Hill.

– A co będzie, jak mnie przyjmą? – Ta myśl przerażała ją i podzieliła się tym z ojcem. – Ja nie jestem taka jak ona, tatusiu… Nie chcę niczego dowieść… ani udowodnić, że mogę się tam dostać… Chcę mieć przyjaciół, dobrze się bawić… ona oczekuje ode mnie zbyt wiele…

Jej oczy wypełniły się łzami. Ojciec rozumiał ją dobrze. Ale nie mógł zmienić żadnej z nich, ani Miriam i jej wymagań wobec wszystkich ani beztroskiej, radosnej, pięknej córki, która bardziej przypominała jego samego niż matkę. Sharon chciałaby kiedyś zostać aktorką na Broadwayu i studiować w UCLA.