Stał tak jeszcze przez chwilę, słysząc wciąż echo tych słów. Poczuł, że coś wymknęło mu się z rąk, odeszło od niego. Wmawiał sobie, że to głupstwo – Lisa po prostu jest wstrząśnięta i urażona, dlatego zabrała z po- wrotem ten prezent, cokolwiek to było, ale przecież przyjedzie na tańce. Znów ją zobaczy. Lato jeszcze się nie skończyło.

"Nic, czego byś potrzebowal."

Nagle wydało mu się, że otwarła się jakaś otchłań i stracił coś, czego nie potrafił określić.

– Nic się nie zmieniło – powiedział do siebie gwałtownie. – Ona wciąż mnie pragnie i nie chodzi tu o żadne pieniądze. Nic się nie zmieniło!

Ale i tak w to nie wierzył.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Następnego ranka Lisa obudziła się i ujrzała nieziemski krajobraz – ziemię pokrytą błyszczącym diamentowym pyłem i szafirowe niebo. Oddech unosił się srebrzystymi obłokami w zimnym i krystalicznie czystym powietrzu. Stała w otwartych drzwiach chatki i napawała się tym widokiem tak długo, aż poczuła przejmujące do szpiku kości zimno.

Tylko raz jej myśli podążyły do Rye'a, który był Bossem Makiem, który nie był Rye'em. Nie, nie będę się nad tym zastanawiać, pomyślała. Tego, co się stało, nie można cofnąć, tak jak nie można wrócić do ciepła wczorajszego dnia.

Wciągnęła sztywne od chłodu dżinsy i włożyła podkoszulek, bluzkę, bluzę od dresu, kurtkę przeciwdeszczową, skarpety i buty – wszystko, co tylko miała w szafce… Na dworze słońce świeciło tak jasno, że płomienie ogniska były niemal niewidzialne i zdradzało je tylko lekkie drganie powietrza na tle intensywnego błękitu nieba. Kawa smakowała bosko i Lisa czuła, jak ciepło rozchodzi się po jej zziębniętym ciele. Patrzyła, jak kryształki szronu migoczą i znikają pod wpływem podnoszącego się wyżej słońca i kiedy nie było już śladu przymrozku, a rosa wyschła, przeszła przez ogrodzenie z aparatem fotograficznym w ręku, żeby po raz ostatni utrwalić na kliszy swoje rośliny. Ten sam mróz, który sprawił, że łąka wyglądała tak pięknie, oznaczał kres ich wzrostu.

Poruszała się cicho i lekko, jak dzikie zwierzę.

Pewnymi rękami obcinała pełne nasion kłosy traw i wkładała do torebek z numerami. Następnie, JUŻ· w chacie, wkleiła do notatnika dzisiejsze fotografie i opatrzyła uwagami. Stojące wysoko słońce i burczący żołądek dały jej znać, że już minęło południe. Postawiła na ogniu wiadro z wodą do umycia włosów i szybko zjadła coś na zimno. Jednak zanim woda się c zagrzała, usłyszała stuk końskich kopyt. Serce zabiło jej gwałtownie, ale kiedy się odwróciła, okazało się, że to tylko Lassiter.

A niby kogo powinnam się spodziewać? Rye… Boss Mac powiedział, że przyśle Lassitera, i właśnie to zrobił.

– Witaj – powiedziała, uśmiechając się zdrętwiałymi wargami. – Jadłeś już śniadanie?

– Niestety, tak – odparł Lassiter z żalem w głosie. – Boss Mac powiedział, żebym od razu przywiózł cię na rancho. Właśnie kiedy wyjeżdżałem, zadzwonił jego ojciec. Szef musi jechać po niego do miasta. Nawet nie chcę mówić, w jakim był humorze.

– Rozumiem. Tak czy owak możesz nalać sobie kawy, bo muszę jeszcze spakować parę rzeczy. Jeżeli nie powiesz Bossowi Macowi, że straciliśmy tych kilka cennych minut, to ja w każdym razie tego nie zrobię.

Lassiter zsiadł z konia i przyglądał się jej badawczym wzrokiem.

– Do brze się czujesz?

– Dziękuję, dobrze – odparła, zmuszając się do uśmiechu.

Lassiter również się uśmiechnął, ale nie przestawał jej obserwować.

– Widzę, że w nocy był niezły przymrozek – odezwał się w końcu, rozglądając się wokoło. – Ale teraz przez kilka dni będzie bardzo ciepło.

– Naprawdę? Skąd to wiesz?

– Wiatr się zmienił dziś rano i teraz wieje z południa. Chyba zaczyna się babie lato.

– A co to takiego?

– Kilka dni pięknej, słonecznej pogody pomiędzy pierwszymi przymrozkami a nadejściem prawdziwej jesieni. Ciepło jak w lecie, ale owady nie dokuczają.

– Fałszywe lato – szepnęła, patrząc na żółknące liście osiki.

Pobiegła do chaty i po kilku chwilach wyłoniła się stamtąd z plecakiem w rękach. Włosy miała ukryte pod związanym na karku kolorowym szalem. W tym czasie Lassiter zdążył osiodłać Nosy'ego. Kiedy podawał jej wodze, zdał sobie sprawę, że nie widać na jej twarzy nawet śladu zwykłego uśmiechu.

– On nie zamierzał cię skrzywdzić – powiedział łagodnie.

Popatrzyła na niego zmieszana, wracając myślami od liści osiki, wyglądających jak tysiące płomyków świec na tle nasyconego błękitu nieba.

– Boss Mac – wyjaśnił. – N o jasne, on ma wybuchowy charakter i nie da sobie w kaszę dmuchać, ale nie jest wcale małostkowy czy też zły. Nie wymyślił tego po to, żeby cię zranić.

– Jestem tego pewna. Nie przejmuj się tym, że nie śmiałam się we właściwych momentach. Po prostu jeszcze nie całkiem rozumiem amerykańskie poczucie humoru – odparła z uśmiechem.

– Zakochałaś się w nim, prawda? – spytał spokojnie.

– W Bossie Macu? – Twarz Lisy była pozbawiona wyrazu.

Lassiter skinął głową.

– Nie – odpowiedziała, ruszając w kierunku drogi. – Zakochałam się w kowboju Rye'u.

Przez chwilę stał z otwartymi ustami i patrzył, jak Lisa odjeżdża. Ocknął się wreszcie, szybko. dosiadł konia i podążył za nią. Przez całą drogę na rancho uważał, żeby' rozmawiać tylko o błahych sprawach i pod koniec uśmiech znów zagościł na twarzy Lisy, choć cienie pod oczami nie zniknęły.

Na podwórzu stało już zaparkowanych wiele kosztownych samochodów, pokrytych grubą warstwą kurzu z polnych dróg. Widać było też parę wozów terenowych z sąsiednich farm i kilka obcych koni w zagrodzie. Przy jednej ścianie stodoły przymocowana została wielka, pasiasta markiza, mająca chronić stoły przed przelotnymi deszczami, które zdarzały się tu często. Ludzie nawoływali się, wykrzykiwali słowa powitania, nosili coś z samochodów do kuchni. Wyglądało na to, że wszyscy znali się od dawna.

Do Lisy powróciło znajome uczucie – tęsknota i jednocześnie skrępowanie, że jest jedyną osobą, która nie pasuje do tego zgromadzenia.

Lassiter przejechał kolejno wzrokiem po stojących samochodach i zaklął pod nosem,

– Nie widzę wozu Bossa Maca. To znaczy, że jego ojciec nie zdążył na wcześniejszy samolot. Niech to piekło pochłonie, szef będzie wściekły jak diabli. Chodźmy, ulokuję cię w pokoju, żeby chociaż o to nie miał do mnie pretensji.

– W pokoju?

– Boss Mac powiedział, żeby zaprowadzić cię do jego pokoju – powiedział Lassiter ostrożnie, starając się nie patrzeć na nagły rumieniec na twarzy dziewczyny. – To ten duży, zaraz obok salonu. Zjeżdża się mnóstwo ludzi: jego siostra z przyjaciółką, ojciec z paroma osobami, więc nie było zbyt wielkiego wyboru – dodał pośpiesznie.

– Nie ma sprawy – odparła Lisa stanowczo. – Nie zostaję tu na noc, więc potrzebny mi będzie tylko na chwilę, żeby się wykąpać i przebrać.

– Ale Boss Mac powiedział…

– Mam zaprowadzić konia do zagrody czy puścić na pastwisko? – przerwała mu cierpkim głosem.

Myśl, że Rye – nie, nie Rye, Boss Mac – bez pytania postanowił ulokować ją w swojej sypialni, rozwścieczyła Lisę. Po raz pierwszy od chwili, kiedy odkryła, kim on jest naprawdę, poczuła się nie tylko oszukana i wystrychnięta na dudka, ale i obrażona. Mogła pogodzić się z końcem lata, tak jak człowiek godzi się z nieuchronnością przemijania pór roku, ale nie miała zamiaru zostać po prostu kolejną kochanką Bossa Maca.

– Wezmę go do stajni – rzekł Lassiter, patrząc na nią badawczo. – Dość długo już był na pastwisku.

– Dziękuję – odparła, zsiadając z konia. – Czy mógłbyś zostawić uprząż na drzwiach boksu?

– Szef polecił mi ją schować. Powiedział, że nie będzie ci już potrzebna, tak jak zresztą i koń. – Lassiter odchrząknął i dodał, czując się nieswojo: – Wynika z tego, że spodziewał się, iż zostaniesz tutaj.

– W jego sypialni? – zapytała, unosząc brwi w przesadnym -zdumieniu. – Razem z nim? To chyba nie wypada, nie sądzisz? Przecież ja dopiero wczoraj go poznałam, musiał mnie pomylić z jakąś inną kobietą.

Lassiter otworzył usta, zamknął je i w końcu się roześmiał.

– On nic nie mówił o tym, gdzie sam będzie spał, tylko gdzie chce ciebie ulokować. Nigdy nie zapraszał tu na noc żadnej kobiety. Ani razu.

– Wielkie nieba. Za żadne skarby nie chciałabym mu zepsuć takiej nieskazitelnej reputacji. Zwłaszcza po tak krótkiej znajomości.

– Zdaje się, że zamierzasz odpłacić się pięknym za nadobne – powiedział Lassiter, patrząc na nią z podziwem.

– Co zamierzam?

– Zrewanżować się – wyjaśnił zwięźle.

Taki pomysł nie przyszedł jej do głowy, ale kiedy o tym już pomyślała, pokusa była ogromna. Obawiała się jednak, że ma niewielkie szanse, żeby pobić Rye'a jego własną bronią.

Gdy weszła do domu, zauważyła od razu, że umeblowanie jest tu naprawdę spartańskie, z wyjątkiem części biurowej. Tutaj nie było niczego taniego, zużytego czy przestarzałego. Boss Mac dbał, by jego biuro było dobrze wyposażone, bydło i konie najlepsze, a zarobki pracowników wyższe niż przeciętne wynagrodzenie kowbojów.

Ciekawe, jak on płaci swoim kochllnkom? Odpowiedź znalazła równie szybko, jak zadała sobie pytanie.

Oczywiście, brylantowe bransoletki!

Nie było wątpliwości, która sypialnia należy do Rye'a. Tylko w jednej stało łóżko o odpowiednich rozmiarach. Lisa weszła do łazienki i zamknęła drzwi na zasuwkę. Wyjęła z plecaka ametystowy zwój materiału i rozwiesiła go na wieszaku. Wzięła długi prysznic, rozkoszując się gorącą kąpielą. Przez ten czas para usunęła większość zagnieceń na tkaninie, a z resztą poradziła sobie, używając żelazka, które znalazła w szafce.

Po kilku próbach odkryła, do czego służy leżąca na wierzchu różowa suszarka do włosów. Jakoś nie mogła sobie wyobrazić Rye'a używającego czegoś takiego czy też pachnącego mydła w płynie i szamponu, które stały przy prysznicu i których nie chciała używać, gdyż butelki nie były jeszcze rozpieczętowane.