Dlatego właśnie nie mogę jej powiedzieć. Tak czy owak ją stracę, ale dopóki o niczym nie wie, każdy dzień jest jak wspaniały dar losu. Lato musi się skończyć, a więc trzeba ten czas wykorzystać i nie zmarnować ani chwili.

Zadzwonił telefon, wyrywając go z zadumy. Sięgając po słuchawkę, spojrzał na zegarek i zorientował się, że przez ostatnie pół godziny siedział bezczynnie, wpatrując się w papiery na biurku i myśląc o łące i kobiecie, która nie zauważa upływu czasu. Pragnienie zobaczenia się z Lisą przeszyło go jak ostrze noża, zaskakująco ostro.

Do diabła z tymi rachunkami. Muszę być z nią, już tak niewiele czasu pozostało.

Telefon dzwonił i dzwonił. – Halo – odezwał się.

– O Boże, co za warknięcie. Można się przestraszyć, że zaraz ugryziesz.

– Cześć, siostrzyczko – powiedział uśmiechając się.

Jedynie telefony od Cindy zawsze sprawiały mu przyjemność. – Jak tam twój ostatni chłopak?

– Z tym było śmiesznie. Naprawdę komicznie.

– Szybko poszło, co?

– Jeszcze szybciej. Nawet nie zdążyliśmy zamówić obiadu, kiedy on już zaczął wypytywać o moją rodzinę, chociaż tym razem też używałam panieńskiego nazwiska mamy.

– I jaki był koniec?

– Powinnam była nabić go na szpilkę, tak jak motyla i włączyć do mojej kolekcji – odparła. – Faceci robią się coraz sprytniejsi, ale, niestety, nie uczciwsi.

– Przyjedź i zamieszkaj tutaj ze mną. Będę cię bronił przed łowcami posagów, ja wyczuję takich cwaniaków na dziesięć kilometrów.

– Chciałabym, żeby tata też to potrafił.

– Znowu się w coś wpakował?

– Po szyję.

– Nic nie mów, niech zgadnę – przerwał jej Rye. – Wysoka, mocno zaokrąglona brunetka, a jej umiejętności polegają głównie na ubieraniu się w znakomicie dopasowane stroje.

– Widziałeś ją? – spytała zaskoczona Cindy.

– Nie. Ale znam jego gust. Mama była wysoka, ciemnowłosa i piękna. On wciąż jej szuka.

– W takim razie powinien też zwrócić uwagę na poziom inteligencji – odpaliła siostra.

Rye uśmiechnął się. Cindy była kopią ich zmarłej matki – wysoka, ciemnowłosa, o pięknych kształtach i przy tym błyskotliwa. Wciąż śmiejąc się, odsunął trochę krzesło i położył nogi w kowbojskich butach na usłanym papierami biurku. Przyszło mu na myśl, że obie z Lisą na pewno się polubią. Nagle uzmysłowił sobie, że Cindy nie będzie miała okazji poznać Lisy.

– … moja koleżanka z pokoju. Pamiętasz ją, prawda? Susan Parker.

– Co takiego?

– Ryan, ukochany braciszku, zmoro moich lat dziecinnych, dzwonię, żebyś się obudził. Obudź się! Przecież za tydzień masz u siebie ten spęd czy też łapankę, jak ty tam to nazywasz. Tańce. Zgadza się?

– Zgadza.

– Przyjeżdżam do ciebie za tydzień – mówiła dalej powoli, wyraźnie, jakby jej brat miał trudności ze zrozumieniem najprostszych słów. – Przywożę ze sobą dziewczynę, która nazywa się Susan Parker. Ona była ze mną na studiach, mieszkałyśmy w jednym pokoju.

Potem zarobiła nieprzyzwoitą ilość pieniędzy na uśmiechaniu się do facetów fotografujących ją ubraną w najohydniejsze stroje, jakie są w stanie wymyślić nienawidzący kobiet dyktatorzy mody. Jesteś tam?

Wewnętrzny system ostrzegawczy Rye'a ustawił się w pozycji "alarm".

– Piękna i bogata, tak?

– Tak.

– Nie. Zawsze jesteś tu mile widziana, ale zostaw w domu te swoje skłonności do swatania.

– Chcesz przez to powiedzieć, że moi przyjaciele nie są w twoim domu mile widziani?

– Cindy, jesteś moją ukochaną siostrą… – zaczął z rezygnacją.

– I jedyną, przede wszystkim – wtrąciła.

– Czy zechcesz się zamknąć?

– No, skoro tak pięknie prosisz, to będę zachwycona…

– Cynthio Edwinno Ryan McCall, jeżeli nie masz…

– … mogąc się zamknąć – dokończyła Cindy.

– Cindy, proszę cię, żadnego swatania. Zgoda? – poprosił Rye, wzdychając.

– Naprawdę tak ci na tym zależy?

– Tak.

– W końcu znalazłeś kogoś?

Przeszywający ból sprawił, że Rye zacisnął usta.

– Ryan?

– Bardzo bym chciał, żebyś przyjechała na tańce. Weź ze sobą tę, no jak jej· tam, jeżeli to ci sprawi przyjemność. Obiecuję, że będę dla niej uprzejmy.

– Jaka ona jest?

– Do diabła, Cindy, to twoja przyjaciółka, nie moja. Skąd ja miałbym to wiedzieć?

– Nie, nie Susan. Ta, którą znalazłeś.

Zamknął oczy i przywołał w pamięci obraz Lisy śpiącej na łące, z refleksami słońca igrającymi w rozpuszczonych włosach.

– Ona jest po prostu kobietą i… tak naprawdę nie istnieje – powiedział cicho. – Ona żyje poza czasem.

Cindy odezwała się dopiero po długiej pauzie.

– Nie rozumiem. Nie wiem nawet, czy mam się cieszyć. Zabrzmiało to jakoś tak… smutno.

– Ciesz się. Przynajmniej przez chwilę wiem, jak to jest być kochanym tylko dla mnie samego. Ona myśli, że jestem zwykłym kowbojem w połatanych dżinsach i zdeptanych butach, i to nie ma dla niej znaczenia. Zachowuje się, jakbym ją obsypał klejnotami, a przecież nic ode mnie nie dostała.

– Z wyjątkiem ciebie.

– Dla innych kobiet to zawsze było za mało.

– Dla mężczyzn też-dodała Cindy cicho. -Jestem szczęśliwa, że ci się udało. Nieważne, jak długo to potrwa, warto było coś takiego przeżyć. Nie mogę doczekać się, kiedy ją poznam.

– Niestety, kochana. Tego nie ma w scenariuszu.

– Jak to, nie będzie jej na tańcach? Och, oczywiście, że nie. Przecież nie wie, kim ty jesteś. Cholera!

– Nie mogłaby przyjść, nawet gdybym był w stanie jakoś to zorganizować i ją zaprosić. Nie ma pieniędzy na kupno porządnego noża, a co tu mówić o czymś tak mało praktycznym jak sukienka na zabawę. Dla mnie nie ma znaczenia, czy jest ubrana w jedwabie, czy w połatane dżinsy, ale prędzej dałbym sobie uciąć rękę niż sprawił, żeby tu się źle czuła..

– To jej kup sukienkę. Powiedz, że wygrałeś pieniądze w pokera czy coś takiego.

– A ona odpowie, że powinienem sobie kupić nową koszulę·

– Mój Boże. Zamierza zostać świętą czy co?

Rye pomyślał o zmysłowej radości, jaką Lisa czer pała z ich zbliżenia, o dotyku jej miękkich warg i gorącego języka na całym jego ciele.

– Świętą? Nic z tych rzeczy. Ona jest po prostu praktyczna i nie będzie wydawać pieniędzy na sukienkę, którą włoży tylko jeden raz, w sytuacji, kiedy jej ukochany jest zbyt biedny, żeby kupić sobie nową koszulę do pracy.

– Zatem muszę ją poznać.

– Przykro mi. I tak lato skończy się za wcześnie.

Kocham cię, siostrzyczko, ale nie chcę stracić nawet godziny z nią, tylko dla zaspokojenia twojej ciekawości.

Cindy mruknęła coś, czego wolał nie słyszeć, i w końcu westchnęła.

– Jak ona wygląda?

– Nie dalej niż kilka godzin temu Lassiter powiedział, że tak musiała wyglądać Ewa w dniu stworzenia jej przez Boga.

Rye nie dodał, że o mało nie wyrzucił Lassitera tylko za to, że ośmielał się tak patrzeć na Lisę.

– Lassiter tak powiedział? O rany. I co zrobiłeś?

– On to powiedział bardziej z szacunkiem niż z pożądaniem.

– Aha, na pewno. Jeżeli w to wierzysz, to coś musi być nie w porządku z twoją głową. W przypadku Lassitera pożądanie jest, normalnym stanem organizmu.

– Nie powiedziałem, że on mówił to wyłącznie z szacunkiem. Rzecz w tym, że w niej jest jakiś taki rodzaj niewinności, która może zdeprymować nawet Lassitera.

– W to mogę uwierzyć. – Cindy roześmiała się· – Tylko ktoś taki nie domyśliłby się, kim ty jesteś.

Gdzie ona do tej pory się chowała? W buszu? – Też, między innymi.

– I gdzie jeszcze?

– Podróżowała po świecie. Cindy, przestań już mnie wypytywać.

– To nie w porządku. Nie chcesz mi powiedzieć, jak ona wygląda, jak się nazywa ani gdzie mieszka.

– Już ci mówiłem. Ona mieszka w miejscu, gdzie nie istnieje czas.

– W takim razie gdzie ją spotkałeś?

– Tutaj.

– Tam, gdzie nie istnieje czas. – Cindy zawahała się, a potem zapytała w zadumie: – Jak to jest, kiedy się przebywa w takim miejscu?

– Nie ma słów, żeby to opisać…

– Mój Boże, Ryan. Powinieneś być szczęśliwy, a ty mówisz tak… ponuro.

– Bo zima nadchodzi, siostrzyczko. Przed upływem tygodnia możemy tu mieć w górach przymrozki. W tym roku lato będzie o wiele za krótkie. ~ Rye zatrzymał wzrok na górskim szczycie, wznoszącym się nad Łąką McCalla. – Coś mi się przypomniało. Muszę porobić zdjęcia przed zmierzchem.

– Potrafię zrozumieć aluzję, zwłaszcza jeżeli wbije mi się ją młotem do głowy. Do zobaczenia za tydzień.

– Nie mogę się doczekać – odparł Ryc.

Ale tak naprawdę nie mógł doczekać się czegoś innego. Rzucił słuchawkę, porwał torebkę z filmem z półki i popędził w stronę stajni. Miał uczucie, jakby czas uciekał coraz szybciej i szybciej, zabierając ze sobą to niespodziewane szczęście, jakie spotkało go tego lata. Uczucie to było tak silne, że poczuł nagły strach.

Poczucie grożącego niebezpieczeństwa nie opuszczało go przez całą drogę. Kiedy. wreszcie przebrnął przez zagajnik osiki na tyłach chaty, nie ujrzał nikogo w pobliżu. Ruszył w kierunku łąki, gdzie zaczynał się drewniany płot. Kątem oka zobaczył jakiś ruch. W jego stronę biegła Lisa, a na twarzy miała wyraz radości. Zeskoczył z konia, podbiegł do niej, chwycił w objęcia i trzymał mocno, zanurzając twarz w jej włosach, napawając się ich zapachem, mówiąc sobie, że to lato nigdy się nie skończy.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Lisa spojrzała na leżące na parapecie kamyki. Pięć.

Rzuciła okiem na gniadego wałacha, cierpliwie czekającego w osikowym lasku. Dostała go zaraz po tym, kiedy brodząc w strumieniu, skaleczyła się w stopę i poprosiła Jima, żeby pożyczył jej na chwilę swojego konia, by mogła sprawdzić ogrodzenie wokół łąki.

Tego samego dnia, tuż przed zachodem słońca, Rye powrócił nieoczekiwanie, prowadząc tego właśnie konia, o imieniu Nosy. Patrzył krytycznym okiem, kiedy go dosiadała, w końcu jednak pochwaliłjej umiejętności i dodał szorstko, że Boss Mac powinien był wcześniej o tym pomyśleć. Mogłaby wtedy podjechać na rancho, gdyby czegoś potrzebowała, a jeżeli z jakiegoś powodu nie byłaby w stanie dosiąść konia, wystarczy puścić go luzem, a Nosy wróci na rancho jak gołąb pocztowy.