– Chcesz spróbować? – zapytał.

Ledwo powstrzymała się przed zadaniem pytania, czego ma spróbować. Biorąc siekierę, dotknęła jego rąk. Promieniowała od nich siła i ciepło, które było czymś więcej niż tylko ciepłem ludzkiego ciała. Trzymała niepewnymi rękami gładkie drewno trzonka i próbowała sobie przypomnieć, co przed chwilą jej powiedział. Wzięła głęboki oddech, podniosła siekierę i opuściła ją na pień. Siekiera odskoczyła, ledwo zadrasnąwszy pokiereszowany kloc. Powtórzyła uderzenie i siekiera znów odskoczyła. Spróbowała jeszcze raz. To samo.

– Czyżbym zapomniał ci powiedzieć, że twoje plecy powinny uczestniczyć w tej czynności? – odezwał się po trzeciej próbie.

– To jest wystarczająco skomplikowane i bez zatrudniania pleców – mruknęła.

Przez chwilę był zakłopotany, ale zaraz przypomniał sobie, jak wiele znaczeń nadawali dzisiaj słowu "to". – To bardzo skomplikowane – zgodził się.

– Oczywiście. Dlatego proszę już bez żadnych niedomówień. Albo mów precyzyjnie, albo się nie odzywaj.

Bardzo się starał, żeby się nie roześmiać.

– Jasne. Spróbujmy więc tego ee… rąbania w taki sposób. Pomogę ci złapać rytm.

Stanął za jej plecami i położył swoje ręce obok jej dłoni obejmujących długi trzonek. Przy każdym oddechu czuła zapach żywicy i męskiego ciała. Jego skóra była gładka i gorąca, a oddech łaskotał jej szyję, rozwiewał delikatne kosmyki, które wymknęły się z warkoczy. Kiedy się poruszał, jego pierś muskała jej plecy i ta bliskość sprawiała, że kręciło jej się w głowie, a ziemia wymykała spod nóg. &iskała trzonek siekiery tak mocno, że aż pobielały jej kostki palców, ponieważ wydawał jej się jedyną stałą rzeczą w tym wirującym jej przed oczami świecie.

– Liso?

Bezradnie podniosła na niego wzrok. Był tak blisko, że mogłaby policzyć jego gęste, ciemne rzęsy i każdą kolorową plamkę w szarych oczach. Jego usta oddalone były tylko o parę centymetrów. Gdyby wspięła się na palce, a on pochylił głowę, znów mogłaby posmakować słodyczy i sprężystości tych warg.

Rye wyjął siekierę z nie stawiających oporu rąk i niedbałym machnięciem wbił ostrze w pień.

– Chodź tu bliżej – wyszeptał, pochylając się ku niej. – Bliżej. O, tak jak teraz. -Ostatnie słowa były już tylko westchnieniem wypowiedzianym tuż przy jej ustach. Objął ją mocniej i przyciągnął do siebie. Poczuła ciepło szerokiej piersi, twardość mięśni, a potem jego wargi. Na oślep chwyciła go za ramiona, szukając oparcia w wirującym świecie, doznając ukojenia, upajając się jego ustami i czując kontrast mi~ miękkością warg Rye'a a szorstkim zarostem. Pragnęła, żeby ta chwila trwała wiecznie. Nagle uścisk rozluźnił się i poczuła, że Rye się odsunął.

– Co się z tobą dzieje? – spytał szorstko. – Zbliżasz się do mnie tak, jakby dzisiaj miał być koniec świata, ale kiedy cię całuję, nic się nie dzieje. Czy to mają być żarty?

Pożądanie i zawstydzenie na zmianę oblewały ją falami gorąca. Poczuła, że się czerwieni.

– Ja myślałam, że to ty żartujesz.

– Kiedy?

– Gdy mnie pocałowałeś – powiedziała. – Dla ciebie to żart, prawda? Ze mnie, oczywiście. – Westchnęła głęboko, niepewnie i brnęła dalej. – Rozumiem, że pokazujesz mi, jaki ze mnie żółtodziób. Staram się to traktować jak zabawę, ponieważ rzeczywiście masz rację. Jeśli chodzi o całowanie, to jestem zupełnie zielona. Nigdy nikogo, oprócz moich rodziców, nie całowałam, a za każdym razem, kiedy ty mnie całujesz, robi mi się na przemian zimno i gorąco, trzęsę się cała, nie mogę złapać tchu, nie mogę myśleć i… i rozumiem, że wydaję się przez to zabawna. Kiedy już skończysz nabijać się ze mnie, naucz mnie, jak się trzyma siekierę, ale proszę cię, nie stój tak blisko, bo wtedy mogę myśleć tylko o tobie, kolana robią Jńi się miękkie i ręce też, i mogę upuścić siekierę. Dobrze?

Potok chaotycznych słów wreszcie się skończył i Lisa zerknęła z niepokojem, oczekując wybuchu śmiechu. Ale Rye nie śmiał się, tylko patrzył na nią, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie usłyszał.

– Ile masz lat? – spytał w końcu.

– A który jest dzisiaj?

– Dwudziesty piąty lipca.

– Już? W takim razie wczoraj skończyłam dwadzieścia lat.

Przez długą chwilę Rye nic nie mówił. Lisa stała bez ruchu, obawiając się nawet oddychać. On przyglądał się jej od czubka głowy otoczonego koroną z platynowych warkoczy do palców u nóg, wystających z dziurawych adidasów.

– Wszystkiego najlepszego – powiedział cicho, rzucił jeszcze krótkie spojrzenie na jej usta i utkwił wzrok w oczach. – Jest taki stary, przyjemny amerykański zwyczaj, związany z urodzinami – dodał, uśmiechając się. – Pocałunek za każdy rok. I pamiętaj, maleńka, że kiedy będę cię całował, to nie będzie miało nic wspólnego z żartami.

Lisa rozchyliła usta, ale nie padło żadne słowo.

Wpatrywała się w jego wargi z ciekawością i zmysłowym głodem, równie niewinnym jak zachęcającym. Przedtem widział tylko zachętę, dopiero teraz dojrzał również niewinność.

– Nie całowałaś nikogo oprócz rodziców? – spytał ochrypłym głosem.

Potrząsnęła głową, nie odrywając wzroku od jego ust. Rye ujął jej rękę, delikatnie rozchylił palce i pocałował wnętrze dłoni.

– Raz.

Pocałował nasadę kciuka. – Dwa.

Teraz dotknął ustami czubka palca wskazującego. – Trzy.

Nie mogła powstrzymać gardłowego jęku, kiedy jego zęby delikatnie chwyciły skórę wewnątrz dłoni. Nie poczuła bólu, to było podniecające uczucie, jakby coś ściskało ją w żołądku.

– Cz… cztery?- spytała.

. Potrząsnął głową, pocierając jej dłonią o swój policzek.

– To się nie liczy. Ani też to.

Dotknął czubkiem języka wrażliwego miejsca między pierwszym i drugim palcem, a następnie przygryzł lekko zębami, jakby sprawdzając jego sprężystość.

Powtarzał to ze wszystkimi palcami – czuły ucisk zębów na zmianę z gorącym, wilgotnym dotknięciem języka. W końcu chwycił wargami jej mały palec i pieścił go zębami i językiem, aż Lisa zadrżała gwałtownie. Uwolnił ją powoli, delikatnie.

– Lubisz to? – zapytał.

– Tak – westchnęła. – Och, tak.

– A lubisz, jak całuję cię w usta?

Jeszcze zanim skończył mówić, pochylił się i zobaczył odpowiedź w jej pociemniałych nagle oczach. Bursztynowe rzęsy osłoniły ich głębię, a ona uniosła ku niemu twarz z niewinnością i ufnością, jak kwiat otwierający się do słońca. Wiedział, że powinien powiedzieć jej, żeby tak bardzo mu nie ufała. Był mężczyzną i pragnął jej ciała, chciał pieścić i poznawać każdy jego zakątek, chciał poczuć, jak jej miękkość ustępuje jego twardości, przywiera do niego i okrywa go sobą.

– Bliżej – szepnął. – Podejdź bliżej. Chcę, żebyś znowu wspięła się na palce. Bliżej… o tak.

Wyrwał mu się jęk rozkoszy, kiedy poczuł, jak Lisa oplata rękami jego nagi tors, jak drży w jego ramionach. Gwałtownie, mocno przywarł do jej ust i poczuł, że zesztywniała zaskoczona, kiedy jego język wędrował po jej zaciśniętych wargach. Zmusił się z wysiłkiem do rozluźnienia uścisku i oparł czoło o jej upięte warkocze, walcząc o odzyskanie panowania. nad oddechem i swoją nieposłuszną żądzą.

– Rye? – odezwała się niepewnie.

– Wszystko w porządku?

Podniósł głowę i zaraz znów ją pochylił, szukając jej ust.

– Tylko pozwól mi… jeszcze raz… och, skarbie, pozwól. Tym razem będę delikatny… Tak…

Zanim zdążyła coś powiedzieć, jego usta znów dotknęły jej warg. Smakował je raz po raz, muskając delikatnie, wzmacniając pocałunek tak powoli, że zacisnęła ramiona na jego szyi i przyciągnęła do siebie. Poczuła zęby zaciskające się delikatnie na jej dolnej wardze i z ust wydobyło się ciche westchnienie.

– Tak – wyszeptał, liżąc językiem maleńkie znaki, jakie zostawiły na wargach Lisy jego zęby. – Otwórz się dla mnie, maleńka, pragnij mnie.

Jej wargi rozchyliły się i zadrżała, kiedy dotknął językiem delikatnego wnętrza ust. Przesuwająca się, nieuchwytna podnieta drażniła i rozpalała jej ciało. – Tak – powiedział. – Tak jak teraz.

Zmysłowa pieszczota języka Rye'a wyrwała okrzyk z jej ust. Gorąca fala przepłynęła przez jej ciało i Lisa miała uczucie, jakby zaczęła się roztapiać. Bezwiednie przywarła do Rye'a, próbując czerpać moc z jego siły, a jedyną realną rzeczą była rytmiczna pieszczota jego języka. Zatraciła się w niej, ciesząc się dotykaniem go i odkrywaniem jego smaku.

Po długiej, długiej chwili Rye powoli się wyprostował. Przytulał delikatnie Lisę do piersi i próbował bez powodzenia opanować dreszcze pożądania. Kiedy spostrzegł, że jej ciałem wstrząsa gwałtowne drżenie, nie mógł powstrzymać westchnienia tryumfu. Przecież Lisa była tak niewinna i to wszystko sprawił jeden jego pocałunek.

– Pięć – odezwała się w końcu rozmarzonym głosem, ocierając się policzkiem o jego pierś. – Nie mogę już doczekać się szóstego.

– Ja też nie. I zaraz znów cię pocałuję, nawet gdyby miało mnie to zabić, a wydaje mi się, że tak może się stać.

Zobaczył zdziwienie w jej wzroku i uśmiechnął się, pomimo obezwładniającego pożądania.

– Wyglądasz, jak mały, ciekawski kotek. Czy tatuś nie mówił ci, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła?

– Raczej do wiedzy.

Uśmiechnął się, słysząc jej odpowiedź, ale wcale nie czuł się uspokojony. Nie miał zamiaru wykorzystać jej niewinności i uwodzić jej, zanim Lisa zorientuje się, co się dzieje i będzie w stanie zaprotestować. Sumienie nie pozwalało mu wziąć dziewczyny, która nawet nie wie, kim on jest. Jednak· nie chciał jej tego powiedzieć, bo wtedy zamiast zmysłowości w jej oczach pojawiłoby się wyrachowanie.

Poza tym przespać się mógł z setkami kobiet, ale uśmiechać się tak niewinnie potrafiła tylko ona.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Lisa nuciła cicho, zabierając się do szycia koszuli dla Rye'a. Materiał, który zaczęła kroić, miał kolor lśniącej szarości, z delikatnymi niebieskimi i zielonymi plamkami, dzięki czemu przypominał jego oczy, kiedy na nią spoglądały. A spoglądały przez cały czas – od chwili, kiedy wjeżdżał na koniu na łąkę, aż do ostatniego spojrzenia przez ramię, zanim zniknął na ścieżce prowadzącej na rancho.