Fiora nie słuchała i zeskoczywszy z łóżka, na którym położył ją Esteban, podbiegła do okna. Dom Regnaulta du Hamel znajdował się rzeczywiście naprzeciwko. Był taki jak go sobie wyobrażała: ciemny i ponury.

Była to siedziba niemal równie odosobniona jak dom kata. Z trzech stron okolona ulicami i rzeką, z czwartej od pobliskich domów oddzielał ją zaniedbany


ogród. Dom był dwupiętrowy, postawiony na wysokiej kamiennej podmurówce. Jedyne wejście do niego prowadziło przez okute żelazem drzwi. Budowlę wieńczył wysoki dach. Dwa okna na pierwszym piętrze, otwór zasłonięty drewnianymi okiennicami i okienko na poddaszu, nie dostarczały zapewne wiele światła. To prawda, że ze swego punktu obserwacyjnego Fiora nie mogła widzieć fasady od strony ogrodu, ale uznała, że dom był równie smutny jak więzienie.

Demetrios, który wybrał drugi pokój z lepszym widokiem na drzwi, przyszedł do Fiory:

- Dobrze byłoby widzieć - powiedział - jak wygląda fasada od strony ogrodu. Tej nocy wyślę Estebana na rekonesans.

- Za wcześnie - zauważyła Fiora. - Nasze przybycie, któremu towarzyszyło miłe powitanie przez panią tego domu, musiało narobić sporo szumu w dzielnicy.

Lepiej nie ryzykować zwrócenia na siebie uwagi.

Grek uśmiechnął się rozbawiony i cichutko zaklaskał:

- Brawo! Widzę, że moje lekcje przyniosły owoce. Miałem nadzieję, że mi tak właśnie odpowiesz. Masz rację. Ty jesteś chorą młodą kobietą, ja starym uczonym nie porzucającym nigdy towarzystwa ksiąg. Szybko przyzwyczaimy wszystkich do tego sielskiego wizerunku. Esteban nie ma za to żadnego powodu, by sobie odmawiać chodzenia po tawernach. Nie ma sobie równych w znajdowaniu przyjaciół i rozwiązywaniu im języków. A pani Leonarda zdoła, być może, wydobyć coś od służącej, która sprząta w pokojach.

Służąca, bowiem zarządca domu przydzielił im dodatkową pomocnicę, Chretiennotte była zacną kobieciną około trzydziestki, o oczach okrągłych lecz żywych, o twarzy wesołej lecz ujmującej; nie stroniła od pracy ani długich Pogawędek. Tym co ją wyróżniało spośród innych było Pogodne usposobienie, które sprawiało, że śpiewała od rana do wieczora. Leonardzie przypominała nieco grubą Colombę, jej florencką przyjaciółkę, która była zawsze najlepiej poinformowaną osobą w mieście. Powstrzymywała się jednak przed okazywaniem Chretiennotte zbytniej sympatii przypuszczając, że pani Morel-Sauvegrain przysłała im tak gadatliwą służącą rozmyślnie, chcąc być poinformowana o życiu i działaniach nowych lokatorów.

- Rozmawiaj z nią jak najmniej - poradziła Fiorze -i pozwól mi działać. Już ja potrafię wydobyć od niej informacje.

Życie w nowym domu powoli się ułożyło; spokojne i ciche godziny, odmierzały uderzenia dzwonu, w który bili Jaquemart i jego żona Jacqueline w pobliskim kościele Notre Dame*4 . Wierna dawnym przyzwyczajeniom Leonarda każdego ranka udawała się na pierwszą mszę, a później czuwała nad prowadzeniem domu. Demetrios wertował przywiezione z Florencji dzieła i pracował nad rozpoczętym wcześniej traktatem o krążeniu krwi. Esteban chodził po mieście. Fiora zaś, już po dwóch dniach z trudem znosiła sprzeczne z jej naturą udawanie chorej, do czego zmuszało ją podobieństwo do rodziców: istniało ryzyko, że zostanie rozpoznana. Jedyną rozrywką, poza robótką, którą Leonarda wsunęła jej w dłonie i grecką książką pożyczoną przez Demetriosa, było obserwowanie sąsiedniego domu.

Przesiadując godzinami w wyściełanym poduszkami fotelu uparcie śledziła to, co działo się po drugiej stronie strumienia. Niestety, prawdę mówiąc, nie działo się tam zbyt wiele: dwa razy widziała wchodzącego i wychodzącego któregoś z dwóch służących, którzy - zdaniem Estebana -stanowili całą służbę książęcego doradcy. Jego samego jeszcze nie widziała, gdyż udał się do swej posiadłości w pobliżu Vergy.

Była tak zmęczona wyczekiwaniem, że trzeciego dnia rano nie oparła się chęci wypytania Chretiennotte:

- Czyją własnością jest dom po drugiej stronie mostu, w którym okna nie otwierają się wcale a drzwi tylko z rzadka?

Służąca wzniosła do góry oczy i przeżegnała się pospiesznie trzy razy. Widząc zdziwienie Fiory westchnęła:

- Lepiej byłoby przenieść cię do innego pokoju, panienko, jeśli masz interesować się tą szopą.

- Szopą? Wydaje mi się, że to dosyć ładny dom, solidny i dobrze zbudowany.

- Tak, oczywiście, ale nie lubię przechodzić koło niego po zapadnięciu nocy, słowo daję.

- Chcesz powiedzieć, że to złe miejsce?

- Właściwie nie, ale właściciel jest złym człowiekiem. Jest bogaty i wysoko postawiony, ale to straszny kutwa. Nienawidzi kobiet. Nie ma nawet służącej tylko dwóch lokajów, dwóch półgłówków warczących jak złe psy i jeśli zajdzie potrzeba, gryzących. Biada żebrakowi, który ośmieliłby się zastukać do tych drzwi:

dostałby jedynie parę kijów.

- Nie jest żonaty?

- Pan du Hamel? Żonaty? Mimo jego bogactwa żadna kobieta czy dziewczyna, nawet uboga, nie zechciałaby go. Miał dawniej żonę, o której mówią, że była piękna jak anioł, i że ją dręczył i, że uciekła od niego do brata. Nieszczęście chciało, że ona i ten brat kochali się bardziej niż należy i wszystko to źle się skończyło. Mąż ich odnalazł i wydał katu co, jak się domyślasz, pani, nie jest zachętą dla innych! Spójrz! Właśnie jeden ze służących wychodzi na targ.

Mężczyzna pokaźnej tuszy, o twarzy bez wyrazu i siwych, równo ostrzyżonych włosach, ubrany w czarno-szarą, dość czystą liberię, istotnie opuścił dom; drzwi starannie zamknął za sobą, chowając klucz do kieszeni.

- To starszy z nich, Klaudiusz. Drugi to Mateusz, jego brat. Nigdy nie wychodzą razem. Kiedy jeden wychodzi, można mieć pewność, że drugi pozostał w domu. Tak sobie życzy ich pan.

- W każdym razie, choć pan jest skąpcem, sługa nie wygląda na źle odżywionego.

- Pan nie jest głupi. Wie, że trzeba karmić bestie, jeśli się chce, żeby kogoś rozszarpały. Mówi się, że bracia są mu bardzo oddani. Nie są zbyt rozmowni.

Zdaje mi się jednak, że w tym domu muszą się dziać rzeczy podejrzane!

- Dlaczego?

Chretiennotte zdała się wahać przez moment i spojrzała na Fiorę, jakby się zastanawiała, do jakiego stopnia można mieć do niej zaufanie. W końcu zdecydowała:

- Dobrze, opowiem ci jeszcze o tym, pani, a potem wracam do roboty. Inaczej pani Leonarda mnie zbeszta. To było mniej więcej dwa lata temu, kiedy mój świętej pamięci Janet był jeszcze na tym padole łez. Pewnego wieczora, kiedy wracał trochę później z pracy - był murarzem -przyszedł do domu roztrzęsiony, bo przechodząc ulicą Lacet usłyszał płacz i jęki kobiety, która zdawała się bardzo cierpieć. To był odważny chłopak, ten mój Janet, więc zastukał do drzwi pytając, czy nie potrzeba pomocy, ale nikt mu nie odpowiedział.

- Może była tam wtedy jakaś kobieta?

- To by się rozniosło! Zresztą mój biedny Janet nie był jedynym, który słyszał podobne dźwięki, ludzie w dzielnicy myślą, że to może dusza nieszczęsnej żonki przychodzi dręczyć du Hamela: to tutaj, w Dijon, na placu Morimont została wydana na śmierć.

- Jeśli dobrze rozumiem - stwierdziła Fiora - ten... du Hamel... nie ma racji zadając sobie tyle trudu z pilnowaniem domu, do którego nikt nie ma ochoty wejść?

- Właśnie tak! - powiedziała Chretiennotte z zadowoleniem - Ja tylko wiem, że musieliby mi zapłacić, i to dużo, żebym tam weszła.

Dobitnie wyraziwszy w ten sposób swoje zdanie, służąca wzięła szczotkę, ścierki, i wykonawszy coś w rodzaju dygu przed Leonardą, która weszła akurat do pokoju, zniknęła w korytarzu nucąc kantyczkę.

Jednak historia, którą opowiedziała, dała Fiorze wiele do myślenia. To, że dom cieszył się złą opinią i uchodził za nawiedzony, bardzo jej odpowiadało - nawet podsunęło jej pomysł, jak mogłaby zaatakować Regnaulta du Hamela.

Tuż po przybyciu do Dijon zdecydowanie odrzuciła propozycję Estebana:

- Chcesz śmierci tego człowieka, pani? - spytał Kasty-lijczyk. - To rzecz najłatwiejsza w świecie. Któregoś wieczora poczekam, aż będzie wchodził lub wychodził z domu i ci go uduszę.

Było to w rzeczy samej proste, nawet zbyt proste, a przede wszystkim zbyt szybkie. Nie chciała, by oprawca jej matki zginął gwałtownie, nie widząc spadającego nań ciosu i nieświadom, z czyjego polecenia został zadany; zamierzała rozkoszować się konaniem wroga. Jako godna córa okrutnego miasta - Florencji - zdecydowana była nie szczędzić czasu ni złota, by śmierć ta osiągnęła doskonałość dzieła sztuki.

Wieczorem myślała o tym długo ze wzrokiem zatopionym w blednącym błękicie nieba, po którym ścigały się gromady ptaków, słuchając szumu tego miasta, w którym się urodziła, a którego nie znała. W przeciwieństwie do Florencji, ożywionej o zachodzie słońca, Dijon u schyłku dnia zdawało się usypiać pod dachami, których żółte, czerwone i czarne dachówki tworzyły jakby gobeliny między zielonymi bukietami ogrodów. Najbardziej zacny obywatel każdej dzielnicy udawał się do mera miasta, aby zdać mu klucze od bramy, nad którą sprawował pieczę. Zawsze uroczyście udawali się do ratusza, stawiali sobie bowiem za punkt honoru utrzymanie tego nieco pompatycznego zwyczaju w mieście, w którym z rzadka tylko przebywali książęta.

Fiora wiedziała, że syn właścicielki pałacu, Piotr de Morel, jest odpowiedzialny za jeden z tych kluczy.

Po jego powrocie oraz po usłyszeniu dobiegającego z kościoła świętego Jana sygnału wieczornego, po którym ulice pustoszały i zostawali na nich tylko amatorzy przygód, Fiora zeszła do jadalni, gdzie Leonarda kończyła sprzątanie po kolacji, której młoda kobieta nie chciała jeść. Siedzący przy oknie Demetrios i Esteban korzystali z ostatnich chwil dziennego światła, aby rozegrać partię szachów. Wszyscy jednak podnieśli oczy stwierdzając ze zdziwieniem, że Fiora ma na sobie chłopięcy strój, w którym opuściła Florencję i trzyma w dłoni męski kapelusz nadający się doskonale do ukrycia włosów.