Tymczasem książę Karol doświadczył następstw tego, co nazywał swą hańbą i po krótkim okresie gorączkowego ożywienia popadł w melancholię. Zamknął się u siebie nie tolerując niczyjej obecności. Spoczywał w łożu odmawiając przyjmowania pokarmów i pijąc wiele wina. Nie mył się, a w wychudłej twarzy, na której rosnąca broda kładła się czarnym cieniem, ciemne oczy płonęły pełnym rozpaczy ogniem...

- Jest dość podatny na ataki depresji - powiedział mediolańczyk Fiorze. - Wynika to z jego portugalskiego pochodzenia. Tam nazywają to saudade, ale przyznaję, że ten napad jest poważniejszy od poprzednich. Trzeba by coś zrobić, ale co?

- Tak bardzo lubi muzykę! Może przyprowadzić śpiewaków z jego kaplicy?

- Wybacz mi to śmiałe określenie, ale diabli wiedzą, gdzie oni są!

- Czy sądzisz, panie, że znajdzie się jakaś lutnia lub gitara?

Zamek świętej pamięci Hugona de Chalon był lepiej wyposażony niż myślała i jeszcze tego wieczora trzymając w jednej ręce lutnię, a w drugiej dłoń Battisty usadowiła się na brzegu kufra w niewielkim pomieszczeniu stanowiącym przedpokój. Po krótkiej naradzie z młodym towarzyszem rozpoczęła przygrywkę do francuskiej piosenki, starej już, lecz znanej w niemal całej Europie. Battista, patrząc z niepokojem na zamknięte drzwi, zaśpiewał.

Król Ludwik stoi na moście.

Trzyma w objęciach swą córkę.

Ona go prosi o kawalera, co jest wart więcej niż dwa szelągi.


Nim jeszcze pierwsza zwrotka dobiegła końca, otworzyły się z impetem drzwi. Pojawił się rozwścieczony Zuchwały. Chwiał się, miał przekrwione oczy i wykrzywione usta.

- Kto śmie śpiewać o królu Ludwiku, wszystko jedno którym?

- To ja, Wasza Wysokość, poprosiłam Battistę, by zaśpiewał tę piosenkę - powiedziała Fiora ze spokojem.

- Najwyraźniej sądzisz, że wszystko ci wolno? Okazałem ci zbyt wiele pobłażliwej słabości i...

- To sobie samemu okazujesz wiele pobłażliwości, panie. Chciałam przypomnieć, że podczas gdy ty ulegasz melancholii, król Francji wciąż działa.

Ręka, którą podniósł, by uderzyć, opadła bezsilnie wzdłuż ciała, a wściekłość powoli opuszczała zamglone oczy, w które młoda kobieta patrzyła bez lęku. Wreszcie książę odwrócił się i skierował z powrotem do sypialni.

- Niech poślą po moich pokojowców, niech przygotują mi kąpiel! - rozkazał. - Wy zaś dwoje śpiewajcie dalej, ale znajdźcie coś innego!

Zaimprowizowany koncert trwał aż do chwili, gdy ulubiony pokój owiec księcia powiedział młodym muzykantom, że jego pan zasnął i mogą wracać do siebie. Było już po północy.

- To była dobra robota - powiedział Panigarola, który przysiadł się do nich, by posłuchać. - Założę się, że kryzys minął, że jutro książę odzyska całą swą energię.

Istotnie: rankiem, po wysłaniu kilku listów, z których jeden polecał dzwony z burgundzkich kościołów dostarczyć ludwisarzom, książę postanowił natychmiast opuścić Nozeroy i udać się do Lozanny, gdzie chciał zgromadzić nową armię. Zamierzał z nią oblegać Berno, źródło swej klęski. Przebywali tam Mikołaj de Diesbach i Jost de Sili-nen - bliscy przyjaciele Ludwika XI.

- Dopóki nie zniszczę Berna, herb Burgundii nie odzyska blasku - oświadczył Zuchwały i oddał się przygotowaniom do nowej kampanii.

Brat Zuchwałego - Antoni i książę Tarentu, którym udało się zebrać część uciekinierów, zdecydowali się rozbić obóz na szerokim płaskowyżu nad Jeziorem Genewskim, między Romanet i Le Mont. Ustawiono tam duży drewniany dom, który chronił księcia Karola pod Neuss i który, choć niewątpliwie nie tak okazały jak utracone pawilony, zapewniał podobną wygodę. Wokół budynku rozłożyły się obozem nowo zamówione oddziały. Przybyło trzy tysiące żołnierzy z Anglii, sześć tysięcy z Bolonii, sześć tysięcy z Liège i Luksemburga, wreszcie sześć tysięcy „Sabaud-czyków", przyprowadzonych z Genewy przez samą księżnę Jolandę.

Widok tej pięknej, jasnowłosej kobiety, rówieśniczki Zuchwałego, zadziwił Fiorę. W niczym nie przypominała swego brata, Ludwika XI; ukazywała rozkwitłą, promienną kobiecość, nie pozbawioną uroku. Widząc, jak zbliża się z uśmiechem wyciągając ramiona do ulubionego sojusznika, Fiora zrozumiała nagle, dlaczego ta francuska księżniczka popiera zbrojnie największego wroga swego brata.

- Ona go kocha, prawda? - spytała Panigaroli.

- Nigdy nie budziło to mych wątpliwości, ale uważam, że jest bardzo nieostrożna. Król Ludwik jest w Lyonie i tworzy w Grenoble armię ze swych wiernych poddanych z Dauphinć. Zaś mój władca, książę Mediolanu, pchnął, jak wiem, posłańców do Ludwika, by zaproponować mu układ... i spróbować przywłaszczyć sobie Sabaudię.

- Czy nie powinieneś poinformować o tym księcia Karola, panie?

- Nie otrzymałem żadnego oficjalnego polecenia. Zresztą jeśli chodzi o Sabaudię, byłbym bardzo zdziwiony, gdyby król nam ją zostawił. Mimo to powtórzę, że uważam piękną księżnę za bardzo nierozsądną.

Nagle wybuchła wiosna. Na poranionej ziemi, pośród ruin odrastała zielona, delikatna trawa. Jezioro, gigantyczne lustro bladoniebieskie jak niebo, miało srebrny połysk, a na jego brzegach rozkwitły migdałowce i jabłonie. Powietrze było lekkie, a w południe pieszczota słońca pozwalała zapomnieć o smutnej jesieni i ostrej zimie. W Lozannie, którą ominęły nieszczęścia, życie wrzało na ulicach i w ogrodach, gdzie wszystko rozkwitało. Zagraniczni ambasadorowie tłoczyli się tam ze swymi orszakami, gdyż nie można było udzielić im schronienia w obozie. Paniga-rola i jego weneccy, neapolitańscy, genueńscy i inni współtowarzysze zatrzymali się w oberży „Złoty Lew", najpiękniejszej w mieście. Inne zajazdy i klasztory były zapełnione, a kupcy napływali przyciągani przez tyle wpływowych osobistości.

Punktem kulminacyjnym stało się wspólne przybycie legata Alessandro Nanniego i protonotariusza papieskiego Hesslera, wysłanych przez cesarza w sprawie zawarcia małżeństwa księcia Maksymiliana z młodą Marią Burgundzką, spadkobierczynią Wielkich Książąt Zachodu. Msza wielkanocna odprawiona w katedrze w Lozannie 14 kwietnia nabrała z tego powodu szczególnego blasku.

 Fiora uczestniczyła w niej, tym razem w stroju kobiecym. Ukryła obcięte włosy pod czepcem ze srebrnej materii przysłoniętym czarnym woalem, jak przystoi w głębokiej żałobie. Poprzedniego dnia w obecności legata książę Karol, być może po to, by uciszyć nieuniknione pogłoski, jakie wywoływała obecność Fiory u jego boku, uznał ją uroczyście za bardzo szlachetną i bardzo dostojną panią hrabinę de Selongey, wdowę po panu Filipie de Selongey, kawalerze Złotego Runa, który mężnie walczył i uległszy przewadze liczebnej poległ w nieszczęsnej bitwie pod Grandson dla chwały naszego oręża. Po czym dorzucił: Będąc teraz samą na świecie, pani de Selongey ślubowała towarzyszyć nam w walce, aby w imieniu swego zmarłego męża wziąć udział w olśniewającej zemście, której z bożą pomocą dokonamy na wrogu niegodnym krwi, którą przelał.

W czasie nabożeństwa wielkanocnego Fiora, podobnie jak poprzedniego dnia, miała świadomość że liczne spojrzenia kierują się na nią, raczej z ciekawości niż z sympatii. Nie przejmowała się tym. Cóż mogło mieć jakiekolwiek znaczenie teraz, gdy Filip opuścił ten świat, gdy jego oczy nigdy już na nią nie spojrzą, gdy jego ręce jej nie dotkną? To czy osądzano ją źle czy dobrze, nic nie znaczyło. Oprócz młodego Battisty i Panigaroli nie było wśród ludzi nikogo, z kim by ją coś łączyło. Oprócz księcia, oczywiście, choć nie udawało jej się przeanalizować uczuć, które ją z nim łączyły. Był to rodzaj fascynacji połączonej z litością i pociągiem, jaki wywołują ci ludzie, których wyjątkowy los zdaje się zapowiadać wielką katastrofę. Był jedynym, który trwał przy swym utopijnym i niewykonalnym marzeniu w trzeźwo myślącej Europie, gdzie największa władza, zdradziwszy stare prawa rycerskie, należała do najbogatszych i najprzebieglejszych. Jakiś głos podpowiadał Fio-rze, że anioł śmierci podąża śladem Zuchwałego i że nawet nie zdając sobie z tego sprawy przed cieniem jego czarnych skrzydeł próbuje uciec, przed nim się broni.

Od pobytu w Nozeroy jego zdrowie szwankowało. Cierpiał na ustawiczną gorączkę i bóle żołądka, spędzał całe noce wśród swych ludzi nie zdejmując zbroi, a rano pił ziółka przygotowane przez lekarzy. Ale to nie bóle spowodowane głównie stresami, zagrażały życiu księcia. Choroba tkwiła w jego duszy, w fakcie, że stracił wiarę w swoją dobrą gwiazdę.

Po wyjściu z katedry Fiora w towarzystwie sztywnej i wyniosłej jak hiszpańska duenia Leonardy, skierowała się w stronę oberży „Złoty Lew", w której Panigarola znalazł dla nich pokój. Książę nie chciał, by florentynka przebywała w obozie, gdzie często panował brak dyscypliny i wybuchały bójki. Nagle odniosła wrażenie, że jest śledzona. Przyspieszyła kroku i usłyszała, jak ktoś za nią biegnie. Zatrzymała się więc raptownie i odwróciła. Przed sobą ujrzała zbrojnego męża, w którym ze zdumieniem rozpoznała Krzysztofa de Brevailles. Miał oczy pełne łez.

- Dlaczego - powiedział z mieszaniną gniewu i bólu -dlaczego ukryłaś przede mną swoje małżeństwo, pani? Kiedy się spotkaliśmy, okłamałaś mnie! Dlaczego?

- Czy to miało jakieś znaczenie? Przypomnij sobie, panie: uciekłeś wtedy z klasztoru i chciałeś być żołnierzem. Cóż cię mogła obchodzić moja przeszłość?

- Nic, oczywiście... ale to, jak sądzę, właśnie widząc ciebie zapragnąłem innego życia. Zdobyć sławę, majątek, a później odnaleźć ciebie, by...

- Nie mów nic więcej, panie! Dobrze wiedziałeś, że nic nigdy nie byłoby między nami możliwe. Jesteś moim wujem, czy ci się to podoba czy nie, a ja teraz, gdy wszystko się dokonało, nie chcę nawet pamiętać, że istnieją jeszcze na świecie jacyś de Brevailles.

- Wszystko się dokonało? Co masz na myśli?

- Regnault du Hamel umarł ze strachu ujrzawszy mnie pewnej nocy u swego wezgłowia. Jeśli zaś chodzi o twego ojca...