- Tak. I przyznaję, że było to przerażające. Nagle pojawiły się ich całe rzesze: jakieś osiem tysięcy ludzi idących ramię w ramię, uzbrojonych w piki dwa razy dłuższe od naszych kopii. Wyglądali jak gigantyczny jeż, nad którym powiewało trzydzieści zielonych chorągwi i wielki biały sztandar. Walczyli z gołymi ramionami, w półpancerzach na skórzanych kaftanach, z głowami osłoniętymi żelaznymi kapeluszami. Mają ogolone twarze i złote pierścienie w uszach. Wyglądają jak bohaterowie fantastycznej opowieści i sieją przerażenie.

Odwróciwszy się w siodle Fiora zobaczyła olbrzymi, opuszczony obóz z jego wspaniałymi namiotami, ogromnym taborem i działami. Promień czerwonego słońca rozbłysły nagle między szarymi chmurami roziskrzył złotą kulę na wielkim purpurowym pawilonie Zuchwałego.

- Czy... książę Karol naprawdę porzuca to wszystko? Panigarola wzruszył ramionami:

- To również jest bezsensowne, prawda? Ale mieliśmy wystarczająco dużo problemów, by przeszkodzić mu w samotnym rzuceniu się pomiędzy wrogów. Odciągnięto go siłą. Jeśli chodzi o obóz, to Szwajcarzy z pewnością zagarną najbardziej bajeczny łup w historii*23.

- Sądzę - dodał powstrzymując konia - że możemy wracać. Nikt nas nie ściga. Szwajcarzy mają niewiele jazdy. Zresztą przez jakiś czas zajęci będą plądrowaniem obozu.

- Gdzie jest książę? - zapytał Battista.

- Przed nami. Spotkamy się w Nozeroy, we Franche Comte. Ale odpoczniemy nieco w hospicjum w Jougne. Sądzę - powiedział z nikłym uśmiechem - że doceni to donna Leonarda.

- Doceniam już, panie ambasadorze, że oszczędziłeś mi przyjemności galopowania, choć nowe doświadczenia są zawsze interesujące.

Garstka zbrojnych otaczająca nieprzytomnego z rozpaczy i bezsilnej wściekłości księcia, nocą dotarła do miasteczka Nozeroy, wznoszącego się na smaganym wiatrem wzgórzu jak wyciągnięta do nieba ręka. Armia, wielka armia zgromadzona przez księcia Karola, była już jedynie wspomnieniem. Nie dlatego, że wielu żołnierzy poległo, lecz dlatego, że w ślad za ogarniętymi strachem oddziałami włoskimi, wszystkie pozostałe rozproszyły się i rozpierzchły. Opuszczając pole bitwy książę wydał rozkaz, by spróbowano opanować tę panikę, było to jednak niemal niemożliwe. Żołnierze, głusi i ślepi na polecenia, uciekali jak stado jeleni przed pożarem lasu.

Bladym świtem dobrzy ludzie z Nozeroy ujrzeli przejeżdżającego przed nimi, nadal wspaniałego w lśniącej zbroi, bladego mężczyznę, który zdawał się być pozbawiony życia i którego wbite w dal oczy nie dostrzegały nikogo. Jechał prosto przed siebie, w śniegu tłumiącym odgłos stąpnięć konia; zmierzając do mającego go przyjąć zamku. Wszyscy chylili przed nim czoła. Poranny wiatr niósł jednak szepty, gdyż pomiędzy rycerzami towarzyszącymi księciu nie było pana na Nozeroy, Hugo de Chalon-Orange. Fakt, że nie było go tutaj, by mógł otworzyć podwoje przed władcą, którego kochał, oznaczał, że musiało się zdarzyć jakieś nieszczęście. Smutek zaciążył nad Nozeroy niczym ciemne chmury. Witano księcia, ale ukradkiem czyniono znak krzyża, jak przed żałobnym orszakiem. Bramy zamknęły się za władcą, który po raz pierwszy spojrzał w twarz klęsce i zdawał się być śmiertelnie zraniony.

Kiedy jednak grupka Panigaroli dotarła do niego nieco później, objawił im się człowiek kipiący energią. Posyłał na wszystkie strony, aby przyprowadzono mu jak najwięcej uciekinierów, pchał posłańców do Lotaryngii i Luksemburga, by wyjednać dostarczenie mu artylerii, do Burgun-dii i Besancon, by otrzymać żywność i pieniądze. A przede wszystkim mówił, mówił, on - z natury tak milczący. Tłumaczył: bitwa pod Grandson była jedynie wypadkiem wynikającym z tchórzostwa żołnierzy włoskich, pikardyj-skich, angielskich i walońskich. Gdy tylko utworzy nowe oddziały, złożone tym razem z prawdziwych zuchów, wróci by pokonać Szwajcarów:



- Najwyżej za osiem dni - oświadczył oszołomionemu Panigaroli - ponownie rozbijemy obóz w Salins, dwie mile stąd. Oliwier de la Marche, do którego napisałem i który już zapewne wyzdrowiał, podejmie wszystkie niezbędne kroki.

Następnie zwrócił się do Fiory patrzącej na niego oczami szeroko otwartymi z niedowierzania:

- Nie miałaś szczęścia w swej pierwszej wojnie, pani, ale obiecuję ci, że niedługo zobaczysz coś lepszego.

- Wasza Wysokość - wyszeptała - wybacz mi, że ośmielam się zadać pytanie, ale... czy są wieści... o hrabim de Selongey?

Wymuszona wesołość w oczach księcia zaszła mgłą.

- Nie... podobnie jak o moim bracie Antonim, u którego boku walczył. Mam szczerą nadzieję, że nic złego im się nie przydarzyło, gdyż widziałem niknącego w zamęcie bitewnym księcia d'Orange, ponoszącego również odpowiedzialność za część przedniej straży... Może wkrótce dotrą do nas jakieś wieści.

Dotarły pod koniec dnia, kiedy Antoni wkroczył do miasta wiodąc silny oddział jazdy. U jego boku jechał Mateusz de Prame, blady i z oczami opuchniętymi jeszcze od płaczu. Raczej upadł niż ukląkł przed księciem, a to co miał do powiedzenia, zawarł w kilku słowach: widział, jak Filip de Selongey padł, pochłonięty przez ludzką falę. Tłum uciekający w panice uniemożliwił poszukiwanie ciała.

Karola dobiegł słaby okrzyk, prawie jęk. Odwróciwszy się napotkał wzrokiem rozszerzone z bólu oczy Fiory. Nie płakała, nie chwiała się jak to się zdarza, tuż przed omdleniem: zdawała się być zamieniona w posąg i tylko lekkie drżenie warg świadczyło o jej emocjach. Otoczył ramieniem jej skulone ramiona:

- Chodź, moje dziecko - powiedział łagodnie - chodź! Będziemy płakać razem.

I oboje wyszli.

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

OPUSZCZONY NAMIOT

Od tamtej pory zawiązała się dziwna przyjaźń między trawionym przez demony pychy i wstydu władcą, którego klęska nauczyła zwątpienia, a młodą kobietą, która straciła swoją jedyną rację bytu. Nikt nigdy nie dowiedział się, co zostało powiedziane podczas długich godzin, które spędzili w zamkowej kapliczce pod ochroną sztywnego z dumy mimo zmęczenia Battisty Colonny.

Rano Fiora, z suchymi oczami, zdecydowanym ruchem podała Leonardzie nożyczki i kazała sobie obciąć włosy na wysokości szyi, na modłę włoską.

- Książę Karol - oświadczyła, by położyć kres protestom starej przyjaciółki - przysiągł, że nie będzie się golił póki nie pomści swego honoru i nie weźmie odwetu na Szwajcarach. Ja zaś nie porzucę chłopięcego stroju, gdyż postanowiłam towarzyszyć mu, gdziekolwiek się uda, aż...

- Aż zabierze cię śmierć, tak jak zabrała pana Filipa? -powiedziała zrozpaczona Leonarda. - Och, mój aniołku, czy nie ma dla ciebie innej drogi? Jesteś tak młoda!

- A jaką drogą miałabym pójść? Wstąpić do klasztoru, jak wiele z tych, których serca nie mogą ozdrowieć? Nigdy nie miałam do tego upodobania, a teraz pociąga mnie to jeszcze mniej!

- Kto ci powiedział, pani, że twoje serce nigdy nie wyzdrowieje? Przypomnij sobie: kiedy poznałaś hrabiego de Selongey, byłaś zakochana w Giuliano Medyceuszu i bardzo zazdrosna o Simon ettę.

- Kochałam wszystko, co błyszczy, a Giuliano jarzył się takim mnóstwem świateł! Ale zgasły one, gdy pojawił się Filip. Zrozumiałam wtedy, że nie kocham Giuliana.

- Tak chciałabym, żebyś się nigdy o tym nie dowiedziała! - westchnęła Leonarda. - Ale wracając do księcia, czy nie przysięgłaś zemścić się na nim?

- Nie zapomniałam, ale... jak to powiedzieć? Wydaje mi się, że on niszczy sam siebie i mam to samo wrażenie, co w chwili, gdy ujrzałam Piotra de Brevailles przykutego do krzesła. Chciał jedynie już umrzeć. Pozostawienie go przy życiu było na]okrutniejszą karą. Demetrios mogący przewidzieć przyszłość pomyślałby może to samo co ja.

- To możliwe, ale nie całkiem pewne. Demetrios jest twardszy, niż myślisz. Nie sądź jednak, że mówiąc to chcę cię zachęcać do pogoni za zemstą, której zawsze się obawiałam. Jeśli zrozumiałaś, że lepiej pozwolić działać Bogu...

- Bogu? Zabrał mi mężczyznę, którego kocham, i to w chwili, gdy wreszcie się odnajdowaliśmy. Sądzę, że doprawdy nie jest On do mnie przyjaźnie usposobiony. Nie, nic nie mów, pani, a przede wszystkim pozwól mi zrobić to, co postanowiłam! Na początek: czy zechcesz obciąć mi włosy, czy wolisz, żebym zrobiła to sama?

- Z pewnością nie! Ja przynajmniej zrobię to porządnie. Leonarda zdecydowanym ruchem chwyciła nożyczki i grzebień. Następnie z zaciekłą miną zaczęła ciąć gęstą czuprynę myśląc sobie, aby ustrzec dłoń od drżenia, że przecież włosy odrastają.

Kiedy następnego dnia Fiora udała się do księcia odziana w czarną tunikę, którą jej przysłał, i przyklękła przed nim na jedno kolano, jak zrobiłby to chłopiec, władca uśmiechnął się:

- Jaka szkoda, że nie mogę cię uzbroić, rycerzu! Ale mogę dla ciebie zrobić przynajmniej to...

Podszedł do otwartego kufra i wyjął bogato inkrustowany sztylet o rękojeści ozdobionej ametystem. Dał Fiorze znak, by powstała i sam przywiesił jej broń u pasa.

- Dwóch moich służących widząc tę klęskę zdołało uratować wózek wypełniony wszystkim, co wpadło im w ręce. Między innymi to. Kiedy ruszymy do walki, dam ci inną broń, pani...

- Nie chcę innej broni, Wasza Wysokość. Nie wiedziałabym, co z nią zrobić. Pragnę jedynie ci towarzyszyć, jak to czyni ambasador Mediolanu.

- Uważa on, że jest to najlepsze miejsce, by móc opisać wydarzenia swemu władcy*.24 Zresztą lubię z nim rozmawiać. Ale - dodał głosem, w którym przebijało wzruszenie -twoja obecność będzie mi miła, przyznaję. Nawet jeśli daję w ten sposób dowód nieznośnego egoizmu... Sądzę, że przyjaźń będzie mi bardzo potrzebna...

Następne dni były istotnie ponure. Konsekwencje klęski zaczynały objawiać się pewnym ochłodzeniem w stosunkach dyplomatycznych. Mimo listów Panigaroli książę Mediolanu, poproszony o nowych najemników, odpowiedział jedynie mglistymi obietnicami. Stary René, mający przekazać Zuchwałemu hrabstwo Prowansji oraz koronę królewską Sycylii i Jeruzalem, nagle zmienił plany i, nakłaniany przez agentów Ludwika XI, zaczął interesować się swoim wnukiem, młodym księciem René, któremu odebrano Lotaryngię.