Fiora, Panigarola i Battista Colonna stali jak sparaliżowani za księciem, pośród panów tworzących jego sztab. Byli świadkami okrutnej rzezi. Burgundczycy zrzucili z wieży Pierre siedemdziesięciu obrońców murów, śmiejąc się, żartując i krzycząc, że nadszedł dla nich czas nauki latania bez skrzydeł... W tym samym czasie u stóp murów czterystu żołnierzy załogi wieszano po trzech lub po czterech na drzewach lub z kamieniami u szyi topiono w jeziorze...

Ambasador mediolański nie mógł powstrzymać się od pełnego oburzenia protestu:

- Czy to sposób, w jaki traktuje się żołnierzy, Wasza Wysokość? Walczyli, bo było to ich powinnością. Wybacz mi, ale niegodne to wielkiego wodza.


 Też coś! Ci ludzie nie zasługują na inne traktowanie. Przypomnij sobie, panie, że tacy jak oni zniszczyli wiele miast prowincji Vaud... Podobny los spotka wszystkich Szwajcarów, którzy wpadną mi w ręce.

- Powtarzam, Wasza Wysokość, to są żołnierze! Poddali się...

- Skąd taka wrażliwość, Panigarola? To będzie dobra nauczka dla całej tej zbieraniny kupców, poganiaczy wołów i myśliwych...

- Niektórzy z tych myśliwych osaczają orła i niedźwiedzia.

- A ja mówię, że to hańba! - zawołała Fiora, nie mogąca powstrzymać oburzenia. - Zabijanie rozbrojonych ludzi jest podłością, na którą nie chcę dłużej patrzeć!

Odwróciwszy się na pięcie i roztrąciwszy sąsiadów pobiegła w stronę obozu.

Dotarła do namiotu, w którym modliła się jej opiekunka:

- Chodź, Leonardo! Wyjeżdżamy. Pójdę po konie. Zapakuj szybko nasze rzeczy i przygotuj się!

- Co się dzieje?

- Książę Karol morduje nieszczęśników, którzy poddali się dziś rano. Niech się dzieje, co chce - nie zostanę z tym oprawcą ani chwili dłużej!

- Nareszcie! - westchnęła stara panna. Rzuciła się do skórzanej sakwy i poczęła ją napełniać. - Już od dawna na to czekam!

- Jesteś zadowolona, że wyjeżdżamy? Przy tej pogodzie. Nie wiesz nawet dokąd jedziemy?

- Choćby z nieba padała halabardy i grad wielkości pięści, to i tak uciekłabym stąd. Jeśli zaś chodzi o to, dokąd się udajemy, zaraz sama ci powiem. Idź po konie!

W chwilę później obie kobiety galopowały drogą do Mon-tagny. Zamierzały ponownie przebyć drogę, którą tu przyjechały. Był to jedyny szlak, jaki znały.

Droga rozjechana przez wojsko i artylerię będzie przynajmniej dobrze widoczna.


Nagle, za zakrętem ujrzały przed sobą niezwykły widok; coś, co wydało im się żelaznym murem: około pięćdziesięciu jeźdźców w pełnym rynsztunku, na czele których Fiora z zamarłym sercem dostrzegła srebrne orły na lazurowym polu. Podniesiona przyłbica hełmu nie pozostawiała wątpliwości co do tożsamości jego właściciela. Fiora zawahała się przez chwilę, ale szybko zorientowała się, że jakikolwiek unik jest niemożliwy; postanowiła przeciwnikowi stawić czoła.

Mimo męskiego przebrania Filip od razu ją rozpoznał.

- Ty, pani?... W tym stroju? Dokąd zmierzasz? - Zanim Fiora zdołała odpowiedzieć, dodał: - Szczęśliwy jestem, że znów cię widzę, donno Leonardo, ale myślałem, że jesteś rozsądniej sza.

Filip popędził swego konia, aż zbliżył się do wierzchowca Fiory. Nie mógł powstrzymać się od uśmiechu:

- Jaki czarujący z ciebie chłopiec, pani! Ale na miłość boską, powiedz, co tu robisz?

- Wydaje mi się, że to chyba oczywiste? Wyjeżdżam! Uciekam! Zakładniczka wybrała wolność! - rzuciła z gniewem. - Za żadne skarby nie zostanę ani chwili dłużej przy tym potworze, jakim jest twój książę!

- Książę potworem? A cóż on ci zrobił?

- Mnie? Nic... Choć może byłby to temat do dyskusji, ale nie w rym rzecz. Właśnie widziałam, jak traktuje żołnierzy z Grandson, których jedyną winą jest to, że stawiali opór. Zdali się na jego łaskę, a są masakrowani dziesiątkami.

Zrzuca się ich z murów, wiesza lub topi, aby nie został ani jeden, który mógłby zemścić się na twym panu. Co nie przeszkadza, że pewnego dnia zemsta go dosięgnie! Zapadła cisza. Filip zbladł:

- Kiedy ogarnia go gniew, bywa straszliwy, wiem i...

- Gniew? Jego? Ależ bynajmniej. Uśmiecha się. Nawet śmieje się, tak zabawne wydaje mu się to widowisko.

 Zresztą wydaje się być do niego przyzwyczajony - powiedziała spokojnie Leonarda. - Słyszałam o jego wyczynach w Dinant i Lidge, gdzie nie darował życia nawet kotom!

- Daj spokój, droga Leonardo! Nie przekonasz pana de Selongey! Zuchwały jest jego bogiem... aleja, woląc służyć innemu, bardziej miłosiernemu, proszę cię, panie, byś ustąpił nam z drogi. Musimy kontynuować podróż.

- Tak wam spieszno? - grał na zwłokę Filip. - Wyznaję, że miałem nadzieję ujrzeć cię po przybyciu do obozu...

- Nie mamy sobie wiele do powiedzenia, Filipie. Poprosiłam, by nasze małżeństwo zostało unieważnione. Ty więc będziesz wolny, a drogi książę zadowolony. Sądzę, że trzyma dla ciebie w rezerwie jakąś wielką damę...

- A cóż mnie to może obchodzić? - zawołał Selongey rozdrażniony jej szyderczym tonem. - Zaś co do unieważnienia, to nie chcę go. Kochałem i zawsze będę kochać tylko ciebie, Fioro. Niezależnie od tego, coś zrobiła...

- Co zrobiłam? Wygląda na to, że to ty, panie, mógłbyś mi coś zarzucić?

- Tak mi się właśnie wydaje! Czy zapomniałaś już... Thionville?

- Nie warto krzyczeć i zabawiać twoich towarzyszy naszymi kłótniami. Widzę, że już niejeden się uśmiecha. To prawda, że niewinne rozrywki są w tej okolicy dość rzadkie. Ale za kilka chwil będziesz im mógł pokazać, panie, coś znacznie lepszego: drzewa obwieszone ludzkimi gronami. Książę wyjaśni ci, że to szczyt komizmu. Teraz chcę przejechać!

- Nie pozwolę ci! - powiedział Filip chwytając wodze wierzchowca Fiory.

W tej chwili nowy galopujący jeździec wyłonił się zza zakrętu; musiał dać dowód prawdziwego kunsztu jeździeckiego, aby uchronić swego konia od zderzenia.

- Donna Fiora! - zawołał Battista Colonna. - Chwała Bogu! Odnalazłem cię!

- Szukałeś mnie?


 Jego Wysokość cię szuka, pani. Rozkazuje, byś natychmiast wróciła do obozu. Mam przyprowadzić cię za wszelką cenę.

- Zrobiłeś, co mogłeś, Battisto. Teraz możesz wrócić do swego pana i powiedzieć mu, że odmawiam powrotu. Życzył sobie, bym towarzyszyła mu podczas tej wojny, ale naprawdę nie czuję już do tego chęci. Ujrzałam więcej niż mogę znieść. Powiedz mu to!

- Ach!

Chłopiec nagle bardzo poczerwieniał i odwrócił głowę.

- Czy to twoje ostatnie słowo, pani? - wyszeptał.

- Absolutnie... Wybacz mi, Battisto! Wiem, że powierzam ci nieprzyjemne zadanie, ale...

- Sądzę, że jest ono bardziej nieprzyjemne, niż myślisz, pani - wtrącił Filip. - Co się stanie, jeśli donna Fiora nie wróci razem z tobą, Colonna? Przysiągłbym, że odpowiesz za to... może nawet własną głową?

- To niemożliwe - zaprotestowała Fiora. - Nie może czynić tego chłopca odpowiedzialnym za moje zachowanie!

- Przeciwnie, to bardzo możliwe. Kiedy książę Karol wpada we wściekłość, przestaje myśleć rozsądnie, przestaje nad sobą panować... Może go poważnie obraziłaś? Co mu powiedziałaś?

- Nie pamiętam dokładnie, ale zdaje mi się, że mówiłam o hańbie... o podłości... Battisto, proszę, powiedz mi prawdę! Czy pan de Selongey ma rację?

Młody Colonna zamiast odpowiedzi spuścił głowę.

- To podłe! - powiedziała Fiora z obrzydzeniem. - Jak można do tego stopnia nadużywać władzy?

- Znam jego wady, lecz również zalety. Poza tym złożyłem mu przysięgę wiernopoddańczą, kiedy pasował mnie na rycerza i później, kiedy odznaczał mnie Złotym Runem.

Mnie również kiedyś złożyłeś przysięgę - powiedziała Fiora cicho.

- Jedna nie zwalnia mnie od drugiej. Wracam do niego, by walczyć przeciwko Szwajcarom, których wojska zndwu się gromadzą. Wiozę wieści od księżnej sabaudzkiej, która opuściła Turyn i udała się do Genewy. Muszę go zobaczyć... ale ty, pani, jeśli jest to dla ciebie zbyt przykre, odjedź! Wracaj do Burgundii! Czekaj na mnie w Selongey! Zabiorę Battistę i wierz mi, nic mu się nie stanie! Ja za to odpowiadam!

Przez chwilę patrzyli sobie głęboko w oczy i w sercu Fiory coś rozkwitło, zajaśniało. Czy to możliwe, że skończył się czas cierpienia i odrodziło szczęście? Wzrok Filipa pałał miłością jak podczas nocy w Fiesole a Fiora wiedziała już, że dla tego spojrzenia gotowa jest znieść bardzo wiele... Uśmiechnęła się do niego z czułością.

- A jeśli straci was obu? To ryzyko, którego nie mogę podjąć. Wracajmy Battisto! A ty, Filipie, jedź w swoją stronę, ale... proszę... uważaj na siebie!

Położyła dłoń na żelaznej rękawicy, a w orzechowych oczach młodego mężczyzny zapaliły się wesołe iskierki.

- Spróbujcie w tym żelastwie mówić o miłości damie waszego serca! - wyszeptał. - Nie myśl już o tym głupim unieważnieniu małżeństwa, moja słodka! Jesteś moją ukochaną żoną. Zuchwały będzie się musiał z tym pogodzić!

W kwadrans później Fiora i Leonarda powróciły do obozu Burgundczyków. Battista Colonna odprowadził je do namiotu i zamierzał odejść, by zdać sprawozdanie ze swej misji. W chwili, gdy miał je opuścić, nagle ukląkł przed Fiorą:

- Nigdy nie zapomnę tego, co dziś dla mnie zrobiłaś, madonno. Możesz teraz dysponować moim życiem.

- Taki dzień nigdy nie nadejdzie, Battisto, ale dziękuję ci.

Kiedy się oddalił, zwróciła się do Leonardy, która z sobie właściwym filozoficznym spokojem wyjmowała ubrania z sakw i umieszczała je znów w kufrach: - Co miałaś na myśli, pani, mówiąc, że później porozmawiamy o miejscu, dokąd mogłybyśmy pojechać?

Leonarda nie odpowiedziała od razu, jakby się wahając, następnie wyciągnęła z aksamitnego futerału zwój pergaminu i trzymając go w dłoniach rzekła: