- Nie - powiedziała Fiora cicho. - Był jedynie ofiarą niedozwolonej, występnej miłości... ale jednak była to miłość.

Spojrzał na nią jakby nieco zagubiony.

- Tak sądzisz, pani?

- Jestem tego pewna. I ty również, dostojny panie... w przeciwnym razie co robiłabym u twego boku, w tym stroju?

- To prawda. Bardzo mi go brakowało. Ty dajesz mi złudzenie jego obecności, tym cenniejsze, że jesteś w tym wieku, co on wówczas... No i co - dorzucił po francusku -skończone?

Kowal zakończył pracę. Książę wspiął się na siodło i po-kłusował do wzywającego go wielkiego bastarda. Fiora patrzyła jak się oddala nie mogąc pojąć, skąd wzięło się dziwne uczucie, dość bliskie litości, które nagle ją opanowało...

Od tej pory był względem niej bardzo miły, szczególnie podczas dwóch tygodni, które spędzili w Besancon, aby przyłączyć do armii kilka kompanii z Franche Comte. Ze zdziwieniem można było stwierdzić nawet, że od dnia, gdy dowiedział się prawdy o pochodzeniu Fiory, książę zupełnie zmienił swój stosunek do niej. Z gniewnego i pełnego pogardy stał się niemal przyjacielski, podczas gdy normalna byłaby raczej sytuacja odwrotna. Czasem wieczorem zapraszał ją, by posłuchała chóru, a nawet odkrywszy, że ma ładny głos i umie grać na lutni, prosił ją, by śpiewała w duecie z Battistą Colonną. Zdarzało mu się przyłączać do nich. Jedynymi słuchaczami tych koncertów byli Antoni Burgundzki i ambasador Mediolanu.

Fiorę szybko połączyła przyjaźń z Janem Piotrem Pani-garolą. Był to mężczyzna czterdziestoletni, o twarzy tak szczupłej i zamyślonej, jakie zobaczyć można czasem na portretach świętych - ale było to podobieństwo pozorne. Wykwintny, wykształcony, z poczuciem humoru, był uważnym obserwatorem natury ludzkiej i doskonałym dyplomatą. Niemal każdego dnia pisał długie listy do księcia Mediolanu. Galeazzo-Marii Sforzy, swego władcy, a Fiora szybko zorientowała się, że zna Zuchwałego lepiej niż jego bracia. Zdawał się również z łatwością pojmować zawiłą politykę Ludwika XI, przy którym z powodzeniem pełnił rolę ambasadora, póki śmierć Francesco Sforzy, ojca okrutnego księcia, wielkiego władcy i przyjaciela króla Francji, nie odwróciła sojuszy i nie zwróciła Mediolanu ku Burgundii.

Oczarował ją tym bardziej, iż wychowany na Platonie, Sofoklesie i Hezjodzie doskonale wiedział, że jest zachwycającą kobietą a jako światły miłośnik piękna pod każdą postacią cenił córy Ewy.

- Powinieneś być florentczykiem, panie - powiedziała do niego pewnego wieczora ze śmiechem Fiora. - Wydaje mi się, że masz ich zalety a może i wady...

- Czuję się bardzo dobrze jako mediolańczyk, choć nasze miasto nie może się równać z miastem Czerwonej Lilii. Jednakże przyznaję, że zazdroszczę ci pana Lorenzo! Co za inteligencja! Jaki głęboki umysł! Sądzę, że można z nim porównać jedynie króla Francji.

- A więc nie podziwiasz księcia Karola, panie? Panigarola pokręcił głową i z zamyśloną miną zaczął się przyglądać napełnionemu winem kielichowi z cennego weneckiego szkła, w

którym płomienie świec zapalały rubinowe blaski:

- Fascynuje mnie on i przeraża. Jest ostatnim przedstawicielem minionej epoki, ginącej rasy. Ostatni feudał, może ostatni rycerz jest wciąż pod wrażeniem wyczynów rycerzy, którzy strawili życie przemierzając Europę, by kruszyć kopie na turniejach i krzyżować swe miecze z mieczami. Życie codzienne, ze swymi przymusami i małostkowością, całkowicie mu umyka. Za wcześnie stał się zbyt bogaty i zbyt potężny... Nigdy nie troszczył się o swój lud. Predestynowany jest jedynie, według niego, do wytwarzania bogactwa i potęgi wojennej. Smutkiem napawa myśl, że z olbrzymiej fortuny pozostawionej przez jego ojca, księcia Filipa, nie zostało nic z wyjątkiem klejnotów i cennych przedmiotów.

- Nic? Wiem, że zdarza mu się zwracać do zagranicznych banków, ale nie myślałam...

- Że jest aż tak źle? Niestety tak. Żyje marzeniami o chwale i europejskiej hegemonii, chce być największym przywódcą naszych czasów. Na nieszczęście dla niego, za przeciwnika ma władcę być może najinteligentniejszego i najbardziej pozbawionego skrupułów. Wspaniały, złocisty trzmiel może złapać się w sieci cierpliwie snute przez „pająka".

- Ale czyż Ludwik nie podpisał rozejmu w Soleuvre?

- Oczywiście, że tak, ale chyba nie wyobrażasz sobie, pani, że w związku z tym zachowuje się spokojnie? Wprawdzie jego wojska nie ruszają się z granic i odmówił pomocy księciu Lotaryngii, aby w sposób zbyt oczywisty nie wyprzeć się swego podpisu, ale prowadzi wojnę w inny sposób.

- Jak?

- Córka Francesco Beltramiego... którego miałem przyjemność poznać, powinna bez trudu mnie zrozumieć, gdyż wojna króla Ludwika jest wojną ekonomiczną. Ma on oczywiście potężną armię, ale posługuje się przede wszystkim złotem. Bądź pewna, że Szwajcarzy, których nierozważnie zaatakujemy, otrzymali go sporo. Poza tym Ludwik - przez systematyczną konkurencję - osłabia handel flamandzki i rynki burgundzkie. Jego okręty odcinają statki genueńskie i weneckie od burgundzkich portów w Antwerpii i Ecluse, co rozwściecza Flamandów. Zakazuje wysyłki zboża. Ma wpływy wszędzie... Udało mu się pogodzić Zygmunta Austriackiego i kantony, choć do tej pory byli zaciętymi wrogami. Usunął z Francji, również przy pomocy złota, Anglików...

- Posłużył się nie tylko złotem. Dał im również wino i żywność...

- Wiem. Paryżanie nawet ułożyli o tym piosenkę.

Król Anglii pewnego dnia

Przywlókł swe stare kości,

By francuski krajSzast prast podbić.

Król widząc co się święci,

Tak dobre mu wino dał,

Że tamten nie mieszkając

Kontent do domu wrócił.


- Nie muszę dodawać, że książę Karol uznał za skandaliczne i piosenkę, i sposób pozbywania się wroga - dodał Panigarola ze śmiechem.

Dzięki niemu tego wieczora Fiora nie poddawała się żalom i rozczarowaniu, ku czemu mogła mieć szczególne powód: minął dokładnie rok odkąd włożyła swą dłoń w dłoń Filipa i połączyła się z nim, święcie wierząc, że robi to na zawsze. Pozostała część nocy była bardziej przykra: mimo zmęczenia spowodowanego całodzienną jazdą konną przy okropnej pogodzie, nie udało jej się zaznać ani chwili snu.

W jedenastym dniu lutego 1476 roku Zuchwały odniósł, zresztą bez trudu, swoje pierwsze zwycięstwo. Nie kończący się korowód jego wojsk przekroczył przełęcz Jougne i rozbił obóz w Orbe, w połowie drogi między przełęczą i Grandson - zasadniczym celem ekspedycji. Jednocześnie włoskie oddziały Piotra de Lignana, stanowiące przednią straż armii brandenburskiej, skierowały się ku Jezioru Genewskiemu i odbiły konfederatom Romont. Najważniejsze jednak było Grandson, miasto i zamek warowny usytuowane na południowym krańcu Jeziora Neuchatel.

Zuchwały chciał jedynie odzyskać to, co rok wcześniej było w jego władaniu. W 1475 roku kantony Berna, Bazylei i Lucerny, pragnące zdobyć sabaudzką prowincję Vaud zdobyły ten burgundzki rygiel. Hugon de Chalon-Orange, jego ówczesny władca, nudził się wówczas pod Neuss wraz z resztą armii księcia Karola. Grandson, dzielnie bronione przez namiestnika, Piotra de Jougne, zatłoczone jednak przez napływających z okolicznych wsi chłopów, niedługo stawiało opór głodowi i ciężkiej artylerii Szwajcarów. Jesienią cała prowincja Vaud dostała się w ich ręce. Jedynie Genewa uniknęła zniszczenia; jej mieszkańcy zapłacili okup w wysokości 26 000 złotych florenów, na który damy tego miasta oddały biżuterię, a z kościołów zdjęto dzwony.

19 lutego, przy naprawdę okropnej pogodzie: deszczu, śniegu, zimnie, Burgundczycy dotarli wreszcie do Grandson.

- Nie można powiedzieć, żeby Francja i Burgundia witały cię swymi najpiękniejszymi uśmiechami - powiedziała Leonarda do Fiory, chroniącej się w jej wozie na czas rozstawiania namiotów. - Z wyjątkiem kanikuły doświadczyłaś jedynie deszczy, wiatrów i najgorszej niepogody... Czy kto kiedy widział podobną jesień i zimę?

- Nie pamiętasz już o swej młodości - odpowiedziała Fiora. - We Florencji klimat jest tak łagodny. To prawda, że pamięta się jedynie to, co dobre.

Zuchwały postanowił rozbić obóz w pobliżu Giez. Jego złoto-purpurowe pawilony wspaniale wyglądały na wzgórzu*20, a pięćset innych, niezwykle cennych namiotów i setki różnokolorowych sztandarów rozstawionych wokół wyglądało jak bajeczny kobierzec. Pozostała część obozu pokrywała półkolem dolinę między miastem a górami, ciągnęła się aż do rzeki Arnon.

- Nie powinniśmy mieć żadnego kłopotu z Grandson -zwierzył się książę Karol Panigaroli i Fiorze, kiedy razem o zmroku przyglądali się jezioru, którego krańce ginęły w marznącej mgle, i miastu ściśniętemu za pięcioma wieżami zamku. - Już trzy tygodnie temu mieszczanie pojmali dowódcę garnizonu berneńskiego, Brandolfa de Stein, i wydali go nam... Jest jeńcem w Burgundii.

- Jak to więc możliwe, że bramy miasta nie są jeszcze szeroko otwarte, że jeszcze nie przybyła do ciebie żadna delegacja, dostojny panie? - powiedział ambasador. - Sądzę, że będą się twardo bronić. Ci Szwajcarzy to dobrzy żołnierze...

- Te pastuchy? Te kmiotki? - rzucił z pogardą książę. -Przepędzimy ich bez problemu. Niech się strzegą mego gniewu, gdyż mógłbym przenieść wojnę do kantonów Górnej Ligi*21.

- Nie radziłbym tego Waszej Wysokości, gdyż życie w górach powoduje, że tamtejsi ludzie odznaczają się szczególną odwagą... .

- Jeszcze się przekonamy...

Oblężenie Grandson trwało dziewięć dni, podczas których na to niewielkie miasto kierowano, nawet nocą, morderczy ogień. Wewnątrz zamku wybuchały pożary, które zniszczyły część pięknej siedziby książęcej. Koniec walk był zresztą łatwy do przewidzenia, jako że pięciuset ludzi nie mogło walczyć z piętnastoma tysiącami. Wkrótce otoczona ze wszystkich stron i przygnębiona nieobecnością przywódcy załoga poddała się. Wtedy rozpoczęły się wydarzenia przerażające.