- Czy wolno człowiekowi zrodzonemu z niewiasty być do tego stopnia chełpliwym? - szepnęła Leonarda.

- Wydaje mi się - odpowiedziała Fiora - że on uważa to za coś zupełnie naturalnego. Czyż nie jest Wielkim Księciem Zachodu, a jeśli wierzyć pogłoskom, wkrótce może zostać królem. Ale te święta są dla niego jedynie krótkim odpoczynkiem. Battista powiedział mi, że niedługo znów chwyci za broń, by uwolnić ziemie księżnej Sabaudii i zemścić się na Szwajcarach, którzy opanowali jego hrabstwo Ferrette i zaatakowali Comte Franche...

- W takim razie, co zrobi z nami? Czy zamierza ciągnąć nas za sobą, jak te starożytne królowe, które przywiązywano do rydwanu zwycięzcy?

- Zakładników trzyma się przy sobie, a on twierdzi, że jestem zakładniczką. Zresztą myślę, że nie będzie to dla nas bardziej uciążliwe niż dla tych cudzoziemskich ambasadorów, których widzisz obok niego i którzy muszą mu wszędzie towarzyszyć...

Energiczne „pst!" przypomniało obu kobietom, że kościół nie jest miejscem rozmów. Przyjęły to do wiadomości i przyłączyły swoje głosy do głosów wiernych intonujących kolędę.

Gdy minęły święta, musiały stawić czoła pewnemu problemowi. Wyjeżdżając Mortimer przyszedł pożegnać się z nimi i upomnieć o Florenta, którego miał zabrać, bowiem książę nie pozwalał żadnemu Francuzowi pozostawać w swoim otoczeniu. Chłopiec płakał, prosił, błagał, ale bez skutku, aż wreszcie Szkot oświadczył mu spokojnie:

- Czynię ci wielki zaszczyt traktując cię jak mężczyznę. Może jednak zdołam przekonać księcia, by pozwolił płaczliwemu dzieciakowi, którym jesteś, pozostać w kobiecym towarzystwie?

Jak za skinieniem czarodziejskiej różdżki Florent zbladł i poszedł spakować swój węzełek. Kiedy wrócił, by w milczeniu ukłonić się Fiorze i Leonardzie, posłał im spojrzenie tak rozpaczliwe, że kiedy wyszedł, stara panna zawołała:

- Ten Mortimer jest śmiertelnie nudny, ale przynajmniej nie jest w tobie zakochany, w przeciwieństwie do tylu innych - i nie wyobrażasz sobie, pani, jak mi się to wydaje uspokajające...

ROZDZIAŁ DWUNASTY

ZEW ŚMIERCI

Tworzący śnieżne wiry wiatr zasypywał przełęcz Jougne, na której niemal nie było widać śladu drogi. Gdy opuścili Potarlier i warowny zamek Joux, gdzie utrzymujący go dla księcia pan d'Arbon przyjął władcę wydając na łup swą piwnicę i spiżarnię, zerwał się wiatr, który przeszedł w burzę. Armia z trudem wspinała się ku linii działu wodnego między Rodanem a Renem.

Armia? W rzeczywistości był to ogromny tłum rozciągający się w nieskończoność na jurajskiej drodze. Przypominało to eksodus, gdyż poza dwudziestoma tysiącami szeregowych żołnierzy pod różnymi dowódcami były tam setki wozów ciągnących namioty i paradne pawilony, gobeliny, kufry klejnotów, wspaniałe ubrania, manuskrypty, srebra, srebrne monety, bajeczny skarb, jaki stanowiła książęca kaplica ze złotymi statuetkami dwunastu apostołów, kunsztownymi relikwiarzami i innymi przedmiotami kultu, nie licząc księży i kantorów, wreszcie całe wyposażenie kancelarii oraz pisarzy i kanclerza, meble i wiele innych rzeczy. .. Wszystko to miało udowodnić, nie tylko Szwajcarom, ale i Europie, że burgundzka potęga, siła, organizacja nie miały sobie równych na całym świecie. Zresztą w zamyśle księcia Karola ta wojna, którą rozpoczynał, miała być szybka i ostateczna: zwykła ekspedycja karna mająca solidniej niż kiedykolwiek umocnić jego władzę.

Zuchwały stał nad przełęczą po kostki w śniegu i patrzył z dumą na ogromny pochód. Nie był już księciem Burgun-dii, był Hannibalem przekraczającym Alpy w środku zimy, i nie miał dla niego znaczenia fakt, że była to Jura! Żałował zapewne jedynie, że nie było tam ani śladu słonia...

Stał od wielu godzin, nieczuły na śnieżną zawieruchę i przenikliwy wiatr, patrzył zachłannie na chorągwie i proporce wojenne stanowiące potwierdzenie jego potężnej władzy. Przechodzący przed nim usiłowali trzymać je pionowo i prostować plecy mimo zamieci.

Obok niego stał Antoni, jego brat, a nieco z tyłu opatulona aż po oczy grupa stale towarzyszących mu od wyjazdu z Nancy: ambasador Mediolanu, Jan Piotr Panigarola i, zawinięty w gruby, podbity futrem kun płaszcz, z włosami całkowicie skrytymi pod obszernym kapturem z rubinowego aksamitu, szczupły młody człowiek. Była to Fiora. W Salins trzeba było zostawić dotkniętego dezynterią Oli-wiera de la Marche.

W przeddzień wyjazdu z Nancy, to znaczy 10 stycznia, Zuchwały wezwał do siebie młodą kobietę, która całkiem już odzyskała siły. Przyjął ją w zbrojowni, gdzie oglądał nowy typ kuszy przysłany przez pewnego niemieckiego handlarza broni.

- Donno Fioro - powiedział nie odwracając się - myślę, że dowiedziałaś się, że wyjeżdżamy jutro, by ukarać szwajcarskich najeźdźców i łupieżców? Postanowiłem, że będziesz podróżować, pani, w towarzystwie ambasadora Jego Wysokości księcia Mediolanu, pana Panigaroli, który jest jednym z najmądrzejszych i najmilszych ludzi, jakich dane mi było poznać, a ponieważ przebywa on zawsze w pobliżu mnie, to znaczy, że często będziemy wędrować razem.

- Wasza Wysokość - wtrąciła Fiora - przepraszam, że przerywam, ale dlaczego tak ci zależy, by zabrać mnie ze sobą... i pod jakim nazwiskiem mam jechać? Czy jestem zakładniczką, a jeśli tak, to dlaczego? Powiedziałeś Douglasowi Mortrnerowi, że jestem hrabiną de Selongey, a tymczasem Wasza Wysokość dobrze wie, że prosiłam o unieważnienie małżeństwa - unieważnienie, którego pragniesz, panie, równie jak ja.

Wciąż trzymając kuszę książę odwrócił się i spojrzał na nią z rozbawieniem:

- Przecież zostałaś dobrze wychowana, donno Fioro! Czy nie nauczono cię, że nie należy zadawać pytań władcy? A tu mamy, zdaje się, piękną ich serię?... Ale wyjątkowo odpowiem... pod warunkiem, że wyświadczysz mi pewną łaskę...

- Łaskę? Ja? Potężnemu księciu Burgundii?

- Ależ tak. Zaraz ci powiem, czego pragnę, pani. Na razie pomówimy o tym, o co pytałaś... Czy jesteś zakładniczką? W pewnym sensie tak. To, że jesteś w moich rękach, zapewnia ci pewien spokój, a mnie posłuszeństwo obu mężczyzn...

- Obu? Mówiono mi, że Campobasso wyjechał.

- Wróci. Ważne, że Selongey i on nie mają możliwości by się nawzajem pozabijać. Teraz o tym unieważnieniu ślubu! Legat udał się do cesarza Fryderyka, by upewnić mnie o jego neutralności w czasie wojny, którą rozpoczynam. Ureguluje tę kwestię po powrocie. Do tej pory masz prawo do tytułu hrabiny de Selongey.

- Wcale się nią nie czuję, nie chcę by mnie tak nazywano.

- Jak sobie życzysz, pani. A więc zostaniesz jutro przedstawiona ambasadorowi pod swym florenckim nazwiskiem. Twoja guwernantka podróżować będzie najwygodniejszym wozem. Ty zaś... i tu doszedłem do tej łaski, o której mówiliśmy, będziesz mi towarzyszyć konno... pod warunkiem, że umiesz dosiadać konia.

- Sam zechciałeś przyznać, dostojny panie, że zostałam dobrze wychowana.

- To doskonale, ale będzie jeszcze lepiej, jeśli zgodzisz się przywdziać strój, który o tej porze powinien był zostać ci dostarczony. Strój... chłopięcy.

Fiora roześmiała się:

- Jeśli tylko tego pragniesz, dostojny panie, to naprawdę drobiazg. Posiadam już jeden męski strój, który ułatwił mi podróż z Florencji.

- Jeśli jesteś do niego przyzwyczajona, tym lepiej, ale naprawdę chciałbym, abyś nosiła ten, który ci wysłałem. To... ukryty powód mego pragnienia, by zatrzymać cię przy sobie w czasie tej kampanii...

Wróciwszy do państwa Marquiez Fiora rzeczywiście znalazła rozłożone na łóżku obcisłe pludry z czarnego jedwabiu, cienkie, haftowane koszule i aksamitną tunikę w pięknym, ciemnoczerwonym kolorze, na rękawie której wyszyty był duży herb Burgundii ozdobiony srebrnym szlakiem z trzema pedantami, który wprawił ją w zdumienie. Strój ten uzupełniało nakrycie głowy z tego samego aksamitu ozdobione złotym medalionem przedstawiającym świętego Jerzego, ciężki złoty łańcuch, wspaniały płaszcz do konnej jazdy z cienkiego czerwonego płótna podbitego futrem kuny i również ocieplane futrem botki z czarnego zamszu... ale Fiora ledwie na to wszystko spojrzała. Wciąż przyglądała się kaftanowi, kiedy weszła Leonarda niosąc naręcze ubrań, które zamierzała włożyć do kufra i Fiora pomyślała, że może ona mogłaby ją objaśnić.

- Jesteś Burgundką - powiedziała. - Musisz więc wiedzieć co to za herb? Książę Karol dostarczył mi przed chwilą te ubrania. Mam je przywdziać i jechać u jego boku.

Leonarda wzięła tunikę, ale nie od razu odpowiedziała. W zamyśleniu wodziła palcem po skomplikowanym zarysie haftu, a kiedy upuściła ubranie Fiora miała wrażenie, że guwernantka zbladła:

- No więc? - zapytała niecierpliwie.

- Nikt już nie nosi tego herbu. Należał on do księcia Karola, kiedy był jeszcze hrabią de Charolais. Srebrny szlak oznacza najstarszego syna... Przypuszczam, że jako jego koniuszy, Jan de Brévailles musiał nosić podobny...

- Ach!

O to więc chodziło! Nazajutrz w czasie postoju w Neufchâteau, gdzie Zuchwały miał przejąć dowodzenie armią, Fiora zbliżyła się do księcia w chwili, gdy sprawdzano podkowy jego konia:

- Byłam ci posłuszna, panie, ale przyznaję, że nie wiem, po co ten strój. Czy po to... by podkreślić pewne podobieństwo?

- Tak - odpowiedział książę po włosku. - Miło mi mieć u swego boku obraz dawnego towarzysza... towarzysza, którego kochałem.

- Którego kochałeś, panie? - zaprotestowała Fiora z oburzeniem. - Śmiesz to mówić choć nie zrobiłeś nic, by go uratować?

- Nie mogłem nic zrobić. Tego przestępstwa nie można było wybaczyć, gdyż obrażało Boga w równym stopniu jak ludzi. Było po stokroć lepiej, by jego głowa spadła na szafocie, niżby miał gnić w lochu. Jan był moim przyjacielem. Razem czytaliśmy Plutarcha, razem żeglowaliśmy po pełnym morzu, razem walczyliśmy na kopie, piliśmy wino i śmialiśmy się. Moja przyjaźń mogła mu zapewnić życie na wysokiej stopie i doskonałą partię, a tymczasem... tymczasem - kontynuował z nagłym wybuchem gniewu - wyjechał bez słowa, odtrącił to wszystko i przekreślił dla ciała kobiety będącej jego siostrą. Sądziłem, że jest czysty, a on był taki jak wszyscy, jak mój ojciec, który na widok pierwszej lepszej spódniczki dostawał bzika... Był gorszy niż inni!