Pochylił się, wziął w dłonie ręce, którymi uparcie zasłaniała twarz i zmusił ją łagodnie do powstania:

- Nie znosisz mnie, pani, prawda?

Lekko się tylko zawahawszy odpowiedziała zatapiając spojrzenie szarych oczu w czarnych źrenicach księcia:

- Tak... gdyby nie ty, panie, byłabym szczęśliwa!

- Gdyby nie ja, nawet byś go nie znała. Po co miałby jeździć do Florencji? Wróć teraz do swego pokoju, pani, i proś Boga, by cię wysłuchał. Wiem, że zdajesz się być zdecydowana obejść się bez Jego pomocy, ale Jego Eminencja zdoła może cię przekonać, byś się do Niego zwróciła.

Zdarza się, pani, że spełnia prośby... Jeśli chodzi o pojedynek, to nie mogę go nawet opóźnić: nie zgodziłby się na to żaden z przeciwników....

Prowadzona przez legata, który wziął ją pod ramię, skierowała się do drzwi. W progu odwróciła się:

- Czy nie mogłabym chociaż... pomówić z nim?

- Jeśli zechce, nie będę się przeciwstawiał. Czy mam również dać na to pozwolenie Campobasso, który wciąż prosi o chwilę rozmowy z tobą?

- Proszę Waszą Wysokość... za żadną cenę! Chciałabym... już nigdy więcej go nie widzieć. Ale dziękuję, że pozwoliłeś mi na spotkanie z Filipem.

Stali naprzeciw siebie w pomieszczeniu będącym niegdyś kapliczką, niewielkim sanktuarium z szarego kamienia, ozdobionym już z burgundzkim przepychem srebrnymi i błękitnymi tkaninami, pięknym posągiem Panny Świętej i kilkoma relikwiarzami.

Słysząc lekkie skrzypnięcie drzwi wstał i z ręką opartą o klęcznik patrzył na idącą w jego stronę młodą kobietę, ale ta zatrzymała się kilka kroków od niego.

- Nie chciałem się z tobą widzieć, pani - powiedział Selongey cichym głosem, w którym Fiora dostrzegła pewne znużenie. - Jednak książę nalegał, nie wyjawiając mi zresztą powodu.

- To ja go o to prosiłam. Chciałam cię zobaczyć zanim.... Och, Filipie, jesteś ranny!

Istotnie na jego prawej skroni widniało świeżo zagojone zadraśnięcie, wokół którego skóra zsiniała, ale Filip wzruszył ramionami:

- Jeśli o tym zadrapaniu chciałaś ze mną rozmawiać, pani...

- Częściowo tak, ale przede wszystkim o pojedymku, który mnie przeraża.

Czy to konieczne, byś walczył...

- Z twoim kochankiem? Mam nadzieję, że go zabiję! Jestem od niego o piętnaście lat młodszy, a to skaleczenie mi nie przeszkodzi. Mówisz, że się boisz, pani? A więc powinnaś była wiedzieć, że przychodząc wstawić się za nim zwiększysz jedynie moją chęć, by go zabić.

- Wstawić się za nim? Nawet mi to do głowy nie przyszło. To o ciebie drżę...

- To bardzo ładnie z twojej strony, pani, ale powinnaś niepokoić się raczej o tego wojaka, gdyż nie zamierzam go oszczędzać. Będzie to dla niego bardzo nieprzyjemne i... niecodzienne: kondotierzy, jak wszyscy wiedzą, bardzo oszczędzają swoje życie, chcąc je zachować, by móc na starość korzystać do woli z owoców swej najemnej służby.

- Błagałam księcia, by nie dopuścił do tej walki.

- Roześmiał ci się w twarz, jak przypuszczam? Czy sądzisz, że mógłbym znieść, że jakiś mężczyzna przychodzi na dwór mego księcia i upomina się o moją żonę jak o swoją własność?

- Twoją żonę? - powiedziała Fiora z goryczą. - W twoich zamierzeniach, panie, miałam nią być tylko przez kilka godzin, ale nigdy, przenigdy nie wyobrażałeś sobie życia ze mną, uczynienia ze mnie swej towarzyszki na dobre i na złe. Czy sądzisz, że nie znam warunków bezsensownej umowy, którą wymusiłeś na moim ojcu wykorzystując jego słabość? Że nie wiem, w jaki niegodny rycerza sposób odniosłeś zwycięstwo? We wszystkich krajach świata nazywa się to szantażem!

- Chciałem cię zdobyć za wszelką cenę i wykorzystałbym wszelkie środki, nawet najgorsze...

- Czyż nie to właśnie zrobiłeś, panie?

Odwrócił głowę, by uniknąć spojrzenia błyszczących z gniewu oczu, w których odczytać mógł jedynie potępienie.

- Przyznaję ze wstydem, ale oszalałem dla ciebie, pani...

- Dla mnie, czy dla mojego majątku?

- Chyba udowodniłem, że cię kocham, pani?

- Udowodniłeś mi to? Czy wystarczającym dowodem była noc, kiedy uczyniłeś ze mnie kobietę, i uciekłeś jak złodziej nie zastanawiając się ani przez chwilę, czy nie ranisz mnie tym śmiertelnie? Zabrałeś ze sobą weksel i kosmyk włosów, jak mi powiedziano. To było twoje zwycięstwo.

- Powróciłem do Florencji.

- Już o tym mówiłeś, panie. To również niczego nie dowodzi. Patrząc jak płonie mój pałac dałeś posłuch pierwszym lepszym plotkom i wyjechałeś, bez wątpienia głęboko wzdychając, ale nie jestem pewna, czy westchnienia te nie były wyrazem ulgi. Zostałeś wdowcem i miałeś przed sobą nowe życie.

- To nieprawda. Wróciłem, bo cię kochałem, pani, bo chciałem cię znów zobaczyć...

- Pewnie to właśnie usiłowałeś sobie wmówić? Gdybyś mnie kochał... tak jak ja kochałam ciebie, zburzyłbyś Florencję kamień po kamieniu, ryłbyś ziemię paznokciami tak długo, aż znalazłbyś chociaż moje zwłoki, ale ty spokojnie wyjechałeś. Sprawa była zakończona, nie było już na świecie nikogo z Beltramich, by ci przypomniał, że z miłości do swego władcy posunąłeś się aż do zbrukania srebrnych orłów z twego herbu. Zawarłeś małżeństwo z istotą zrodzoną z kazirodczego związku i cudzołóstwa, z córką Marii de Brevailles. Nie musiałeś już umierać, jak to z emfazą zapowiedziałeś mojemu ojcu... zresztą pragnę zauważyć, że nie umarłeś!

- I wyrzucasz mi to, pani? Nienawidzisz mnie aż do tego stopnia?

- Doprawdy nic nie zrozumiałeś...

Jedna ze złocistych broderii zawieszonych na ścianach kaplicy uniosła się i pojawił się Zuchwały. Podszedł do Fiory, zbyt zaskoczonej jego nagłym pojawieniem się, by pomyślała o jakimkolwiek ukłonie. Filip natychmiast zrobił się bardzo czerwony i chciał podejść do swojego pana, ale ten odsunął go ruchem dłoni.

- Odejdź, Filipie! I pamiętaj, żebyś się wyspowiadał przed walką z Campobasso! Zobaczę się z tobą później...

- Wasza Wysokość! Muszę powiedzieć... muszę wytłumaczyć...

- Nie ma niczego do tłumaczenia. Zrozumiałem wszystko. Zostaw mnie z nią!

Spojrzawszy po raz ostatni na Fiorę, Filip spuścił głowę i wyszedł z kaplicy, która rozbrzmiała echem kroków jego zakutych w stal stóp, ale książę nawet na niego nie spojrzał. Patrzył na młodą kobietę z wyrazem twarzy kogoś, kto znalazł rozwiązanie trudnego problemu. Podszedł do niej i bardzo delikatnie wyjął długie szpilki przytrzymujące jej uczesanie. Kiedy ciężkie włosy opadły wzdłuż jej szczupłej szyi, cofnął się o kilka kroków.

- Jan de Brevailles! Wiedziałem, że ta twarz należy do mojej przeszłości, ale nie sądziłem, że do tak odległej! Ile to już lat minęło?

- Odkąd odrzuciłeś prośby zrozpaczonej matki o darowanie im życia? Za kilka dni będzie osiemnaście lat. Urodziłam się tuż przed ich śmiercią. Dziwi mnie tylko, że nie zapomniałeś o tym.

- Nie zapomniałem. Bardzo go lubiłem, dopóki czysty obraz dumnego i pięknego chłopca nie pogrążył się we wstydzie i hańbie...

- Dlaczego nie powiesz, Wasza Wysokość, we krwi, w której twoi kaci skąpali stary szafot w Dijon? Nawet tego było jeszcze za mało: trzeba było błota, bagna, upodlającego grobu, do którego wrzucono ich na twój rozkaz i w którym ja o mało nie zginęłam...

- Rozkaz pochodził od mojego ojca, a nie ode mnie.

- Ale ty, panie, nie zrobiłeś nic, by cokolwiek zmienić! Gdyby pewien człowiek, jeden z tych kupców, którymi Wasza Wysokość tak otwarcie gardzi, nie znalazł się tam, by dokonać aktu miłosierdzia, zginęłabym także. Ten człowiek przygarnął mnie, karmił, wykształcił, kochał... Chciał zrobić ze mnie córkę. Zginął ostatniej wiosny wkrótce po tym, jak zmuszony był wydać mnie za pana Selongeya, który przeniknął jego tajemnicę.

Brązowa twarz księcia zmieniła barwę na ceglastą, a oczy zapłonęły.

- Nie mów mi, pani, że Filip, uosobienie lojalności, prawości i honoru, kawaler orderu Złotego Runa, ośmielił się zastosować podobny sposób?

- Aby przynieść ci, panie, pieniądze, których odmówił mu Lorenzo Medyceusz, zdolny byłby do jeszcze gorszego. Jest ci oddany ciałem i duszą, choć stwierdzenie tego rozdziera mi serce. Wiesz teraz, dlaczego chciał mnie tylko na jedną noc, dlaczego miałam spędzić całe życie we Florencji, nigdy nie pojawiając się w Burgundii, aby nikt tutaj nie dowiedział się, że posunął się aż do splamienia swego nazwiska poślubiając mnie, a przede wszystkim, żebyś nie dowiedział się o tym, panie, ty - jego prawdziwe bożyszcze!

- Zamilknij! Na Świętego Jerzego, rozkazuję ci zamilknąć!

Z dłońmi przy uszach książę opadł na jedno z dwóch ozdobionych herbami krzeseł stojących naprzeciw siebie w prezbiterium. Trwał tak przez chwilę oddychając z trudem, jakby się dusił, i rozchylając gwałtownie kołnierz długiej, podbitej futrem kuny szaty. Zamknął oczy, a kiedy jego oddech stał się bardziej regularny, wbił czarne oczy w Fiorę:

- Przyznałaś niedawno, pani, że mnie nie znosisz. To za słabe słowo, prawda?

Nienawidzisz mnie... i po to, by mi zaszkodzić, uwiodłaś Campobasso?

- W sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy, Wasza Wysokość, kłamstwo byłoby absurdem: możesz mi ściąć tylko jedną głowę. A poza tym naprawdę nie mam już szczególnej ochoty żyć.

- Chcesz umrzeć, pani?

- To załatwiłoby wiele spraw...

- Moją rzeczą jest to ocenić... Wyjdź teraz, pani, i pozwól mi się pomodlić! Na honor, bardzo potrzebna mi modlitwa. ..

Przyklęknąwszy jednocześnie przed księciem i przed Bogiem, Fiora opuściła kapliczkę, bardzo powoli zamykając za sobą jej drzwi. Na tyle powoli, że zobaczyła Zuchwałego opadającego na kolana na stopniu ołtarza i skrywającego twarz w dłoniach. Z drżenia ramion wywnioskować można było nawet, że książę płacze...