Nancy nie było bardzo dużym miastem. Żyło w nim około sześciu tysięcy mieszkańców. Była to stolica księstwa Lotaryngii i szlachetny gród, wokół którego książęta wznieśli wysokie mury. Wież jednak było niewiele: oprócz dwóch bliźniaczych, strzegących bram Craffe i Świętego Mikołaja oraz dwóch ukrytych przejść w murach. Do tego dochodziły- rzecz jasna- te, które broniły pałacu książęcego wzdłuż jego wschodniego boku od strony Meurthe*16.

Pięćdziesiąt lat wcześniej książę Karol II, świadom rozwoju artylerii oraz faktu, że stare mury i fosy nie stanowią już wystarczającej obrony dla miasta, postanowił wybudować owe dodatkowe wzmocnienia. Wzmocniono galerie strażnicze, a nieco później książę Jan II wzniósł wspomniane wieże ze stożkowatymi dachami z łupku, broniące bramy Craffe*17. Ta lotaryńska stolica dumnie opierała się szturmom armii burgundzkiej, która dzięki swym kontyngentom z Luksemburga, Franche-Comte, Sabaudii i Anglii stała się ponownie groźna. W przypadku otoczonego miasta nie było to możliwe: już na początku oblężenia Campobasso kazał schwytać pasące się pod murami stada. Jak długo wytrzyma Nancy w tych warunkach i przy chłodnej, deszczowej jesiennej pogodzie?

Najwyraźniej nie przejmując się kanonadą, Oliwier de la Marche poprowadził swego więźnia w stronę ogromnego obozu. Przeciął różne kwatery, gdzie pracowali liczni rzemieślnicy: płatnerze, rymarze, kołodzieje, cieśle, nożownicy, piekarze, rzeżnicy, a nawet aptekarz. W tamtych czasach obóz armii był sporym miasteczkiem. Nie brakowało tam ani szynków, ani markietanek, których obóz znajdował się nieco na uboczu. Książę Karol zmniejszył ich liczbę do trzydziestu na kompanię, ale nadal było ich dużo.

Gdy dzień miał się ku schyłkowi - a zmrok w ponure, listopadowe dni zapadał wcześnie - huk dział ustał. Oblegający powrócili do obozu unosząc swych rannych. W oblężonym mieście dzwony kościołów Saint-Epvre i Saint-Georges biły na Anioł Pański; po obu stronach murów odkryły się głowy, a wszyscy znieruchomieli w krótkiej modlitwie. Eskorta Fiory uczyniła to samo... Wreszcie, przekroczywszy dawne fortyfikacje starej siedziby komandora zakonu świętego Jana z Jerozolimy, znajdującej się około dwustu metrów od murów, ujrzeli strzeżone przez wojsko miasteczko wspaniałych namiotów ustawionych wokół największego, ogromnego, purpurowego pawilonu, którego środkowy szczyt wieńczyła złota kula ozdobiona koroną. Tuż obok zatknięto wielki, fioletowo- czarno srebrny sztandar, a wokół krzątał się tłum stajennych, giermków i paziów odzianych w barwy księstwa Burgundii. Inne namioty ozdobiono herbami księcia de Cleves, księcia Tarentu, ambasadorów i kawalerów Złotego Runa. Pawilon, który znajdował się najbliżej siedziby księcia, nieco większy od innych, miał wspaniałą, fioletową barwę. Górował nad nim złoty krzyż. Było to czasowe schronienie legata papieskiego, Alessandro Nanniego, biskupa Forli.

Wszystkie te prowizoryczne schronienia, z których niektóre mogłyby rywalizować z prawdziwymi domami pod względem solidności i elegancji, były o tej porze pełne ożywienia. W zachowanych budynkach komandorii kucharze podsycali ogień pod pieczeniami i ragoüt, których korzenne zapachy rozchodziły się dokoła. Panował wesoły gwar pozwalający zapomnieć o trwającej wojnie.

Pojawienie się kapitana gwardii wiodącego ubraną na czarno, piękną kobietę o skrępowanych rękach wywołało zainteresowanie, ale Oliwier de la Marche sprawiał wrażenie niewrażliwego na nawoływania i pytania towarzyszy. Szedł wprost przed siebie nie odwracając nawet głowy. Fiora również nie przyglądała się nikomu ani niczemu. Siedząc prosto na koniu, miała wyniosłą postawę pojmanej królowej; nie dostrzegła stojących o kilka kroków od niej dwóch rycerzy, którzy pomagali sobie zdjąć rynsztunek. Twarz pierwszego zastygła przez chwilę w ogromnym zdumieniu, pod wpływem którego nieco zbyt gwałtownie zerwał hełm.

- Delikatniej, błagam! - zaprotestował Filip de Selongey. - Omal nie urwałeś mi nosa!

- Spójrz!... i powiedz mi, czy przypadkiem nie mam omamów?

Mateusz de Prame wskazywał jeźdźców zbliżających się do namiotu księcia.

Twarz Filipa poczerwieniała.

- To niemożliwe! To nie może być ona! - wyszeptał. - Nawet gdyby jeszcze żyła, co robiłaby tutaj? I to jako więzień?

- Nie wiem. Ale czy sądzisz, że takie podobieństwo jest możliwe? Myślałem, że podobna uroda jest czymś wyjątkowym...

- Trzeba się dowiedzieć!

Filip pobiegł w stronę przybyszy, ale oni już zsiedli z koni i weszli do namiotu. Kiedy Selongey chciał wejść tam za nimi, strażnicy skrzyżowali przed nim kopie.

- Chcę wejść! - zaprotestował. - Muszę natychmiast widzieć się z księciem!

- To niemożliwe! Dostojny pan Oliwier właśnie wydał rozkaz, aby nikogo tam nie wpuszczać.

- A kim jest kobieta ze związanymi rękami, która weszła z nim?

- Nie mam pojęcia.

Selogney z wściekłością zerwał rękawicę i cisnął ją na ziemię. De Prame usiłował uśmierzyć jego furię:

- Uspokój się! Gniew nic ci nie pomoże. Wystarczy poczekać, aż wyjdzie.

Książę nie będzie trzymać jej u siebie wiecznie.

- Masz rację. Poczekajmy.

Obaj usiedli na pniu ściętego drzewa. W tym czasie Fiora, po kilkuminutowym oczekiwaniu w przedsionku wyłożonym purpurowym atłasem, wkroczyła - wciąż prowadzona przez kapitana gwardii - do wspaniałego, obciągniętego płótnem pomieszczenia, tak pokrytego złotym haftem, że lśniło jak mitra biskupia. Na środku, oświetlony mnóstwem płonących świec i kryształowymi lampami, wznosił się tron osłonięty purpurowym baldachimem i herbem Burgundii. Siedział na nim mężczyzna, którego Fiora natychmiast poznała dzięki opisowi jego piastunki: Ma szeroką, ogorzałą twarz o mocnym podbródku, o oczach ciemnych i władczych. Włosy ma czarne i gęste... Był to Zuchwały.

Miał na sobie długą szatę z czerwonego aksamitu, przepasaną złotem i ocieploną gronostajowym kołnierzem, na tle którego odcinał się Order Złotego Runa. Przy czapce z tego samego materiału lśnił dziwny i fascynujący klejnot: diamentowa egreta, przytrzymywana przez mały kołczan z pereł i rubinów. Fiora pomyślała, że przypomina jednego z tych legendarnych książąt, o których w dzieciństwie słyszała od ojca piękne historie. Z pewnością nawet cesarz nie wyglądał bardziej imponująco od niego. Nie czuła strachu, a nawet bawiła ją myśl, że od miesięcy marzyła o zabiciu mężczyzny chronionego przez całą armię strażników i służby oraz przez własną legendę. Ona, zwykła dziewczyna, bez jakiejkolwiek władzy, i jej przyjaciel Demetrios, starzejący się grecki lekarz, przysięgli zabić Wielkiego Księcia Zachodu, nie wiedząc nawet, czy kiedykolwiek będą mogli się do niego zbliżyć... I oto stanęła przed nim jako skrępowany sznurem więzień. Na pewno nie dożyje świtu, gdyż posępna twarz i pełne błyskawic oczy nie wróżyły niczego dobrego. Nadal jednak nie obawiała się.

- Tak więc - powiedział wreszcie niskim i dźwięcznym głosem, który mógłby należeć do pieśniarza - tak więc jesteś dziewczyną, dla której jeden z moich najlepszych dowódców zapomina o obowiązkach i porzuca posterunek przy oblężonym mieście. Nie wiesz, że księciu należy się pokłon?

- Nie zdołałabym odpowiednio się ukłonić mając związane ręce, Wasza Wysokość. Zresztą odkąd mnie zabrano, usiłuję zrozumieć przyczynę tego - dodała podnosząc skrępowane dłonie. — O ile wiem, nikogo nie zabiłam ani nie okradłam.

- Jesteś szpiegiem na służbie mojego kuzyna, króla Ludwika Francuskiego. Według mnie to gorsze niż inne zbrodnie.

- Doprawdy? Czy nie został podpisany w Soleuvre dziewięcioletni rozejm między królem a Waszą Wysokością?

Myślałam, że skoro zamilkły działa, można swobodnie podróżować.

- Tutaj one się jeszcze odzywają. Miałaś więc kaprys, by przeprowadzić wizytację granic, a szczególnie miasta, gdzie, jakby przypadkiem, była skoncentrowana większa część naszej armii?

- Pragnęłam poznać jedynego kuzyna, jaki mi pozostał. Wasza Wysokość.

- Kuzyna?! Campobasso jest twoim kuzynem?

- Nie rozumiem - powiedziała Fiora ze słabym uśmiechem - jak nasze pokrewieństwo może obrażać potężność księcia Burgundii. A skoro mówimy o zniewadze, to chciałabym, Wasza Wysokość, byś przestał zwracać się do mnie: ty. Pochodzę z dobrego rodu; król Ludwik, z którym rzeczywiście się widziałam, zawsze zwracał się do mnie z szacunkiem. Nie sądzę, by Jego Królewska Mość był gorzej urodzony niż Wasza Wysokość.

Wobec zuchwalstwa kobiety, która przyglądała mu się z impertynencją, Karol wybuchnął gniewem. Z twarzą nagle poczerwieniałą tak jak jego szata, wstał i rozkazał:

- La Marche! Zmuś tę kobietę, by uklękła przed nami. Daj jej do zrozumienia, że jej życie wisi na włosku. Lepiej będzie, jeśli przestanie wprawiać nas w gniew!

Dowódca gwardii bez słowa stanął za Fiorą i tak mocno nacisnął jej ramiona, że kolana ugięły się pod nią. Ciężko padła na dywan, ale nie pochyliła głowy.

- Prościej byłoby - powiedziała - rozwiązać mi ręce. Mógłbyś wówczas przekonać się, panie, że umiem ukłonić się przed księciem jak przystało. Wymuszony gest nigdy nie jest oznaką szacunku. A poza tym, skaż mnie na śmierć, jeśli to cię usatysfakcjonuje.

Odwaga Fiory zgasiła wściekłość Karola. Tę cnotę cenił najwyżej:

- Nie obawiasz się śmierci?

- Dlaczegóż miałabym się jej obawiać? Życie nie przyniosło mi niczego godnego żalu.

Zuchwały zbliżył się i pochylił, by spojrzeć jej w oczy. Nagle wyjął zza pasa sztylet o złotej rękojeści, wysadzanej drogimi kamieniami i oparł jego ostrze na szyi młodej kobiety:

- Daję ci czas na zmówienie modlitwy, pani!

- To niepotrzebne - szepnęła Fiora - Bóg nie ma mi czego wybaczać, gdyż nie sądzę, bym Go kiedyś poważnie obraziła. Za to On znajdował upodobanie w zadawaniu mi cierpienia. Jeśli zgodzi się wysłuchać mojej prośby, niech połączy mnie z moim zamordowanym ojcem.