- Hrabia de Campobasso, którego być może znasz, panie, jest moim kuzynem i pragnę jak najszybciej zobaczyć się z nim.
- Z pewnością ucieszy go tak miła wizyta, ale droga do Thionville, gdzie przebywa, nie jest bezpieczna dla kobiety. Szczęśliwy byłbym mogąc cię eskortować, pani, gdyby bowiem przytrafiło ci się jakieś nieszczęście, z pewnością by mi tego nie wybaczył.
- Całkowicie wystarczy mi przepustka, kapitanie. Mój stajenny i sekretarz są zdolni obronić mnie.
- Nie podaję w wątpliwość ich walorów, pani, ale przepustka może okazać się niewystarczająca, jeśli natrafisz na grupę plądrujących żołnierzy. Większość z nich nie umie czytać. Wierz mi, dwóch silnych zuchów w barwach Burgundii będzie ci bardziej pomocnych niż wszystkie papiery świata.
W taki oto sposób nazajutrz, przyjąwszy na noc gościnę oczarowanego oficera, Fiora opuściła Dun chroniona barwami księcia Burgundii. Za dwa dni, jeśli nic nie stanie na przeszkodzie, dotrze do tego, z którego miała uczynić zdrajcę.
Dwa dni później, pod wieczór, dwóch mężczyzn grało w karty w głównej komnacie zamku w Thionville. Choć zmrok jeszcze nie zapadł, wysoki świecznik z kutego żelaza podtrzymujący tuzin świec oświetlał figury z hebanu i kości słoniowej. W olbrzymim kominku rozpalono ogień mający pokonać wilgoć. Zbudowany w ubiegłym stuleciu dla książąt Luksemburga zamek o potężnych murach był solidną fortecą, zdolną odeprzeć każdy atak. Thionville i jego okolica tworzyły bowiem przyczółek wysunięty w głąb Lotaryngii, z którą Luksemburg nie zawsze żył w zgodzie. Miasto i jego fortyfikacje musiały być bardzo dobrze przygotowane do wojny. W związku z tym wewnętrzny wystrój zamku miał w sobie coś spartańskiego, co jest przymiotem budowli wojskowych.
Komnata, w której grali mężczyźni nie była wyjątkiem od reguły. Poza stolikiem, na którym spoczywała szachownica, i dwoma wyściełanymi zamszem krzesłami z poręczami, umeblowanie składało się jedynie z wielkiego, drewnianego poczerniałego ze starości kufra i dwóch panoplii ze starej broni. Gobelin, który zyskałby na wyglądzie, gdyby był trzy lub czterokrotnie większy i sztandary o spłowia-łych barwach zawieszone wysoko pod sklepieniem miały nadać nieco ciepła komnacie stworzonej dla wielkich zgromadzeń, w której dwaj mężczyźni zdawali się nieco zagubieni. Okna, wysokie i wąskie, znajdowały się w głębokich niszach, z których każda zawierała dwie kamienne ławki, i trzeba było naprawdę olśniewającego słońca, by dawały przyzwoite oświetlenie. W czasie pochmurnej pogody dostarczały tak marnego światła, że trzeba je było uzupełniać. Stąd ogień i świece.
Mężczyźni, choć bardzo różni, wyglądali równie niezwykle. Jeden z nich był wysoki, dobrze zbudowany i nie pozbawiony charakterystycznego dla wielkich drapieżników zwierzęcego wdzięku. Pod szarą zamszową tuniką, którą miał na sobie, domyślić się było można zwinnej, smukłej sylwetki człowieka wytrenowanego we wszelkich ćwiczeniach ciała. Jego gęste, czarne włosy posiwiały na skroniach i łagodziły nieco wygląd twarzy o ostrych rysach, cerze ogorzałej i naznaczonej bliznami pozbawiającymi ją klasycznej harmonii, o oczach czarnych, bystrych i przenikliwych. Był to Campobasso. Drugi, zdecydowanie niższy, ale mocno zbudowany, miał skórę o barwie terakoty, jak ktoś, kto pędzi życie pod gołym niebem. Miał oczy równie bystre, lecz w kolorze ciemnozielonym, wokół źrenicy przechodzącym w niemal żółty. Prawie nigdy nie zdejmował kolczugi, której lśniące ogniwa dostrzec można było pod czerwonym, krótkim płaszczem z jego herbem: był to towarzysz i przyjaciel kondotiera - Galeotto.
Cola di Monforte, hrabia de Campobasso, pochodził ze starego rodu z okolic Neapolu, który związał swe losy z domem andegaweńskim. Dziwne pogłoski krążyły o nim i jego rodzinie. Mówiono, że jego ojciec umarł jako trędowaty, że wcześniej zabił niewierną żonę, która dała mu dwóch synów. Kiedy w 1442 roku „dobry król René" panujący nad Neapolem i Lotaryngią, został przez Alfonsa Aragońskiego wygnany ze swego śródziemnomorskiego królestwa, osiemnastoletni wówczas Campobasso opuścił bez żalu ubogą, nieurodzajną ziemię dla przyjemniejszych pejzaży Prowansji czy Andegawenii. Towarzyszył Mikołajowi z Kalabrii, który po śmierci ojca został księciem Lotaryngii. Dzięki temu Campobasso otrzymał na własność zamek Pierrefort w Martaincourt, potężną fortecę, której wysokie mury wznosiły się nad malowniczą doliną Esch. Utrzymywał tam garnizon - jak książę, był bowiem z natury kondotierem i żywił równe przywiązanie do wojny jak do pieniędzy. Nie opuścił rodzinnych ziem sam lecz z kilkoma wasalami, stanowiącymi zalążek małej armii, z którą wypadało się liczyć. Dobrze wyposażona i wyćwiczona przez człowieka, przed którym sztuka wojenna nie miała tajemnic, szybko przekształciła się w waleczną condotte.
Być może Campobasso pozostałby wierny domowi andegaweńskiemu, gdyby pod koniec lipca 1473 roku młody książę Mikołaj nagle nie umarł. Stało się to tak niespodziewanie, że mówiono nawet o otruciu. Lotaryńska szlachta zaniosła książęcą koronę najstarszej córce króla René, Jolandzie, wdowie po księciu Ferry de Vaudemont, ale ta nie chciała panować: żyła wspomnieniami w swym zamku w Joinville. Miała jednakże dwudziestodwuletniego syna, któremu przekazała swe dziedziczne prawa. Został on księciem René II.
Jednak ten władca nie odpowiadał kondotierowi. Uważał, że młodzieniec jest zbyt wątły, zbyt grzeczny, zbyt „paniczykowaty". Kiedy we wrześniu, należąc jeszcze do gwardii René II, spotkał w Luksemburgu księcia Burgunda, pomyślał, że to właśnie dowódca odpowiadający jego wyobrażeniom. Znał zresztą Zuchwałego, gdyż spotkał go przed laty.
W roku 1473, w grudniu, Zuchwały przybył do zamku Pierrefort, gdzie powitał go kondotier. Burgundczyk nie miał żadnego kłopotu z odwiedzeniem gospodarza od służby u Dzieciaka, gdyż Campobasso tylko na to czekał. Opłacony po królewsku i obsypany prezentami przez najwspanialszego z książąt, przyjął stanowisko dowodzącego oddziałami lombardzkimi, których zwerbowanie w Mediolanie wziął na siebie.
Wbrew pozorom nie była to całkowita zdrada. Karol Burgundzki podawał się za najlepszego przyjaciela młodego René, którego zmusił do przyjęcia jego ochrony przed knowaniami króla Francji. Ochrony, kosztującej młodego władcę cztery z jego najlepszych miast, gdzie ulokowały się bezwzględne burgundzkie garnizony „ochronne".
Dzieciak nie dał się zwieść i trzy miesiące później kazał pod nieobecność właściciela podpalić donżon Pierrefort -nie zdążył zniszczyć reszty - i pozbawił w ten sposób neapolitańczyka punktu jego ostatecznej obrony.
Aby pocieszyć Campobasso, Zuchwały obiecał mu, że po podbiciu Lotaryngii będzie mógł wybrać sobie takie miasto, jakie mu będzie odpowiadało. W rzeczywistości bowiem miał zamiar zmiażdżyć książątko i podporządkować sobie jego ziemie - najlepszy łącznik między Niderlandami a Burgundią.
Teraz, pod koniec 1475 roku, realizacja obietnicy należała jeszcze do przyszłości, gdyż od tamtej pory Zuchwały nie przestawał wojować, a Campobasso służyć mu z talentem i wiernością, które zdawały się niepodważalne.
Jacopo Galeotto był mniej skomplikowany. Będąc kondotierem w służbie księcia Mediolanu przeszedł nie dając się prosić do armii burgundzkiej w czasie oblężenia Neuss, gdy zaproponował mu to Campobasso. Obu mężczyzn łączyła przyjaźń, uzupełniali się wzajemnie, gdyż choć obaj byli zatwardziałymi wojakami i doświadczonymi jeźdźcami, to Galeotto miał dodatkowy i bardzo pożyteczny talent: był inżynierem i zawsze ciągnął za sobą oddział cieśli zdolnych skonstruować wieże oblężnicze, tarany i inne machiny wojenne. Urządzenia te dokonywały cudów w czasie oblężenia Neuss, nie zdołały jednak złamać zaciekłego oporu mieszkańców i garnizonu. Galeotto, rzecz jasna, powziął z tego powodu pewną urazę, gdy tymczasem Campobasso zaczął sobie stawiać pytania. Widział wspaniałą armię burgundzką unieruchomioną całe miesiące pod upartą twierdzą. Armię tracącą siły bez widocznego efektu. Tymczasem pokonanie Neuss oznaczało powalenie na kolana cesarza i otwarcie drogi do Niemiec. Zamiast tego trzeba było ustąpić i wycofać się z błogosławieństwem jakiegoś włoskiego biskupa, bez wielkich łupów.
Campobasso wciąż jeszcze o tym myślał. Minęły właśnie dwie długie godziny odkąd grał w szachy, lecz myślami był gdzie indziej. Nagle wstał tak gwałtownie, że potrącił szachownicę. Czarne i białe figury potoczyły się po posadzce, której nie pokryto żadnym dywanem.
- No, pięknie! - warknął Galeotto. - W następnym posunięciu dostałbyś szacha i mata. Nigdy nie zrozumiesz, że upieranie się przy obronie królowej jest błędem.
- Wybacz mi. Gram źle, to prawda, ale nie myślę o tym, co robię.
- A o czym w takim razie?
Nie odpowiadając kondotier podszedł do okna, z którego widać było Mozelę; przez chwilę patrzył na jej bystre wody odbijające rozpaczliwie szare niebo. Z drugiej strony strzeżonego przez najemników mostu mógł rozróżnić kilka nikłych, żółtych światełek zapalających się w starej żydowskiej dzielnicy, niemal zresztą pustej, gdyż choć książęta Luksemburga okazywali dzieciom Izraela pewną tolerancję, nie można było tego powiedzieć o księciu Burgundii. Najmłodsi z nich udali się do osiedli żydowskich we Frankfurcie czy Kolonii. Zostało kilku starców opiekujących się synagogą i w mieście, które Campobasso bezlitośnie ciemiężył, byli jedynymi zadowolonymi z jego obecności. Komendant placówki, przyzwyczajony od zawsze do gett w miastach włoskich, nie uznał za stosowne zgładzić kilku ludzi, którzy zresztą wpadli na dobry pomysł, by opłacić swój spokój.
Galeotto podszedł do stojącego przy oknie przyjaciela i patrzył przez chwilę na panującą na zewnątrz szarugę:
- Co tak pasjonującego widzisz w padającym deszczu?
- Nie patrzę na deszcz: patrzę na naszych ludzi. Wszyscy urodzili się po tamtej stronie Alp i wszyscy są równie nieszczęśliwi jak ja.
"Fiora i Zuchwały" отзывы
Отзывы читателей о книге "Fiora i Zuchwały". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Fiora i Zuchwały" друзьям в соцсетях.