Nazajutrz słońce się nie wynurzyło spoza chmur. Dokuczliwa mżawka była bardziej uciążliwa niż potoki wody poprzedniego dnia. Nie miała dobrego wpływu na drogi, niektóre przekształciły się w trzęsawiska. Mimo to król Ludwik wydał rozkaz wyjazdu w kierunku Amiens.

Stojąc na murach przy północnej bramie miasta, Fiora, zawinięta w chroniącą ją przed deszczem czarną pelerynę z kapturem, patrzyła na wymarsz królewskiego orszaku. Zachwycała ją potęga, jaką umiał zgromadzić ten mały człowieczek o bystrych oczach prowadzący swe królestwo pewną ręką dobrego woźnicy i zdający nie przejmować się kłopotami sprawianymi przez wielkich feudałów, wciąż zażarcie dążących do zdobycia nowych ziem. Prawdą jest, że miał w swej dyspozycji nową i jeszcze nieznaną, potężną siłę: stałą armię zrodzoną z kompanii utworzonych przez jego ojca, które umiał doprowadzić do rzadkiego stopnia doskonałości. W skład armii wchodziło: cztery tysiące tak zwanych kopii - jednostek złożonych z rycerza, jego pazia, miecznika, dwóch łuczników i giermka. Do tego dochodziła Gwardia Szkocka i Gwardia Francuska, dwadzieścia tysięcy pieszych łuczników i artylerzystów oraz sześć tysięcy zbrojnych dostarczanych przez możnowładców francuskich. Przygotowano wiele armat. Tak liczne wojska były zdolne oprzeć się nawale angielskiej.

Fiora miała możliwość ujrzenia jedynie dwóch gwardii królewskich: poprzedzającej i zamykającej orszak Ludwika XI. Król sam był lekko uzbrojony, nosił krótką kolczugę, półpancerz, nagolenniki i osłony stóp z niebieskiej stali. Nie włożył jednak hełmu z pióropuszem lecz czarny, filcowy kapelusz z podwiniętym rondem, ozdobionym medalionem ze świętym Michałem, opasany złotą koroną. Tak więc był skromniej wyposażony niż którykolwiek z jego gwardzistów, ale mógłby pozwolić sobie nawet na uwolnienie się od królewskich insygniów, gdyż jego dumna postawa i ele-gacja nie pozostawiły żadnych wątpliwości: to on był królem. Za oddziałem ciągnęły tabory ze wszystkimi potrzebnymi w drodze przedmiotami. Poza wozami, na które załadowano składane łoże, toaletę, gobeliny, kapliczkę i psy, nie kończący się sznur innych wiózł ciężkie kufry pełne złota wyjętego z paryskich beczułek. Jeszcze inne, z wszelkiego rodzaju wiktuałami i beczkami z winem, miały za zadanie zaspokoić głód armii angielskiej, tak jak złoto -jego baronów. Za tym wszystkim, pieszo lub na wozach, ciągnęły markietanki mające poprawiać morale oddziałów. Tak król Francji wyruszał w drogę, by usunąć Anglika ze swego królestwa bez obawy, że straci przy tym życie choć jeden z jego ludzi. Wziął jednak ze sobą czerwono-złoty proporzec wojenny królów Francji, tak jak być powinno, gdy się idzie na spotkanie wroga.

Fiora z nieco ściśniętym sercem ujrzała Demetriosa jadącego konno obok Filipa de Commynes. Ludwik XI był zbyt zadowolony z opieki greckiego lekarza, by zezwolić mu na opuszczenie swego dworu:

- Być może pozwolę ci pojechać do donny Fiory za jakiś czas, kiedy będę zdrów. Na razie jednak musisz podróżować ze mną!

Ani Demetrios, ani Fiora nie zdołali swymi prośbami złamać jego postanowienia. Król zważał, nie bez racji, że Lorenzo Medyceusz przysłał mu lekarza po to, aby się nim zajmował, a nie by gdzieś krążył.

- Nie obawiaj się, panie - dodał na pocieszenie - będziesz obecny w momencie dochodzenia zwierzyny. Wiem, że ci na tym zależy!

Trzeba było ustąpić, ale Fiora nie miała jednak iść do walki bez ochrony. Demetrios rozkazał Estebanowi, by jej towarzyszył; nie napotykał zresztą najmniejszego oporu. Wojowniczego Kastylijczyka nie pociągały wcale bitwy na szynki, pasztety, beczułki i złoto, jakie lubił prowadzić król Ludwik. Fiora natomiast ruszała ku temu piorunowi wojny, temu władcy żywiołów, jakim był książę Burgundii.

Mimo przywiązania, które żywił dla swego pana, chętnie podążył za młodą kobietą.

Uznawszy, że Esteban stanowi zbyt wątłą eskortę, Ludwik XI powierzył ochronę swej tajnej wysłanniczki jednego z najlepszych sierżantów w Gwardii Szkockiej, Douglasowi Mortimerowi, zwanemu Zawieruchą. Miał on chyba najgorszy charakter w całym regimencie. Może dlatego, że nie dostąpił zaszczytu ujrzenia światła dziennego w uwielbianych Highlands, lecz w Plaimpied, na południe od Bourges.

Stanowczo zdecydowany nie przedłużać rodu Mortime-rów póki nie będzie miał możliwości wrócić do Highlands, sierżant Zawierucha poświęcił się wyłącznie swojej profesji żołnierza. Z uporem wzbraniał się od dostrzeżenia, że miasta i wsie dają mu do wyboru wiele ładnych, młodych dziewcząt. W zupełności wystarczały mu mar-kietanki. Czterdziestoletni Douglas Mortimer był wysokim, rudym mężczyzną. Dzielny jak wszyscy rycerze Okrągłego Stołu razem wzięci, silny jak stado Turków, Zawierucha umiał ujeżdżać konie i dosiadać ich jak Mongoł, strzelać z łuku lepiej niż Robin Hood, jednym ciosem topora zmiażdżyć głowę wraz z hełmem, posługiwać się kopią, mieczem i cepem bojowym ze zręcznością graniczącą z perfekcją, a w dodatku pozwalał sobie na luksus bycia inteligentnym. Ludwik XI, dla którego wypełnił już kilka misji, wybrał go dla jego wielu talentów, ale głównie z jednego powodu: Mortimer często podróżujący w służbie swego pana, znał Francję, Burgundie, Lotaryngię i wszystkie graniczące z nimi kraje jak własną kieszeń.

Nieco zmieszana wobec tego osiłka patrzącego na nią z doskonałą obojętnością, Fiora zapytała nieśmiało, czyjej przewodnikowi nie sprawia zbyt wielkiej przykrości konieczność porzucenia swego regimentu, aby czuwać nad zwykłą kobietą.

- Nie tym razem - odpowiedział spokojnie Zawierucha. -Anglików wolę na czubku mojej kopii niż na końcu chochli! Burgundczycy są zabawniejsi!

Esteban był po prostu wściekły:

- Jestem zdolny obronić cię w każdych okolicznościach i przed każdym wrogiem, pani; nie potrzebuję tej góry mięśni! Jego obecność jest zniewagą dla mojej odwagi i oddania.

Demetrios próbował go uspokoić:

- Król cię nie zna. Poza tym donna Fiora może być narażona na poważne niebezpieczeństwa; obaj wtedy przydacie się. Wreszcie, mógłbyś pomyśleć o mnie! - Wiem, panie! Czy sądzisz, że nie jest mi trudno cię opuszczać? Nawet na krótko?

- Nie to miałem na myśli. Fakt, że ktoś inny zajmie moje miejsce u boku kobiety, którą traktuję trochę jak córkę, jest przeszkodą w realizacji naszych wspólnych zamysłów.

- Nie musisz się niczego obawiać - wtrąciła Fiora przyłączywszy się do obu mężczyzn na zamkowym dziedzińcu. - Co się stało z twoim darem jasnowidzenia, Demetrio-sie? Czy nie umiesz przeniknąć zasłony przyszłości?

- Mogę czytać w przyszłości innych, ale nie w mojej własnej.

- No to czytaj w mojej! Czy nie widzisz nic z tego, co mnie czeka? Przypomnij sobie bal w pałacu Medyceuszy!

- Byłaś wtedy jedynie nieznajomą dziewczyną. Uczucie mąci wzrok maga.

Stałaś mi się droga, mało Fioro.

Młoda kobieta, wzruszona, wzięła dłonie Greka w swoje i wspiąwszy się na palce złożyła pocałunek na jego policzku. Po raz pierwszy robił aluzję do więzów uczuciowych między nimi i była tym rozczulona.

- Wkrótce do mnie przyjedziesz. Jestem tego pewna. Król obiecał mi to!

Nie odpowiadając Demetrios położył dłonie na głowie Fiory w geście błogosławieństwa.

- Na pewno do ciebie przyjadę. Z królewskim pozwoleniem albo bez niego...

Po czym odwróciwszy się ruszył wielkimi krokami w stronę swego konia i Filipa de Commynes, który już w siodle, dawał mu znaki, by się pospieszył. Fiora i Esteban wspięli się w milczeniu na mury obronę, skąd teraz patrzyli na przesuwający się przed ich oczami orszak. Powoli jego wspaniałe barwy zacierały się we mgle utworzonej z drobnego, uporczywego deszczyku, aż wreszcie zniknął.

- Teraz my musimy przygotować się do drogi! - westchnęła Fiora. - Szkot pewnie czeka na nas w oberży przytupując z niecierpliwości.

W rzeczywistości Mortimer nie miał najmniejszego zamiaru przytupywać. Siedząc w głównej sali, filozoficznie, zgodnie z najlepszą brytyjską tradycją, wypijał kolejne pinty*13 letniego piwa.

Leżące przed nim na ławce sakwy sąsiadowały z długą i szeroką płachtą utkaną z rdzawej wełnianej przędzy, w której zielone i czerwone nici tworzyły kratę. Była to jednocześnie peleryna, szal i koc Szkota. Ubrany w strój z szarego zamszu, na głowie zarniast dużego beretu z czap-limi piórami, należącego do umundurowania, miał inny, mniejszy, wykonany z tego samego materiału co peleryna i ozdobiony piórami bażanta. U pasa zatknął długi miecz i sztylet.

Tak wyposażony Douglas Mortimer wyglądał wspaniale i dostojnie, o czym świadczyły okrągłe z podziwu oczy młodej służącej, przyglądającej mu się z palcem w ustach. Ujrzawszy wchodzącą Fiorę wstał, opróżnił kubek, rzucił na stół monetę, wziął swój bagaż i skierował się w jej stronę:

- Gotów! - powiedział krótko. - Na postój zatrzymamy się w Villers-en-Retz

*14:

- Na postój zatrzymamy się w Paryżu - powiedziała Fiora cicho lecz stanowczo. - Mam tam coś do załatwienia.

- Nie ma mowy! - warknął Szkot. - Król wydał rozkaz, bym zaprowadził cię do Lotaryngii.

- Racja, ale nie sprecyzował, którędy. Przejedziemy przez Paryż!

- To strata czasu. Król wydaje rozkazy, a myje wykonujemy! Król powiedział: do Lotaryngii - jedziemy do Lotaryngii.


Głos sierżanta Zawieruchy nabierał mocy. Fiora zrozumiała, że nadszedł czas, by wykazać się cierpliwością, którą Demetrios uważał za niezawodną w każdej sytuacji.

- Posłuchajcie mnie, panie Mortimerze. Zostawiłam w Paryżu kobietę ze złamaną nogą, która była mi matką, którą ogromnie kocham, która na pewno martwi się o mnie i ma prawo wiedzieć, dokąd jadę. Nie chcę wyjechać nie uściskawszy jej. Czy możesz to zrozumieć, panie?

- Nie rozumiem niczego poza rozkazami króla. Jeśli chciałaś zboczyć do Paryża, pani, trzeba mu było o tym powiedzieć.