Opis kata był doskonały, a samo miejsce wydawało się urocze. Na skraju ładnego sosnowego lasku strużka wody spływała do niewielkiego uformowanego z dużych, omszałych kamieni zbiornika. Tuż za nim wielki krzak głogu wypuszczał silne pędy pokryte misternie ząbkowanymi liśćmi i pachnącym śniegiem delikatnych kwiatów, spadających już na ziemię i drżących na powierzchni wody w zbiorniku. Było jednak coś, czego nie przewidział stary Signart: ktoś modlił się obok głogu.

Był to młody, biednie ubrany mężczyzna. Modlił się tak żarliwie, że nie usłyszał stąpnięć koni. Fiora posłała Deme-triosowi pytające spojrzenie. Lekarz wzruszył ramionami:

- Skoro powiedziano ci, że krzew uchodzi za cudowny, nic w tym dziwnego. Wystarczy pozwolić temu chłopcu dokończyć modlitwę.

Nie trwało to długo. Czując być może, iż jest obserwowany, wieśniak - wszystko bowiem na to wskazywało - zakończył swe modły przeżegnawszy się zamaszyście, po czym pochylił się, szybko ucałował ziemię i ułamał małą gałązkę, którą wsunął pod kaftan. Odwróciwszy się wreszcie, gniewnym gestem wcisnął czapkę na głowę i rzucił w stronę nowo przybyłych:

- Czego chcecie? Jeśli pragniecie napoić konie, wiedzcie, że to źródło jest święte.


- Nasze konie nie są spragnione - odpowiedziała Fiora - a my nie mamy zamiaru robić tu nic innego niż to, co ty: pomodlić się. Czy widzisz ku temu jakąś przeszkodę?

Młodzieniec nie odpowiedział lecz wolno podszedł do jeźdźców, którzy zsiadali z koni. Był to mężczyzna, mogący mieć dwadzieścia pięć czy trzydzieści lat, dość wysoki, ale o budowie delikatniejszej i wyglądzie bardziej eleganckim niż można było się tego spodziewać sądząc po zgrzebnym stroju. Jego niezbyt ładna twarz miała rysy ostre i niefo-remne, ale mimo to wydały się one Fiorze dziwnie znajome. On zaś utkwił w niej wzrok nie zajmując się więcej pozostałymi osobami.

Podszedł prosto do niej:

- Maria! - szepnął zmylony białym welonem skrywającym czarne włosy młodej kobiety - Maria! Czy to nie ty? To nie możesz być ty? a jednak...

- Nie - powiedziała Fiora - nie jestem Marią. Jestem jej córką. A ty kim jesteś, panie? Czy znałeś ją, że rozpoznałeś jej twarz po tylu latach?

- Jestem jej młodszym bratem Krzysztofem. Miałem dziesięć lat, kiedy... a tak ich oboje kochałem! Nie wyobrażasz sobie, pani: byli jedynym światłem mego życia i oto wkrótce minie osiemnaście lat od dnia gdy to światło zgasło. Od tamtej chwili wciąż jestem nieszczęśliwy.

Szloch ścisnął mu gardło. Odwrócił się i zrywając czapkę ponownie ukląkł pod głogiem, jakby szukał schronienia:

- Spójrz - szepnął Demetrios - to mnich.

Istotnie, w gęstej masie kasztanowych włosów odcinał się białawy krąg tonsury, oznaki stanu duchownego.

- Zapewne nie miał innego wyjścia! - powiedziała Leonarda patrząc ze współczuciem na chudą, wstrząsaną płaczem postać. Fiora podeszła do niego i zmówiła krótką modlitwę. Wziąwszy później młodzieńca za ramiona pomogła mu się podnieść ofiarowując swą chusteczkę dla otarcia zalanej łzami twarzy.

- Sądziłam, że nie mam rodziny - powiedziała łagodnie - a tu znajduję wuja! Może zdołam sprawić, że będziesz mniej nieszczęśliwy, panie. Nazywam się Fiora i przybywam z Florencji. A ty jesteś sługą Kościoła, nieprawdaż?

Gwałtownie zaprzeczył, ale zrozumiawszy, że zdradziła go tonsura, gniewnie nacisnął czapkę aż po same oczy:

- Już nim nie jestem. Wczoraj uciekłem z klasztoru Citeaux, w którym dusiłem się od siedemnastu lat. Nie wiem jeszcze, dokąd pójdę, ale na pewno daleko, jak najdalej! Przedtem jednak chciałem pomodlić się tutaj, choć raz zobaczyć ich grób.

- Kto ci go wskazał?

- Nasz stary kapelan, ojciec Antoni Charruet, który towarzyszył im aż do końca i który przybył, by umrzeć w moim klasztorze, gdy mój ojciec go wygnał. Mój ojciec to potwór. Jest bez serca, bez litości. Zostałem zaprowadzony do Citeaux w trzy dni po egzekucji, podczas gdy moją młodszą siostrę Małgorzatę oddano Bernardynkom w Tart, gdzie zmarła ostatniej zimy.

- A... twoja matka, panie? Czy jeszcze żyje?

- Niestety tak: jej życie jest piekłem. Żyje w naszym zamku niby w więzieniu, zamknięta z tym starym demonem, nie szczędzącym obelg jej i owocom jej łona. Ona, taka dobra i łagodna, która tyle przecierpiała, wciąż musi znosić te męki, w których przedłużaniu Bóg zdaje się znajdować upodobanie. Och, gdybym mógł ją wyzwolić!

- Dlaczego nie mielibyśmy razem poszukać sposobu, by do tego doprowadzić? - spytała Fiora, wzruszona głębokim bólem chłopca o błędnych oczach zaszczutego zwierzęcia.

- Co masz na myśli, pani? I po co w ogóle tu wróciłaś? Czy nie byłaś szczęśliwa u florenckiego kupca, którego szlachetność tak chwalił ojciec Charruet?

- Och, tak... ale mój ojciec umarł, a ja przyjechałam tu, aby spłacić stare długi.

Jeśli nie masz dokąd iść, panie, chodź z nami! Zaopiekuję się tobą.

- Jesteś dobra, pani... ale wszystko czego pragnę, to iść na wojnę, walczyć. To jedyny sposób, by z honorem skończyć z życiem, które budzi we mnie odrazę.

Demetrios podszedł i położył swą dużą dłoń na ramieniu Krzysztofa:

- Czy nie uważasz, panie, że w twej rodzinie jest już wystarczająco dużo zmarłych? Dlaczego nie spróbujesz raczej ułożyć sobie życia w sposób bardziej odpowiadający twym upodobaniom i godny szlachcica?

- Szlachcica? Nie mam już nawet nazwiska ni imienia. WCiteauxbyłem bratem Anthime, nikim więcej. Mój ojciec chce, by po naszej rodzinie nie został żaden ślad.

- W takim razie znajdź sobie inne nazwisko, panie! Bądź przodkiem zamiast potomkiem! Tak czy inaczej, twój wyjazd na wojnę może przecież poczekać do jutra? Sądzę, że przez ten czas będziesz mógł wiele opowiedzieć swojej... siostrzenicy? Chodź z nami, panie! Robi się późno i bramy miasta zostaną wkrótce zamknięte.

Widząc blask w szarych oczach byłego mnicha - Fiora zrozumiała, że umierał on z pragnienia przyjęcia propozycji i grzecznie ją ponowiła:

- Chodź z nami panie, proszę! Nie wyobrażasz sobie, jaka jestem szczęśliwa, że los pozwolił nam cię spotkać.

- Ja także jestem szczęśliwy i to po raz pierwszy od bardzo dawna! Zapomniałem już jak to jest!

Nie pozwolił się dłużej prosić, ale odmówił przyjęcia konia zaofiarowanego mu przez Fiorę i zajął miejsce za Estebanem.

Młoda kobieta wróciła tymczasem do sekretnego grobu i uklękła:

- Przybyłam tu, aby zemścić się na tych, którzy są winni waszej śmierci - wyszeptała - Kiedy wypełnię zadanie, przyjdę zdać wam relację, ale najpierw zrobię coś, by pozostałe ofiary, wasza matka i wasz brat, odzyskali spokój duszy. Jestem waszym dzieckiem i kocham was.

Pochyliwszy się ucałowała ziemię porośniętą zieloną trawą, po czym wstała unosząc na włosach koronę z białych płatków. Tak jak Krzysztof, ułamała gałązkę i wróciła do swych towarzyszy:

- Możemy ruszać - powiedziała z uśmiechem.

Przeżegnawszy się po raz ostatni jeźdźcy opuścili źródło Świętej Anny, na którego przejrzystą wodę słońce kładło się blaskiem. W milczeniu powrócili do miasta.

Tym razem wspominać zaczęła Leonarda.

Gdy przekraczali bramę Wilhelma, strzegącą miasto od północnego zachodu, serce starej panny zabiło nieco szybciej niż zazwyczaj, mimo jej niewzruszonego wyglądu. Przez prawie dziesięć lat żyła w oberży „Złoty Krzyż", której piękny, malowany szyld można już było dostrzec, i której nie widziała od osiemnastu lat. Zamieszkała w niej tuż po śmierci matki, kiedy jej kuzynka Berta, pani tego domu, zaproponowała, że weźmie ją do pomocy przy codziennych zajęciach. Leonarda dobrze się czuła w zacnej oberży, słynącej w całym księstwie - a nawet poza nim - z komfortu pokojów i doskonałości kuchni. Widywała tam wiele osób, wielu bogatych podróżnych a często także znane osobistości. Zdarzyło się nawet zjeść w „Złotym Krzyżu" kolację księciu Filipowi wraz z kilkoma szlachcicami z najbliższego otoczenia. Nie trzeba dodawać, że tamtego wieczoru mistrz Huguet opróżnił oberżę, by przeznaczyć ją do wyłącznej dyspozycji władcy.

Tak, Leonardzie bardzo podobało się u kuzynów. A jednak wystarczyło, by pewnego wieczora wsunięto w jej ramiona wychudłe niemowlę, maleńką porzuconą dziewczynkę, aby poczuła, że budzi się w niej to, czego nie miała już nadziei poczuć: instynkt macierzyński, potrzeba poświęcenia się, dania z siebie wszystkiego, bez oczekiwania nawet, że pewnego dnia zostanie jej to odwzajemnione. I już nazajutrz świadomie porzuciła wszystko, co do tej pory składało się na jej życie, aby ruszyć w dal z nieznajomym, w którym zaledwie przeczuwała osobę równie szlachetną jak ona sama. W taki oto sposób, w lektyce kupionej przez Francesco Beltramiego specjalnie na podróż, mała Fiora, ochrzczona poprzedniego dnia w pokoju kupca, spoczywała w ramionach nieskończenie szczęśliwej Leonardy.

Leonarda myślała, że dokonała właściwego wyboru mimo tragedii, jaką zakończył się jej pobyt we Florencji*3 i jeśli mogłaby się cofnąć, bez wahania zrobiłaby to samo, gdyż w pałacu na brzegu Arno przeżyła siedemnaście szczęśliwych lat. Z tego szczęścia realne pozostało już tylko to, co czuła opuszczając niegdyś Dijon: czułość dla Fiory i obowiązek czuwania nad nią.

Oczywiście było to teraz mniej łatwe. Fiora stała się kobietą i to kobietą cierpiącą, spragnioną zemsty, kobietą która znalazła bratnią duszę w Demetriosie i nie zazna spokoju, póki wszystko się nie dokona. Leonarda wyznaczyła więc sobie za zadanie czuwać nad tym, by dziecię jej serca nie zeszło z niebezpiecznej drogi bardziej jeszcze zranione niż wtedy, gdy na nią wkraczało.

Będąc pod wrażeniem wyglądu Fiory i Demetriosa jadących na czele grupy, zacny ten człowiek dołożył wszelkich starań, by zgiąć się wpół - zresztą bez wielkiego efektu - i poinformował szlachetnych podróżnych, że jego dom, podobnie jak on sam, jest całkowicie na ich usługi.