- Wie - przerwał Demetrios. - Powiedziałem mu to wczoraj.
Podszedł do Fiory, nieruchomej jak posąg w ramionach Leonardy. Zdawała się niczego nie widzieć, niczego nie słyszeć, jakby pogrążoną w transie z powodu okropności, o których usłyszała. Lekarz pochylił się nad nią, zatopiwszy wzrok w oczach młodej kobiety, wziął jej głowę w dłonie i położywszy kciuki na jej czole zaczął masować delikatnie, a także skronie, szepcząc jakieś niezrozumiałe słowa. Potem łagodnie rzucił:
- Wróć do siebie, Fioro! Wróć do nas! Pozwól ciału odprężyć się i odpocząć! Stłum palący płomień! Jutro zaprowadzę cię do twego wroga i będzie musiał zapłacić za zbrodnie... Jutro, Fioro, jutro...
Długi dreszcz przebiegł ciało młodej kobiety i życie wróciło do jej spojrzenia.
- Jutro... - szepnęła.
Szlochając rzuciła się w ramiona Leonardy.
- Pozwól jej płakać ile zechce - powiedział Demetrios. -łzy zmyją groźbę, która przed chwilą nad nią zawisła.
- Jaką groźbę - zapytała Leonarda cicho...
- Obłędu! Zbyt wiele przeszła... Czas, by to się skończyło...
Nazajutrz, gdy zapadła noc, trójka uzbrojonych jeźdźców opuściła zameczek. Demetrios zamienił długie szaty na obcisłe spodnie i czarny kaftan. Fiora zaś z zaskoczeniem odkryła wśród ubrań przysłanych jej przez Chiarę chłopięcy strój w wesołym, zielonym kolorze, do którego przypięty był kawałek papieru ze słowami: „Możesz go potrzebować! Bardzo cię lubię..." Wkładając wieczorem to przebranie, z całego serca dziękowała w duchu za przezorność szalonej Chiary..., podyktowaną przez szczerą przyjaźń.
Fiora jechała na czele, gdyż znała na pamięć czteromilową drogę (wiodącą poprzez wzgórza i dolinę Mugnone, którą przekroczyli w pobliżu Badii) z willi w Fiesole do rodzinnej posiadłości, zarządzanej przez Marina. Kwietniowa noc była piękna i ciepła. Widać było wszystkie gwiazdy i pejzaż, spowity we wspaniały płaszcz z niebieskiego aksamitu, pokrytego mnóstwem małych diamencików... Pachniało bzem i sosną, a ziemia była wilgotna po wieczornym deszczyku. Miejscami, w zależności od kierunku drogi, Fiora widziała w dali mury Florencji z płonącymi ogniami wartowników oraz kampanile i kopuły zdające się jarzyć własnym światłem. W miarę jak szli, miasto zbliżało się, ale za kolejnym zakrętem znikło im z oczu.
W pewnej odległości od pogrążonej we śnie osady, o nazwie Pietra, Fiora skierowała wierzchowca ma drogę mię-dzy dwoma rzędami krzewów i jechała nią przez kilka minut, aż w ciemnościach zarysowała się czarna sylwetka rozległych zabudowań farmy z górującą nad nimi ogromną sosną, której rozłożysty wierzchołek tworzył atramentową plamę na niebie. Młoda kobieta wskazała ją końcem szpicruty:
- Jesteśmy na miejscu - szepnęła. - Wszyscy chyba śpią. Nie widać żadnego światła.
- Zostawmy tutaj konie - powiedział kierujący wyprawą Esteban, mający w tej dziedzinie większe doświadczenie niż jego pan. Ten ostatni przytaknął bez słowa.
Trójka jeźdźców zsiadła z koni, przywiązała je do drzewa i ruszyła dalej pieszo, starając się robić jak najmniej hałasu, co ułatwiała piaszczysta ścieżka.
- Nie ma psów? - zapytał Demetrios.
- Są - odpowiedziała Fiora - ale na podwórzu farmy, a zresztą, znają mnie...
- Na twoim miejscu za bardzo bym na to nie liczył. Masz na sobie inne ubranie. Nas zaś nie znają wcale...
- To jednak dziwne - podjęła młoda kobieta chwilę później. - Choć robimy mało hałasu, powinny nas usłyszeć. A tymczasem nie szczekają... Patrzcie! Brama jest otwarta!
Rzeczywiście, podwójna brama, broniąca dostępu do posiadłości była szeroko rozwarta, pozwalając dostrzec wielkie, puste podwórze, a w głębi dom o również otwartych drzwiach.
- Wygląda na to, że nikogo nie ma - szepnęła Fiora. Gdzie są psy i...
Nagle idący na czele Esteban zrobił w tył zwrot, wrócił do Fiory i stanął przez nią z rozłożonymi ramionami zagradzając jej drogę.
- Zaprowadź ją z powrotem do koni, panie! Dostrzegłem coś, czego nie powinna oglądać młoda dama...
- Chcę to zobaczyć - zaprotestowała Fiora. - Zapominasz, że jesteśmy u mordercy mojego ojca i że przyszłam tu, by go własnoręcznie zabić.
- Oszczędzisz sobie trudu: już to zrobiono! Tak myślałem, że ten zapach nie jesi normalny, nawet na podwórzu farmy.
Istotnie, od pewnej chwili obrzydliwe, mdlące wyziewy zastąpiły świeży zapach wsi. Esteban niechętnie usunął się z drogi i wskazał ręką na wielką sosnę ocieniającą wejście do posiadłości. Z gałęzi zwisało rozprute ciało Marina Bettiego, wydzielające odór krwi i śmierci.
Wbrew lękowi Estebana Fiora dzielnie zniosła ten odrażający widok.
Trup był rozcięty od mostka do podbrzusza i w poprzek na wysokości bioder. Wnętrzności zwisały na zewnątrz. Odcięto również prawą dłoń... Demetrios wyjął z kieszeni krzesiwo i rodzaj ogarka, zapalił go i polecił Estebanowi:
- Zabierz ją teraz! Dosyć już zobaczyła, aleja chciałbym zbadać jeszcze parę rzeczy...
Mimo jego obaw Fiora bez oporu pozwoliła się odprowadzić. W zetknięciu z barbarzyńską sprawiedliwością poczuła przypływ dzikiej radości, chociaż niekompletnej: osobnik, który zamordował jej ojca został zabity, ale pozostała jego mocodawczym. Jednakże odczuła ulgę. Nie zabiwszy dotąd nikogo, nie miała zaufania do samej siebie i przez całą drogę dręczyła ją obawa, że zawaha się w chwili zadania ciosu. Dzięki Bogu. Marino został ukarany, a ona nie splamiła sobie rąk, ale może Opatrzność nie zawsze zastąpi ją w wymierzaniu sprawiedliwości? W przyszłości będzie musiała tak postępować, by mieć pewność, że nigdy nie ulegnie naturalnej, kobiecej wrażliwości.
- No i co? - Zapytała Demetriosa, kiedy wrócił do nich wycierając palce w chusteczkę. - Co odkryłeś?
- Ten człowiek był torturowany - odparł. - Przypalano mu stopy. Poza tym wyjęto mu serce.
- Zastanawiam się, kto mógł to zrobić, skoro ja nie mam z tym nic wspólnego? - spytał Esteban. - Wygląda to jak dzieło rzeźnika albo chirurga, tak precyzyjne są nacięcia...
- Albo obojętnie jakiego człowieka zręcznie posługującego się bronią! - przerwała Fiora. - Czy musimy zastanawiać się nad szczegółami? Bóg go ukarał, to wszystko!
- Nie jesteś dociekliwa - zauważył Demetrios. - Byłbym raczej za tym, że ukarał go Lorenzo Medyceusz. Wymierzył sprawiedliwość w sposób dyskretny, jak to zwykł robić, gdy nie mógł postąpić inaczej. Jego kapitan, Savaglio, nie zna litości ani wahania w pełnieniu służby. Poza tym, jak powiedziałaś, Fioro, włada on bronią po mistrzowsku. To mógłby być on... ale to wyrwane serce?
- A czy zabójca nie wyrwał serca memu ojcu? To sprawiedliwe, zdaje mi się?
- Może, ale w takim przypadku nie było żadnego powodu, by je zachować, a tymczasem nie znalazłem po nim śladu. Co prawda, Marino został zapewne zabity ostatniej nocy, mogły przechodzić tędy psy... Nikt nam niczego nie wyjaśni. Nie ma tu żywej duszy. Wszyscy uciekli przerażeni...
Lekarz głośno myślał, nie zwracając uwagi na swoich towarzyszy:
- Tak, niewątpliwie tak było - kontynuował. - Chyba że Savaglio, jeśli to on, chciał zanieść swemu panu dowód wykonania egzekucji? Możliwe... a jednak nie mogę w to uwierzyć.
- Dlaczego? - zapytała Fiora, zniecierpliwiona przydługimi dla niej dywagacjami...
- Ponieważ mamy 28 kwietnia...
- No i co?
- Pojutrze będzie trzydziesty.
- To oczywiste. I co z tego?
- Wiedz jedno: noc między ostatnim dniem kwietnia a pierwszym dniem maja jest ważna dla czarowników ze wszystkich krajów. W Niemczech, w górach Harzu, gdzie odbywa się wielki sabat, nazywa się ją Nocą Walpurgii. Pojutrze odbędzie się zjazd czarowników z Norcia... i tych z Fontelucente!
- Wciąż nie widzę związku z tym, co się tu stało.
Nie odpowiedziawszy, Demetrios podszedł do swego konia, obrócił go i wspiął się na siodło. Poczekał, aż pozostali pójdą w jego ślady.
- Zawsze byłem z natury ciekawy - powiedział spokojnie.
- Przeczucie mi mówi, że tej nocy zdarzy się coś interesującego... Powrócili do zameczku; świt był już niedaleko. Leonarda dzieląca łóżko z Fiorą nie mogła usnąć i czekała, wychylona z okna. Spojrzała pytająco na młodą kobietę, gdy ta weszła do sypialni zdejmując kapturek uszyty na francuską modłę. Odkąd jej „dziecko" odjechało, wyrażając zamiar zabicia Marino Bettiego, biedna kobieta ledwo żyła... Fiora obdarzyła ją nikłym uśmiechem.
- Kiedy przyjechaliśmy, już nie żył - powiedziała. - Nie mam z tym nic wspólnego.
- Chwała Bogu! Myśl, że ty, mój aniołku, mogłabyś...
- Leonardo! Proszę cię... Musisz zrozumieć, że wszystko się zmieniło i nigdy już nie będzie jak dawniej. Wiesz o wszystkim, co wydarzyło się od momentu naszego rozstania. Nie jestem już niewinną Fiorą, którą wykołysałaś i wychowałaś. Jestem kimś innym... kogo prawdę mówiąc jeszcze dobrze nie znam i kto może pewnego dnia wzbudzi w tobie wstręt.
- Nigdy! Cokolwiek zrobisz! Jesteś dzieckiem mego serca i nikt... nawet ty, tego nie zmieni. Pamiętaj tylko, że zemsta, choć ma w sobie coś upajającego, pozostawia zawsze gorzki smak i że Bóg...
- Nie mów mi o Bogu! Nie mów mi o Nim nigdy więcej! - zawołała Fiora. - Nie przestaje sprowadzać na mnie nieszczęść, choć nigdy niczego złego nie zrobiłam. Traktuje mnie jak wroga, jak potępioną! Skąd wszystkie te zbrodnie, okropieństwa, które wciąż spotykam na swej drodze? Z woli Boga? Myślałam, że jest dobry i miłosierny...
- Czyż On sam nie zgodził się cierpieć skazując swego Syna na mękę krzyża? - powiedziała Leonarda z wielkim smutkiem.
- Czy cierpienie Boga jest takie samo jak cierpienie kobiety czy mężczyzny? Czy On, który jest nieskończonością może czuć ból? Nie, Leonardo, proszę cię, pozwól mi wykonać zadanie, które sobie wyznaczyłam, i nie mów mi już o Bogu!
"Fiora i Wspaniały" отзывы
Отзывы читателей о книге "Fiora i Wspaniały". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Fiora i Wspaniały" друзьям в соцсетях.