- Kiedy? Przez kogo? Skąd o tym wiesz?

- Kiedy? Ostatniej nocy. Przez kogo? Przez Pietra Pazziego. Gdzie? - zapomniałeś zapytać. U Megiery...

            Lorenzo zerwał się z krzesła. Jego twarz oblała się purpurą.      

- U tej kobiety?... Ale co...      

- Co ukochana córka Francesca Beltramiego robiła w takim miejscu? Dobre pytanie, na które z przyjemnością odpowiem, gdyż to ja, zabijając garbusa, przeszkodziłem mu w uduszeniu donny Fiory! Usiądź, panie, by uniknąć zawrotu głowy, gdyż otworzę przed tobą krąg piekła zapomniany przez Dantego...

Przyciągnąwszy sobie zydel i rozsiadłszy się na nim, Demetrios nakreślił przed oczami słuchaczy obraz kalwarii Fiory od chwili, gdy wyrwano ją z żałobnego smutku, aby zmusić do obrony własnego życia. Zrobił to bez emfazy, w zdaniach krótkich, precyzyjnych, i tym bardziej porywających. Wiedział, że wyobraźnia słuchaczy uczyni resztę. Przed końcem opowieści Lorenzo tak gwałtownie odsunął krzesło, że upadło na cenną posadzkę, i nie bacząc na podniesienie go, zaczął przemierzać pokój dużymi krokami, ze spuszczoną głową i rękami splecionymi na plecach. Kiedy Demetrios zamilkł, wybuchnął:

 - Zakonnice z Santa Lucia zdolne do wydania osoby powierzonej ich opiece! Pazzi knują podłe spiski w moim mieście, pod moim nosem! Fiora, tak piękna, tak czysta... skazana na nierząd!

Raptem przerwał swój niespokojny spacer i stanął przed Grekiem:

- I naturalnie, ona jest u ciebie?

- A gdzie miałaby być? Mam tylko nadzieję - dodał Demetrios z uśmiechem - że nie powiesz o tym twojemu przyjacielowi, bratu Ignaciowi?

Wrzuciłby nas obu na ten sam stos...    

Ze spojrzenia Lorenza, zrozumiał, że się zagalopował.

Przeprosił, tłumacząc swe słowa wzburzeniem, które odczuł przed chwilą, słuchając hiszpańskiego mnicha. Na koniec dodał:

- Pozostaje ci jeszcze tylko powiedzieć, co mam z nią zrobić.

Lorenzo nie odpowiedział. Zastanawiał się. Głos zabrał kanonik-filozof.

- Intryguje mnie jedna rzecz, Demetriosie, i proszę cię o wybaczenie, jeśli wydam ci się niedyskretny. Jesteś już człowiekiem w podeszłym wieku, naukowcem dalekim od szaleństw młodości. Czemu tak interesujesz się tą dziewczyną? Dla jej urody? Byłoby to zrozumiałe u Greka...

- To prawda, że nie lubię patrzeć, jak ktoś niszczy dzieło sztuki. Ale w przypadku donny Fiory chodzi o coś innego... Wiesz, że obserwuję gwiazdy i zdarza się, że miewam pewne niewytłumaczalne wizje przyszłości. Właśnie taką wizję miałem, kiedy podczas giostnj spotkałem tę dziewczynę...

- Co ujrzałeś? - zapytał Ficino z ciekawością.

 - Wolę o tym nie mówić. Udało mi się uzyskać informację o dacie i miejscu jej urodzenia i postawiłem na tej podstawie horoskop. W niektórych punktach okazał się on zbieżny z moim. Uzyskałem pewność, że w najbliższym czasie Fiora utraci opiekuna i będzie potrzebować pomocy. Postanowiłem związać się z tą gwiazdą - jej światło jest na razie przyćmione, ale może pewnego dnia zapłonie wielkim blaskiem...

Zbliżywszy się, Lorenzo wysłuchał słów Greka. Położył mu dłoń na ramieniu.

- Skoro znasz jej przeznaczenie, dlaczego pytasz mnie, co masz z nią zrobić?

- Nie wiem wszystkiego... ty jesteś władcą. Znasz teraz prawdę. Dlaczego jej nie uniewinnić? Beltramiemu zarzucić można jedynie kłamstwo, całkiem zresztą naturalne, ale ona jest zupełnie niewinna. Nie dość się nacierpiała?

- Jeśli przez uniewinnienie rozumiesz umożliwienie jej powrotu do pałacu, odzyskanie dóbr i powrót do dawnego stanu rzeczy, jest to niemożliwe. Lud by na to nie pozwolił. Uważa ją za diabelski pomiot. Trzeba by jej strzec dzień i noc. A poza tym... Jestem mniej niż niegdyś pewien lojalności świętej pamięci Beltramiego...

- Jak to możliwe? - oburzył się Marsile Ficino. - Był najszlachetniejszym, najszczerszym i najuczciwszym człowiekiem, jakiego znam... po tobie!

- Jak więc to wytłumaczysz?

Lorenzo wziął z szafy malachitową szkatułkę, otworzył ją i wyjął zwój pergaminu; rozwinął go i trzymał przed sobą oburącz.

 - Angelo Donati, któremu za zgodą Signorii powierzyłem tymczasową administrację interesów Beltramiego, otrzymał od banku Fuggera w Augsburgu prośbę o spłatę weksla, wydanego przez Francesca Beltramiego panu Filipowi de Selongey, papierów o wartości stu tysięcy złotych florenów. ..

- Do licha - powiedział Ficino - piękna sumka! Królewski okup!

- Za jakiego zakładnika? Najdziwniejsze jest to, że na prośbę Selongeya suma ta została przelana bezpośrednio do skarbu księcia Karola Burgundzkiego. Oto dlaczego wątpię dziś w lojalność Beltramiego. Wiedział o moim ścisłym sojuszu z królem Ludwikiem Francuskim, a tymczasem przyczynił się - i to na wielką skalę - do wzbogacenia skarbu wojennego jego wroga, który tym samym jest i naszym. Gdyby Zuchwały zrealizował swoje marzenia o imperium, natychmiast wybuchłaby wojna między nami a Sabaudią i Mediolanem, jego sojusznikami, którzy staliby się wszechpotężni... Ja nazywam to zdradą!

- Nie osądzaj, dopóki nie masz w ręku wszystkich danych - powiedział Demetrios. - Na pewno musi być jakieś uzasadnienie... zupełnie proste, choć na razie nieznane. Zaufaj zmarłemu, którego kochałeś, i powiedz, co zdecydujesz o losie córki!

 - Zatrzymaj ją u siebie! Tam będzie najbezpieczniejsza! Niech pod żadnym pozorem nie opuszcza posiadłości i postara się, by nikt jej nie zobaczył. W Fiesole wszyscy ją znają. Co do przyszłości, zobaczymy: muszę się zastanowić!

Ton jego głosu był oschły i Demetrios pomyślał, że niezręcznie, a nawet niebezpiecznie byłoby nalegać. Wiedział, że Lorenzo potrafi być nieubłaganie okrutny, jeśli czuje się zdradzony, a głębie jego duszy są zadziwiająco mroczne. Wstał i skłonił się głęboko:

- Powtórzę twoje słowa donnie Fiorze, ale czy zanim odejdę mogę cię prosić o łaskę?

- Proś!

- To biedne dziecko niepokoi się o niejaką Leonardę, piastunkę, do której jest bardzo przywiązana. Kobieta owa zniknęła w dniu splądrowania pałacu. Możliwe, że donna Chiara Albizzi wie coś na ten temat, lecz nie mogę pójść do niej, gdyż mogłoby to wzbudzić podejrzenia jej rodziny...

- Zapytam, co wie Chiara. Odejdź w pokoju!

 Kiedy mówił te słowa, ciszę pałacu zakłóciły dźwięki muzyki i wesołej piosenki, którym towarzyszył stukot kopyt końskich i dzwonków mułów. Wspaniały orszak zablokował ulicę i tłoczył się przy wjeździe do pałacu Medyceu-szy. Giuliano i jego przyjaciele wrócili z wyprawy na wieś i dzięki nim via Larga wypełniła się zadziwiającym, kolorowym freskiem. Ich różowe, białe, koralowe, bladoniebie- -skie i żółte stroje wyglądały jakby wiatr porwał ze wszystkich florenckich ogrodów płatki kwiatów i złożył je w sercu miasta. Konie i muły miały czerwoną lub niebieską, lamowaną złotem uprząż; młode kobiety trzymały wielkie bukiety białego bzu, otaczającego je zmysłowym zapachem. Twarze przybyłych tchnęły wiosenną świeżością i uśmiechały się do Giuliana i promiennej, delikatnej Simonetty, którzy patrzyli tylko na siebie nawzajem... Flety i wiole zdawały się grać jedynie dla nich.

Schodząc ze schodów, Demetrios objął spojrzeniem gwarną gromadkę, zwrócił uwagę na nieobecność Chiary Albizzi, w czym nie było nic dziwnego, skoro dziewczyna wróciła po południu do pałacu. Stwierdził natomiast obecność Luki Tornabuoniego, wielce urodziwego w krótkiej żółtej tunice wyszywanej srebrem, z czarnymi lokami lśniącymi w promienich zachodzącego słońca. Swymi względami i uśmiechami obdarzał jasnowłosą dzieweczkę o niebieskich oczach, która śmiała się wodząc mu przed nosem pachnącą gałęzią bzu... Wszyscy zsiedli z koni i Grek zauważył, że pomagając swej towarzyszce, Luca przytrzymał ją w uścisku nieco dłużej niż to było konieczne.

Pod wpływem nagłego impulsu Demetrios podszedł do pary młodych i zwrócił się do dziewczątka:

- Nie pozwól, by ten chłopiec zabrał ci serce, panienko, gdyż jest najbardziej niestały pod słońcem!

Młody Tornabuoni poczerwieniał z gniewu.

- Przychylność Lorenza nie daje ci prawa do obrażania mnie.

 - Obraziłem cię, mówiąc prawdę? Kochałeś inną, jeszcze przed tygodniem, ale płomień twej miłości nie przetrwał ani godziny, choćby godziny, na wietrze nieszczęścia. I ty twierdzisz, że jesteś mężczyzną... Strzeż się, by los nie zadał ci kiedyś ciosu, żebyś nie ujrzał jak odwracają się od ciebie przyjaciele!

Pod wpływem przenikliwego spojrzenia lekarza Luca z purpurowego stał się trupioblady.

- Co chcesz powiedzieć? Jesteś czarownikiem? Masz dar odczytywania przyszłości?

- Być może, to nieważne. Ty też jesteś nieważny. Żyj nadal wygodnym życiem, mój chłopcze, do niczego innego się nie nadajesz! W każdym razie - dodał z sardonicznym uśmiechem - ona cię nie kochała.

Odwróciwszy się na pięcie, poszedł po konia uwiązanego do jednego z dużych, żelaznych pierścieni umieszczonych w tym celu na murach pałacu. Odczuwał okrutną przyjemność ze zgaszenia radości tej beztroskiej pary. Ich szczęście podziałało na niego jak jeszcze jedna obelga pod adresem Fiory, która - odarta ze wszystkiego - nie miała już nawet przeszłości i czekała, aż durny tłum raczy ją zapomnieć. Była to z jego stronny forma złożenia jej hołdu.

 Nie był również zadowolony z reakcji Lorenza. Odniósł wrażenie, że weksel bankierów z Augsburga przyszedł w chwili odpowiedniej, by usprawiedliwić wzięcie pod kontrolę fortuny będącej osobistą własnością Fiory. Marino Betti na torturach na pewno przyznałby się do zbrodni i zadenuncjował Hieronimę. Lorenzo nie chciał go nawet zatrzymać, obawiając się reakcji Signorii, a jeszcze bardziej ludu, którego zmienność i okrucieństwo znał dobrze. Z tą obawą łączyło się zapewne ukryte zadowolenie z możliwości zarządzania dobrami, które pozostałyby poza jego wpływami. Demetrios nie miał wątpliwości, że Wspaniały bał się oklaskującego go i kadzącego mu tłumu. Wiedział, że kiedy Lorenzo pieszo przemierzał ulice - wkładał kolczugę pod szaty z aksamitu i cienkiego płótna. Był pierwszym obywatelem miasta uważającego się za wolne, a nie tyranem w poddanym mu kraju, nawet jeśli miał takie instynkty...