- Zrozumiałaś moje rozkazy?

- Tak.

- Wypełnisz je, o niczym nie zapominając?

- O niczym nie zapominając...

- No to już, zaczynaj! - dodał mocnym głosem i powoli opuścił ramię.

Pippa zachwiała się, jakby zabrakło jej podpory, i przystąpiła do dzieła wykonując dziwne, prawie automatyczne ruchy. Nie śmiejącej poruszyć się Fiorze założyła ubranie klasztorne, które wyjęła z kufra: koszulę, białą suknię nowicjuszki, sandały z plecionego sznurka. Demetrios podniósł czarny płaszcz zdjęty przez Pietra i podał, by owinęła nim młodą kobietę, której następnie podał rękę.

- Chodź - powiedział. - I nie obawiaj się! Tak jak jej rozkazałem, odprowadzi nas do drzwi...

Rzeczywiście, Pippa, obojętna, jakby była sama, zapaliła świecę w lichtarzu i skierowała się do drzwi. Ale Fiora stawiła opór prowadzącej ją do wyjścia ręce.

- A Khatoun? Nie mogę odejść bez niej!

- To ta mała Tatarka, tak ci oddana? Gdzie ona jest? Fiora wykonała niejasny gest.

- Nie wiem. Gdzieś w tym domu... z jakimś mężczyzną... cudzoziemcem. Pippa powiedziała, że zamierza dać ją komuś, kto będzie umiał ją docenić... Trzeba ją znaleźć!

Demetrios zmarszczył brwi.

 - To niemożliwe tej nocy. Dom jest duży, nie zdołamy go całego przeszukać. Poza tym nie mogę uśpić dużej grupy osób, tak jak tę kobietę. Musimy odejść bez niej.

- Nie! - powiedziała Fiora. - Nie chcę jej opuścić. Bóg jeden wie, co by się z nią stało, gdyby została sama z bandziorami!

- Wątpię, żebyś mogła wiele uczynić w jej obronie. Bądź spokojna, Pippa zbyt dobrze zna wartość handlową ładnej dziewczyny. Zresztą, jutro przyślę po nią. Megiera nie potrafi zbyt długo opierać się działaniu złota i dostanie je. Teraz już chodź, musimy się spieszyć!

Pippa czekała na progu jak dobrze wyszkolona służąca. Ruszyła przed nimi niosąc świecę, aby ułatwić drogę. Przeszli pogrążony w mroku korytarz, wychodzący na wewnętrzne podwórko, to samo, które widać było z okna pokoju-sauny. Przechodząc obok schodów usłyszeli krzyki i śmiechy.

Były tak bliskie, że uciekinierka poczuła strach na myśl, że jakieś drzwi może otworzyć jeden z ludzi, którzy wewnątrz urządzali prawdziwe bachanalia.

- Nie bój się - szepnął Demetrios. - Z nią nie mamy się czego obawiać. Zresztą, ominęła dużą salę... Jesteśmy już prawie na zewnątrz... Na końcu ostatniego korytarza Pippa otworzyła drzwi i wypuściła przyprowadzonych. Później zamknęła drzwi. Fiora z niezmierną radością spojrzała na ciemnoniebieskie, usiane gwiazdami niebo, od którego odcinał się mieniącą wstęgą zarys domów wzdłuż uliczki. Całą piersią wdychała wilgotne powietrze, niosące zapach ryb, oliwy i płonącego drewna i ścisnęła mocniej dłoń Demetriosa:

- Jak ci dziękować... - zaczęła, aleją uciszył.

 - Później będziemy mieli dużo czasu na rozmowy. Poszukajmy schronienia na resztę nocy. O świcie, kiedy bramy zostaną otwarte, zawiozę cię do mnie, do Fiesole...

- Dokąd idziemy?...

- Do przyjaciela, któremu zawdzięczam to przebranie... i kilka innych rzeczy...

Wyszli z uliczki, z zachowaniem wszelkich środków ostrożności, upewniwszy się wpierw, że kroki milicji oddalają się, a nie przybliżają. Przed nimi wznosiło się coś na kształt ruin, a co w rzeczywistości było nie dokończoną budowlą: wielkim pałacem złożonym jedynie z parteru i części piętra. Robił duże wrażenie z powodu ogromnych, ledwo ociosanych kamieni, tworzących surową całość*14.

 Mieszkańcy dzielnicy omijali go z daleka, gdyż miał złą opinię. Jeden z najbogatszych ludzi we Florencji, Lucia Patti, zamówił jego plany u Brunelleschiego, genialnego architekta, który wzniósł Baptysterium i nakrył Duomo olbrzymią, koralową kopułą. Chciał, żeby pałac stał się największym, najbogatszym w mieście, dorównującym jego nieokiełznanym ambicjom. Po śmierci Cosima, dziada Lorenza, Patti sprzysiągł się z Soderinim, ówczesnym gonfalonierem sprawiedliwości, aby wyrwać władzę ze słabych rąk syna Cosima, Pietra. Spisek się nie powiódł, a zrujnowany Pitti zmarł na wygnaniu, z dala od ukochanego miasta. Jednak lud, którego nie zadowoliło tak zwyczajne zakończenie, utrzymywał po cichu, że szczątki Luki Pittie-go, zamordowanego przez Medyceuszy, zostały pogrzebane pod jego nie dokończonym pałacem. Ponieważ legendy mają długie życie, kobiety żegnały się przechodząc obok posępnych murów i wielkich pustych łuków, otwierających ślepe oczy prostokątnych okien na ciemne czeluści. Nikt nie ośmieliłby się zabrać żadnego z tych porzuconych kamieni, jak mówiono - przeklętych. Sytuacja taka trwała od trzydziestu lat... Jednak Demetrios pociągnął swą towarzyszkę prosto w stronę opuszczonego placu budowy, nie zważając na okazywaną przez nią obawę.

- Na dziewczynie, której umysł został oświecony przez grecką filozofię nie powinna robić wrażenia głupia legenda! - powiedział, aby dodać jej otuchy...

Trzymając się razem obeszli wokół plac, natrafili na zarys ogrodu, który powinien był rozciągać się na pagórku, i zagłębili się w jeden z otworów drzwiowych. Idąc po omacku Demetrios natrafił w ciemnościach na ścianę z desek, spod której sączył się nikły promień światła, i zastukał w nią według umówionego kodu. Zachrypnięty głos zapytał ze środka:

- Kto tam?

- Mendici!*15

 Coś, co pełniło rolę drzwi, otwarło się, ukazując pomieszczenie mające być zapewne pokojem dla służby. Światło pochodziło z małego ogniska, rozpalonego wprost na klepisku. Zaś osobą witającą nowo przybyłych był mały, chudy jak szkielet mężczyzna, o twarzy ozdobionej rzadką brodą i okolonej długimi włosami. Rzucił okiem na gości i z powrotem ukucnął przy ognisku, mieszając w glinianym garnku.

- Zdaje się, że ci się udało?

- Tak. Dzięki tobie, Bernardino. Ale już był najwyższy czas. Musiałem zabić Pietra Pazziego. To ona kazał porwać Fiorę i byłby ją udusił, gdybym nie przyszedł. O tej porze Pippa i jej brat zapewne wrzucają go do Arno, obciążywszy kamieniami u szyi, żeby nie wypłynął.

- Jednego łotra mniej! - zgodził się starzec. - Witaj, panienko! Jesteś u przyjaciela... Znasz mnie, często okazywałaś mi miłosierdzie.

Rzeczywiście, przypominała sobie tego starego człowieka, który żebrał zawsze u wrót Duomo, śpiewając jakąś starą pieśń żałobną... - Dziękuję ci - powiedziała - ale... sądziłam, że jesteś ślepy i głuchy?

Roześmiał się cicho i wyjaśnił z dumą, że trzeba wielkiego doświadczenia, by pokazywać tylko białka oczu, ale nie jest trudno udawać głuchego.

- Teraz możesz trochę się przespać, bo pewnie tego potrzebujesz. Oto moje łóżko - powiedział wskazując na jeden ze stosów szmat służących mu za meble w jego mieszkaniu. - Obudzę cię, kiedy kur zapieje...

- Przyjmując mnie u siebie ryzykujesz życiem. Przypuszczam, że wiesz o tym?

 - Ryzykuję mniej niż przypuszczasz, dziewuszko. Nie sugeruj się nędznym otoczeniem, w którym żyję, gdyż dysponuję potęgą, jakiej pozazdrościłoby mi wielu książąt. Członkowie cechu żebraków, najliczniejszego ze wszystkich, wszędzie wokół Morza Śródziemnego i jeszcze dalej rozpoznają się dzięki jednemu słowu: „Mendici". Króluję we Florencji nad prawdziwymi lub fałszywymi kalekami, rzezimieszkami, żebrakami wszelkiej maści. Tworzą oni prawdziwą armię, której ciosy choć zadawane w ciemnościach, są groźne. Jeżeli w mieście narastają zamieszki, jesteśmy zawsze w centrum niepokoju. Jednak, widzisz, to drogie mi życie zawdzięczam towarzyszącemu ci człowiekowi, gdyż jego wiedza uratowała mnie. A Bernardino zawsze spłaca długi... Śpij teraz i zasłoń uszy; Grek i ja musimy porozmawiać...

Wyciągnięta na stosie cuchnących szmat jak na najmiększych poduszkach, zapomniawszy o podrapanym ciele i obolałej szyi, Fiora natychmiast zapadła w głęboki sen. Kilka kroków od niej, przycupnąwszy naprzeciwko siebie po dwóch stronach ogniska, grecki lekarz i król żebraków rozmawiali po cichu o potajemnych sprawach aż do świtu. Kiedy rozległo się pianie koguta, Demetrios wyjął z łachmanów garść florenów i włożył ją w łapska swego towarzysza. Potem wstał i przeciągnął się.

- Myślisz, że ci się uda? - zapytał.

Tamten wzruszył ramionami i z lubością przesypał złoto z jednej dłoni do drugiej:

- To dziecinnie łatwe. Za dwie godziny wiadomość, że dziewczyna nie uciekła z klasztoru, lecz została porwana obiegnie place przed kościołami i targi, równie szybko jak jesienny wiatr.

- Jesteś pewien, że ani ty, ani twoi bracia nie ryzykujecie wpadnięcie w ręce bargella?

- Nie można powstrzymać wiatru. Zrywa się, choć nie wiemy, dlaczego ani skąd pochodzi, i cichnie, ale my będziemy czuwać, by nie stało się to zbyt szybko. Nie obawiaj się zatem!

 Demetrios skinął głową, uśmiechnął się i poszedł obudzić Fiorę. W godzinę później, przebywszy całe miasto wśród jadących na targ wozów z warzywami i drobiem, przekroczyli przy powszechnej obojętności, nie zwróciwszy na siebie nawet uwagi strażników, bramę w Pinti. Poszli wzdłuż muru klasztoru Kamedułów i cudownego ogrodu w Badii, zbudowanej przez Cosima Medyceusza.

Poranne powietrze było lekkie, czyste i przejrzyste, a tęczowe światło zapowiadało słoneczny dzień, ale serce Fio-ry, choć uwolnione od strachu, przepełniał smutek, gdy tak szła u boku Demetriosa w kurzu drogi, którą tyle razy niegdyś przemierzała kłusując na koniu, czyjadąc na mule wśród wesołego brzęku dzwoneczków. Tam na górze była jej posiadłość. Widziała wysoki brązowy dach cichego domu wśród drzew laurowych, gdzie Filip dał jej kilka godzin szczęścia, i mrużyła oczy jak nocny ptak wypuszczony nagle na słońce. Nic nie miało już tej samej barwy, tego samego wyglądu co kiedyś. Niczym upadła królowa, dziś żebraczka, czuła się obco w pejzażu, który kochała każdym włóknem ciała, całą czułością serca, i który jej już nie poznawał.