Młodzi ludzie odnaleźli nietknięte, a nawet wzmocnione zwyrodniałe uczucie, które ich ku sobie popychało i państwo de Brévailles przestraszyli się. Prośbami, a następnie groźbami usiłowali przekonać Marię, by wróciła do męża. Magdalenie de Brévailles ściskało się serce, gdy myślała o cierpieniach, jakie znosiła córka, ale du Hamel był małżonkiem: miał wszelkie prawa i nikt nie mógł tego zmienić. Jan walczył o siostrę. Trzeba go było powstrzymać siłą, by nie popędził do Autun, żeby zabić podłego męża. W każdym razie zdecydowanie przeciwstawiał się powrotowi Marii do małżeńskiej siedziby, a rodzice nie wiedzieli już co począć: Maria groziła, że się zabije, jeśli ją odeślą. I wtedy właśnie przyszedł list od Régnaulta. List gwałtowny i agresywny. Ten straszny osobnik wprost oskarżał Marię o kazirodcze stosunki z bratem i zapowiadał, że wniesie oskarżenie do sądu książęcego.

Tym razem Jan i Maria przerazili się. Chcąc się wydostać poza zasięg działania swego wroga, a jednocześnie obawiając się ściągnięcia kłopotów na rodziców, uciekli. Kiedy rozum podpowiadał, by każde z nich poszło w swoją stronę - on do hrabiego de Charoláis, którego opuścił bez przyzwolenia, ona do jakiegoś odległego klasztoru - nie mieli odwagi się rozstać ani oprzeć namiętności. Dotarli do Paryża i uspokojeni wielkością miasta zamieszkali w oberży niedaleko Luwru. Mieszkali pod przybranym nazwiskiem jako mąż i żona. Z żalem powiem, że tam, w swej nieświadomości, przeżyli sześć miesięcy nieopisanego szczęścia...

- Nie należy nigdy żałować szczęścia - rzekł Francesco poważnie. - To rzecz zbyt rzadka!

- Nawet gdy płaci się za nie taką cenę?

- Jeżeli robisz aluzję do ich śmierci, to myślę, że się mylisz, ojcze. Widziałem ich. Zdawali się iść do raju. Wiedzieli, że nic już nie może ich rozłączyć. Mieli przed sobą wieczność...

 - Niewątpliwie - westchnął ojciec Charruet - ale nie wiesz, panie, że szczęście to wkrótce miało wydać owoc. Ta nowina sprawiła, że zdali sobie sprawę z przepaści dzielącej ich od dotychczasowego życia. Ze stanowczością, właściwą takim jak oni, nie cofnęli się przed konsekwencjami; przeciwnie, poczuli się bardziej zjednoczeni w swej zbrodni niż byli kiedykolwiek. Zamierzali wyjechać do Anglii, przestać się ukrywać, ale zaczynało im brakować pieniędzy... Nie przypuszczali, że przeznaczenie szykuje swoją broń. Sądzili, że w wielkim Paryżu są dobrze ukryci, i nie zdawali sobie sprawy, że mając złoto można wszystko osiągnąć. Regnault du Hamel, mimo swego skąpstwa, wydał go wiele, wnosząc jednocześnie skargę do sądu książęcego. Opłacani przez niego szpiedzy odkryli ślady zbiegów i zapewnili sobie wspólników. Nie mogło być bowiem mowy o zatrzymaniu ich w biały dzień, gdyż nie znajdowali się już w Burgundii. Du Hamel zapłacił wystarczająco. Pewnej nocy grupa zamaskowanych mężczyzn wtargnęła do oberży, porwała kochanków i wrzuciła ich do łodzi, którą popłynęli w górę Sekwany, aż do miejsca, gdzie czekały konie.


Po strasznej podróży, w czasie której brzemiennej Marii sto razy zdawało się, że umiera, nieszczęsne dzieci zostały sprowadzone do miasta. Oczekiwał ich triumfujący du Hamel. Człowiek ten w istocie żądał nie tylko ich śmierci, ale i publicznego upokorzenia; chciał ich widzieć na stosie, zakutych w łańcuchy, wśród bezlitosnej i obraźliwej radości tłumu... I rzeczywiście zostali skazani. Mąż znalazł więcej świadków, niż było potrzeba, gromadę urzędników, którzy za trochę złota przyszli zaświadczyć, że sto razy widzieli, jak Jan i Maria spali ze sobą... Zresztą Maria oczekiwała dziecka. Mając nadzieję na uratowanie brata, dzielnie zeznała, że oddala się przygodnemu kochankowi, co w niczym nie pomogło. Wydanie wyroku zostało jedynie odłożone do czasu rozwiązania.

 Udałem się do Piotra de Brevailles i błagałem go, by prosił książęcą wysokość o pozostawienie skazanych przy życiu i ograniczenie kary do zamknięcia w klasztorze. Bezlitośnie odmówił. Urażono jego dumę, czuł się zhańbiony, odarty z czci i jak sądzę, znienawidził kochanków. Pani Magdalena, jego żona, przyłączyła się do moich próśb, ale bezskutecznie. Pojechaliśmy więc we dwoje do Brukseli. To posunięcie, którego wykonania ojciec odmawiał, matka podjęła, zachowując cała swą miłość. W Lillie, u ujścia z kaplicy, rzuciła się do stóp księcia, który - nie chcąc wysłuchać - pokazał jej plecy. Ten stary kozioł, który bezustannie obrażał Boga swą nieokiełznaną rozwiązłością, zlitowałby się może nad Marią, gdyby była jego kochanką. Ale dla zbolałej matki miał tylko pogardę! - zawołał ksiądz w nagłym wybuchu gniewu. Jego rozmówca drgnął:

- Co powiedziałeś, ojcze?


Poczerwieniawszy aż po korzonki siwych włosów, ojciec Charruet uśmiechnął się nieśmiało.

- Nic! Wybacz mi, synu! Pozwoliłem się ponieść pozostałości tego gniewu, który poczułem, widząc łzy pani Magdaleny, klęczącej samotnie na środku wspanialej galerii wśród kpiących spojrzeń dworzan. Podniosłem ją i wyszliśmy, ale chciała spróbować jeszcze jednej szansy: Jan przez czas dłuższy służył młodemu hrabiemu de Charoláis, który traktował go po przyjacielsku. Liczyła, że młody książę, o którego cnocie było głośno, okaże się litościwy. Jan często mawiał, że jego pan dobrze mu życzył...

- No i co?

 - Tym razem zostaliśmy przyjęci, ale nadzieja trwała tylko chwilę. Hrabia Karol brzydził się rozpustą panującą na dworze ojca i starał się, aby w jego otoczeniu panowały godność i obyczajność. Poza tym był to pan bardzo pyszny, a Jan porzucił służbę, nie prosząc o zgodę. Wydał się nam bardzo surowy: „Winni podobnej zbrodni nie zasługują na przebaczenie czy miłosierdzie, gdyż zgrzeszyli jednocześnie przeciw prawu boskiemu i prawu natury. Sprawiedliwości musi stać się zadość..." Łzy zrozpaczonej matki nie znalazły drogi do jego opancerzonego serca. Zdołaliśmy zaledwie uzyskać zmianę sposobu wykonania wyroku: straszliwą śmierć na stosie zastąpiono ścięciem mieczem, jedynym rodzajem śmierci godnym szlachcica. Wiesz teraz tyle, ile ja, panie...

- Jeszcze jedno, ojcze! Powiedziałeś, że ta młoda kobieta była w ciąży.

Czy wydała na świat swoje dziecko?

- Tak. Pięć dni temu w więzieniu Maria urodziła córeczkę, którą nazajutrz zaniesiono do szpitala Miłosierdzia, gdzie oddaje się wszystkie porzucone dzieci.

- Porzucone? - oburzył się Francesco. - Ależ czy ta biedna mała nie ma dziadków? Czy państwo de Brévailles nie mogą się nią zająć? Zdaje się, że jest podwójnie z ich krwi?

- Za nic w świecie pan Piotr nie chciałby pod swoim dachem tego dowodu hańby, a pani Magdalena, ostro złajana po powrocie z Flandrii, nie ośmieliła się dłużej lekceważyć gniewu męża. Stara się teraz jedynie o powierzenie jej opieki nad dzieckiem, które Maria dała Régnaultowi du Hamel.

- A druga dziewczynka? Co się z nią stanie? Ksiądz rozłożył ręce w geście bezsilności.

 - Nie mam pojęcia. A przecież przed śmiercią Maria błagała mnie, bym zatroszczył się o jej dziecko. Nie wiem, jaki będzie jej los. W szpitalu przyjęto ją nie bez obrzydzenia.

- Jak to?

- Dziecko narodzone ze związku kazirodczego jest czymś budzącym zgrozę, rezultatem diabelskich działań. Żadna mamka nie chciała się nim zająć. Dają mu kozie mleko i zapewne wkrótce umrze, jeśli już to nie nastąpiło. Zamierzałem zaopiekować się nim, ale która kobieta zgodziłaby się mi pomóc? Mieszkam w Brévailles i nie mam żadnego mieszkania poza...

Francesco dał upust swemu oburzeniu:

- Tutejsi ludzie wydają mi się być dziwnymi chrześcijanami. Czy dziecko jest ochrzczone?

Ojciec Charruet pokręcił przecząco głową.

- Chciałem to zrobić, lecz nie pozwolono mi się do niego zbliżyć i...

- No to zobaczymy! Prowadź mnie, ojcze, do tego szpitala, gdzie dzieci budzą wstręt!

- Co chcesz zrobić, panie?

- Zaraz zobaczysz, ojcze! Hola, Marino! Każ osiodłać dwa konie, lub raczej trzy, i przygotuj się do drogi.

- To szaleństwo! Zaraz zapadnie noc, bramy zostaną zamknięte, a szpital jest u wjazdu na drogę do Beaune -powiedział ksiądz.

- I właśnie dlatego musimy się pospieszyć!

 W chwilę później trzech mężczyzn ruszyło w stronę Bramy Ouche. Szpital Miłosierdzia pod wezwaniem Świętego Ducha istotnie wznosił się na samym brzegu rzeki Ouche, niedaleko dawnego przytułku dla zadżumionych. Był to stary budynek, ufundowany w 1204 roku przez księcia Eudesa III dla pielgrzymów, niezamożnych chorych i porzuconych dzieci. Pracowali tam zakonnicy ze Zgromadzenia Świętego Ducha oraz kilka august innek, które zajmowały się głównie dziećmi.

Zmierzchało już, kiedy Francesco i jego dwaj towarzysze dotarli przed zabytkową bramę. Nagle Antoni Charruet ścisnął ramię Francesca i zatrzymał go. Jakiś człowiek wychodził, odprowadzany aż na próg przez zakonnika.

- Spójrz - rzekł ksiądz. - To Régnault du Hamel! Rozpoznałbym go zawsze, mimo tego obszernego płaszcza, który go osłania... i pod którym coś ukrywa! Ruszajmy za nim!

- Myślisz, że to mogłoby być... dziecko?

- Przysiągłbym, że tak! Posłuchaj!

 Wieczorny wiatr istotnie niósł odgłos słabego kwilenia, i to rozwiało ostatnie wątpliwości księdza. Du Hamel na pewno ukrywał pod płaszczem dziecko, i trzeba było szybko dowiedzieć się, co chciał z nim zrobić. Zostawiając konie pod opieką Marina, Francesco i jego towarzysz ruszyli śladem du Hamela. Nie było to trudne, okolica świeciła pustką, a mężczyzna nie wiedział, że jest śledzony. Szedł szybko w stronę przytułku i przerażającego cmentarzyska. Francesco ujrzał, jak zatrzymuje się przy świeżo zakopanym dole, który odcinał się od reszty powierzchni pokrytej śniegiem. Francesco natychmiast zrozumiał, po co tamten tu przyszedł, i dobywając sztylet ruszył jak strzała. Dopadł go w jednej chwili. Był już najwyższy czas. Du Hamel wydostał z fałd płaszcza noworodka, który zaczął płakać, kiedy podniósł go nad głowę, aby roztrzaskać ciałko o kamienie. Ale Francesco ukłuł du Hamela sztyletem w plecy...