Fiora zapytała szorstko dowodzącego strażą:

- No i co? Na co czekasz, by nas zabrać?

 Ta wspaniała istota zachowywała się tak władczo, że osłupiały żołnierz złapał się na tym, że odpowiedział:

- Tak jest!

Ruszyli poprzez rozstępujący się przed nimi tłum. Przez otwarte wrota Duomo wypadł przecinając powietrze burzliwy powiew Requiem.

Po chwili wahania większość zebranych ruszyła za nimi, uważając, że przyszłe wydarzenia będą znacznie ciekawsze od pogrzebu. Odległość z Duomo do Starego Pałacu, siedziby Signorii, mającego prawie dwieście lat, nie była duża i przez via Calzaiuoli szybko ją przebyto. Fiora, wsparta na ramieniu Leonardy, czuła narastanie absurdalnego przekonania, że opuściła świat przyjemny, miły i starannie urządzony dla innego - groźnego i obcego, pełnego wrogich twarzy i gardeł miotających obelgi. Wszyscy ci ludzie, jeszcze wczoraj witający ją komplementem, uśmiechem, czy nawet jakimś wierszem, przekształcili się we wrogów; gdyby nie otaczający ją żołnierze, może chętnie by ją ukamienowali.

- Dlaczego - szepnęła Leonarda, starając się nie słyszeć obelg znaczących ich drogę - im nie powiedzieć, że już nie jesteś z tego miasta, pani, ale w wyniku małżeństwa jesteś szlachetną damą z naszej Burgundii?

- Ponieważ nie mam żadnego świadectwa zawarcia małżeństwa. Nie wiem, gdzie ojciec je schował.

- Ja wiem. Twój ojciec, w noc poprzedzającą jego śmierć, powiedział mi o wielu rzeczach...

- Z których może nie będziesz mogła zrobić użytku. Nie wiem nawet, co się z nami stanie, a o ciebie obawiam się najbardziej.

 - Bo mogę opowiedzieć tę historię inaczej niźli Hieronima? Nie obawiaj się, pani, umiem się bronić. Ponadto szczerze wierzę, że możesz liczyć na pana Lorenza. Zdecydował się stanąć po twojej stronie w, imię naszego Francesca.

- I dlatego nie mogę ujawnić małżeństwa z Filipem. Ryzykowałabym utratę ostatniego, najpotężniejszego obrońcy. Może wiesz, pani, gdzie jest Khatoun? Nie widziałam jej, odkąd opuściłyśmy dom...

- Pewnie jeszcze tam jest. Nie chciała uczestniczyć w pogrzebie pana Francesca, bo obawia się żałobnych obrządków prawie jak samej śmierci...

- To nawet lepiej. Wstrętna Hieronima, która nigdy nie była wystarczająco bogata, by kupić sobie niewolnicę, byłaby zdolna już jutro sprzedać ją na publicznej licytacji, albo co gorsza oskarżyć ją również o czary...

Przybyli na miejsce. Przed nowymi więźniarkami wznosiła się przytłaczająca sylwetka Palazzo Vecchio z występami z surowego kamienia, fortyfikacjami oraz wysoką i smukłą wieżą Arnolfa, przypominającą nieco nierozkwitłą lilię. Bramą otwartą przez giermków w zielonych strojach weszły na wąskie schody wiodące do Sali Rady, gdzie wkrótce miał się rozstrzygnąć los Fiory i tych, którzy pozostali jej wierni.

Przekraczając próg wielkiej sali, Leonarda przeżegnała się i Fiora prawie machinalnie zrobiła to samo. Teraz trzeba będzie walczyć aż do końca.

CZĘŚĆ DRUGA

KOSZMAR

ROZDZIAŁ SIÓDMY

GORZKI CHLEB

 Cela była smutna i szara. Całe jej wyposażenie stanowiły: słomiany materac z dziurawym kocem, położony na dwóch drewnianych krzyżakach, krucyfiks na ścianie, której pierwotna biel ucierpiała z powodu wilgoci, stołek do siedzenia, drugi stołek, służący jako podstawka pod miskę, dwa szorstkie ręczniki oraz nocnik pod łóżkiem. Wnętrze tak bardzo przypominało więzienie, że Fiora odwróciła się, by zaprotestować, ale drzwi, przebite zakratowanym okienkiem, już się zamknęły i usłyszała obracający się w zamku klucz.

 Posiedzenie w wielkiej sali Signorii było niesłychanie burzliwe. Przed priorami i gonfalonierem sprawiedliwości, tworzącymi rodzaj trybunału, Hieronima powtórzyła swoje oskarżenie, poparte przez Marina, który nie śmiąc podnieść oczu, doniósł, co zobaczył pewnego ponurego dnia w Dijon. Ale na swój zaprawiony żółcią sposób: Francesco Belframi zabił jakoby męża Marii de Brévailles, aby odebrać mu dziecko. Wtedy zabrała głos Leonarda. Nakreśliła wizerunek niewiarygodnie złego Régnaulta du Hamela, co dodało blasku promiennemu obrazowi wyklętych młodych kochanków. Opowiedziała o wzruszeniu Francesca Beltramiego, jego gniewie wywołanym decyzją zabicia kilkudniowego dziecka. Mówiła o starym księdzu, chrzcie Fiory w gospodzie „Złoty Krzyż" i staraniach podjętych przez florenckiego kupca. Próbował zagwarantować dziewczynce, którą od razu pokochał, przyszłość, jaką powinno się zapewnić wszystkim dzieciom przychodzącym na ten zbyt surowy dla nich świat. Miał zaufaie do Marina, który -mimo szczodrości Francesca - podle go zdradził dla kobiety hańbiącej się romansem z nim. Tak, Francesco chciał, aby dziecię jego serca było nim w oczach wszystkich, a oświadczając, że tak jest w istocie, skłamał tylko częściowo: czyż nie było ono naprawdę dzieckiem szlachetnie urodzonej damy?... Wreszcie, ta zręczna bestia, Leonarda Mercet -po raz pierwszy Fiora usłyszała nazwisko guwernantki -zakończyła przemowę wezwaniem, by na głowę wiarołomnego sługi spadły wszystkie gromy Pana i wszystkie przekleństwa niebios. Przepowiedziała mu bezsenne noce, dwanaście plag egipskich i na koniec wieczne potępienie -co dało jej osobistą satysfakcję ujrzenia, jak ten nędznik kuli się pod wpływem jej słów i traci kontenans, aby wreszcie paść na kolana.

Z kolei zabrał głos Lorenzo Medyceusz, broniąc gorąco zmarłego przyjaciela i niewinnej młodości jego córki z wyboru. Napiętnował chciwość donny Pazzi i to, że po odrzuceniu przez Fiorę propozycji małżeństwa z jej synem głośno domagała się osądzenia czynu nie krzywdzącego jej samej. Niestety, popełnił błąd, potępiając jednocześnie wszystkich nienawistnych mu Pazzich, i Petrucchi cierpko przywołał go do większego umiarkowania.

Dla Signorii, w której skład wchodziło wielu przyjaciół Medyceuszy, lecz również kilku ich wrogów, sprawa była niejasna i trudna do osądzenia. Tym bardziej że mieszał się do niej kler. w osobie opata klasztoru San Marco. Jako dobry dominikanin, przeor zaciekle zwalczał Szatana i jego protegowanych. Dla bezkompromisowego mnicha dziecko zrodzone z kazirodczego i cudzołożnego związku nie mogło być niczym innym jak diabielskim pomiotem i nie mógł temu zaradzić żaden chrzest, a woda święcona stanowiła jedynie kolejne świętokradztwo.

Jego grzmiący głos zrobił wrażenie na „dostojnych panach", z których wielu było ludźmi prostodusznymi. Fiora przez chwilę zastanawiała się z przerażeniem, czy nie szykowano dla niej stosu przed Palazzo Vecchio... Hieronima, ośmielona nieoczekiwaną pomocą, znowu ruszyła do ataku, jadowitsza niż kiedykolwiek, błagając priorów, aby nie pozwolili na dalsze trwanie pod niebem Florencji tego skandalu, mogącego ściągnąć na nią nieszczęście i klątwy.

 Tego już Fiora nie mogła znieść. Pałająca gniewem, stanęła przed nieprzyjaciółką i lodowatym głosem publicznie oskarżyła ją, że kazała zamordować kuzyna i chciała zguby jego córki, aby uzyskać bajeczny spadek. Wywołało to tumult, wrzawę, oszałamiający zamęt. Obrońcy jednej i drugiej strony obrzucali się obelgami i niemal przeszli do rękoczynów. Petrucchi musiał przywołać straże, aby zaprowadzić nieco spokoju na sali, która, prawdę mówiąc, niejedno widziała od bohaterskich czasów gwelfów i gibelinów. We Florencji bójki lubiano niemal tak samo jak zabawy, konne przejażdżki, wielkie procesje i sztuki piękne. Był to sposób na udowodnienie, że mimo potęgi Medyceuszy Florencja była jeszcze republiką.

Kiedy udało się zaprowadzić względną ciszę, priorzy, po krótkiej naradzie z Lorenzem, wreszcie podjęli decyzję. Wobec niemożności rozstrzygnięcia nietypowej sprawy, postanowili, że całość majątku zmarłego Francesca Beltramiego zostanie wzięta pod sekwestr w oczekiwaniu na definitywny wyrok. Jednocześnie zarządzono mianowanie administratora, wybranego przez bank Medyceuszy, aby zapewnić ciągłość interesów zmarłego kupca i tym samym nie narażać na bezrobocie jego licznych pracowników. Co do Fiory, która rzuciła oskarżenie nie mając dowodów, stwierdzono, że powinna podlegać karze więzienia, jak dał jej to do zrozumienia Lorenzo, marszcząc brwi. Mimo tego ostrzeżenia posunęła się za daleko, i Wspaniały, mimo swych wpływów, miałby kłopot z wyciągnięciem jej z tego, gdyby priorzy zdecydowali się zastosować prawo z całą surowością. Na sali zapanowała niepewność, nie trwająca jednak długo. Opat z San Marco wznowił oskarżenia, popychając przed sobą jakiegoś mnicha, noszącego jak on biały habit, czarny szkaplerz i srebrny krzyż dominikanów.

 - Pozwólcie, dostojni panowie - powiedział przez nos -że przedstawię wam brata Ignacia Ortegę, pochodzącego z naszego zgromadzenia w Valladolid w Kastylii. Podróżował po chrześcijańskim świecie jak kiedyś nasz święty fundator, aby głosić Ewangelię i tropić zasadzki Szatana. Fray Ignacio, będąc specem w dziedzinie diabelskich sprawek, pragnie zaproponować wam rozwiązanie, mogące zadowolić wszystkich...

Nowo przybyły był mężczyzną w średnim wieku, wysokim i lekko zgarbionym. Był prawie łysy, a jego wysokie, wypukłe czoło dominowało nad niskim łukiem brwi. Miał potężny nos, surowe usta i oczy, których wyrazu nie można było dostrzec za przymkniętymi powiekami. Jego obecność miała w sobie coś przytłaczającego i ponurego, co wszyscy odczuli w mniejszym lub w większym stopniu. Poproszony o zabranie głosu, wystąpił z rękami głęboko schowanymi w szerokich białych rękawach; skłonił się jak człowiek czujący swą wyższość nad obecnymi i czekał.

- Witamy cię więc podwójnie serdecznie, Fray Ignacio -rzekł najstarszy z priorów, pełniący funkcję przewodniczącego. - Słuchamy cię z szacunkiem.

Przybysz spojrzał najpierw na Hieronimę, później na Fiorę, na której twarzy zatrzymał na chwilę wzrok, po czym w płynnym dialekcie toskańskim, dziwnie jednak ostrym w jego ustach, powiedział: