Giuliano, pod pancerzem ze złota i srebra, oblókł tunikę z czerwonego i białego aksamitu przybraną perłami, a Gorgona wyrzeźbiona na jego złotej tarczy miała na czole Libro, największy diament Medyceuszy. Młodzieniec promieniał radością i siłą. Trzymał oparty o udo wielki sztandar o symbolice niejasnej dla większości widzów, choć Sandro Botticelli włożył weń wiele pracy.
Była to chorągiew z aleksandryjskiej tafty, ze złotymi frędzlami na brzegach; w jej górnej części mieścił się wizerunek słońca, a pośrodku - postać Pallas na niebieskich koturnach i w złotej tunice na białej sukni, bardzo podobna do Simonetty. Bogini stawiała stopy na językach ognia, którym płonęły gałęzie drzewa oliwkowego, podczas gdy wyżej położone gałęzie pozostawały nienaruszone. Głowę bóstwa osłaniał błyszczący, antyczny hełm, a jej splecione włosy powiewały na wietrze. W prawej ręce trzymała włócznię, a w lewej tarczę Meduzy. Przy niej znajdowała się ukwiecona łąka i pień drzewa oliwkowego, do którego złotymi sznurami był przywiązany bóg miłości. Eros miał u stóp łuk, kołczan i złamane strzały. Na jednej z gałęzi wypisano złotymi literami po francusku: „Niezrównana". Pallas wpatrywała się w słońce.
Dzieło to wywarło duże wrażenie, lecz Fiora usłyszała ze swego miejsca, jak ambasador wenecki pyta swego sąsiada, niejakiego Augurellego Rimini, co ono wyraża. Tamten tylko wzruszył ramionami w geście niewiedzy. Wyjaśnienie miało jednak nadejść, gdy Poliziano rozpoczął z wysokości trybuny czytanie długiego poematu swego autorstwa, opowiadającego sen Giuliana, podczas gdy rycerze obracali się z wdziękiem, demonstrując właściwą im zręczność oraz urodę swych koni.
„Zdaje mu się, że widzijak pani jego serca,
Z twarzą okrutną, surową i pyszną,
Wiąże Kupida do zielonej kolumienki
Szczęśliwego drzewa Minerwy,
W zbroi na białej sukni
I osłaniając Gorgoną pierś niewinną.
I zdaje się, że ze skrzydeł wszystkie mu wyrywa pióra I że łamie łuk i strzały nieszczęśnika".
We śnie Giuliano przyrzekał bogini Pallas, że włoży jej barwy na turniej; tak kończył się poemat, gorąco, nie bez uczucia ulgi, oklaskiwany. Fiora, aby się nie nudzić, obserwowała cudzoziemca, który tak ją zaintrygował. Często musiała odwracać wzrok, gdyż jej oczy stale napotykały spojrzenie Burgundczyka, co wywoływało w niej dziwne uczucie zażenowania zmieszanego z tajemną przyjemnością.
Walka na kopie skupiła wreszcie uwagę wszystkich, choć był to raczej dokładnie wyreżyserowany balet niż prawdziwa walka. Broń była tępa, a młody Medyceusz bez większego kłopotu pokonał niemal wszystkich przeciwników. Tylko dwaj stanowili dla niego twardy orzech do zgryzienia.
Pierwszym był Luca Tornabuoni, z biało-złotą chusteczką Fiory przyczepioną do czubka hełmu, który naprawdę robił co mógł, by pokonać młodszego z Medyceuszy. Jednak bezskutecznie! Tak jak inni wypadł ze strzemion. To nieco zirytowało Fiorę: nie po to dała temu idiocie fant, aby go poniewierał w piachu...
Drugi przeciwnik pojawił się niespodziewanie. W chwili gdy Giuliano miał zostać ogłoszony zwycięzcą, jakiś rycerz, którego zwyczajne uzbrojenie wyróżniało się na tle lśniącego rynsztunku innych, zastukał kopią w tarczę Giuliana. Jeździec był młodym, brzydkim, krępym mężczyzną o czarnych włosach i ciemnej cerze. Zauważywszy go Lorenzo zmarszczył brwi.
- Bardzo późno przybywasz, Francesco Pazzi. Dlaczego wcześniej nie zgłosiłeś chęci uczestniczenia w giostrze?
- Bo nie miałem ochoty na maskaradę. Przybywam o właściwej porze, chyba że ten turniej nie jest otwarty dla wszystkich?
- Dlaczegóżby nie miał być? Jeśli pragniesz zmierzyć się z moim bratem...
- Z nim czy z kimkolwiek innym, to bez znaczenia. Chcę tylko otrzymać wieniec i ucałować dłoń i usta pięknej Simonetty... A może jej względy są przeznaczone wyłącznie dla twego brata?
- Jeśli ich pragniesz, chodź tu po nie - zaryczał Giuliano z wściekłością.
- Łatwo ich nie dostaniesz...
- Jeszcze zobaczymy!
Walka, która się wywiązała nie miała już wiele z kurtuazji. Pazzi walczył ze złością, Giuliano z wściekłością i to spowodowało wymianę kilku ciosów, które wywołały oklaski publiczności. Fiora ze swej strony była zadowolona z tej walki bez ustępstw, gdyż pojedynek starł wreszcie ironiczny uśmieszek z ust Filipa de Selongeya. Do tej pory cudzoziemiec zdawał się uważać słynną giostrę za dziecinną zabawę.
Wreszcie Pazzi upadł na piach i wycofał się wśród pogardliwych okrzyków tłumu, do których Fiora chętnie się przyłączyła. Zwyciężony był szwagrem kuzynki Hieronimy, wobec której odczuwała taki'wstręt, że znienawidziła z tego powodu wszystkich Pazzich. W dodatku ci ostatni ledwo kryli animozję do Medyceuszy; twierdzono, że Francesco próbował pewnego razu zdobyć siłą względy Simonetty. Ujrzenie go pokonanym sprawiło jej przyjemność. Nawet zapomniała o zmartwieniach, kiedy nadszedł przez wszystkich oczekiwany moment: udekorowanie wawrzynem zwycięzcy przez królową turnieju.
Giuliano ukląkł przed Simonettą, która założyła mu na głowę wieniec z fiołków i obdarzyła pocałunkiem, może nieco dłuższym niż tego wymagały okoliczności. Widząc to tłum zgotował im owację; mężczyźni krzyczeli, kobiety płakały z rozczulenia, czapki fruwały w powietrzu. Entuzjazm sięgał szczytu, kiedy jakiś młodzieniec wyskoczył z trybuny i podszedł do tronu królowej.
Był to chudy chłopak o jasnych włosach, podobnych do słomianej strzechy, opadających niesfornie na kościstą twarz. Jego jasne, surowe oczy mogłyby należeć do mnicha lub proroka.
- Siostro - powiedział spokojnie - nie wydaje ci się, że twoje miejsce jest w domu męża, a nie tutaj?
- Boże! - szepnęła Fiora z zachwytem - nasz Amerigo zszedł z obłoków na ziemię...
- ... aby zająć się „Gwiazdą Genui" - dodała Chiara, uwielbiająca takie incydenty. Gdyby wszystko u Vespuccich było w porządku, czy ten natchniony Amerigo mieszałby się do spraw rodzinnych?
Oto już Lorenzo Wspaniały upominał wichrzyciela:
- Odejdź, Amerigo Vespucci! Simonetta króluje we Florencji dzięki swej urodzie i jej rodzina powinna być z tego dumna. Żałujemy, że Marco nie zechciał jej towarzyszyć, ale nic na to nie możemy poradzić.
- Zbyt dobrze wie, że nie byłby mile widziany! Odchodzę, skoro taki jest twój rozkaz, ale chcę, żebyś wiedział, że rodzina nie popiera...
Ktoś pociągnął go za rękaw i Fiora rozpoznała swego malarza. Sandro Botticelli i młody Vespucci przyjaźnili się, dom pierwszego i plac drugiego sąsiadowały ze sobą w dzielnicy Ognissanti. Tymczasem Fiora i Chiara szykowały się, by głośno poprzeć Ameriga. Ich ojciec i wuj próbowali je uspokoić.
- Powinnaś wiedzieć, że ci ludzie nie tracą głowy, gdy tylko ktoś tknie ich bożyszcze - powiedział Albizzi z niezadowoleniem. - Co się tyczy Medyceuszy, dużo nas kosztowała wiedza o tym, że są pamiętliwi i nie mam najmniejszej ochoty skończyć na wygnaniu jak mój ojciec.
Francesco natomiast tylko uśmiechnął się do córki i nakazał, by usiadła, gdyż widowisko jeszcze się nie zakończyło. Wróciła zatem na miejsce i machinalnie spojrzała w stronę burgundzkiego wysłannika, lecz natychmiast odwróciła głowę zaczerwieniwszy się po korzonki włosów: ten zuchwalec nie tylko pozwalał sobie na uśmiech, lecz końcami palców przesyłał jej pocałunek...
Podczas gdy bajkowi rycerze, mniej lub bardziej posiniaczeni i pobrudzeni, ustawiwszy się w szeregu powracali do oczekujących ich namiotów, Wspaniały wezwał przed tron Simonetty, aby mu pogratulować, człowieka, który wyreżyserował wspaniałe widowisko, zaprojektował kostiumy i namalował dekoracje: Andreę di Cioniego, zwanego Verrochiem. Był on również najsłynniejszym we Florencji malarzem i rzeźbiarzem, a jego atelier wypełniali uczniowie, wśród których znajdował się również niegdyś Botticelli.
Artysta podszedł wśród oklasków tłumu. Gdyby nie jego eleganckie ubranie, można byłoby go z łatwością uznać za wieśniaka: był niski, otyły, miał dużą głowę pokrytą czarnymi, kręconymi włosami. U jego boku kroczył ulubiony uczeń, który pomagał mu w przygotowaniu święta - wysoki, szczupły i jasnowłosy-przyciągał wszystkie spojrzenia, gdyż był piękny i niewzruszony jak posąg greckiego boga. Był niczym Hermes, który powrócił na ziemię. Podczas gdy Verrochio plątał się w podziękowaniach, grecki bóg przyjął gratulacje władcy z ukłonem, uśmiechem i bez słowa.
- Wuju - oświadczyła Chiara - jeśli ten młodzieniec jest malarzem, powinieneś poprosić go, by namalował mój portret. Chciałabym mu pozować...
- Szalona dziewczyno! Poprosisz o to swego męża, kiedy go będziesz miała. Zresztą, nie wiadomo nawet, jak się nazywa...
- Jeśli tylko o to chodzi - powiedział Beltrami - mogę cię poinformować. To syn tutejszego notariusza, z którym kiedyś prowadziłem interesy. Młodzieniec nazywa się Leonardo... Leonardo da Vinci. Verrochio bardzo go ceni. To dziwny chłopak, choć wielki talent...
- Leonardo? Niezbyt podoba mi się to imię. Kojarzy się z twoją guwernantką - powiedziała Chiara z kpiącym uśmieszkiem.
Fiora wzruszyła ramionami.
- Cóż znaczy imię? Tym bardziej że ten młodzieniec jest naprawdę zbyt piękny, aby przypominać panią Leonardę...
Szybko zapadała noc. Jakby za sprawą czarodziejskiej różdżki plac rozjaśniły nagle płomienie setek pochodni. Trąbki posłały ku ciemnemu niebu swój triumfalny sygnał i orszak królowej uformował się ponownie. Lorenzo podał rękę Simonetcie, aby pomóc jej zejść z tronu. W falującym świetle młoda kobieta błyszczała jak gwiazda...
- Przyjaciele - rzucił Wspaniały swym zachrypniętym głosem - teraz wzywają nas obowiązki wobec dam. Chodźmy tańczyć!
Goście powstali z miejsc i ruszyli ich śladem. Fiora zauważyła, że cudzoziemiec nadal się jej przygląda.
"Fiora i Wspaniały" отзывы
Отзывы читателей о книге "Fiora i Wspaniały". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Fiora i Wspaniały" друзьям в соцсетях.