Toteż kiedy pewnego marcowego poranka Fiora po wstaniu z łóżka odepchnęła z niechęcią miskę zupy chlebowej na słodzonym miodem mleku, oświadczyła, że jest jej niedobrze, i z wdziękiem zemdlała na posadzce kuchni między stopami Leonardy i Petroneli, kobiety spojrzały na siebie rozjarzonym wzrokiem i padły sobie w ramiona, nie pomyślawszy nawet o pospieszeniu jej z pomocą.

- Dziecko! - zagrzmiała Petronela. - Nasza młoda pani z całą pewnością oczekuje dziecka! Chwała niech będzie Panu Bogu i Pannie Świętej, którzy pobłogosławili temu domowi!

Leonarda rozpłakała się z radości, a gdy tylko przyszła matka została wygodnie ułożona w łóżku, popędziła jak strzała do opactwa Świętego Kośmy, by dać jałmużnę i zapalić kilka świec. Nigdy już nie będzie mowy o tej bezsensownej podróży do Rzymu, jako że związek Filipa i Fiory miał wydać owoc.

Kiedy ta wiadomość dotarła do Fiory, zdumiała ją. Nigdy nie przyszło jej do głowy, że wynikiem namiętnych nocy z Filipem w Nancy może być dziecko. Swą miłość do niego ukryła w głębi serca pod tak grubą warstwą urazy i zazdrości, że zdarzało jej się o niej zapomnieć. I oto teraz ta zduszona miłość wypuszczała pęd, który miał pokryć się pączkami podczas nadchodzącej wiosny i lata, by zakwitnąć w porze dojrzewania winogron. A więź łącząca ją z Filipem stać się miała zbyt mocna, by mogła ją kiedykolwiek zerwać, chyba że za cenę własnego życia.

Słabość, która ją ogarnęła, minęła jak odpływająca fala. Dom był spokojny, ciepły i cichy, z wyjątkiem odgłosów dochodzących z kuchni, gdzie Petronela wygrywała na miedzianych rondlach tryumfalną melodię. Fiora wstała i boso podeszła do wysokiego i wąskiego weneckiego lustra, dość podobnego do tego, które kiedyś sprowadził dla niej ojciec, i stanowiącego największy zbytek w jej sypialni. Stojąc przed nim, zdjęła koszulę i przyjrzała się swemu ciału z myślą, że może dostrzeże w nim jakąś zmianę, ale jej talia była nadal równie szczupła, brzuch równie płaski, a piersi zupełnie takie same jak poprzedniego dnia.

- Jest jeszcze za wcześnie - powiedziała Leonarda, która weszła i zaskoczyła ją w tej pozycji. - Jeśli dobrze policzyć, musisz być w drugim miesiącu ciąży, mój aniołku. Mam nadzieję, że jesteś zadowolona?

Oczywiście, że tak. To było cudowne uczucie po dwóch miesiącach zamknięcia się w sobie. Świadomość, że zaczynało w niej kiełkować nowe życie, pozbawiała ją tego przygnębiającego uczucia, że jej egzystencja jest zupełnie bezużyteczna i pozbawiona sensu, ponieważ mężczyzna, który pewnego zimowego wieczora przysiągł ją chronić, kochać, szanować i dzielić z nią łoże, póki ich śmierć nie rozłączy, wolał od niej wojnę i służbę księżniczce, o której mówiono, że zamierza zostać Niemką. Od tej pory Fiora miała rację istnienia i cel: wydać na świat najpiękniejsze na świecie dziecko, a później, nawet gdyby jego ojciec nigdy się nie pojawił, wychować je, uczynić zeń silnego i mądrego człowieka, dla którego broń i szaleństwa walki nie będą najwyższym dobrem; człowieka umiejącego zatrzymać się, by powąchać kwiat, podziwiać piękno pejzażu czy dzieła sztuki, czy po prostu by porozmawiać na rogu ulicy z przyjacielem o sprawach użyteczności publicznej lub o ostatnich odkryciach ludzkiego umysłu. Człowieka dużo bardziej przypominającego Francesca Beltramiego niż własnego ojca.

Było to bez wątpienia nielogiczne, a nawet błędne, ale przerażała ją myśl, że jej syn może zostać rębaczem przywiązującym znaczenie jedynie do siły, a nawet brutalności. Przyglądała się wojnie zbyt długo i ze zbyt bliska, by nie nabrać do niej wstrętu.

- A jeśli to będzie dziewczynka? - spytała Leonarda, która pozostała powierniczką Fiory.

- Nie przyszło mi to jeszcze do głowy. Dla mnie dziecko Filipa może być tylko chłopcem. Zresztą to musi być chłopiec! Tylko nie wywnioskuj z tego, że nie umiałabym kochać dziewczynki! Wręcz przeciwnie, gdyż byłaby ona bardziej moja. Chłopca trzeba wcześniej czy później przekazać nauczycielom. Przekonana jednak jestem, że muszę przygotować się na przedłużenie rodu Selongeyów.

Nie powiedziała tego, ale żywiła ukrytą nadzieję, że przynęta w postaci syna zdoła może skłonić Filipa do bardziej zdrowego pojmowania życia rodzinnego. Postanowiła przygotować się do tego wielkiego wydarzenia, grzecznie słuchając rad udzielanych jej przez Leonardę i Petronelę. Ta ostatnia łamała sobie głowę, by przygotowywać potrawy niewywołujące wstrętu u przyszłej matki, a nawet wzmagające jej apetyt. Wykluczono smakowite, lecz ciężkie wyroby mięsne, stanowiące - i słusznie - dumę Tours, na rzecz lżejszego pożywienia. Podawano Fiorze nabiał, świeże sery, puszyste ciasta, soczysty drób i najlepsze ryby, jakie Stefan łowił w Loarze. Otrzymywała także, tak długo, jak trwały mdłości, napary z melisy i mięty, a kiedy wiosna pokryła skarpę barwinkami i sprawiła, że drzewa owocowe w sadzie przemieniły się w ogromne, białe i różowe bukiety, Fiora, po tym pierwszym trudnym okresie, poczuła się znacznie lepiej niż kiedykolwiek i mogła wziąć aktywny udział w przygotowaniach do narodzin: w szyciu wyprawki.

Zycie w Domu w Barwinkach toczyło się spokojnie, z dala od świata, a nawet samotnie. Cieszyło to Fiorę obawiającą się początkowo, że bezpośrednie sąsiedztwo zamku królewskiego narazi ją na niepokoje i wizyty. Tak by niewątpliwie było, gdyby Ludwik XI rezydował w Plessis, ale niemal nazajutrz po przybyciu podróżniczek opuścił swą ulubioną siedzibę wraz z większą częścią dworu i udał się na północ, gdzie stacjonowały jego wojska.

Zamierzał bowiem nikomu nie powierzać troski o spadek po Zuchwałym. Niewielkie dał szanse swemu wrogowi na wymknięcie się z pułapki pod Nancy: w tej samej chwili, gdy lody stawu Świętego Jana zamykały się nad konającym ostatnim Wielkim Księciem Zachodu, wojska króla Francji zajmowały pozycję na granicy Lotaryngii w pobliżu Toul i Metz oraz na Sommie, i tylko czekały na znak, by głębiej wejść na terytorium Burgundii, której granice zostały już przekroczone. Później rozszalała się wojna w Artois i Pikardii, podczas gdy potężne miasta flamandzkie, czujące raczej ulgę niż smutek po śmierci władcy, uwalniającej je od ciążącej im opieki, dały do zrozumienia Marii Burgundzkiej, że minął czas kwestionowania ich przywilejów i że uważać się powinna raczej za więźniarkę niż władczynię. Aby jej to udowodnić, ścięto ostatniego kanclerza Burgundii, Hugonneta, i pana na Humbercourt, będącego jednym z najpoważniejszych doradców Marii.

Nie wiedząc już, do kogo się zwrócić, nieszczęsna następczyni tronu napisała pod koniec marca owego 1477 roku rozpaczliwy list do syna cesarza Fryderyka, uważanego przez nią za narzeczonego, wzywając go na pomoc. Była to w przybliżeniu chwila, gdy Filip de Selongey przybył do Dijon, stolicy księstwa, z której miał nadzieję, zbuntowawszy ją, uczynić ośrodek oporu.

Fiora w swym strzeżonym przez las i rzekę kasztelu nie miała pojęcia o wszystkich tych wydarzeniach. Dowiedziała się o nich dopiero w kwietniu w czasie niespodziewanej wizyty pana na Argenton, Filipa de Commynesa, który jako pierwszy doradca króla powinien był, jak sądziła, walczyć u jego boku.

Okazał jej przyjaźń w trudnych okolicznościach, powitała go więc z przyjemnością, jaką odczuwa się, przyjmując kogoś lubianego. Zaproponowała mu wypoczynek przy kominku, w którym płonął stos pachnących polan, oraz kubek wina, zgodnie ze zwyczajem podawany podróżnemu w każdym gościnnym domu. W tym czasie na jej polecenie Leonarda pobiegła uprzedzić Petronelę, że ma przygotować wystawną kolację. Wiedziała, że Commynes jest łakomy i ma wspaniały, flamandzki apetyt, który wypadało zaspokoić. Tymczasem wszystkie te względy wywołały jedynie głębokie westchnienie królewskiego doradcy:

- Wkrótce żałować będziesz, że zadałaś sobie dla mnie tyle trudu, pani. Sądzisz pewnie, że przywożę ci jakieś wieści od naszego króla?

- To prawda - przyznała Fiora. - Tak myślę, ale nawet jeśli jest inaczej, jesteś równie miło widziany. Czyż od czasu pobytu w Senlis nie jesteśmy przyjaciółmi?

- Taką miałem nadzieję i dlatego w drodze na wygnanie nie mogłem się powstrzymać, by cię nie odwiedzić. Szukam pocieszenia.

- Wygnanie? Poróżniłeś się z królem, panie?

- To może za mocno powiedziane. Powiedzmy, że moja obecność źle go usposabia i że pragnie się mnie pozbyć na jakiś czas. Wysyła mnie do Poitiers. - Do Poitiers? A cóż tam będziesz robić?

- Nie wiem dokładnie. Mam rozwikłać z ławnikami miasta jakąś skomplikowaną prowincjonalną historię, prawdziwa męka dla kogoś takiego jak ja. Ale to prawda, że źle go usposobiłem moimi wyrzutami.

- Ty robiłeś wyrzuty królowi?

- Ja. A najgorsze jest to, że tego nie żałuję i gotów jestem zacząć od początku.

- Ale dlaczego?

- Bo zastanawiam się, czy nie zwariował! Proszę cię, madonna, nalej mi jeszcze trochę tego wina z Bourgueil! Bardzo go potrzebuję, gdyż mam do powiedzenia rzeczy gorzkie. Nie poznaję naszego króla. On, tak mądry, tak ostrożny, tak oszczędzający życie innych... zachowuje się tak, jak zrobiłby to na jego miejscu świętej pamięci książę Karol.

- Chcesz powiedzieć, że masakruje tych, którzy stawiają mu opór?

- Mniej więcej. A przecież wszystko szło tak dobrze! Król nakazał Rene Lotaryńskiemu zachowywać się spokojnie i wycofać swe wojska. Później przekupił Zygmunta Austriackiego, by został w Tyrolu, i to samo zrobił ze Szwajcarami, aby zgodzili się zadowolić tym, co uzyskali. I wtedy, tuż po twoim przyjeździe, ruszyliśmy do krainy nad Sommą. No i wtedy...!

I Commynes, rozwlekle i z mnóstwem szczegółów, jak przystało człowiekowi, dla którego polityka jest drugą naturą, opowiedział swej gospodyni, jak Ludwik XI wkroczył do Pikardii i do Artois pod oszukańczym pretekstem ochrony dóbr Marii Burgundzkiej - będącej zresztą jego chrześnicą - postępując niby dobry ojciec chrzestny w stosunku do sieroty. Wiele miast, między innymi Abbeville, Doulens, Montdidier, Roye, Corbie, i Bapaume, pozwoliło się wziąć bez większych trudności i nie miały powodu do skarg. Jednak inne, być może trzymane mocniejszą ręką przez burgundzkich gubernatorów, nie chciały się poddać i wezwały na pomoc Marię. Poznały wówczas siłę gniewu króla Francji: szturmy, plądrowanie, egzekucje notabli, wygnanie mieszkańców i zniszczenie w całości lub w części stawiających opór miast. Nie był to już Wielki Pająk, cierpliwie snujący swą sieć w zaciszu gabinetu, to był Atylla prowadzący swe oddziały. Na wpół zburzone Arras zostało opróżnione z mieszkańców, których zastąpiono nieszczęśnikami, którzy również wszystko stracili.