Tej nocy kochali się długo, namiętnie, jakby nie mogli nasycić się sobą wzajemnie. W końcu jednak Lorenzo zapadł w sen, powalony przez bezgraniczne zmęczenie trwające od wielkanocnej tragedii. Fiora nie mogła spać. Siedziała w łóżku, otoczywszy nogi ramionami, i przyglądała się długiemu, śniademu ciału, zarazem chudemu i muskularnemu, leżącemu obok niej i podobnemu do tych rzeźb przedstawiających zmarłych, które widziała na niektórych grobowcach. Wyczerpanie poraziło go gwałtownie i leżał z rozrzuconymi ramionami i nogami na zmiętym posłaniu w nieładzie; jedną dłoń owinął w długie pasmo jej czarnych włosów.

Próbowała uwolnić włosy, ale Lorenzo trzymał je tak mocno, że zrezygnowała, by go nie obudzić. W końcu więc przytuliła się do niego, przytknąwszy najpierw na chwilę usta do jego zranionej szyi, na której przesunął się opatrunek.

Po raz kolejny zaczęła pytać samą siebie, czy go kocha, ale serce nie udzieliło jej odpowiedzi. Pragnęła go i w jego ramionach była szczęśliwa, ale kiedy między nimi zapadała cisza, Fiora nie mogła zagłuszyć dochodzącego z głębi duszy bolesnego głosu wyrzutów sumienia i żalu. Choćby godziny spędzone z Lorenzem były najcudowniejsze, to nigdy nie zdołają zdusić wspomnienia jej miłości do Filipa... Filipa utraconego na zawsze mimo mglistych wizji Demetriosa. I nawet nie zdając sobie z tego sprawy, Fiora rozpłakała się, a jej łzy spływały na ramię śpiącego kochanka.

Kiedy się obudził, ona nie przysnęła nawet na chwilę. W jej głowie kłębiły się setki myśli. Podczas gdy Lorenzo ubierał się w chłodzie deszczowego świtu, powiedziała mu, że pragnie pójść się pomodlić na grobie swego ojca w kościele Orsanmichełe.

- Na razie to niemożliwe, kochanie. Nie chcę, żebyś przyjeżdżała do miasta, dopóki lud się nie uspokoi. Widok jest straszliwy. Smród też i nie chciałbym znaleźć się na miejscu Sandra Botticellego...

- Dlaczego to?

- Signoria zleciła mu namalowanie na murach swego budynku obrazu wydanych na męki ciał wiszących na balkonie. Nieszczęśnik spędza całe godziny ledwie osłonięty jakąś płachtą i szkicuje.

- Biedny Sandro! On, tak kochający piękno... No dobrze, to zadowolę się spacerem wokół domu. A właściwie... możesz mi powiedzieć, co się stało z naszym folwarkiem?

- Tym w pobliżu Montughi? Sądzę, że nadal należy do ciebie. Nikt nie chce tam zamieszkać i posiadłość jest całkiem opuszczona.

- Z jakiego powodu?

- Śmierć Marino Bettiego, mordercy twego ojca, sprawiła, że wszyscy stamtąd uciekli. Nasi chłopi są przesądni, jak wiesz, przeraźliwie boją się duchów. Trzeba będzie jednak spróbować coś z tym zrobić. Może pomogłoby spalenie drzewa, na którym został powieszony, i zrównanie z ziemią jego domu?

- Porozmawiamy o tym później. Rzeczywiście, nie ma pośpiechu...

- Mamy przed sobą dużo czasu - powiedział czule, pochylając się nad jej ustami.

Już wychodził, kiedy go zatrzymała.

- Lepiej byłoby, gdybyś nie przyjeżdżał dziś wieczorem - powiedziała.

- Dlaczego? - zapytał, natychmiast pochmurniejąc. - Już jesteś mną zmęczona?

- Jak możesz mówić takie głupstwa? Nie, Lorenzo mio, nie jestem tobą zmęczona, ale są w życiu kobiety noce, które powinna spędzić sama. Rozumiesz?

Zaczął się śmiać i wziął ją w ramiona, okrywając jej twarz i szyję pocałunkami.

- Zgoda, nieczyste stworzenie! Przynajmniej będziesz mogła się wyspać. I moja matka też. Z powodu tego, co się stało, niepokoją ją moje nocne eskapady. Ale nie sądź, że będziesz mogła długo trzymać mnie na dystans!

Godzinę po jego odjeździe Fiora weszła do Demetriosa, by powiadomić go o pomyśle, który jej przyszedł do głowy. Słuchał jej bez słowa, a kiedy skończyła, zapytał:

- Czy wiesz, jaki dziś jest dzień?

- Chyba 28 kwietnia... O mój Boże! To ta sama data?

- Tak. Dokładnie trzy lata temu pojechaliśmy tam, by ukarać mordercę. Sądzisz, że Hieronima mogła się ukryć w starej farmie?

- Oczywiście! To dla niej wspaniała kryjówka: dom jej wspólnika. A przede wszystkim to dom chroniony przez trwogę. Ta kreatura z pieklą rodem nigdy niczego się nie bała, a najmniej duchów.

- Możliwe, że masz rację, Fioro... Tak, tak myślę. W każdym razie nie zaszkodzi pojechać i sprawdzić.

* * *

Choć była to ta sama data, to pogoda tej nocy była zupełnie inna. Żadnych gwiazd na niebie, żadnego świeżego zapachu ziemi wieszczącego wiosnę! Z czarnego nieba lały się strugi deszczu, drogi były grząskie, pełne rozpadlin, niebezpieczne dla tych, którzy ich nie znali. Ale Fiora rozpoznałaby drogę nawet z zamkniętymi oczami i w trakcie trzęsienia ziemi, tak bardzo była jej znajoma. Siedząc na idącym pewnym krokiem mule, bok w bok z

Demetriosem, garbiła plecy pod ulewą, przed którą chroniła ją obszerna, czarna peleryna z kapturem, ale nie czuła deszczu i równie dobrze mogłaby przechodzić przez płomienie, byle tylko osiągnąć swój cel, tak wielką miała pewność, że droga ta wreszcie wiedzie ją ku zemście.

Za nią jechali Esteban i Rocco, uzbrojeni aż po zęby. Były rozbójnik nalegał na uczestniczenie w wyprawie, kiedy dowiedział się, o co chodzi.

- Jestem ci to winien - powiedział do Fiory. - Dzięki tobie będę mógł zostać prawdziwym żołnierzem i służyć takiemu władcy, jakiemu chcę.

Nazajutrz zamierzał powrócić do groty w San Quirico d'Orcia, aby ściągnąć stamtąd swoich ludzi, których Lorenzo przyjmował do dowodzonych przez siebie oddziałów. Było bardziej niż pewne, że wkrótce wybuchnie wojna z papieżem, a Wspaniały wiedział, ile warci są dobrze wyćwiczeni żołnierze. Ponadto Rocco otrzymał od niego okrągłą sumkę za to, że walczył u jego boku w katedrze. Toteż serce jego było pełne radości i od czasu do czasu Fiora słyszała, jak gwiżdże jakąś sentymentalną piosenkę.

Po dotarciu do celu bez trudu odnalazła ścieżkę obramowaną zielonym żywopłotem. Nieco dalej ujrzeli ciemny zarys zabudowań farmy oraz wysoką sosnę, której olbrzymia korona osłaniała kamienne filary przy wjeździe na podwórze. Sosnę, na której powieszono udręczone ciało Marina Bettiego...

Jak przed kilku laty jeźdźcy zeszli na ziemię w pewnej odległości od domu, przywiązali zwierzęta do cyprysów tworzących zwarty szpaler osłaniający teren od wiatru i stąpając tak ostrożnie, jak to możliwe, wrócili w stronę posiadłości.

- Duże to jest! - szepnął Rocco. - Jeśli chcemy wszystko przeszukać, powinniśmy się może rozdzielić, ale na pierwszy rzut oka nie ma tu nikogo.

Opuszczone budynki ledwie rysowały się w ciemnościach i nie słychać było żadnych dźwięków poza skrzypieniem niedomkniętych drzwi szarpanych porywami wiatru.

Pozostała trójka, nie odpowiedziawszy, postępowała naprzód, starając się przeniknąć wzrokiem gęste ciemności, niegdyś kryjące w sobie tyle życia i odgłosów - bydła, służby, psów pilnujących farmy - a teraz wypełnione martwą ciszą.

Nagle Esteban ścisnął ramię Fiory.

- Popatrz! - szepnął. - Tam... na końcu domu zarządcy! Z jednego komina trochę się dymi!

W miarę jak szli, oczy czworga towarzyszy przyzwyczaiły się do ciemności i Fiora szybko dostrzegła szarą spiralną smużkę. Serce zabiło jej mocniej: ogień oznaczał obecność człowieka...

- Może to jakiś pasterz szukał tam schronienia? - zastanawiał się Demetrios. - Albo zbłąkany podróżny? W taką pogodę można przenocować nawet u samego diabła.

- Nie! - powiedziała Fiora. - To ona! Jestem pewna, że to ona...

Nie czekając na pozostałych, poszła w kierunku tej części domu, wciąż starając się nie robić hałasu. Zbliżywszy się, zauważyła wąski promień światła pomiędzy zamkniętymi okiennicami. Obok znajdowały się drzwi, których dół zasłaniały chwasty z widniejącym w nich wydeptanym śladem...

Znała ten dom na pamięć, jako że będąc dzieckiem, setki razy się tu bawiła. Znała jego wszystkie zakamarki i wszystkie możliwości wyjścia z niego. Wiedziała, że drzwi tego pomieszczenia, będącego kiedyś kuchnią zarządcy, zamykają się jedynie na klamkę, ale od środka można je wzmocnić sztabą. Jeśli była ona założona, to jedyną możliwość wejścia stwarzało wyważenie okiennicy.

Delikatnie, bardzo delikatnie nacisnęła na klamkę, która ustąpiła bezgłośnie. Wstrzymując oddech, ostrożnie popchnęła drzwi z obawą, że poczuje opór sztaby, ale osoba znajdująca się wewnątrz musiała czuć się wystarczająco bezpiecznie z powodu przerażenia, jakie budziła opuszczona farma. Drzwi stanęły otworem...

Fiora natychmiast rozpoznała zawiniętą w czarną pelerynę ze srebrnym haftem kobietę siedzącą na zydlu przy mizernym ogniu, która wsparłszy się łokciami na stole, jadła jakąś papkę. Była odwrócona plecami do drzwi i nie zauważyła, że się otworzyły.

- Dobry wieczór, Hieronimo! - powiedziała Fiora jedynie. Kobieta podskoczyła tak gwałtownie, że koślawy stół przewrócił się, pociągając za sobą miskę. Kiedy stanęły twarzą w twarz, Fiora uśmiechnęła się, rozkoszując się już smakiem zemsty. Miała przed sobą uosobienie strachu. Hieronima zapewne chorowała przez te ostatnie trzy dni - jej skóra była szara, powieki sine, a skóra pod oczami obwisła. Nic nie pozostało z jej bujnej urody, z którą tak butnie się obnosiła, a jej dłonie drżały. Jednak nienawiść przywróciła jej siły i Fiora zobaczyła, jak zwężają się jej źrenice, kiedy rzuciła:

- Co ty tu robisz?... Nie jesteś w Rzymie?

- To chyba oczywiste? Wyjechałam zaledwie kilka godzin po tobie.

- Jak to zrobiłaś?

- Chyba nie sądzisz, że będę ci o tym opowiadać? Przyszła pora, byś zapłaciła za swoje zbrodnie! Zbyt wiele osób zginęło z twojej winy, ale przede wszystkim pomsty domaga się przelana krew mego ojca. Jestem tu, by cię zabić!

Hieronima parsknęła śmiechem.

- Zabić? A czym?... Ach tak, teraz widzę! Nie jesteś sama. Nie miałaś odwagi stawić mi czoła bez świadków!