Fiora bardzo lubiła Sarnię, która była łagodna i uporządkowana, i tak troskliwie ją pielęgnowała, kiedy Demetrios przywiózł ją do Fiesole po całym tym koszmarze, ale nigdy nie należała do świata jej szczęśliwej młodości. Pojawiła się dopiero w czasach próby.

Zbliżała się północ. Jednakże, mimo wyczerpującego dnia, jaki miała za sobą, i wielu poprzednich, nie mniej męczących, Fiora nie mogła spać. Nie mogła nawet leżeć w łóżku z białą, jedwabną pościelą, jak posłanie dziewicy, które nigdy nie było jej własnym. Wolała stać boso na dywanie przy oknie, patrząc, czekając na nie wiadomo co.

Demetrios, po przywiezieniu jej do Fiesole, zgodnie z obietnicą pojechał z powrotem do miasta, by spróbować zobaczyć się z Lorenzem. Wrócił o zmierzchu, przywożąc ze sobą na wpół żywego ze zmęczenia Rocca, którego Sarnia obficie nakarmiła i wysłała do łóżka. Spał teraz w pokoju nieodległym od komnat Fiory, a na korytarzu słychać było dobiegające zza jego drzwi potężne chrapanie człowieka na skraju wyczerpania.

Na pytanie Fiory dotyczące Wspaniałego Grek odpowiedział:

- Wkrótce go zobaczysz... Twój widok był dla niego jedynym ukojeniem w chwili tak głębokiego bólu. Śmierć Giuliana odczuł tak, jakby stracił część siebie samego.

Opowiedział następnie o tym, z jakim staraniem zajęto się ciałem młodzieńca. Umyty, natarty pachnidłami, ubrany w złotogłów i paradną zbroję, Giuliano ze splecionymi dłońmi i zamkniętymi oczami spoczywał teraz w kaplicy rodzinnego pałacu na wspaniałym katafalku obitym cenną materią i usianym ogromnymi bukietami fiołków, tych fiołków, które były ulubionymi kwiatami jego brata i które ten kazał sadzić w swoich ogrodach. U stóp młodego zmarłego na dużej poduszce z purpurowego aksamitu leżał jego hełm ozdobiony białymi piórami, rękawice i złote ostrogi.

Sama kaplica była kunsztownym dziełem i wystarczyło, by Fiora zamknęła oczy, by ją ujrzeć. Wszystkie ściany pokrywał wielki fresk przedstawiający orszak Trzech Króli zmierzających w stronę Gwiazdy na tle przecudnego toskańskiego pejzażu usianego zamkami, cyprysami i kwitnącymi krzewami. Były tam konie w pysznej uprzęży, szaty haftowane złotem, korony wysadzane drogimi kamieniami, wystrojeni, weseli dworzanie trzymający na uwięzi leopardy, charty afgańskie lub niosący prezenty. Widniał tam sam Lorenzo pod postacią pięknego młodzieńca o kręconych blond włosach, co bardzo bawiło Fiorę, gdyż naprawdę trzeba było wiedzieć, że najmłodszy z królów miał przedstawiać jednego z Medyceuszy, by w to uwierzyć. Lorenzo sam pierwszy się z tego śmiał i lubił mawiać, że Benozzo Gozzoli, malarz, tak bardzo go lubił, że uparcie widział w nim anioła, którym nigdy nie będzie...

W tej będącej istnym cackiem kaplicy znajdowało się jeszcze jedno cudo: przepiękny obraz Adoracja Dzieciątka, umieszczony nad ołtarzem; dzieło mnicha, który zrzucił habit i którego burzliwe życie wywołało skandal we Florencji dwadzieścia lat wcześniej. Jednak Filippo Lippi miał tak wielki talent, że wybaczono mu wszystko... nawet to, że dał Madonnie zachwycającą twarz młodej mniszki, w której był zakochany.

Tak, ta kaplica naprawdę dawała właściwą oprawę dla ciała młodego księcia i Fiora żałowała, że nie może tam pojechać i się pomodlić. Nie była pewna, czy kobiety - Lucrezia, matka Medyceuszy, i Clarissa, żona Lorenza, byłyby przychylnie nastawione do niej jako osoby, która niegdyś stanowiła przedmiot skandalu. A tak chciałaby złożyć daninę z łez temu, który był jej pierwszą miłością, tak jak był nią dla Catariny Sforzy. Jak małżonka Girolama Riario przyjmie wiadomość o jego śmierci, której tak bardzo chciała zapobiec? Czy uda jej się ukryć smutek? Sam Riario zresztą będzie miał ponurą minę, bo przecież nie został osiągnięty główny cel spisku: zamordowanie władcy Florencji. A władca Florencji wciąż żył i był potężniejszy, bardziej kochany niż kiedykolwiek!

Nagle Fiora nadstawiła ucha. W ciemnościach rozległ się koński galop, zbliżając się, wciąż się zbliżając... Usłyszała jakieś głosy: Estebana i jakiś drugi, bardziej stłumiony, którego nie zidentyfikowała. Kto mógł przyjechać o tej porze?

Szybko naciągnęła na koszulę szatę bez zapięcia i rękawów, którą niegdyś nosiła, a którą jakimś cudem Sarnia odnalazła wraz z kilkoma innymi ubraniami w skrzyni na strychu. Od lampki nocnej płonącej przy łóżku zapaliła świece, wyszła na galerię i podeszła do schodów. Tam przystanęła, podnosząc wysoko do góry świecznik.

U stóp schodów stał ubrany na czarno mężczyzna bez nakrycia głowy i z gołymi rękami, i patrzył na nią, a mężczyzną tym był Lorenzo...

Jeszcze nigdy nie widziała jego twarzy tak wyniszczonej, wynędzniałej, zoranej łzami i naznaczonej cierpieniem, nigdy nie miał takich płonących oczu, które błagały i jednocześnie czegoś się domagały. W mrocznym westybulu przemknęła bezszelestnie ciemna szata Demetriosa i znikła.

Wolnym krokiem, jakby obawiając się, że gwałtowny ruch może spowodować zniknięcie zjawy lub ją przestraszyć, Lorenzo zaczął wchodzić po schodach. Serce Fiory zaczęło bić w niecodziennym rytmie, jakby chciało rozerwać jej piersi, ale nie czuła najmniejszego niepokoju. Przeciwnie - odczuwała raczej radość, gdyż nagle zrozumiała, że to, co ma nastąpić, zapisane było od zawsze w księdze jej życia i że może nawet, zupełnie nieświadomie, tego pragnęła.

Lorenzo wciąż szedł w jej kierunku. Mogła teraz usłyszeć jego oddech, mogła zobaczyć, jak pod czarnym kaftanem, w wycięciu koszuli odsłaniającej biel opatrunku, podnosi się jego szczupły tors.

Kiedy stanął przed nią, górując nad nią znacznie wzrostem, nie wykonała żadnego ruchu, nie powiedziała ani słowa, tylko podniosła głowę i podała mu rozchylone usta, na których delikatnie, zamknąwszy oczy, jak robi się wtedy, gdy pragnie się bardziej rozkoszować niezwykłą i długo oczekiwaną przyjemnością, położył swoje wargi, nie dotykając jej w żaden inny sposób. Był to pocałunek długi, lecz lekki, delikatny, niemal nieśmiały, jakby pił z kielicha kwiatu...

Potem Fiora poczuła dłonie Lorenza na swych ramionach, i dłonie te drżały. Odsunęła je delikatnie, ale uśmiechnęła się czule, widząc, jak jego twarz kurczy się z bólu. Wzięła go za rękę, podniosła świecznik i podeszła do drzwi swej komnaty.

- Chodź! - powiedziała jedynie.

Podczas gdy on machinalnie zamknął za sobą drzwi, Fiora ustawiła świecznik na skrzyni i jedną po drugiej zgasiła świece. Pokój oświetlała jedynie nocna lampka, ledwie złocąc od środka białe zasłony przy łożu. Stojąc nieruchomo, Lorenzo śledził wzrokiem każdy ruch młodej kobiety. Fiora pozwoliła opaść na dywan wierzchniej szacie i rozwiązała wstążkę przy koszuli, która ześlizgnęła się jej do stóp. Chwilę później znalazła się w jego ramionach, niesiona w kierunku łoża, na które opad! wraz z nią...

Kochali się w milczeniu, bo nie potrzebowali słów. Słownik namiętności nie miał z tym nic wspólnego, oboje wiedzieli, że ich związek bierze początek z przeszłości pełnej wzajemnej fascynacji i podziwu, to niewątpliwe, lecz także z jakiegoś popychającego ich ku sobie instynktu. Lorenzo przyszedł do Fiory jak zbłąkany podróżny, który nagle odkrywa gwiazdę na czarnym niebie, a Fiora go przyjęła, gdyż ujrzawszy go, poczuła, że ofiarowanie mu siebie samej jest jedynym możliwym ukojeniem, jakie może dać jego duszy, zatruwanej rozpaczą pomieszaną z gniewem. Poza tym, nosząc teraz znienawidzone nazwisko Pazzi, czuła skrytą przyjemność, mogąc dać Wspaniałemu tę noc poślubną, która należała się zupełnie komu innemu.

Zbliżywszy się do siebie w takich okolicznościach, bez wsparcia prawdziwej miłości, Lorenzo i Fiora narażeni byli na niepowodzenie lub przynajmniej rozczarowanie, ale z zachwytem odkryli, że ich połączone ciała wibrowały unisono, tworząc doskonałe współbrzmienie, tak rzadkie między kochankami. Każde z nich instynktownie wiedziało, czego może pragnąć drugie, toteż razem osiągnęli najwyższą rozkosz, przyjemność o takiej intensywności, że rzuciła ich dyszących na zmięty jedwab prześcieradeł. A później, wciąż razem, wtuleni w siebie, zapadli w sen, którego tak bardzo potrzebowali i którego nie udało im się znaleźć w samotności.

O świcie Lorenzo wstał. Fiora spała tak smacznie, że zawahał się, czy ją budzić, ale przed ponownym pogrążeniem się w czekającym go piekle musiał zaczerpnąć z jej oczu i ust nową siłę. Wziął ją więc w ramiona i całował jej twarz tak długo, aż wreszcie z wielkim trudem podniosła powieki.

- Nie chciałem odjechać jak złodziej - wyszeptał tuż przy jej ustach. - No i... czy zechcesz pozwolić... bym znów przyjechał tej nocy?

Uśmiechnęła się do niego, przeciągając się z cudownym uczuciem błogostanu.

- Potrzebujesz pozwolenia?

- Tak... To, co dałaś mi tej nocy, było tak piękne, że wciąż nie mogę w to uwierzyć.

Tym razem zaczęła się śmiać.

- Przy tobie niewierny Tomasz byłby uznany za łatwowiernego. Powiedz mi zatem, dlaczego leżymy tu, nago, w jednym łóżku?

- To było jak sen, a ja chcę nadal śnić. Potrzebuję twojej miłości, Fioro, pragnę, byś dawała mi czułość i chcę dawać ci moją. Jesteś jak od dawna szukane źródło, które w wyniku cudu wytrysnęło na najmroczniejszej i najbardziej jałowej pustyni. Nie móc już z niego czerpać byłoby dla mnie okrutnym cierpieniem. Czy chcesz mnie nadal?

Uklękła na łóżku i wzięła w dłonie tę niekształtną głowę, tę twarz tak brzydką i tak pociągającą.

- Tak, chcę cię! - powiedziała cicho, nieco ochrypłym głosem, od którego zadrżał. - Przyjedź! Będę na ciebie czekać. - Całowała go długo, po czym zwinnie wyślizgnęła się z jego pożądliwych rąk, które próbowały ją schwycić, zawinęła się w prześcieradło i objęła poduszkę. - Ale teraz musisz mi dać pospać.

Kiedy Fiora znowu się przebudziła, niebo było szare, a deszcz, który na dwa dni ustał, znów rozpadał się na całego. Ogród tonął w mokrej mgle rozmiękczającej powierzchnię alejek i skapującej z posągów, ale młoda kobieta poświęciła rozmazanemu pejzażowi tylko rozdrażnione westchnienie i wzruszenie ramion. Po tylu ciężkich przejściach ostatnia noc była dla niej jak ożywcza kąpiel. Lorenzo był kochankiem, o jakim marzy każda kobieta, a jego pieszczoty oczyściły jej ciało z całej lubieżności i bólu, które musiało znosić. I młoda kobieta nawet nie zastanawiała się nad uczuciami, jakie mógł w niej budzić: było jej z nim dobrze i na razie tylko to się liczyło. Z pewnym gniewem odtrąciła jedyną psującą jej nastrój myśl: choć meble zostały zmienione, to była jednak w tym samym pokoju, w którym Filip uczynił z niej kobietę.