Zaraz po przekroczeniu progu Fiora zatrzymała się, gotowa uciec, gdyby w środku nie było tych, których obecności żądała. Jednak w cieniu papieskiego tronu odkryła purpurową samarrę kardynała kamerlinga i wysoką postać ubranego w prosty strój z brązowego sukna Mortimera, który skrzyżowawszy ramiona na piersiach, gryzł palce. Riario dotrzymał obietnicy i Fiora mogła teraz poczuć się uspokojona co do losu swojego przyjaciela... Ale kiedy jej spojrzenie napotkało wzrok Szkota, zasępiony i pełen bezsilnego gniewu, poczuła, jak jej odwaga słabnie. Tak bardzo kojarzył jej się z niedawną przeszłością, przeszłością utraconą, która z tego powodu stała się jej szczególnie droga, że miała ochotę podbiec do niego i schronić się w tych pełnych znajomej siły objęciach. Oczywiście Mortimer bez trudu rozprawiłby się z kilkoma obecnymi w kaplicy mężczyznami, w większości starymi, ale na zewnątrz byli wartownicy, a także dozorcy więzienni oraz kaci, i Fiora nie mogła się już cofnąć.

Zamierzała ruszyć w kierunku ołtarza, kiedy otworzyły się drzwi przed Girolamem Riario. Podszedł do Fiory i z uśmiechem pełnym arogancji podał jej ramię, aby położyła na nim dłoń, okazując w ten sposób wolę występowania w roli jedynego pomysłodawcy tego małżeństwa, diabelskiego dzieła łączącego w sobie jego nienasyconą chciwość i nienawiść Hieronimy.

Fiora zawahała się przed położeniem dłoni na ręce tego mężczyzny, ale odmowa wywołałaby skandal, który może osłabiłby chwilową dobrą wolę Sykstusa. Pozwoliła się więc powieść ku temu, który miał zostać jej małżonkiem, ale spojrzawszy na niego raz jeden, zamknęła oczy, aby powściągnąć łzy, gdyż nie mogła powstrzymać się od porównania tego tak zupełnie pozbawionego jakiegokolwiek uroku mężczyzny, podśpiewującego coś pod nosem, jakby był sam, z wysoką postacią jej ukochanego Filipa, jego barczystymi ramionami, nieco sarkastycznym uśmiechem i namiętnością, której blask ujrzała wówczas w jego orzechowych oczach.

Nikt nigdy nie zajmie twojego miejsca, przysięgła w myślach cieniowi swej miłości. A ten tutaj, choćbym się miała zabić tej nocy, nie dotknie mnie ani dzisiaj, ani później!

Głos kardynała d'Estouteville sprawił, że otworzyła oczy i zobaczyła, że papież przy pomocy dwóch diakonów przywdziewa szaty liturgiczne w celu udzielenia ślubu.

- Ojcze Święty - powiedział stanowczo Francuz - proszę cię uroczyście i po raz ostatni, byś zechciał ponownie rozpatrzyć to małżeństwo. Żadna kobieta nie umiałaby się zdecydować na taki związek i trudno mi uwierzyć, by donna Fiora wyraziła na niego zgodę.

- Nie masz prawa głosu! - przerwał gwałtownie Riario. - Zgodziła się i nie ma do czego wracać!

- A jednak wrócę do tego, bo to moja powinność. Jest poddaną króla Francji i nie mam ochoty znosić jego wymówek, kiedy dowie się o tym...

bezsensownym związku.

- Skąd pomysł, że jest poddaną króla Francji? - zapytała cierpko Hieronima. - Zawsze była znana jako florentynka, jest też wdową po Burgundczyku. To małżeństwo, poza wszystkim innym, wynika z naturalnej kolei rzeczy, jako że kiedyś była narzeczoną Pietra, mojego biednego kochanego syna.

- Nigdy nie byłam zaręczona z twoim synem! - zawołała Fiora. - Wiem, że dla ciebie jedno kłamstwo mniej czy więcej to bez różnicy, są jednak pewne granice...

Zanosiło się na to, że rozpoczęta w ten sposób ceremonia ślubna przerodzi się w awanturę, i papież uznał, że pora interweniować. Zagrzmiał jego spiżowy głos, odbijający się od sklepienia kaplicy:

- Cisza! Uspokójcie się wszyscy! To święte miejsce, a nie targ. Nasz bracie d'Estouteville, bądź spokojny! Już jutro napiszemy do króla Francji, aby go powiadomić o tym związku, który raduje nasze ojcowskie serce. Co się zaś tyczy ciebie, Fioro Beltrami, czy wyraziłaś zgodę na poślubienie tu obecnego Carla?

- Tak, ale pod jednym warunkiem.

- Jakim?

- Sądzę, że Waszej Świątobliwości nie jest on nieznany. Chcę, by młody człowiek towarzyszący dziś monsignore d'Estouteville'owi został natychmiast bezpiecznie odesłany do Plessis-lez-Tours.

Riario wybuchnął gromkim śmiechem, od którego zatrząsł mu się podwójny podbródek i zadygotał brzuch.

- Tyle hałasu o jakiegoś wieśniaka! Słowo daję, ślicznotko, sypiałaś z nim?

To już przekroczyło wytrzymałość zainteresowanego:

- Sam jesteś wieśniakiem! - zawołał. - Ja jestem oficerem gwardii szkockiej wielkiego i potężnego księcia Ludwika, jedenastego tego imienia, z łaski Boga króla Francji i Nawarry. Zostałem wysłany przez mego pana, zniechęconego tym, że dwa wyprawione przezeń poselstwa nie powróciły. Zabij mnie, jeśli chcesz, tak jak bez wątpienia zabiłeś moich poprzedników, ale nie zgadzam się, by moja wolność miała taką cenę! Uprzedzam jednak, że jeśli nie wrócę, król uzna, że chodzi o wrogi akt i nie wyśle kolejnego poselstwa, lecz wojsko.

- Wojsko? - oburzył się Sykstus IV. - Ośmieliłby się nam wypowiedzieć wojnę?

- Może niezupełnie, ale wiem, że przemyśliwa nad wysunięciem swoich dziedzicznych praw do królestwa Neapolu, bezpodstawnie znajdującego się w rękach Aragończyków. No i tak się składa, że Rzym położony jest po drodze do Neapolu...

Francesco Pazzi uznał, że nadeszła jego kolej na włączenie się do walki. Nie zmienił się od czasu, gdy Fiora widziała go po raz ostatni, w dniu giostry, kiedy pokonał Giuliana Medyceusza, walcząc o względy pięknej Simonetty. Wciąż był brzydki, przysadzisty, czarnowłosy i śniady. Jego głos był nadal tak samo zgrzytliwy, a wyraz twarzy wciąż równie odpychający.

- Słowo pozostaje słowem, a Fiora dała słowo. Żądam, by go dotrzymała.

- A ja, Douglas Mortimer, z Mortimerów de Gien Livet, nadal utrzymuję, że zostało jej ono wyrwane przemocą i że ty jesteś zwykłym kłamcą. A teraz, jeśli chcesz, żebyśmy to rozstrzygnęli z bronią w ręku, jestem gotów walczyć w obronie donny Fiory, dopóki jeden z nas nie zginie.

- Pojedynek? - zawołał d'Estouteville. - Przypomnij sobie, Mortimer, że jesteśmy w kaplicy!

- Eminencjo, nie jestem pewien, czy ma to tutaj wielkie znaczenie. Sam słyszałem, że książę Mediolanu został w ubiegłym roku zamordowany, gdy wychodził z kościoła. Najwidoczniej takie są w tym kraju obyczaje!

- Dosyć tego! - ryknął papież, którego twarz stała się ceglastoczerwona. - Mamy zamiar skończyć z tym natychmiast. Donno Fioro, za godzinę ten... oficer opuści Rzym z listem, który napiszemy do króla Francji i z glejtem podpisanym naszą ręką. Czy jesteś gotowa wypełnić na tych warunkach swoją część umowy?

Nie odpowiedziawszy, Fiora podeszła do Szkota, wspięła się na palce i złożyła pocałunek na jego policzku.

- Dziękuję, przyjacielu, dziękuję za to, co chciałeś zrobić. Nie martw się już o mnie, proszę.

- Prosisz mnie o rzecz niemożliwą.

- Ależ nie. Proszę cię też, byś czuwał nad moim synem do chwili, gdy będę mogła do niego wrócić, co będzie teraz moim jedynym celem. - I poślubisz tego...

- Ciii! Dałam słowo i dotrzymam go. Niech Bóg ma cię w swojej opiece!

- Co mam powiedzieć królowi Ludwikowi?

- Powiedz, że mu dziękuję z głębi serca za trud, który sobie zadał w mojej sprawie, i to wtedy, gdy właśnie odrzuciłam jego opiekę z powodu egzekucji mojego małżonka. Nie potrafię nie żywić dla niego przyjaźni...

Nie mówiąc już nic więcej, podeszła do ołtarza i zajęła miejsce u boku Carla Pazziego, który przestał podśpiewywać. Odwrócił głowę w jej stronę i przez chwilę wydało jej się, że pomiędzy na wpół zamkniętymi powiekami pojawił się niebieski błysk.

Sapiąc i burcząc, Sykstus IV stanął naprzeciwko nich, wziął ich dłonie i zaczął mamrotać sakramentalne formułki, z których prawie niemożliwe było zrozumienie choćby jednego słowa. Najwidoczniej pilno mu było do końca i odbębniał ceremonię. Fiora nie słuchała. Zapytana o zgodę odpowiedziała ledwo słyszalnym „tak", ale kiedy położył jej dłoń na ręce Carla, poczuła wyraźnie, że chłopak delikatnie ścisnął jej palce. Spojrzała na niego, lecz przybrał ponownie nieobecny wyraz twarzy i zdawał się pilnie przyglądać jednemu z pulchnych i kędzierzawych aniołków grających na lutni za ołtarzem.

Aby nadać wydarzeniu pozory ceremonialności, Fiora i jej nowo poślubiony mąż zostali przeprowadzeni w orszaku, przy świetle licznych pochodni, przez Borgo, aż do domostwa Francesca Pazziego, gdzie mieli zamieszkać do czasu, gdy papież dotrzyma obietnicy. Nie był to właściwie pałac, co najwyżej duży warowny budynek, przypominający bardziej skarbiec jakiegoś bankiera niż przyjemne miejsce do mieszkania, ale wnętrze było wystarczająco luksusowe, by zadowolić nienasycony apetyt na zaszczyty i przepych grającej tam rolę pani domu Hieronimy.

Jednakże to Francesco Pazzi czynił honory pana domu, witając nową siostrzenicę. Nagle wydał się nadzwyczaj radosny, co było rzeczą niezwykłą u osoby o tak posępnej i mściwej naturze. Odsuwając Carla, który zdawał się tego nawet nie zauważyć, podał ramię Fiorze, przeprowadził ją przez próg swego domu i osobiście poprowadził do wielkiej sali, gdzie przygotowano wystawne przyjęcie. Obok najsłodszych win podano wszelkie ciasta, wszystkie łakocie mogące przypaść do gustu młodej kobiecie.

Hieronima, najwyraźniej nic nie wiedząc o przyjęciu, spojrzała na długi stół ze zdumieniem, do którego szybko dołączyła wściekłość.

- A to co znowu? Nic takiego nie kazałam szykować!

- Nie. Ja to zrobiłem i przyznasz mi prawo, mam nadzieję, do wydawania poleceń we własnym domu!

- Ale dlaczego? Dlaczego?

- Przyjmuję dziś wieczorem z pewnością najładniejszą kobietę we Florencji, tę, która jutro będzie jej królową... i która teraz jest moją siostrzenicą. Tak radosne wydarzenie należy uczcić.

Sam napełnił kielich winem małmazyjskim i topiąc spojrzenie w oczach Fiory, zanurzył w nim wargi, zanim go jej podał, aby udowodnić, że nie musi obawiać się trucizny, po czym sam wziął drugi kielich dla siebie i podniósł go.