- Mówiłem o rozczarowaniu, poinformuję ją bowiem, że nie pogodzę się z żadną twoją chorobą ani wypadkiem czy czymkolwiek podobnym. Jeśli coś takiego się stanie, zostanie niezwłocznie wydana katu.

- Być może, ale ja nie zgadzam się żyć pod tym samym dachem, co ona. Nigdy nie sądziłam, że mogę kogoś tak nienawidzić, jak jej nienawidzę. Poprzysięgłam jej śmierć!

- Spędzisz pod jednym dachem z tą panią tylko jedną noc: poślubną. Następnego dnia wyjedzie... w podróż w towarzystwie swego szwagra, a kiedy wróci, zamieszkasz w pałacyku w pobliżu Santa Maria in Portico, który dam Carlowi w prezencie ślubnym. I mogę ci obiecać - dodał z nikłym uśmiechem - że twoja głowa pozostanie na swoim miejscu, jeśliby przypadkiem pani Boscoli zdarzyło się coś... nieprzyjemnego! Nie czujemy do niej najmniejszej sympatii. To hałaśliwa i pospolita kobieta.

- Doceniam, Ojcze Święty, to zapewnienie, którego zechciałeś mi udzielić, ale nie zmienia to faktu, że muszę poślubić potwora. Jeśli przypomina on nieżyjącego syna Hieronimy, to moje dni będą jeszcze oszczędniej policzone niż przez nią.

- Potwora? Nie przesadzajmy. Carlo jest brzydki i przygłupi, ale nie jest niegodziwcem. Zrobisz z nim, co zechcesz. Jestem pewien, że w końcu docenisz życie w Rzymie. Zostaniesz tu jedną z pierwszych dam... - Nie bardzo wiem z jakiego tytułu.

- Najprostszego i niezaprzeczalnego: bo ja tego chcę. Kiedy zostaniesz moją sąsiadką, wszyscy szybko się dowiedzą, czyją jesteś protegowaną... Wyznam, że będę wówczas szczęśliwy, mogąc rozmawiać z tobą o wielkich autorach i pięknych starożytnych tekstach, które oboje lubimy.

To miłe oświadczenie zaparło Fiorze dech. Było to doprawdy dziwne. Wielkie postacie tego świata, które przeznaczenie umieszczało na jej drodze, zdawały się nie mieć innego celu w życiu, niż umieszczanie jej w swoim sąsiedztwie. Ludwik XI ofiarował jej Dom w Barwinkach, Zuchwały proponował jej w chwili euforii, że osadzi ją w swoich włościach i po zakończeniu wojny sprowadzi na swój dwór, a oto teraz papież chce ją ulokować na wzgórzu watykańskim w pałacu Santa Maria in Portico*.

* Który później stanie się pałacem Lukrecji Borgii.

- No i co? - podjął Sykstus. - Nic nie powiesz? Co sądzisz o moich planach?

- Ze świadczą o wielkiej wspaniałomyślności, Ojcze Święty... i że będą musiały mi odpowiadać. Przypominam ci jednak, że mam syna we Francji i że zamierzam sama go wychować i mieszkać z nim.

- Co za problem? Sprowadzisz go tu wraz z jego opiekunami i on także cieszyć się będzie naszymi szczególnymi względami. Zresztą gdy tylko zawrzesz małżeństwo, wyślę posłańców do króla Francji, aby go uspokoić co do twojego losu i powiadomić o szczęśliwym zakończeniu naszych spraw.

- Szczęśliwym? Czyżby król uwolnił brata Ignacia i tego kardynała, którego nazwisko wypadło mi z pamięci?

Papież zaczął się śmiać. Był to radosny śmiech małego chłopca, któremu udała się psota.

- Wcześniej czy później odzyskam kardynała Balue*.

* Zostanie uwolniony w roku 1481 i dokona żywota w Rzymie.

Nieco dłuższa medytacja nad nieprawościami tego świata może być dla niego jedynie zbawienna. Co do tego kastylijskiego mnicha, powiadomiono mnie, że umarł i możemy już tylko modlić się za spokój jego duszy. Obaj zresztą byli dla mnie jedynie... pretekstem, aby cię tu sprowadzić. Ale, proszę, zostawmy z boku tę obmierzłą politykę i...

- Chciałabym jednak zadać Waszej Świątobliwości jeszcze jedno pytanie, jeśli pozwoli?

- Pytaj!

- Skąd ta dziwna zmiana zachowania, ta pełna kurtuazji uprzejmość, z którą się do mnie dziś odnosisz, podczas gdy spodziewałam się... gromów papieskiego gniewu? Czemu ją zawdzięczam? Tylko przyjściu na świat małej Bianki?

- Nie, oczywiście że nie. Zawdzięczasz ją dwóm okolicznościom: pierwszą jest naturalnie okazanie przez ciebie skruchy, i to było najważniejsze, ale z drugiej strony donna Catarina, nasza ukochana siostrzenica, nieustannie wstawia się za tobą, a my nie chcemy sprawiać jej przykrości.

Będziesz w niej miała najlepszą przyjaciółkę, która na pewno przyczyni się do tego, że polubisz Rzym.

Po tych pocieszających słowach papież podsunął Fiorze do ucałowania dłoń z pierścieniem i wezwał Patriziego, aby odprowadził ją z powrotem do zamku Świętego Anioła, gdzie nie miała już długo pozostawać. Następnego dnia była Niedziela Palmowa, dzień niewłaściwy, jak wszystkie niedziele, na ceremonię ślubną. Ślub miał więc mieć miejsce w poniedziałek wieczorem w prywatnej kaplicy papieża, który osobiście miał go udzielić.

Te blisko pięćdziesiąt godzin Fiora spędziła w towarzystwie Dominga, ponownie przysłanego, by nad nią czuwał. Wobec przychylności papieża miała nadzieję na towarzystwo Khatoun, ale narodziny dziecka wymagały zapewne troski wszystkich w pałacu SanfApollinare, a młoda księżna na pewno nie miała ochoty się z nią rozstać. Mimo wszystko te ostatnie chwile niewoli minęły bardzo szybko, i to nie tylko dlatego, że Domingo starał się rozerwać ją grą w szachy i spacerami po tarasach zamku, skąd mogła swobodnie kontemplować całą panoramę Rzymu, lecz także dlatego, że upływające nieubłaganie godziny były ostatnimi przed zmianą całego jej życia, która przerażała ją mimo zapewnień papieża. Chcąc nie chcąc, miała stać się jedną z Pazzich, a sama myśl o noszeniu tego znienawidzonego nazwiska budziła w niej obrzydzenie. Myślała także o Mortimerze, uwięzionym w tym samym zamku, z którym mimo próśb nie pozwolono jej się zobaczyć. Czy będzie mógł swobodnie wrócić do Francji? Riario to obiecał, ale czy do słów tego człowieka można było mieć zaufanie? Była jeszcze jedna obawa, która nie dawała jej spać w ciągu tych dwóch ostatnich nocy: groźba wisząca nad Medyceuszami. Fiora aż za dobrze wiedziała, co to będzie za „podróż", w którą udadzą się nazajutrz po jej ślubie Francesco i Hieronima. Szykowali się na tryumf, chcieli być obecni przy ostatnim akcie dramatu, który uczyni z ich rodziny najbogatszy i najpotężniejszy ród we Florencji, oczywiście pod zwierzchnictwem Riaria, ale to w ich drapieżne szpony wpaść miała część majątku ofiar i cała fortuna Beltramiego, i nawet nieprzejednane prawo Florencji nie mogło się temu przeciwstawić. Myśl, że Lorenzo i Giułiano umrą, a ona nic nie może zrobić, by temu zapobiec, była dla niej nieznośna.

Toteż była najbledszą i najposępniejszą z narzeczonych, kiedy w poniedziałek wieczorem, po zachodzie słońca, Domingo przygotował jej kąpiel w wielkiej balii, którą przyniósł bez widocznego wysiłku, i powiedział, że przyszła pora na toaletę.

- Jesteś blada jak śmierć - zauważył. - Domingo będzie musiał nałożyć ci róż.

- Nikt nie oczekuje, że pójdę do ołtarza z radością w sercu. Mój wygląd nie ma najmniejszego znaczenia i nie chcę żadnych barwiczek. Nie cierpię ich.

- Ojciec Święty nie będzie zadowolony.

- Mylisz się. Jedyną rzeczą, która się dla niego liczy, to bym pozwoliła wydać się za mąż. Za mąż! Ja! Gdy tymczasem Filip...

Wybuchnęła tak gwałtownym szlochem, że przerażony Nubijczyk poszedł po ocet, aby jej zwilżyć czoło i skronie.

- Litości, uspokój się! Domingo zostanie ukarany, jeśli za chwilę pokażesz się z taką rozpaczliwą miną. Musisz być dzielna.

- Ma rację - odezwał się łagodny głosik, który natychmiast przerwał płacz Fiory. - Sądzę, że poczujesz się silniejsza, gdy przeczytasz list, który ci przynoszę!

Khatoun wzięła w dłonie głowę swej dawnej pani, by zmusić ją, aby na nią spojrzała.

- Przyszłaś? - wyszeptała Fiora. - Puścili cię?

- Tak, ale przeczytaj ten list, proszę! A ty w tym czasie - dodała pod adresem Murzyna - przynieś kufer, który czeka na zewnątrz na mule pilnowanym przez służących hrabiny Riario.

List, rzecz jasna, był od Catariny.

W tej chwili, która musi zdawać Ci się okrutną - pisała młoda kobieta - pragnę Ci dodać otuchy tak, jak potrafię. Nie mogę Ci towarzyszyć, ale chcę Ci powiedzieć jedno: inteligentna kobieta może przyzwyczaić się do najgorszego z małżeństw z chwilą, gdy ma przyjaciół, którzy jej pomagają, a Ty masz we mnie przyjaciółkę. Khatoun, którą Ci ofiarowuję - to mój prezent ślubny - powie Ci więcej, niż mam odwagę napisać. Przyjmij także tę nową suknię, którą przywiozła. Im wspanialej będziesz wyglądać, tym więcej zyskasz w oczach mego wuja. Wkrótce się zobaczymy, gdyż od jutra zacznę się ubiegać o Twoją wizytę, co jest naturalne, gdyż muszę pozostawać w łóżku. Bądź dzielna i ufna! Ściskam Cię. Catarina.

To było jak wielki haust świeżego i ożywczego powietrza. Fiora wylała ostatnie łzy przytulona do policzka Khatoun, którą uścisnęła z głębokim wzruszeniem.

- Chociaż ciebie odzyskałam! Nie wyobrażałam sobie nawet, że czeka mnie dziś wieczorem tak wielka radość.

Z wrażeniem, że czas się cofnął, pozwoliła młodej Tatarce ubrać się we wspaniałą suknię ze złotogłowiu przyniesioną przez Dominga, ale zimny dotyk metalicznej tkaniny sprawił, że zadrżała, a Khatoun pomyślała, że jest to objaw niepokoju.

- Nie myśl! - poprosiła. - Nie trzeba myśleć o tym, co było kiedyś! Dziś wieczór śnisz zły sen, ale zbudzisz się z niego.

- Tak sądzisz?

- Jestem pewna. Jutro zobaczysz hrabinę Catarinę - dodała ledwo dosłyszalnie. - Ma ci coś do powiedzenia.

Kiedy godzinę później Fiora, za którą kroczyła Khatoun, sztywna jak prawdziwa dama dworu, weszła do papieskiej kaplicy, zdawało jej się, że wnika do wnętrza mszału. Gąszcz żółtych świec wydobywał blask złotych przedmiotów i ożywiał malowane postacie na freskach Melozza da Forli. Ich blask i przepych oraz jaskrawe kolory sprawiły, że postacie te wydały jej się prawdziwsze od żywych osób zgromadzonych wokół ołtarza, być może dlatego, że jej umysł i serce z całych sił wypierały rzeczywistość.

Aby odsunąć od siebie budzącą obawy chwilę, Fiora najpierw przyjrzała się papieżowi, białej plamie w obramowaniu oparcia wysokiego fotela z czerwonego aksamitu. Bardziej niż kiedykolwiek przypominał złowrogiego gada. Naprzeciwko niego znajdowała się podwójna czarno-srebrna plama, na której widok Fiora poczuła taką nienawiść, że nie musiała się przyglądać twarzom, by wiedzieć, że to Hieronima i Francesco Pazzi, których obrzuciła jedynie pełnym pogardy spojrzeniem. Przed ołtarzem ujrzała dziwny kształt, rodzaj złocistego owada z długimi, cienkimi odnóżami, o walcowatym korpusie i dużej, pozbawionej szyi głowie, którą pochylał na bok, jakby była zbyt ciężka, by można ją było utrzymać prosto. Długie, jedwabiste włosy w ciepłym kasztanowym kolorze - jedyne, co było ładne u tego chłopca w nieokreślonym wieku - otaczały twarz o wilgotnych wargach, opadającym nosie i ciężkich powiekach ledwie odsłaniających tęczówki o niemożliwym do określenia kolorze.