Bez trudu uzyskał zgodę, gdyż Montesecco i jego banda nie byli wcale w wiele lepszej formie. I dopiero dwa dni później Nubijczyk umieścił Fiorę w lektyce z herbem papieskim, która w końcu miała zawieźć ją do Rzymu.

Pomimo swej dramatycznej sytuacji młoda kobieta poczuła jakby dreszcz radości, stawiając znowu stopę na włoskiej ziemi. Przez całe dwadzieścia mil, które dzieliły starożytne miasto cesarzy od morza, pomimo strug deszczu, w których skąpane były pola, z jakąś zachłannością wdychała powietrze niesione znad Apeninów. Te unoszące się nisko chmury przepłynęły być może nad Florencją, jej na zawsze niezapomnianą Florencją, której nigdy się nie wyparła i od której dzieliło ją jedynie siedemdziesiąt mil, choć przemierzana przez nich płaska okolica w niczym nie przypominała łagodnych toskańskich pagórków. Widać było tylko spokojne stawy, które pod szarym niebem wydawały się jeziorkami rtęci, rzadkie zagajniki i, od czasu do czasu, olbrzymią, czarną sylwetkę pinii. Była to kraina powracającej każdego lata gorączki i Fiora pomyślała, że nawet w promieniach słońca krajobraz ten musiał budzić głęboką melancholię. Toteż poczuła pewną ulgę, ujrzawszy rysujące się w oddali łagodne kształty Wzgórz Albańskich. Rzym, który zapowiadały liczne antyczne ruiny, był już niedaleko.

Teraz siedząc na aksamitnym taborecie przy oknie niewielkiego antyszambru o ścianach pokrytych freskami i marmurowej podłodze częściowo przykrytej dywanem z Chorasanu, patrzyła bez zbytniego zainteresowania w dół na dziedziniec, który przed chwilą przekroczyła, na chodzących tam i z powrotem żołnierzy uzbrojonych w długie halabardy i na ekwipaże, z których wychodziły osoby w purpurowych lub fioletowych symarach, a nawet w skromniejszych sukniach. Jej umysł opanowało głębokie poczucie absurdu. Co robiła w tym pałacu, którego wspaniałość dedykowana być miała Bogu, ale skierowana była przede wszystkim do człowieka, którego władza - to prawda - sięgała aż do granic chrześcijańskiego świata. Jej los zależeć miał od tego człowieka, który ją więził. Nie wiedziała nawet, dlaczego wieziono ją tu przez co najmniej jedną trzecią obwodu Europy.

Montesecco chodził przed nią tam i z powrotem, ze zniecierpliwieniem wbijając obcasy w wełniany dywan. Odzyskawszy siły, pragnął jak najszybciej odebrać nagrodę za swój wyczyn, ale tryumfujące spojrzenia, które od czasu do czasu posyłał porwanej kobiecie, nie robiły na niej najmniejszego wrażenia. Ten łajdak jej nie interesował, bo nie interesował jej tak naprawdę własny los. Chciała tylko spać, spać bez końca, choćby na dnie grobu, a gdyby papież rozkazał ją porwać, aby skazać na śmierć, oddałby jej tylko przysługę, pozwalając przynajmniej dołączyć do dwóch mężczyzn, których kochała: ojca i Filipa.

Wysoki, blady ceremoniarz, który zdawał się poruszać jak alga płynąca w wodzie, położył kres oczekiwaniu. Papież miał ich przyjąć. Prowadząc ich w stronę drzwi pokrytych płytkami z cyzelowanego srebra, przy których czuwały straże, Patrizi obrzucił Fiorę niezadowolonym spojrzeniem.

- Nie jesteś przygotowana na przedstawienie Ojcu Świętemu! - powiedział, ściągając wargi. - Nie mogłaś się trochę ogarnąć przed przyjściem?

- Wygląda, jak wygląda - uciął Montesecco. - Miałem polecenie przyprowadzić ją zaraz po przyjeździe. Możesz być pewien, że Jego Świątobliwość nie spodziewa się ujrzeć jej w aksamitach i brokatach.

Kiedy drzwi się otworzyły, Fiora pomyślała, że od czasu wielkiego namiotu Zuchwałego nie widziała nic urządzonego z takim przepychem, jak sala, do której ją wprowadzono. Wystrój, poza freskami na ścianach, złoconymi kasetonami na suficie, stiukami i marmurami, obejmował jedwabne, przetykane złotem tkaniny umieszczone pod malowidłami oraz liczne orientalne dywany na śnieżnobiałej marmurowej posadzce. Starannie ustawione w rzędach taborety, fotele i poduszki rozmieszczono wokół czegoś w rodzaju tronu, na którym siedział biskup Rzymu. Jednak z chwilą, gdy młoda kobieta spojrzała na niego, przestała dostrzegać całą resztę. Jedno spojrzenie wystarczyło, by zrozumiała, że nie może spodziewać się po nim najmniejszej łaskawości. Siedząc głęboko w wysokim fotelu z czerwonego aksamitu, ozdobionym złotymi gwoździami i dużymi pomponami, w szkarłatnej mozetcie odcinającej się od bieli stroju, z agresywnie zmarszczonymi brwiami i jadowitym spojrzeniem, przypominał wrednego płaza wyjętego z fantastycznej powiastki. Pod prostą linią siwych brwi oczy lśniły jak uśpione wody Maremmy, nieustannej wylęgarni odrażających bestii.

- Przyklęknij przed ostatnim stopniem tronu! - podpowiedział jej Patrizi. - A potem padnij na twarz.

- Czy ten, którego tu widzę, jest biskupem Rzymu, czy jakimś barbarzyńskim bożyszczem? - powiedziała młoda kobieta półgłosem. - Uklęknę, bo wymaga tego protokół, ale nie żądaj niczego więcej.

Krokiem, który jakby cudem stał się niespotykanie pewny, ruszyła w kierunku tronu Piotrowego. Spiżowy głos, który brzmiał jak śpiew kościelny, dosięgną! ją w połowie drogi:

- Córo bezeceństwa! Jak śmiesz podchodzić do Nas tym pewnym siebie krokiem, podczas gdy powinnaś czołgać się w prochu, aby starać się uniknąć Naszego słusznego gniewu?

Słysząc to, Fiora zatrzymała się tam, gdzie była.

- Nie nauczono mnie czołgania się, Ojcze Święty, chociaż zdarzało mi się znaleźć przed tronem najpotężniejszych książąt naszych czasów. Wiem, co jestem winna wikariuszowi Chrystusa, ale jestem szlachetnie urodzoną damą, a nie niewolnicą w kajdanach, mimo tego, jak mnie traktowano przez ostatnie dwa miesiące: z pogardą dla praw człowieka i faktu, że znajdowałam się na osobistych ziemiach króla Francji. A zatem pod jego ochroną.

W najmniejszych stopniu nie przyspieszając kroku, kontynuowała drogę przez różnobarwny archipelag kobierców. Dotarłszy do stóp tronu, wzięła z najniższego stopnia brokatową poduszkę, którą umieściła pod kolanami, po czym osunęła się na nią.

- Czy mogłabym się dowiedzieć - wyrzekła spokojnie - czemu zawdzięczam dostąpienie zaszczytu znalezienia się tutaj, o tej godzinie, na kolanach przed Waszą Świątobliwością?

Tyle spokojnej odwagi, a także śmiałości, zdawało się na chwilę rozbroić gniew Sykstusa, gniew zresztą całkowicie udawany, pod którym starał się ukryć radość, jaką czuł, widząc zdaną na jego łaskę tę kobietę, w której widział swego nieustępliwego wroga. Przez moment przyglądał się jej, niezadowolony na widok takiej nieugiętości w szczupłej kobiecej sylwetce, tak wyraźnie doświadczonej trudami długiej podróży. Pod zgrzebnym odzieniem jej ciało zdawało się przezroczyste, a twarz miała bladość kości słoniowej, ale zachowanie było iście książęce i papież musiał przyznać sam przed sobą, że niewiele księżniczek zachowywało w jego obecności tak dumną pewność siebie.

- Bardzo podniośle przemawiasz, jak na dziewczynę urodzoną na zgniłej słomie w więzieniu!

Spoliczkowana tym przypomnieniem nieszczęść związanych z jej narodzinami, Fiora poczuła, jak się czerwieni, ale nie ugięła się.

- Jestem zaskoczona - powiedziała - że biskup Rzymu jest do tego stopnia wtajemniczony w historię kobiety, która nie powinna interesować następcy świętego Piotra. Urodzonej w więzieniu, to prawda, ale jednak szlachetnego stanu, bo wychowywał mnie jeden z najznakomitszych obywateli Florencji... A poza tym...

- Dosyć! Wiem, kim jesteś, kobieto! Z twojego powodu jeden z naszych najlepszych sług, człowiek święty, cierpi najgorszą niewolę w nieludzkich warunkach...

- Jeśli to brata Ignacio Ortegę Wasza Świątobliwość niniejszym kanonizuje, nieco pochopnie, to raj musi być znacznie łatwiej dostępny, niż mi mówiono. Wystarczy zatem zabić jakiegoś króla, by bez przeszkód przekroczyć jego bramy? Brat Ignacio próbował zamordować króla Francji, Ludwika, a skoro zdołałam mu w tym przeszkodzić, powinieneś, Ojcze Święty, podziękować mi za to: królewska krew splamiłaby na zawsze biel Baranka, którego jesteś namiestnikiem...

- Co to za historia? - zawołał Sykstus, którego grube, nerwowe palce szarpały pompony podłokietników. - Brat Ignacio miał za zadanie uzyskanie zwolnienia Księcia Kościoła przetrzymywanego przez króla Ludwika w surowym więzieniu, z pogardą dla jakiegokolwiek prawa. Nie jest naszym sługą, lecz poddanym królowej Izabeli Kastylijskiej, która żąda jego uwolnienia. Poza tym nie pierwszy raz widzimy, jak stajesz na drodze prawdziwej wiary i czci dla Chrystusa Króla! Już we Florencji, dwa lata temu, wywoływałaś wstręt i skandal swoimi bezeceństwami.

- Czy bezeceństwem jest pragnienie obrony pamięci zamordowanego ojca? Nawet jeśli był skandal, to byłam za niego zdecydowanie mniej odpowiedzialna niż ci, którzy na bezbronne dziecko, którym wówczas byłam, zastawiali kolejne pułapki i zasadzki. Czy to dla chwały królowej Izabeli brat Ignacio, spokrewniony z Pazzimi, spiskował nad zgubą Medyceuszy?

Odgłos uderzających o posadzkę halabard przerwał filipikę, w którą wdała się Fiora, straciwszy panowanie nad sobą i postanowiwszy postawić wszystko na jedną kartę. Do sali wkroczyła nowa postać, tak niezwykle majestatyczna, że kobieta śledziła jej przejście z rodzajem zachwytu. Jeśli był ktoś zasługujący na tytuł Księcia Kościoła, to był nim z pewnością mężczyzna, który właśnie wszedł i który przesuwał się z jednego kobierca na drugi, ciągnąc za sobą, z szelestem suchych liści, wspaniałe szaty z purpurowej mory.

Nie było najmniejszej wątpliwości, że jest stary, lecz w wieku siedemdziesięciu pięciu lat Guillaume d'Estouteville, kardynał kamerling i arcybiskup Rouen, zachowywał młodość ruchów, której wielu mu zazdrościło, z papieżem na czele. Wysoki, szczupły, rasowy aż po końce dłoni, zachwycających, prawdziwych dłoni prałata, był najbogatszym kardynałem Świętego Kolegium i najbardziej lubiącym przepych. Rzym zawdzięczał mu podniesienie z ruin niektórych kościołów i wspomaganie wielu żyjących w nędzy rodzin, gdyż był to także zacny człowiek. Papież zaś szanował w tym byłym benedyktynie pochodzącym z możnej rodziny normandzkiej spokrewnionej z francuską rodziną królewską - babka kardynała ze strony matki była siostrą Karola V - wszechstronne wykształcenie i swobodny umysł dyplomaty. Obdarzony między innymi wielką elokwencją i poglądami znacznie wyprzedzającymi jego czasy, d'Estouteville pełniąc funkcję legata we Francji głęboko zreformował Sorbonę i otworzył proces rehabilitacyjny Joanny d'Arc. Jego pozycja w Rzymie była na tyle wyjątkowa, że papieżowi zdarzało się mu jej zazdrościć.