- Nie o to tu chodzi! - powiedziała oschłym tonem. - Nasza młoda pani jest w rozpaczy tak wielkiej, że prawie odbiera jej zmysły. Będę przy niej czuwać tej nocy i jeśli jutro nadal będzie w takim samym stanie, to zobaczymy, co należy zrobić. Na dziś ograniczymy się do napojenia jej lipą z miodem.

Podczas gdy poczciwa kobieta poszła posłusznie po to, o co ją proszono, Leonarda usadowiła się u wezgłowia Fiory, jak to robiła tak często, dawno temu, kiedy ta jako dziewczynka była cierpiąca lub po prostu miała gorączkę, i biorąc jej bezwładnie leżącą na prześcieradle rękę, przycisnęła ją do ust, nie starając się dłużej powstrzymać łez, które od czasu tragedii usiłowała powściągnąć.

- Boże - modliła się bezgłośnie - nie zabieraj mi jej, błagam! Nie pozwól, by straciła rozum przez tego, którego kochała za bardzo, i by zagubiła się we mgle szaleństwa. To dziecko, które się wkrótce urodzi, nie ma już ojca. Nie odbieraj mu matki! Wiem, że będzie jeszcze cierpieć, że znajduje się na początku nowej drogi krzyżowej, że nieświadomość jest dla niej miłosierdziem...

Przerwała. Fiora nagle jęknęła i Leonarda uniósłszy głowę, zobaczyła, że patrzy na nią szeroko otwartymi ze strachu oczami.

- Boli mnie! - wyszeptała. - Tak jakby mi ktoś wbijał nóż, tu, w brzuch!

Ostry, gwałtowny ból wyciągnął ją z przepaści, do której spadała i wydobył na powierzchnię życia. Aby się od niego wolnić, przewróciła się na bok, podciągając nogi do brzucha, ale cierpienie nie mijało. Było jak paląca fala przepływająca przez trzewia i wyczerpanym przez rozpacz umysłem nie umiała pojąć, skąd mogło się brać.

Leonarda natychmiast odrzuciła prześcieradła i kołdry, aby przyjrzeć się zwiniętemu w kłębek ciału, i przesunęła ostrożne dłonie po napiętym brzuchu. Szukające wsparcia spojrzenie Fiory było jak wzrok uwięzionego zwierzęcia. Nagle, jakby cudem, ból się uspokoił pod dłońmi Leonardy i Fiora poczuła, że prześcieradła są mokre...

- Co mi... co mi jest? - wyszeptała.

Przez zalewające ją łzy zobaczyła pokrytą zmarszczkami, promienną twarz Leonardy.

- Nic, mój aniołku, nic, co nie byłoby zupełnie naturalne! Dziecko chce przyjść na świat. Będziesz musiała być dzielna.

- Dzielna? Nie jestem dzielna i myślę, że już nigdy nie będę! Filip! Mój Filip!

Odradzający się ból natychmiast rozproszył rozpacz, sprowadzając Fiorę do stanu kłębka cierpienia. Petronela, która przyniosła zaparzoną lipę, od razu zrozumiała, co się dzieje.

- Dziecko jest w drodze? - zapytała radośnie. - Przygotuję zaraz wszystko, co trzeba!

Natychmiast zaczęła rozpalać ogień w kominku w sypialni, po czym ustawiła na nim kociołek z wodą. W kuchni była już gorąca woda, ale pomyślała, że tej nigdy nie będzie za dużo. Po czym ogrzała prześcieradła, żeby wymienić pościel Fiory, i ułożyła stos bielizny oraz ręczników. Leonarda nie ruszała się od wezgłowia i nie puszczała dłoni przyszłej matki, która wczepiła się w nią z całej siły.

Jak długo trwała nawałnica bólu, który opanował Fiorę? Nie umiałaby tego powiedzieć, ale okres ten wydawał jej się wiecznością. Czas się zatarł, a wraz z nim świadomość wszystkiego, co nie było torturą ciała. Cierpienie zmiotło nawet jej rozpacz. Wkrótce ból nie pozostawiał jej już chwili przerwy czy odpoczynku. Czuła się tak, jakby dziecko niczym olbrzym trzęsący murami więzienia wszystko w niej rozrywało, by szybciej wydostać się na świat. Jedyną realną rzeczą, oprócz straszliwego cierpienia, była zaniepokojona twarz Leonardy oświetlona ogniem na kominku, dłoń Leonardy trzymająca mocno jej rękę i głos Leonardy, który szeptał słowa otuchy.

Teraz Fiora już nie krzyczała, ale z jej wysuszonych warg, które Leonarda zwilżała od czasu do czasu, wydobywał się ciągły jęk. Dyszała schwytana w pułapkę tego nieubłaganego cierpienia, którego nie mogła przerwać żadna siła ludzka, żadna magia i które trzeba było wytrzymać aż do jego naturalnego końca. Co jakiś czas Leonarda przecierała jej spocone czoło kawałkiem płótna nasączonego wodą królowej Węgier i świeży zapach na chwilę otrzeźwiał rodzącą, po czym dziecko znów robiło się natarczywe i pogrążało matkę w cierpieniu.

Wyczerpana już wcześniej rzewnym i długim płaczem Fiora rozpaczliwie pragnęła chwili, jednej jedynej, przerwy, która pozwoliłaby jej poddać się ogromnemu zmęczeniu. Tak bardzo chciało jej się spać!... Spać! Przestać cierpieć! zapomnieć... Czy ten okropny ból kiedyś się skończy? Czy będzie mogła znowu spać?

Petronela, która zdecydowanie umiała wszystko i której nic, co związane z prowadzeniem porodu, nie było obce, badała od czasu do czasu Fiorę błagającą, by zostawiła ją w spokoju. Następnie szeptem informowała Leonardę o stwierdzonych postępach.

Gdy noc zbliżała się ku końcowi, świadomość młodej kobiety zaczęła zasnuwać się mgłą. Petronela, która odsunęła nawet Leonardę, poleciła jej pomóc w akcji porodowej i przeć.

- Nie mogę... Nie mogę już... - szlochała Fiora. - Pozwólcie mi umrzeć!

- Nie umrzesz, a dziecko będzie tu za kilka minut. Bądź jeszcze przez chwilę dzielna, moja śliczna!

Dzielna? Fiora nawet już nie wiedziała, co to znaczy. Posłuchała jednak, niemal odruchowo, i nagle poczuła ból silniejszy, niż wszystkie poprzednie, ból przewyższający wszystkie bóle, który spowodował, że zawyła. Florent, który czekał w ogrodzie, padł na kolana i zasłonił uszy dłońmi. Ale to był ostatni krzyk. W następnej chwili Fiora, uwolniona od cierpienia, pogrążyła się w tej błogosławionej nieświadomości, której tak pragnęła. Nie słyszała ani zachrypniętego piania koguta, ani pełnego złości krzyku dziecka, które Petronela z wprawą klepała w pośladki, ani radosnego okrzyku Leonardy:

- To chłopiec! Wolała zemdleć.

Kiedy odzyskała przytomność, zdawało jej się, że pływa w lekkiej mgle. Jej ciało przestało istnieć. W cudowny sposób zerwała cumy, które łączyły ją z okrutną i bezlitosną ziemią, zdawało jej się wręcz, że wstąpiła do królestwa błogosławionych. Jednakże znajomy głos Leonardy udowodnił jej, że wciąż przebywa wśród żyjących:

- Otworzyła oczy - mówił ten głos. - Petronelo przynieś mi szybko jajko rozbite w mleku! Trzeba przywrócić jej siły.

Fiora instynktownie przesunęła dłonie wzdłuż ciała i stwierdziła, że znów jest płaskie, prawie jak kiedyś. Przypomniała sobie wówczas, przez co przeszła, i zapytała wciąż jeszcze słabym głosem:

- Dziecko? Urodziło się?

- Oczywiście, że się urodziło! Oto ono!

W ramionach Leonardy znajdowało się białe zawiniątko z delikatnego płótna, które stara panna ruchami pełnymi nabożeństwa umieściła między ramieniem młodej matki i jej piersią. Fiora nieco się uniosła i zobaczyła czerwoną i pomarszczoną twarzyczkę w śnieżnym obramowaniu czepeczka z haftowanego batystu, dwie piąstki, mikroskopijne a jednak doskonałe, przyciśnięte do malusieńkiego noska. Odsunęła nieco ramię, by lepiej je trzymać i instynktownie uśmiechnęła się do tego dziecka, które było jej własnym.

- Boże, jaki on jest brzydki! - szepnęła, głaszcząc ostrożnie palcem jedną z rączek.

- Chyba chcesz powiedzieć, że wspaniały! - zapiała Petronela, która przyniosła mleko. - Wyrośnie na przystojniaka, możesz mi wierzyć. Ale coś mi się wydaje, że nie jest do ciebie szczególnie podobny...

Uciszyło ją szturchnięcie Leonardy, ale Fiora przyjrzała się ponownie malutkiej buzi, podczas gdy gorzka fala smutku, na chwilę odepchnięta przez udręki porodu, znów brała ją w swoje władanie.

- Jest podobny do swojego ojca. Do ojca, który go nigdy nie zobaczy!

Trzeba było wiele troski i wielu słów Leonardy, by ukoić ten kolejny atak płaczu. Fiora uspokoiła się w końcu, zgodziła się zjeść lekki posiłek, po czym zasnęła tym dobroczynnym snem, o którym tak marzyła w trakcie nocnych męczarni. Leonarda zabrała niemowlę, które Fiora do siebie przytulała, i zaniosła je do kołyski umieszczonej w jej własnym pokoju, by matka mogła spokojnie odpoczywać.

Jako że i ono zasnęło, poszła po wodę, aby się nieco umyć, co po nieprzespanej nocy było konieczne, włożyła czystą suknię i świeżo wyprasowany kornet, po czym zeszła do kuchni, żeby zjeść śniadanie, którego pilną potrzebę odczuwała.

Petronela zajęta była wychwalaniem przed swoim Stefanem niezliczonych zalet tego, które nazywała już „naszym dzieckiem", pospieszyła jednak z podaniem jej dużej miseczki namoczonego w mleku piernika i gorących gofrów, racząc ją przy tym swoim niestrudzonym gadulstwem. Stefan pomyślał, że stwarza to okazję, by zwiać, wypił jednym haustem duży kubek domowego cydru i zniknął.

Rozważały właśnie imiona, jakie chłopczyk mógłby otrzymać na chrzcie, kiedy Florent wrócił z sadu z koszykiem śliwek w ręku. Posępny wyraz jego twarzy uderzył obydwie kobiety.

- Nie powinieneś robić takiej miny, mój chłopcze! - powiedziała Petronela. - Nasza młoda pani szczęśliwie powiła dziecko i tylko to się liczy. Na razie zażywa zasłużonego odpoczynku.

- Trochę zbyt szybko zapominasz o tym, co wydarzyło się wczoraj - powiedział młodzieniec. - Cierpiała przez całą noc i teraz śpi, ale nie będzie spać wiecznie. Co się stanie, gdy znajdzie się w obliczu rzeczywistości?

- Myślisz, że się nad tym nie zastanawiam? - spytała Leonarda. - Niedawno znowu zaczęła płakać, a myślałam, że nie została jej już ani jedna łza. Trzeba będzie troszczyć się o nią i mieć nadzieję, iż przeniesie na syna całą tę miłość, którą darzyła pana Filipa. Ale jest pewne, że my wszyscy, którzy ją kochamy, znajdujemy się w ręku Boga...

- Niewątpliwie, ale nie tylko o to chodzi! Przypominasz sobie, pani Leonardo, tego kupca, który wczoraj interesował się naszym mułem na dziedzińcu przed kościołem Świętego Marcina?

- Tego cudzoziemca, którego twarzy zupełnie nie mogłam sobie przypomnieć?

- Tak. No więc właśnie spotkałem go w alei dębów. Szedł tutaj.