- Mój Boże! Nie miałem o tym pojęcia.

- Dowiedziałbyś się wszystkiego, gdybyś zgodził się na spotkanie z ojcem. Czy kochasz Boga tak bardzo, by poświęcić Mu swoje życie i utknąć tutaj? Nie będziesz mógł opuścić klasztoru, jeśli złożysz śluby... a kiedyś będziesz musiał je złożyć. Skończą się wtedy romantyczne odwiedziny grobu księcia Karola.

Zresztą nie wiadomo, czy tutaj zostanie.

- Wiesz coś na ten temat? - wyjąkał pobladły Battista.

- Wiem tyle, ile mówią ludzie na ulicach i w zajazdach w Brugii, skąd przybywam. Księżna Maria pragnie gorąco, by książę Rene oddał jej ciało ojca, by mogła je pochować w kartuzji w Champmol w pobliżu Dijon*.

* Książę ostatecznie został pochowany w kościele Matki Boskiej w Brugii, gdzie nadal spoczywa obok swojej córki.

- Byłaś w Brugii? A więc dużo podróżujesz, donno Fioro?

- Więcej, niżbym chciała. Pojechałam do Brugii, gdyż spotkawszy Wielkiego Bastarda Antoniego, dowiedziałam się, że podczas Bożego Narodzenia widziano mego małżonka u księżnej. Od miesięcy szukam Filipa. Wcześniej byłam w pobliżu Awinionu, a teraz, nie wiedząc już, co robić, jadę do Selongey w nadziei, że może tam trafię na jakiś jego ślad... Ale zostawmy to! Nie jestem tu po to, by rozmawiać o sobie, lecz o tobie. Czy zrozumiałeś to, co ci powiedziałam? Colonnowie potrzebują pomocy wszystkich członków rodziny, a Antonia potrzebuje ciebie. Ona cię kocha, powtarzam raz jeszcze i będę powtarzać nadal.

Battista podniósł na Fiorę oczy, w których lśniło coś, co przywróciło młodej kobiecie nadzieję, zwłaszcza kiedy zapytał:

- Czy ona... czy ona nadal śpiewa?

- Tylko na chwalę Pana. Jej głos budzi zachwyt w San Sisto, ale myślę, że tysiąc razy wolałaby nucić kołysanki waszym dzieciom!

Tym razem nowicjusz oblał się pąsem i odwrócił wzrok.

- Dziękuję, że zadałaś sobie trud przywiezienia mi tych wieści, donno Fioro. Czy zechciałabyś teraz zostawić mnie samego? Chciałbym... pomodlić się, zastanowić.

- To oczywiste i ja też będę prosić Boga, by cię oświecił i poprowadził najlepszą drogą. Możliwe, że więcej się nie zobaczymy... Bardzo cię lubię, Battisto Colonna!

- Zaczynam w to wierzyć. Ach, byłbym zapomniał! Gdzie się zatrzymałaś?

- Tam, gdzie poprzednio: w domu Jerzego Marqueiza. Zamierzam zostać jeszcze dwa lub trzy dni.

- To dobrze...

Nic więcej nie mówiąc, ukląkł u stóp wielkiego krucyfiksu i ukrywszy twarz w dłoniach, pogrążył się w głębokiej modlitwie. Fiora przyglądała mu się przez chwilę, po czym na palcach opuściła ponure pomieszczenie.

Wieczorem, kiedy mieszkańcy domu ławnika Marqueiza mieli zasiąść do stołu, służący przyniósł liścik do Fiory.

Byłaś dziś na porannej mszy w kolegiacie - pisał Battista. - Czy mogłabyś jutro zrobić to samo i spotkać się ze mną w tym samym miejscu ? Byłbym Ci nieskończenie wdzięczny...

Nie napisał nic więcej, ale tej nocy Fiora zupełnie nie mogła zasnąć - tak bardzo obawiała się spóźnić na spotkanie wyznaczone przez młodego przyjaciela. Ledwie noc zaczęła jaśnieć na wschodzie, gdy eskortowana przez Florenta, niegodzącego się, by sama biegała po ciemnych ulicach, weszła po schodach do kościoła Świętego Jerzego. Powietrze było zimne, a drobny, nieustający deszcz skapywał z dachów. Mokry bruk lśnił w żółtawym świetle bladej latarni. Musiała nawet poczekać chwilę, aż nie całkiem rozbudzony zakrystianin otworzy stare wrota, podczas gdy z okolicznych wsi dobiegały zachrypnięte pienia nowego pokolenia kogutów, jako że wszystkie poprzednie skończyły tragicznie w rosole.

Wszedłszy do kościoła, Fiora poszukała wzrokiem grobu. Pomiędzy zgaszonymi świecami zdawał się on drzemać w wyniosłej samotności, nad którą czuwała nigdy niegasnąca lampka oliwna.

- Co teraz robimy? - szepnął Florent mimo woli poruszony majestatem miejsca.

- Weźmiemy udział w mszy - powiedziała Fiora tym samym tonem - a ty nie ruszysz się z miejsca, dopóki cię nie zawołam. Zrozumiałeś?

- To dosyć jasne - westchnął z rezygnacją. - Nie ruszam się, jeśli mnie nie zawołasz...

Wysoki głos srebrnego dzwoneczka zapowiedział wejście księdza, który podszedł do słabo oświetlonego ołtarza, osłaniając Przenajświętszy Sakrament zieloną stułą ozdobioną złotą taśmą. Fiora i Florent uklęknęli jednocześnie na posadzce i nabożeństwo się rozpoczęło.

Po Podniesieniu młoda kobieta poczuła za sobą czyjąś obecność. Odwróciwszy się lekko, zauważyła Battistę, którego z trudem rozpoznała, gdyż biały habit zniknął, a wraz z nim wygląd nowicjusza. Młodzieniec stojący za nią, skromnie ubrany w podniszczoną tunikę z szarego sukna, ściśniętą w talii skórzanym pasem, wydał jej się, mimo tego ubogiego stroju, wspanialszy niż książę z bajki – księciem był bowiem z urodzenia. Musiała przywołać całe swoje opanowanie, by nie rzucić mu się na szyję. Udało jej się! Battista opuszczał klasztor i może za kilka miesięcy bramy San Sisto otworzą się przed małą Antonią, zaróżowioną z radości. To szczęście będzie dziełem jej, Fiory, która nigdy nie była zdolna zbudować własnego. Z sercem pełnym radości i wdzięczności przyjęła ciało Chrystusa.

Po zakończeniu mszy podeszła do młodzieńca i naturalnym gestem wzięła go pod ramię, aby razem z nim ruszyć do wyjścia.

- Sprawiasz mi wielką radość, Battisto... ale uważam, że jesteś niewystarczająco przygotowany do długiej drogi. Mam nadzieję, że pozwolisz, by twoja starsza siostra się tym zajęła? Odbędziemy część podróży razem... może chociaż do Burgundii?

- Chętnie przyjmę pomoc, gdyż jestem bez grosza, ale nie sądzę, żebyś dotarła aż do Burgundii, donno Fioro.

- A to dlaczego?

- Zaraz ci powiem. A na razie, czy moglibyśmy ostatni raz pomodlić się przy grobie księcia Karola?

Wyraziła zgodę uśmiechem i oboje, a za nimi Florent, skierowali się ku kaplicy. Świece zostały znów zapalone, lampka lśniła nowym blaskiem, a inny przyszły mnich stał dokładnie w tym samym miejscu, w którym Fiora poprzedniego dnia zobaczyła Battistę. Ten jednak wydawał się znacznie wyższy, a ramiona okryte zgrzebną białą tkaniną były szerokie i silne. Krótkie brązowe włosy i nieco arogancki sposób trzymania głowy sprawiły, że serce Fiory zabiło szybciej, choć sama nie wiedziała dlaczego. Później wypadki potoczyły się szybko.

Puściwszy jej ramię, Battista podszedł do swego dawnego towarzysza, nic nie powiedział, ale dotknął jego ramienia. Wówczas ten powoli się odwrócił, a Fiora na oślep oparła się drążącą dłonią o jeden z filarów. Tym mnichem był

Filip...

Wyprostowany, w tej szacie, która czyniła go jeszcze wyższym i podkreślała dumne rysy jego twarzy, tak ogorzałej, że nie zdołała zblednąć mimo mroku klasztoru, patrzył na nią, ale w jego orzechowych, złociście lśniących w blasku świec oczach, Fiora nie znalazła żadnego śladu dawnej namiętności. A kiedy zapominając o miejscu, w którym się znajduje, porwana miłością, chciała paść mu w ramiona, wyciągnął ręce, by utrzymać ją na dystans.

- Nie, Fioro. Nie możesz się do mnie zbliżyć. Została na miejscu jak rażona piorunem, z wrażeniem, że jej serce rozpada się na kawałki, a jej życie rozsypuje się w popiół.

- Ale dlaczego?... dlaczego? - zapytała głosem, w którym już słychać było łzy.

Wzruszył ramionami i ze spokojem wsunął dłonie w szerokie rękawy.

- Wydaje mi się, że to oczywiste. Ani to miejsce, ani strój nie pozwalają na wylewność.

- Nie zawsze tak uważałeś. Zapomniałeś o kościele Santa Trinita? Mało się przejmowałeś świętością miejsca tego ranka, kiedy pokazałeś mi, czym jest pocałunek.

- Nie, nie zapomniałem, ale nie nosiłem wówczas habitu, a kościół był po prostu kościołem. Ta kaplica jest uświęcona obecnością tego, który tu spoczywa...

- Czy musi tak być, by do końca świata Zuchwały stał między nami? - szepnęła Fiora z goryczą. - On nie żyje, Filipie, a ten przedziwny kult, którym uparcie go otaczasz, nie przywróci mu życia.

- On jest bardziej żywy niż wy wszyscy. Tylko przy nim swobodnie oddycham!

- Co za szaleństwo. Battista zrozumiał, że powinien żyć dla innych...

Odwróciła się, szukając młodzieńca, by wezwać go na świadka swych słów, ale obaj z Florentem odeszli na bok, zrozumiawszy, że ich obecność jest niepożądana.

- Battista wie teraz, że jest potrzebny...

- A czy ja nie potrzebuję ciebie? - Nie.

- A twój syn? Bo masz syna, Filipie. Sądzisz, że on nie potrzebuje ojca?

Po raz pierwszy w zimnych oczach Selongey a pojawił się błysk, a twardy głos złagodniał.

- W więzieniu w Dijon, w przeddzień zaplanowanej egzekucji, dowiedziałem się, że oczekujesz dziecka, ale nie wiedziałem, że to chłopiec. Jestem z tego powodu szczęśliwy... ale tam, gdzie jest, nie potrzebuje mnie. Nie powinnaś była o nim wspominać, nie czuję najmniejszej radości z powodu bycia ojcem przyszłego kupca florenckiego.

- Przyszłego kupca florenckiego? Zatem, twoim zdaniem, gdzie przebywa twój syn?

- We Florencji, oczywiście. Tam, gdzie go zawiozłaś w zeszłym roku.

- Ja zabrałam małego Filipa do Toskanii? Na ten grób, który zdajesz się czcić, przysięgam, że nasze dziecko jest teraz w dworze Raibaudiere, w pobliżu Tours, gdzie czuwa nad nim stara Leonarda, moja dawna niewolnica Khatoun i para zacnych, oddanych ludzi.

Dawny ironiczny uśmiech uniósł prawy kącik wzgardliwych ust Filipa.

- W Tours? To niewiele mniej godne ubolewania. Mylisz się, Fioro, kiedy mówisz, że książę Karol nadal stoi między nami. Tym, kto nas dzieli, jest król Francji. Wiesz, że nigdy nie zgodzę się mu służyć, a wychowujesz mego syna na jego dworze.

- Wychowuję twego syna u siebie, w domu, który mi ofiarowano...

- ...w podziękowaniu za dobrą i lojalną służbę w łóżku Campobassa!