- Za jeszcze dziwniejszy uznaliby mój rosnący obwód brzucha. Zostanę tu jeszcze przez miesiąc, a potem pojadę do Paryża. Czy ktoś jeszcze chce coś dodać?

- Nie - powiedziała Leonarda. - Poza tym, że wydaje mi się to wszystko całkiem zręcznie wymyślone. Jeszcze tylko jeden drobiazg...

Jaki?

- Pojadę z tobą. Nie ma mowy, byś w czasie porodu była sama! A poza tym wydaje mi się, że bardziej niż kiedykolwiek potrzebować będziesz przyzwoitki. W tej roli jestem bezkonkurencyjna!

- A ja? - spytała Khatoun ze smutkiem, który zirytował Fiorę. - Czy zostanę tutaj?

- Wydawało mi się, że mały Filip wystarczająco wypełnia ci czas? Już nie chcesz się nim opiekować? - powiedziała Fiora raczej oschle. - Nie mogę zabrać wszystkich, żeby asystowali przy tym, co ma się wydarzyć w kwietniu. A to, że towarzyszyć mi będzie Leonarda, jest normalne.

Jak w czasach, gdy była niewolnicą, Khatoun podeszła do Fiory i padła jej do stóp.

- Wybacz mi! Popełniłam poważny błąd, który stawia cię w trudnej sytuacji. Nie mam prawa prosić cię o wyrozumiałość. Ale wiesz, jak bardzo jestem do ciebie przywiązana...

- Wiem - powiedziała Fiora łagodniej i podniosła ją - ale zrozum, że nie jest możliwe, bym zabrała ze sobą do Nardich pół tuzina osób. Oficjalnie wyjeżdżam w interesach, a w takich wypadkach nie zabiera się ze sobą wszystkich domowników. Jeśli naprawdę już nie chcesz opiekować się moim synem, poślę po Marcelinę... ale naprawdę w niczym mi nie będziesz pomocna!

Khatoun podniosła na nią oczy pełne łez.

- Masz oczywiście rację. Ale ja tak bardzo chciałabym zobaczyć to dziecko, które się urodzi!

- No tak! - rzekła Leonarda. - Jej obsesja na punkcie dzieci wpędzi w nas w nieliche kłopoty! Czy nie możesz, ty wariatko, zadowolić się Filipem?

- Tylko że - westchnęła młoda Tatarka - to już mały mężczyzna i niełatwo go upilnować. A takie zupełne maleństwo...

Fiora chwyciła Khatoun za ramiona i zmusiła ją, by spojrzała jej prosto w oczy.

- Zrozum i zapamiętaj jedno! Nie może być mowy o kolejnym dziecku, bo inaczej po co miałabym wyjeżdżać! Musisz przestać o nim myśleć! Rozumiesz? Jeśli wszystko pójdzie tak, jak się spodziewam, to nigdy go nie zobaczysz.

- Nigdy?

- Nie. A to dlatego, że będę musiała wybierać między nim a moim małżonkiem, a nigdy nie zrezygnuję z Filipa. Tak więc jeśli nie jesteś w stanie wypełnić roli, jaką ci wyznaczam, powiedz to od razu!

- I co zrobisz? - chlipała Khatoun.

- Wyślę cię do Demetriosa. Wrócisz do willi we Fiesole, a Petronela zajmie się moim synem. Zresztą to może byłoby najlepsze rozwiązanie. Jesteś teraz wolna, możesz wyjść za mąż i mieć własne dzieci. Czy chcesz wrócić do Florencji?

Coś zbliżonego do przerażenia pojawiło się w czarnych oczach młodej Tatarki.

- Nie! Nie! Nie chcę cię opuścić! Zostanę tutaj, nie obawiaj się. Ale, błagam, nie bądź nieobecna zbyt długo!

- Nigdy nie przestanie być dzieckiem! - westchnęła Leonarda chwilę później.

- Zycie ją rozpieszczało i nie jest przygotowana na przeciwności losu...

- Nie przesadzajmy! Przeżyła trudne chwile.

- Ale było to przejściowe! Szczęście nie opuszcza jej od urodzenia, a ona nawet nie zdaje sobie z tego sprawy. Najpierw szesnaście lat w pałacu Beltrami, a z niego prawie od razu w ramiona męża, którego kochała. Po jego śmierci została sprzedana, zgoda, ale komu? Wielkiej damie, która zapewniła jej niemal taką egzystencję, jaką wiodła u nas. A potem udało jej się odnaleźć ciebie i wrócić tutaj. A tu Petronela ją rozpieszcza i psuje jak własną córkę, a żyje jej się jak w rodzinie. Słyszałaś? Nasz Filipek, o którym według ciebie tak marzyła, teraz wydaje jej się zbyt uciążliwy. Chce kolejnego dziecka. Niemowlaki i kocięta - to jej odpowiada! Jest zdolna stracić głowę dla tego przyszłego dziecka i zburzyć całą naszą konstrukcję.

- Co więc proponujesz? Przecież jej nie zabijesz?

- Oczywiście, że nie, ale jeśli się zgodzisz, zamierzam wzbudzić w niej wystarczające przerażenie, by trzymała język na wodzy, a tobie radzę mówić to samo.

- Jeśli piśnie chociaż słówko, wróci do Florencji, już jej to powiedziałam.

- Ale nie zaszkodzi powtarzać. Musi być przekonana, że jeśli się wygada, zostanie odesłana. Już jakichś dwóch czy trzech chłopaków kręci się tu przy niej i całkiem jej się to podoba. Niech no któryś ją zbałamuci; a Bóg wie, co mu opowie do poduszki! Ta dziewczyna ma większy temperament, niż sądzisz.

Fiora powstrzymała się od powiedzenia, co wie na ten temat. Pamiętała Khatoun u Megiery, klęczącą na posadzce i wijącą się pod wpływem pieszczot stręczycielki, Khatoun, która następnej nocy uciekła z mężczyzną, do którego ją zaprowadzono, bo umiał dać jej rozkosz... Wszystko to nie było pokrzepiające, ale co można było zrobić?

- No cóż - podsumowała Leonarda - trzeba tylko polecić Stefanowi i Florentowi, żeby jej pilnowali. To, co wie, ma zbyt wielką wagę, by ryzykować konsekwencje, na jakie może narazić nas jakaś jej miłostka.

Fiora nie odpowiedziała. Bardzo lubiła Khatoun i miała do niej pełne zaufanie, którego nigdy nie żałowała, wprost przeciwnie. Jednakże Leonarda znała ją niemal równie dobrze, a ponadto posiadała mądrość życiową zrodzoną z doświadczenia i wiedziała, że każda istota ludzka ma swoje ograniczenia.

A jednak Leonarda nie miała pojęcia, co dzieje się nocą w Domu w Barwinkach. Położywszy spać małego Filipa, Khatoun wykręciła się od kolacji, twierdząc, że źle się czuje. Siedząc na łóżku, płakała rozpaczliwie tak długo, aż w domu nie słychać było najmniejszego odgłosu... Wstała wówczas, zdjęła suknię, zostając w samej koszuli, i nie zapalając świecy, wyszła z pokoju. Jak koty umiała znaleźć drogę w ciemnościach.

Wchodząc boso po schodach, dotarła na drugie piętro do pokoju na mansardzie, gdzie spał Florent. Spod drzwi sączyło się światło, ale otworzywszy je, Khatoun zobaczyła, że młody człowiek zasnął, a książka, którą czytał, opadła mu na twarz. Podeszła cichutko, z największą ostrożnością zdjęła książkę, po czym zrzuciła koszulę i przez chwilę przyglądała się śpiącemu. Z rozpogodzoną twarzą uśmiechał się przez sen, co sprawiło, że Khatoun uświadomiła sobie własną rozpacz.

Wybuchając znowu łkaniem, odrzuciła okrycie pełnym złości ruchem i rzuciła się na nagie ciało chłopca, które objęła ramionami i nogami, pokrywając gorączkowymi pocałunkami jego szyję i twarz. Raptownie przebudzony tym atakiem Florent spojrzał ze zdumieniem na napastniczkę, starając się, co prawda ślamazarnie, wyzwolić z jej objęć.

- Dlaczego nie powiedziałaś, że przyjdziesz dzisiaj? Nie spodziewałem się ciebie...

- Bądź cicho! Bądź cicho, proszę, i kochaj mnie! Potrzebuję tego. Pieść mnie! Weź mnie!

Po wilgoci na jej policzkach i wargach rozpoznał, że płacze.

- Co się stało? Dlaczego płaczesz?

- Ona... ona znowu wyjeżdża! Znowu mnie opuści... : - Kto taki?

- A kto miałby to być? Fiora, moja ukochana pani. Chce mnie opuścić, a przecież obiecała, że już nigdy się nie rozstaniemy. Zabierze ze sobą tę okropną Leonardę, nie mnie...

- Dokąd? Gdzie się wybiera o tej porze roku?

- Do Paryża, do ludzi, których nie znam... I to na dosyć długi czas.

- Ja ich znam, to jej najlepsi przyjaciele. Poza tym Agnolo Nardi zarządza jej majątkiem. Ale po co ona tam jedzie?

Błysk obawy zalśnił w rozbieganych oczach młodej kobiety, powstrzymując ją przed zdradzeniem wszystkiego, co wie, bo wiedziała, że to może ją drogo kosztować.

- Nie mogę ci tego powiedzieć, bo może przypłaciłabym to życiem, ale kochaj mnie, błagam. Chcę, żeby ktoś się mną zajął i dał mi trochę radości, skoro moja piękna Fiora nie chce już swojej niewolnicy...

- Co ci przychodzi do głowy? - zirytował się Florent. - Przecież to, że donna Fiora jedzie do Paryża, nie oznacza, że chce się z tobą rozstać na zawsze? Zostaniesz tutaj, żeby opiekować się naszym diabełkiem i co z tego? Przecież nie jesteś tu taka znowu nieszczęśliwa?

I Florent zajął się dowodzeniem Khatoun, że dla niego przynajmniej jest bardzo ważna. W chwilę później mruczała pod nim jak zadowolona kotka, a jej łzy wysychały pod pocałunkami. Pokoik wypełnił się westchnieniami, do których jego mury zdążyły już przywyknąć.

Trzy dni po wyjeździe Fiory i Mortimera Florent, starannie układający w szopie bele siana, zobaczył idącą w jego kierunku Khatoun. Był to jeden z tych pięknych, ciepłych jesiennych dni, gdy łagodne słońce pokrywa skórę warstewką potu i rozleniwia. Układając mocno pachnące siano chłopak - być może wypił do obiadu trochę zbyt wiele wina - myślał właśnie o tym, jak dobrze byłoby tarzać się w nim z jakąś dziewczyną o świeżym ciele.

Khatoun miała na sobie suknię z niebieskiego płótna, której lekko rozsznurowany gors ukazywał ponętne kształty. Niosła dzban dopiero co zaczerpniętej ze studni wody, której kropelki migotały, spadając jedna po drugiej na ubitą ziemię. Bez słowa napoiła młodzieńca, po czym odstawiła z uśmiechem dzban i, jakby była to najbardziej naturalna rzecz na świecie, wzięła jego zakurzoną dłoń i patrząc mu głęboko w oczy, naprowadziła ją na swą małą, krągłą pierś, na której on ją instynktownie zacisnął.

- Khatoun może cię odświeżyć także w inny sposób - wyszeptała. - Tak cudnie jest kochać się w taki upał! A siano pachnie tak pięknie!

W chwilę później byli oboje nadzy i zagłębiali się w suchej, wonnej trawie. Młoda Tatarka miała miękką i gładką skórę barwy kości słoniowej, a jako że sprytnie użyła nieco perfum swojej pani, zamykając oczy Florent miał wrażenie, że trzyma w ramionach tę przepiękną Fiorę, w której był tak nieprzytomnie, tak rozpaczliwie zakochany... Wydało mu się to cudowne.

Od tamtej pory niemal każdej nocy - chyba że mały Filip potrzebował Khatoun - spotykali się w pokoiku chłopaka, by oddawać się płomiennym igraszkom, w których znajdowali coraz większe upodobanie. Khatoun wiedziała, że Florent jej nie kocha, tak jak Florent wiedział, że nie ma mowy o miłości ze strony jego kochanki, ale miłość, którą oboje darzyli Fiorę, popychała ich ku sobie. Florent był młody, dobrze zbudowany i namiętny z natury. Dla Khatoun zaś miłość była czymś instynktownym, jak dla wielu azjatyckich dziewcząt. Umiała uszczęśliwić mężczyznę i sama znaleźć w tym przyjemność, gdyż otrzymała od swego męża, rzymskiego lekarza, najlepsze nauki. Młody paryżanin, straciwszy niewinność u pewnej wszetecznicy z dzielnicy Saint-Merry, a później sypiając z kilkoma pasterkami w upalne wieczory w zaroślach na brzegu Loary, odkrywał z Khatoun świat niewyobrażalnych doznań. Dokonując z nią wyczynów, do których uważałby się niezdolny, czuł dla niej naiwną wdzięczność. Dzięki Khatoun Florent mógł się czuć jednym z tych uprzywilejowanych przez naturę mężczyzn godnych zostania kochankiem samej królowej.