Czy możesz zdradzić mi chociaż, o co chodzi? Czy o Florencję?

- Nie. Chodzi o... twego małżonka!

- Mego małżonka? Czy wiesz coś o nim?

- Być może. W trakcie pobytu tutaj starałem się dowiedzieć o tobie jak najwięcej. Kiedy byłem w Rzymie, zaintrygowała mnie wiadomość o tym skazańcu cudownie ułaskawionym w ostatniej chwili. Dowiedziałem się wówczas, że hrabia de Selongey, uwięziony w zamku Pierre-Scize w Lyonie, zbiegł stamtąd i nie wiadomo, co się z nim stało. Czy tak było?

- Dokładnie, Ekscelencjo. Wiadomo tylko, że do ucieczki użył łodzi, i nie ukrywam, że ta okoliczność mnie przeraża. Słyszałam, że rzeka, którą miał płynąć - nazywa się chyba Rodan - jest niebezpieczna. Boję się, że mógł utonąć.

- To istotnie możliwe. Jednakże, gdy usłyszałem tę historię, przypomniało mi się wydarzenie, które miało miejsce kilka miesięcy temu. Pozornie jest to wydarzenie nieistotne, ale dla ciebie mogłoby mieć pewne znaczenie.

- Proszę, Ekscelencjo, powiedz szybko, o co chodzi! Najmniejszy trop może mieć znaczenie.

- Zatem słuchaj! W ubiegłym roku, jak mówiłem, mnisi z klasztoru Val-de Benediction, znajdującego się w Ville-neuve-Saint-Andre dokładnie naprzeciwko mojej siedziby, znaleźli w łodzi uwięzionej w trzcinach rannego, nieprzytomnego mężczyznę, który zdawał się mieć za sobą ciężkie przejścia. Zabrali go do siebie i wyleczyli, ale nie udało im się wydobyć z niego, jak się nazywa. Nie potrafił powiedzieć, kim jest, skąd pochodzi ani co mu się przydarzyło.

- Czyżby stracił pamięć?

- Taki wniosek wyciągnął ojciec przeor.

Serce Fiory biło jak oszalałe. Krew napłynęła jej do twarzy, a dłonie drżały.

- Jak wyglądał? Jaką miał twarz... wzrost? Widziałeś go?

- Nie, niestety. Wiem tylko to, co przeor powiedział mojemu kapelanowi. Jedno jest pewne: ten mężczyzna nie ma w sobie nic z wieśniaka. Jest wysoki, a blizny na jego ciele zdają się wskazywać na żołnierza. Ponadto łódź była inna, niż wytwarzane w okolicy. Ale widzę, że jesteś bardzo wzruszona i to mnie niepokoi. Powtarzam, że być może nie ma żadnego związku z...

- Jestem prawie pewna, że jakiś jest. Czy ten mężczyzna nadal tam jest?

- Oczywiście. Gdzie miałby pójść, nie mając pojęcia, kim jest i skąd pochodzi? Stan ten wynika bez wątpienia z rany głowy... Ale uspokój się, troskliwie się nim zajęto i nie jest nieszczęśliwy. Kartuzi są życzliwi i gościnni. Poza tym dla zbiegłego więźnia, jeśli to naprawdę o niego chodzi, klasztor jest najlepszym schronieniem.

- Nie wątpię w to ani przez chwilę, ale jak się dowiedzieć, jak się upewnić...

Wstała i wzburzona zaczęła chodzić po komnacie tam i z powrotem, przyciskając dłonie do piersi i starając się uspokoić serce bijące tak mocno, że niemal ją dławiło. Widząc, że zbladła i się zachwiała, delia Rovere poderwał się, chwycił ją na ręce i zmusił do położenia się na wyściełanej poduszkami ławie. Była najwyższa pora, gdyż nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Kardynał wezwał na pomoc Leonardę, która, jako że podsłuchiwała pod drzwiami, pojawiła się natychmiast z flakonikiem octu oraz ręcznikiem i zaczęła cucić młodą kobietę.

Omdlenie szybko ustąpiło i wkrótce Fiora, całkiem oprzytomniała, mogła przeprosić gościa, który robił wrażenie szczerze zaniepokojonego.

- Obawiam się, że zanadto ci zmęczyłem - powiedział. - Najlepiej będzie, jak teraz sobie pójdę i przyjadę jutro. Miałem zresztą taki zamiar, gdyż chciałem się pożegnać...

- Wasza Ekscelencja już nas opuszcza? - spytała Leonarda.

- Tak, muszę wrócić do Awignonu, gdzie wzywają mnie pilne sprawy.

Pojutrze pożegnam się z Tours.

Zamierzał wyjść, ale Fiora go zatrzymała.

- Litości, Ekscelencjo! Jeszcze chwilę. Zapewniam cię, że czuję się lepiej... Powiedz mi coś jeszcze o tym uratowanym mężczyźnie!...

- Co mogę ci jeszcze powiedzieć? Wiesz już tyle, co ja... Słuchaj! Skoro tam wracam, czy chcesz, żebym udał się do klasztoru kartuzów zaraz po przyjeździe i zobaczył się z tym mężczyzną?

- Nigdy wcześniej go nie widziałeś, Ekscelencjo. Jak miałbyś go rozpoznać?

- Może mogłabyś mi go opisać? Oczywiście, gdybyś nie była cierpiąca, byłoby pewne rozwiązanie, niewątpliwie proste, ale chyba trochę męczące...

- Jakie? - burknęła nieufnie Leonarda.

Ale Fiora od razu zrozumiała.

- Mogłabym pojechać z tobą? To prawda, że jestem jedyną osobą, która może stwierdzić, czy to mój mąż. A jeśli to on, ja najlepiej się nim zajmę...

- Fioro! - zaprotestowała Leonarda. - Zwariowałaś? Znowu chcesz wyjeżdżać na koniec świata?

- Awinion nie jest na końcu świata, pani, i nie bardzo wiem, na jakie niebezpieczeństwa narażona byłaby donna Fiora pod moją ochroną. Mogę nawet zaoferować jej wygodny powóz...

Fiora zdawała się odżywać. Odzyskała rumieńce, a jej oczy pod wpływem nadziei rozbłysły jak gwiazdy. Wstała z ławy.

- Nie mogę nie wykorzystać takiej szansy, droga Leonardo, a moja nieobecność nie potrwa długo. Jeśli to rzeczywiście Filip, przywiozę go tutaj, a potem doprowadzę do jego zgody z królem. Och, Ekscelencjo, nie wyobrażasz sobie, jaką radość mi dajesz!

Kardynał zaczął się śmiać, co ogromnie go odmłodziło. Zdawał się równie szczęśliwy, jak młoda kobieta.

- Dobrze, więc ustalone. Jutro wieczorem przyślę po ciebie powóz, o którym mówiłem. Służba otrzyma rozkazy, a ty dołączysz do mnie przed południem w bazylice Świętego Marcina, gdzie chcę wygłosić kazanie przed wyjazdem. Myślę, że starczy ci czasu na przygotowania.

Wraz z Fiorą wyszedł do ogrodu, gdzie czekał na niego powóz, i dał sekretarzowi list, który przekazała mu młoda kobieta. Żegnając się, ściszył głos i dodał:

- Dla moich ludzi będziesz damą odbywającą pielgrzymkę do Compostelo lub do Rzymu.

- Nie miej mi za złe, Ekscelencjo, ale wolę Compostelo. Rzym wspominam nie najlepiej...

- Dodam - powiedziała Leonarda, która nie opuściła Fiory - że Wasza Ekscelencja będzie miał pod opieką dwie pielgrzymujące damy. Ja również zamierzam dać wyraz mojej pobożności. I mam nadzieję, że nikt nie będzie widział w tym nic złego!

Jej oczy, których łagodny błękit zachował całą świeżość, rzucały wyzwanie każdemu, kto usiłowałby przeciwstawić się jej projektowi. Nikt jednak nawet o tym nie myślał. Della Rovere uśmiechnął się, a Fiora wzięła ją za rękę i wsunęła pod swoje ramię.

- Skoro będziemy podróżować powozem, będę szczęśliwa, mając cię przy sobie.

Trudniej było wytłumaczyć Khatoun, że nie mogło być mowy o zabraniu także jej. Obecność Azjatki w orszaku księcia Kościoła, wraz z innymi kobietami, mogłaby wywołać wrażenie nie tyle pielgrzymki, co haremu.

- To nie potrwa długo - pocieszyła ją Fiora - a potrzebuję kogoś, kto zaopiekuje się moim małym Filipem...

Marcelina bowiem opuszczała Rabaudiere. Miała coraz mniej pokarmu, a w dodatku mąż domagał się jej powrotu do domu. Tegoż ranka wyjechała do swojej wsi, głęboko wzdychając i lejąc łzy, gdyż zamieniała przyjemne i nieskomplikowane życie na ciężką egzystencję na farmie, ale Fiora umiała ją pocieszyć. Mamka wracała do domu bogatsza nie tylko o ubrania, które jej ofiarowano w ciągu tego roku, lecz także o bieliznę domową, zapasy jedzenia, złoty krzyżyk, który dumnie nosiła na szyi i o okrągłą sumkę, która miała uczynić ją najbogatszą chłopką we wsi.

Khatoun przywitała ten wyjazd z ulgą. Ona i mamka znienawidziły się od pierwszego wejrzenia, a walka o opiekę nad dzieckiem była zażarta. Natura decydowała na korzyść młodej Tatarki, ale Marcelina natychmiast oświadczyła, że to właśnie „żółta wiedźma" sprawiła, że straciła pokarm. Fiora z całą mocą przeciwstawiła się temu oskarżeniu.

- Jeśli do moich uszu dotrą podobne pogłoski, to będę wiedziała, skąd pochodzą, a w twoim interesie jest, by nie robić sobie ze mnie wroga. Khatoun była niewolnicą, to prawda, ale nigdy jej tak nie traktowałam. Wychowywałyśmy się razem i dwukrotnie mnie uratowała. Tak więc wiele jej zawdzięczam, a o swoich długach nie zapominam nigdy. Poza tym kocham ją jak siostrę...

Zrozumiawszy, że upieranie się jest sprzeczne z jej interesem, Marcelina przysięgła, że nie będzie więcej powtarzać swego oskarżenia, kładąc dłoń na wizerunku Ukrzyżowanego w książeczce do nabożeństwa, którą bez słowa, lecz z wielce wymownym spojrzeniem, podsunęła jej Leonarda. Rozstały się więc w jak najbardziej przyjacielskiej atmosferze.

- Mam nadzieję, że kiedy pani hrabina obdarzy panicza Filipa siostrzyczką, to po mnie pośle! - powiedziała Marcelina na koniec.

- Masz zatem zamiar mieć więcej dzieci? Jeśli dobrze pamiętam, masz ich troje?

- Tak, ale moja matka urodziła dwanaścioro, a mój mąż chce wielu synów do pomocy na roli.

Zostawszy panią sytuacji, Khatoun zrozumiała w końcu, że powierzając jej synka, Fiora dawała dowód swego zaufania. Zaprzestała protestów.

Później przyszła kolej na Florenta. Myśl, że jego droga pani znowu wyjedzie gdzieś daleko, była dla niego nieznośna. Upierał się, że będzie ją eskortował w charakterze stajennego. Tym razem interweniowała Leonarda:

- Po co jej stajenny, skoro będzie podróżować powozem?

- Ale mógłbym ją bronić w razie niebezpiecznych spotkań.

- Niebezpiecznych spotkań? Gdy będziemy w towarzystwie legata papieskiego? Nie wymyślaj, przyjacielu! Poza tym ja jadę tylko po to, żeby czuwać nad donną Fiorą. A ty dobrze wiesz, że Stefan będzie cię bardzo potrzebować przy winobraniu, czyli już wkrótce.

- Jakoś sobie radził, kiedy mnie nie było! - burknął chłopak.

Leonarda posłała mu swój najbardziej sardoniczny uśmiech.

- Tak to jest, jak ktoś staje się niezastąpiony! - oświadczyła wesoło.

Rankiem we wtorek 8 września, w dniu święta Narodzenia Najświętszej Maryi Panny, Fiora i Leonarda opuściły Dom w Barwinkach w obszernym powozie wyposażonym w poduszki, zasłonki, materace i skórzane osłony, co pozwalało na w miarę wygodne pokonanie najdłuższych tras i przetrwanie największej niepogody. Zaprzężono do niego dwa silne konie, którymi powoziło wielkie, wąsate chłopisko imieniem Pompeo. Powietrze było nieco chłodne, ale zapowiadał się słoneczny dzień, sprzyjający podróży. Mimo to, kiedy ciężki pojazd ruszył, Leonarda lekko się skrzywiła i wymamrotała: