Kastylijczyk towarzyszył Francuzom w powrotnej drodze do pałacu Medyceuszy pod pretekstem konieczności uzupełnienia zapasu świec. W rzeczywistości zamierzał spotkać się z pewną ładniutką praczką z dzielnicy San Spirito, którą uratował w trakcie zamieszek od startowania. Od tamtej pory nogi często prowadziły go do uroczej Costenzy, do której zaczynał się szczerze przywiązywać, co budziło troskę Demetriosa, przekonanego, że oficjalne zajęcie praczki stanowiło tylko sprytną fasadę innego zgoła rzemiosła, starego jak świat i znacznie bardziej lukratywnego.

Toteż mieszkańcy willi Beltrami nie byli szczególnie zaskoczeni, że Esteban nie wrócił, kiedy trąbki obwieściły zamknięcie bram. Najwyraźniej postanowił spędzić noc u swojej przyjaciółki. Demetrios, wzruszywszy ramionami z rozdrażnieniem, zadowolił się wyrażeniem pragnienia, by ta eskapada nie okazała się dla jego wiernego sługi zbyt kosztowna.

- Ale my nie dowiemy się niczego aż do jutra - powiedziała z żalem Fiora.

Zamilknięcie dzwonów wcale jej nie uspokoiło, gdyż z doliny nadal dobiegał głuchy ryk, teraz nawet wyraźniejszy, bowiem nie zagłuszał go odgłos dzwonów.

Fiora się myliła. Około północy, kiedy wszyscy przygotowywali się do udania na spoczynek, nocną ciszę zakłócił galop konia, który ucichł przed bramą willi. Fiora od razu wiedziała, że późnym gościem jest Lorenzo.

Kiedy podszedł do niej, białej i świetlistej w blasku lampy, zobaczyła go takiego, jaki był wieczorem po zabójstwie

Giuliana: w czarnym kaftanie rozpiętym aż do pasa, z włosami potarganymi przez wiatr w trakcie jazdy, z potem na czole i każdą bruzdą na twarzy uwydatnioną przez kurz. Ale wyraz tej twarzy był inny. Tej nocy Lorenzo nie przybył, by szukać azylu, nie miał nadziei na chwilę zapomnienia w jej ramionach. Wyglądał na człowieka zdeterminowanego, który właśnie podjął jakąś decyzję.

- Przyjechałem się z tobą pożegnać - powiedział po prostu.

- Już? Przecież wyjeżdżam dopiero za kilka dni!

- Wiem, ale to ja opuszczam Florencję. Zresztą może przezornie byłoby przyspieszyć twoją podróż.

- Ale dlaczego? Nie ma pośpiechu, a Commynes...

- Commynes wyjeżdża jutro do Rzymu. Zamierzam mu towarzyszyć.

W kilku zwięzłych zdaniach Lorenzo opowiedział, co się wydarzyło i dlaczego nagle w mieście zapanowało wzburzenie. Papieski wysłannik przywiózł pod wieczór deklarację wojny wraz z listem do priorów, w którym Sykstus IV oświadcza, że nie żywi żadnej urazy do nich, lecz tylko do Lorenza Medyceusza, mordercy i świętokradcy. Niech Florencja przegna nikczemnego tyrana, a nie poniesie żadnych konsekwencji! Odzyska względy Ojca Świętego, który odtąd będzie ją darzył szczególnym afektem.

- Zaproponowałem więc, że oddam się w jego ręce - podsumował Wspaniały - aby oszczędzić drogiemu mi miastu okropieństw wojny. Priorzy nie zgodzili się na moją propozycję, ale poprosiłem, by zastanowili się do jutra, by skonsultowali się z poszczególnymi dzielnicami, swoimi rodzinami i mistrzami wszystkich cechów.

- Wygląda na to, że już udzielili ci odpowiedzi? - powiedział Demetrios. - Słyszeliśmy dzwony i wrzawę...

- Taka była rzeczywiście ich pierwsza reakcja i napawa mnie to wielką radością. Jednakże wiele może się zmienić w nocy, kiedy ciemności przyniosą ciszę... i strach.

- Nie możesz się poddać! - zawołała Fiora z oburzeniem. - Miałbyś się znaleźć w rękach tego niegodziwca, papieża, który kazał zabić twego brata w samym środku wielkanocnego nabożeństwa? Bez wahania wyda cię katu... i Commynes nic na to nie poradzi.

- Daleki jestem od zamiaru stawiania go w trudnej sytuacji. I bez tego jego misja jest wystarczająco skomplikowana..

- A myślisz, że twoja śmierć wystarczy, by poskromić wściekłość Sykstusa? On sam może nic nie zrobi, ale wyśle swego ukochanego bratanka, a Riario wypompowawszy z Florencji całe złoto, wytoczy z niej krew, jeśli miasto nie będzie się czołgać u jego stóp. Czy tego właśnie chcesz dla swojego miasta? Czy sądzisz, że ten nędznik oszczędzi twoje dzieci, żonę, matkę i całą rodzinę? Jesteś szalony!

- Nie, Fioro. To jedyne, co mogę zrobić. Powiedziałem to, do czego zmuszało mnie sumienie. Teraz to Florencja musi odpowiedzieć i dokonać wyboru swego losu.

- Zgodzić się na władzę Riaria, czy walczyć razem z tobą? - powiedział Demetrios. - Wydaje mi się, że gdybym miał jakiś autorytet, nie zastanawiałbym się ani przez chwilę. A tym bardziej przez całą noc...

- Jednak stawka jest poważna. Jeśli się nie oddam w ręce papieża, miasto zostanie obłożone interdyktem

- I co z tego? Jeśli Signoria odrzuci propozycję papieża, tak jak na to zasługuje, co ją obchodzić będą jego decyzje? Czy Commynes nie poinformował cię o planach króla Francji?

- O soborze? Tak, wiem... ale aby zwołać sobór, trzeba czasu. Czy wytrzymamy tak długo?

- Czy nie masz dość złota, by nająć kondotierów? Czyż Florencja nie ma broni, murów obronnych, a o jej potędze stanowią tylko kupcy? Miasto będzie walczyć, w przeciwnym razie nigdy już nie będzie Florencją!

Namiętna żarliwość Fiory wywołała uśmiech na twarzy Lorenza, który czule przyciągnął ją do siebie:

- Mówisz jak moja matka - powiedział, składając na jej czole lekki pocałunek - ale...

- I jak wszystkie kobiety w mieście, mam nadzieję?

- Kto to może wiedzieć? Ale ty jesteś jedną z nich i to sprawia, że jeszcze trudniej mi znieść myśl o naszym rozstaniu. Tak ciężko powiedzieć ci: żegnaj, Fioro...

Przez chwilę stali naprzeciw siebie, a jedynym, co ich łączyło, były spojrzenia.

- I ciężko tobie powiedzieć: żegnaj, Lorenzo... Chociaż nie należy nigdy mówić „żegnaj"...

Cichy odgłos kroków Demetriosa odchodzącego w głąb domu nie zmącił czaru, w którego władzy się znaleźli. Grek zabrał ze sobą lampę oliwną i zostali sami w ciemnościach, sami w pogrążonym we śnie świecie, który spowijał ich w swoje zapachy, delikatne powiewy i drżenia. Fiora wyciągnęła rękę i dotknęła ramienia Lorenza.

- Jest tylko jeden sposób rozstania, który może złagodzić jego gorycz - wyszeptała. - Bądźmy razem ten ostatni raz...

Poczuła, jak zadrżał, ale zrobił krok do tyłu.

- Nie przyjechałem, by prosić cię o litość - burknął. - Nie jesteś już wolna...

- Wiem...

- Gdzieś tam na północy, jest ktoś, kto cię kocha... i kogo ty kochasz.

- Wiem.

- Jeśli teraz mi się oddasz, popełnisz cudzołóstwo, jak ja sam.

- To także wiem, ale tak jak pierwszego wieczora, daję ci siebie, bo tego chcę. Być może nigdy więcej się nie zobaczymy, Lorenzo, a więc ta noc może należeć tylko do ciebie. Jeśli tego pragniesz, oczywiście...

- Tego chcesz?

Wziął jej dłoń, odwrócił i pocałował od wewnątrz, a później poprowadził Fiorę przez ogród do ich miłosnej groty. Światło gwiazd nadające niebu barwę mlecznego błękitu oświetlało im drogę w labiryncie alejek i schodków łączących tarasy. Przed wejściem do kryjówki zatrzymali się i przytulili do siebie pod ogromnym krzakiem jaśminu, który spowił ich swym zapachem i obsypał śniegiem drobnych białych płatków.

- Jakie piękne jest dziś niebo! - wyszeptał Lorenzo z ustami przy ustach Fiory. - Chcę, by tej nocy było nad nami tylko ono...

Rozebrali się i nago padli na dywan jeszcze zielonej trawy, osłonięty kępami jasnych piwonii.

Pianie pierwszych kogutów wygnało Lorenza. Z rozpaczliwą namiętnością przytulił Fiorę ostatni raz i pocałował.

- Niech Bóg ma cię w opiece, moje śliczne kochanie!... Po raz pierwszy wymówił to słowo i Fiora, poruszona, chciała go zatrzymać, ale już się oddalił. Jego wysoka postać, zwinna jak u dzikiego zwierzęcia, skierowała się w kierunku groty, sprzed której zabrał ubranie. Fiora, niezdolna do wykonania jakiegokolwiek ruchu, siedziała oplatając ramionami kolana, i patrzyła, j ak znika w unoszącej się nad doliną mgiełce. Coś ścisnęło ją za gardło i wybuchnęła szlochem. Miała okropne wrażenie, że na szczęściu, jakie czuła na myśl, że wkrótce zobaczy Filipa, pojawiła się rysa... i że trudno jej będzie zapomnieć Loren - i za, o ile w ogóle kiedyś będzie to możliwe...

Jedna rzecz była jednak pewna: choćby Wspaniały nie był zmuszony poświęcić się dla spokoju Florencji, ona więcej go nie zobaczy. Nawet jeśli, jak powiedziała, nie należy nigdy mówić „żegnaj".

To właśnie chciała wyjaśnić Demetriosowi, kiedy chwilę później ujrzała go przemierzającego alejkę przed wejściem do domu, z dłońmi schowanymi w szerokich rękawach. Uciszył ją jednak natychmiast:

- Nie musisz się tłumaczyć, Fioro! Nikomu!

- Nie potępiasz mnie?

- Z jakiej racji? Nie mam ani ochoty, ani prawa.

- On może zginie, rozumiesz?

- Nie zginie. Florencja nie pozwoli mu wyjechać i będzie o niego walczyć. A ty nie zniżaj się do usprawiedliwień i przestań oszukiwać samą siebie.

Pragnęłaś go, a on pragnął ciebie... i tym lepiej, że zostawisz tu część swego serca. Może któregoś dnia zapragniesz po nią wrócić.

Demetrios miał rację. Esteban wróciwszy koło południa, przywiózł nowe wieści. Signoria jednogłośnie postanowiła odpowiedzieć papieżowi, że nie ma prawa wydawać jej żadnych poleceń w kwestiach świeckich. Lorenzo nie popełnił błędu, a lud go kochał - był mu wdzięczny za obronę przed tymi, którzy chcieli ograniczyć jego swobody... Kler toskański zaś, z prałatami na czele, oświadczył, że w przypadku, gdyby został nałożony interdykt, zamierza nie zastosować się do niego i zażądać zwołania soboru.

Co więcej, Lorenzowi została przyznana dodatkowa ochrona, która miała wszędzie mu towarzyszyć, a Savaglio miał kroczyć przed nim z obnażonym mieczem, gdyż wiedziano, jakie sidła zastawić może pełen nienawiści Sykstus IV. Wszyscy zaczynali się przygotowywać do wojny, złoto przeznaczone na wojska najemne płynęło szerokim strumieniem.