- Zawsze masz rację. Filip i ja znamy się tak słabo, a tak doskonale potrafimy sprawiać sobie ból!

- Chcesz powiedzieć, że gdyby nie dziecko, wahałabyś się, czy wrócić?

- Nie, nawet przez chwilę! Moje życie to Filip i niezależnie od trudnych chwil, które nas czekają, nigdy się go nie wyrzeknę.

Ścieżka zawiodła spacerowiczów do dolnej części ogrodu, w pobliże groty, którą Demetrios wskazał podbródkiem.

- A... on?

- Zapomni o mnie. Tym bardziej że będzie musiał bronić miasta. Poza tym nie brak florentynek marzących o nim. Bartolommea dei Nasi... i tyle innych.

- Może masz rację. Ale czy ty zapomnisz jego?

- Nigdy... choć już go zapominam.

- A to interesująca odpowiedź, ale może nieco trudna do zrozumienia! Nawet dla człowieka, który sądził, że zna kobiety!

- Pewnie tak, bo ciężko to wyjaśnić. Lorenzo pozwolił mi mniej cierpieć z powodu rany, którą uważałam za nieuleczalną. Po prostu przywrócił mi radość życia, a ja pomogłam mu ukoić ból po śmierci brata.

- A... gdyby wbrew wszystkim i wszystkiemu zapragnął cię zatrzymać? - Chcesz powiedzieć... siłą?

- Dlaczego nie?

- Nie. Nie on. Wiesz, że lubi powtarzać, że ze szczęściem trzeba się spieszyć, gdyż nikt nie jest pewny jutra. Umie chwytać chwilę i intensywnie z niej korzystać. Jednak jestem pewna, iż zrozumiał, że... jutro nadeszło.

Demetrios nie odpowiedział. Przez kilka minut szli z Fiorą w milczeniu aż do sadu oliwnego rozciągającego się na skraju ogrodu i wyznaczającego jego granicę. Kroczyli przez chwilę pod srebrzystym listowiem, po czym Grek zatrzymał się przy sękatym pniu, ułamał gałązkę, z której zwisał zielony owoc, i przez chwilę patrzył na nią, po czym podał młodej kobiecie.

- Zachowaj tę gałązkę troskliwie: będzie pamiątką ode mnie.

- Czy... pozwolisz mi wyjechać samej? - spytała z nagłym bólem. - Miałam nadzieję, że ty i Esteban wrócicie do Francji.

- Nie, Fioro. Skończyłem z wędrówkami. Jestem już na to za stary i jeśli pozwolisz mi nadal mieszkać w tym domu z moim wiernym Estebanem, nie będę się domagać od życia niczego więcej. Poza tym... nie jestem pewien, czy pani Leonarda byłaby skłonna przyjąć mnie z otwartymi ramionami.

- Będzie taka szczęśliwa na mój widok, że cię uściska. Sądzę, że w głębi serca cię lubiła.

- Przestań w końcu przypisywać ludziom emocje, które sama odczuwasz! Leonarda nigdy mnie nie lubiła, a nawet obawiała się mnie. Może nie bez powodu, ale nie w tym problem. Chcę pozostać tutaj, gdyż ten piękny kraj najbardziej przypomina moją ojczyznę... i tu wreszcie znalazłem spokój.

Fiora pogładziła czubkami palców gałązkę i uśmiechnęła się.

- I to symbol tego spokoju właśnie mi ofiarowałeś?

- Tak, i mówię poważniej, niż sądzisz. Czy możesz mi coś obiecać, Fioro?

- Jeśli ci na tym zależy...

- Bardzo mi zależy. Przede wszystkim nie mów Lorenzowi tego, co mi powiedziałaś. Być może kocha cię bardziej, niż myślisz, a poza tym jest zbyt dumny, by pogodzić się z tym, że był tylko tymczasową namiastką miłości.

- Nigdy nic takiego nie powiedziałam! - zawołała Fiora z oburzeniem.

- Być może, ale taki byt z grubsza sens twoich słów. Ponadto...

- Zatem to podwójna obietnica?

- Właściwie nie, gdyż sprowadza się do jednego: milczenia. Nigdy nie mów Filipowi de Selongey, że Medyceusz był twoim kochankiem. Chcę chronić w ten sposób nie tyle twój spokój, co twoje życie. Byłby zdolny cię zabić.

- Czyż nie wybaczył mi romansu z Campobassem?

- Nie wierzę w to przebaczenie i nie założyłbym, że nigdy więcej nie będzie do tego wracać. Tak więc proszę cię: żadnych nieostrożnych zwierzeń do poduszki, do których wy, kobiety, macie dziwną skłonność! Dobrze znam twego małżonka: kocha cię do szaleństwa. Mógł pogodzić się z... wojennym przypadkiem, ale nie wybaczy matce swego syna, że szukała pocieszenia w ramionach Wspaniałego. Nawet jeśli uważała się za wdowę. Obiecujesz?

- Obiecuję jedno i drugie. Jesteś mądrzejszy ode mnie.

- Jeszcze jedno: jesteś pewna, że nie spodziewasz się dziecka?

Fiora pozieleniała. Ani przez chwilę nie przyszło jej do głowy w czasie namiętnych godzin spędzanych z kochankiem, że to może się zdarzyć. - Nie... nie sądzę. Nie.

- Wystarczy zobaczyć twoją minę, by zrozumieć, że nie jesteś tego pewna. Posłuchaj mnie więc uważnie: zaraz dam ci pewną miksturę. Przy pierwszych oznakach ciąży wypijesz ją z odrobiną miodu. Ciężko przechorujesz następne dwa dni, ale później będziesz mogła bez obaw spojrzeć w oczy twemu małżonkowi!

- Jednak... czy to nie zbrodnia?

Z wysokości swego wzrostu Grek spojrzał na młodą kobietę, której cudowne szare oczy wznosiły się ku niemu wypełnione niepewnością, a nawet obawą. Nigdy nie wyglądała tak pięknie. Ubrana w prostą suknię z cienkiego białego płótna haftowanego w drobne kwiatki, z włosami upiętymi wysoko i splecionymi w ciężki warkocz opadający na ramię, była uosobieniem wiosny. Jej twarz, której ledwie zaróżowioną bladość chroniła jedwabna parasolka, miała delikatność kwiatu kamelii, a giętka, długa szyja nieskończoną grację. Dzięki odpoczynkowi, trosce i względom Lorenza szczupłe i jędrne ciało zdawało się wygładzone, pełniejsze i emanowało taką niezamierzoną zmysłowością, jaką w połączeniu z wyjątkową urodą widzi się u tych wyjątkowych kobiet zdolnych do zmiany oblicza całego królestwa. Demetrios pomyślał, że Wspaniały, o którym marzy tyle pięknych dam, będzie miał może pewien problem z zapomnieniem tej jednej. Zresztą później się to potwierdziło w trakcie licznych rozmów z Lorenzem.

- Posiąść Fiorę, to posiąść cale piękno świata. Starożytni Grecy wykuliby jej postać w kamieniu, ale trzeba trzymać ją w ramionach, by wiedzieć, jaki cudowny blask osiąga w miłości. Żadna kobieta nie dała mi tego, co dostałem od niej...

Milczenie przyjaciela zaniepokoiło młodą kobietę.

- No i? Nie odpowiesz mi? Czy to nie zbrodnia przeciwko naturze: usunąć dziecko ze swego łona?

- Tak. To zbrodnia, ale ten, kto zabiłby cię z zazdrości, popełniłby jeszcze straszliwszą... i złamałby mi serce. Tak więc zachowaj dla siebie to, o czym twój mąż naprawdę nie musi wiedzieć.

Wchodząc pod górę w kierunku jednego z tarasów usytuowanych przy samej ścianie willi, Demetrios i Fiora napotkali Carla bardzo zaabsorbowanego ustawianiem uli przy pomocy ogrodnika. Miody człowiek lubił pszczoły i od zawsze interesował się ich życiem i hodowlą. Lubił powtarzać, że pszczoły z Trespiano dają miód, który nie ma sobie równego w całej Toskanii. W płóciennym fartuchu i sabotach, z podwiniętymi rękawami, włosami w nieładzie i zaczerwienioną twarzą kończył ustawiać czwarty ul i wydawał się w pełni szczęśliwy.

Żadna ludzka siła nie zdołała go przekonać do wzięcia udziału w obiedzie, którym Fiora podjęła swych przyjaciół - Commynes'a i Mortimera.

- Wystarczy, że Szkot wie, jak wyglądam - powiedział Fiorze na usprawiedliwienie. - Nie chcę, by poseł zobaczył mnie przy tobie. Byłbym z tego powodu... bardzo nieszczęśliwy.

- Dlaczego? Nasze małżeństwo jest nieważne, wiesz już o tym, ale nadal łączy nas głębokie uczucie. Nie mam brata, Carlo, i chciałabym, byś zaakceptował tę rolę!

- Boże mój, czym sobie zasłużyłem na taką radość? Nigdy żadna kobieta nie będzie miała bardziej czułego i oddanego brata. Nie proś mnie jednak, bym uczestniczył w tym posiłku.

Widząc nadchodzących spacerowiczów, odgarnął ramieniem wilgotne kosmyki przyklejone do czoła i pomachał wesoło. Odkąd wrócił do wiejskiego trybu życia, wydawał się mniej wątły, a jego pociągła blada twarz nabierała stopniowo zdrowych barw.

- Nie możesz go zabrać do Francji, prawda? - szepnął Grek.

- A tymczasem byłoby to najlepsze rozwiązanie. Nie zapominaj, że uchodzi za nieżyjącego...

- Nikt nie przyjedzie go tu szukać, póki Lorenzo i ja będziemy żyć. Tam byłby jak wyrzucona na brzeg ryba. Tylko przyroda tego kraju może dać mu te zwyczajne radości, których tak potrzebuje. Ponadto łaknie wiedzy, a ja, jak sądzę, będę umiał częściowo zaspokoić to pragnienie.

- Innymi słowy, musząc dokonać wyboru, wybrałeś jego? - powiedziała Fiora z uśmiechem. - Będę zazdrosna.

- Bardzo by mi to pochlebiało. Ale mówiąc poważnie: lepiej, żebyśmy z Estebanem zostali tutaj, bo nikt, nawet ja, nie może przewidzieć, co cię tam czeka. Może będzie to wielkie szczęście, i tego życzę ci z całego serca, a może kolejne ciężkie przejścia, gdyż czasy, w których żyjemy, są bezlitosne. Wiedz, że masz tu swój dom i jego opiekunów: jakby rodzinę, zawsze gotową cię przyjąć... A teraz chodźmy zobaczyć, co zdziałał!

Nagle z miasta, tak jeszcze przed chwilą spokojnego, wzniosło się gwałtowne bicie największego dzwonu, któremu natychmiast zawtórowały dźwięki z dzwonnic wszystkich kościołów. Potem dobiegł ich stłumiony z powodu odległości ten rodzaj pomruku, którego Fiora i Demetrios nie mogliby nigdy zapomnieć, gdyż usłyszeli go po raz pierwszy pewnej nocy, gdy Florencja powstała, by domagać się ich śmierci. Mimo ciepłych promieni słonecznych i uroku bezkresnego krajobrazu rozciągającego się u ich stóp nie mogli powstrzymać dreszczy. Coś się działo i to coś poważnego, ale co?

Oboje, zapominając o Carlu, który już zresztą o nich nie myślał, rzucili się w kierunku starej wieży, pozostałości

po starożytnych fortyfikacjach etruskich, na której szczycie grecki lekarz zainstalował urządzenia umożliwiające obserwację nieba. Tym razem jednak skierował lunetę na miasto, a przede wszystkim na jego południowe bramy, chcąc sprawdzić, czy przypadkiem do Florencji nie zbliżają się jakieś wojska. Nie dostrzegł jednak nic niepokojącego.

- Trzeba poczekać na powrót Estebana - westchnął Demetrios. - Przywiezie nam najświeższe wiadomości.