Mimo upału ser Lodovico z zapałem zasiadł do posiłku złożonego z melonów ifegatelli, kiełbasek z wątróbki z ziołami, które podlał kilkoma kielichami wina. Uczta zmusiła go do odpoczynku w chłodnej sypialni przed ponownym uczestniczeniem w uroczystościach - miał zasiąść na jednej z trybun, z których notable miasta będą podziwiać Corsa del Palio.

Po poranku, przeznaczonym dla cechów, które były dla Florencji źródłem bogactwa, popołudnie należało do poszczególnych dzielnic miasta, których reprezentanci rywalizowali na wcześniej przygotowanej trasie wyścigu, dosiadając koni bez siodeł i strzemion. Nagrodą był palio - wspaniały kupon najpiękniejszej w całym mieście materii, który Wspaniały wręczał zwycięzcy.

Każda z dzielnic wystawiała cztery chorągwie, pod których barwami w gonitwie uczestniczyło czterech jeźdźców. Na sztandarach dzielnicy San Giovanni (Świętego Jana) widniał Czarny Lew, Smok, Klucze i Popielica; na sztandarach Santa Croce Rydwan, Wół, Złoty Lew i Koła; na sztandarach Santa Maria Novella Żmija, Czerwony Lew, Biały Lew i Jednorożec; wreszcie na sztandarach San Spirito, dzielnicy leżącej po drugiej stronie Arno, Drabina, Muszla, Bicz i Chimera. Niosący wszystkie te różnobarwne chorągwie tworzyli procesję sięgającą Baptysterium.

Ludzie gromadzili się przed odświętnie przystrojoną Signorią. Stary szary budynek lśnił od sztandarów i jedwabnych materii. Pomiędzy jego krenelami wznosiły się ku błękitnemu niebu maszty z herbami wasalnych miast, a herb Florencji, jak przystało na królową, zajmował szczyt wieży. Wokół placu, na którym wzniesiono wieże ze złoconego drewna symbolizujące miasta wasalne lub sprzymierzone, z okien spływały potoki brokatów lub tapiserie. Brukowany plac, pokryty pstrokacizną paradnych strojów i sztandarów, przypominał wiosenną łąkę. Przecinała go wydzielona jedwabnymi sznurami pusta przestrzeń: droga, którą wkrótce mieli galopować jeźdźcy.

Panowała radosna, pełna podniecenia atmosfera. Wokół ogromnych sztandarów, tańczących na wietrze mimo swego ciężaru, zawierano zakłady.

Odmiennie wyglądał plac przed Duomo, gdzie otwarte odrzwia Baptysterium pozwalały dostrzec las oświetlających jego wnętrze świec. Rozstawiono na nim różnobarwne namioty właścicieli koni, które miały wziąć udział w gonitwie, a wokół nich na masztach dorównujących wysokością domom, powiewały na zmianę białe chorągwie z czerwoną Lilią Florencji i niebieskie sztandary ze złotą Lilią króla Francji.

Dźwięk organów, wioli, fletów, obojów i tamburynów dobiegający z katedry wraz ze śpiewem chóru, wypełniał cały plac, a po obu stronach arcybiskupa, którego złocistą kapę rozpościerali dwaj diakoni, akolici kołysali srebrnymi kadzielnicami. Musiały być one wypełnione po brzegi, gdyż grube spirale wydobywającego się z nich dymu docierały aż do głównej czerwonej trybuny, gdzie zajęła miejsce Fiora i rodzina Albizzich. Ich siedziska znajdowały się dziwnie blisko foteli, na których zasiedli Wspaniały i jego honorowy gość.

Wuj Lodovico znowu pomstował. Kadzidła przyprawiały go o kaszel - i nie tylko jego - co sprawiało, że jeszcze bardziej ckniło mu się za rześką doliną Mugello. Chiara wreszcie udzieliła mu reprymendy:

- Przestań w końcu zrzędzić, wuju Lodovico! Masz szczęście dotrzymywać towarzystwa najpiękniejszej kobiecie w mieście, a utyskujesz z powodu motyli! Wszyscy na was patrzą.

To prawda. Wszystkie spojrzenia ogniskowały się na Fiorze, naprawdę wspaniałej w purpurowych jedwabiach. Gdy przechodziła, zerwały się oklaski i entuzjastyczne okrzyki: „Niech żyje najpiękniejsza!", „Mieliśmy gwiazdę Genui, a teraz gwiazda Florencji lśni równie mocno!", „Szczęśliwy mężczyzna, do którego należysz!".

Odpowiadała uśmiechem lub wdzięcznym skinieniem dłoni, szczęśliwa, że tak dobrze czuje się pośród tego ludu, którego zmienność odczuła bardziej niż ktokolwiek inny. Jednak chmury się rozpierzchły przegnane miłością Lorenza i teraz całe miasto gotowe było paść jej do stóp, jak niegdyś padało do stóp Simonetty. Została wybrana przez ukochanego władcę i to wystarczało, by ją koronować.

- Mogę się założyć - powiedziała Chiara z satysfakcją - że to ty wręczysz dziś zwycięzcy palio.

- Myślisz?

- Jestem pewna. W przeciwnym razie dlaczego umieszczono by nas w pierwszym rzędzie, a ciebie w tak bliskiej odległości od Lorenza? A dziś wieczorem będziesz królową balu!

- Mniejsza o popołudnie, ale wieczorem, w pałacu Medyceuszy, a więc u żony i matki Lorenza, sytuacja może stać się niezręczna.

- A to dopiero pomysł! Od śmierci Giuliana kobiety z rodziny nie uczestniczą w żadnych uroczystościach. Dziś rano wysłuchały mszy w prywatnej kaplicy, gdyż madonna Lucrezia nie chce wchodzić do Duomo, gdzie zamordowano jej syna... Patrz! Jest twój książę!

Rzeczywiście rozbrzmiały długie srebrne trąbki ozdobione jedwabnymi proporczykami z herbem Medyceuszy i Lorenzo ze swoim francuskim gościem, w otoczeniu wspaniałej świty, zmierzali w kierunku trybuny, na której wszyscy powstali, by ich oklaskiwać. Trzymali się pod ramię, by wyraźniej podkreślić doskonałe stosunki między dwoma krajami, i pozdrawiali tłumy ruchem dłoni. Za Commynes'em Fiora dostrzegła Mortimera, którego wysoka postać górowała nad większością obecnych mężczyzn. Towarzyszyło mu kilku łuczników gwardii szkockiej i dość liczna świta. Najwyraźniej królowi Ludwikowi zależało na tym, by poseł dawał świadectwo jego potęgi. Mówiło się, że każdy z przybyłych przywiózł bajeczne prezenty dla florenckich przyjaciół.

Dotarłszy do stóp trybuny, zatrzymali się, by pozdrowić zgromadzonych. Kiedy się odwrócili, by zasiąść na swoich miejscach, Fiora zobaczyła, że ich wzrok kieruje się ku niej i wyraża zachwyt, który sprawił, że zadrżała z radości. Oczy Lorenza płonęły znaną jej żarliwą namiętnością, ale do niebieskich oczu Commynes'a, które zdawały się wyrażać melancholię, nie dotarł uśmiech...

- Pewnie myśli - szepnęła Chiara - że to szkoda, iż Francja traci tak piękną damę.

- Jesteśmy przyjaciółmi i nigdy nie straci mojej przyjaźni. Bardzo lubię pana de Commynes, wiesz?

- On niewątpliwie ciebie też. Może nawet bardziej, niż myślisz.

- Wariatka! Masz zbyt bujną wyobraźnię... Podczas tej rozmowy dwaj mężczyźni pokonali stopnie wyścielone czerwonym dywanem, ale zamiast usiąść, podeszli do Fiory, która natychmiast pochyliła się w głębokim ukłonie. Głos Lorenza zabrzmiał dziwnie metalicznie:

- Powiedziałeś mi, panie pośle, o przyjaźni łączącej cię z najpiękniejszą z naszych dam i sądzę, że wyprzedziłem twoje pragnienie, prowadząc cię bezzwłocznie do niej.

- To prawda, monsignore, i jestem ci za to wdzięczny. Pani hrabino de Selongey - dodał po francusku - z głęboką radością widzę cię znowu i składam pokłon w imieniu własnym i mego pana, króla.

Zapadła cisza. Fiora, poruszona słysząc nazwisko, które już do niej nie należało, na chwilę oniemiała i zacisnęła mocno drżące dłonie. Nawet nie pomyślała, by odwzajemnić ukłon.

- Panie Filipie - szepnęła - widzę za tobą messire Mortimera. Musiał ci powiedzieć, że nie mam już prawa do tego nazwiska...

- Oczywiście, oczywiście - odrzekł Commynes. - Jednakże. .. byś nie była małżonką hrabiego de Selongeya, musiałby on nie żyć. A tymczasem... jest inaczej.

- Co mówisz?

- Prawdę. Z tego, co mi wiadomo na dzień dzisiejszy, pan Filip żyje. Opanuj się, droga przyjaciółko! Powiedziałem to może zbyt brutalnie, ale byłem pewien, że się bardzo ucieszysz...

- Mam nadzieję, że w to nie wątpisz? Och!... Zdaje mi się, że tracę zmysły. Ta egzekucja...

- .. .nie została doprowadzona do krwawego finału. Gubernator Dijon miał rozkaz ją wstrzymać w ostatniej chwili. Miecz kata nawet nie drasnął twego małżonka.

Nie przejmując się protokołem, Fiora opadła na fotel, walcząc z chęcią jednoczesnego płaczu i śmiechu. Żyje! Filip żyje! Oddycha gdzieś pod tym bezkresnym niebem! Znów go zobaczy, dotknie, ujrzy jego oczy, uśmiech, poczuje ciepło jego dłoni! Pełnymi łez oczami spojrzała na Filipa de Commynes, który pochylał się nad nią z niepokojem:

- Madonnal Jesteś bardzo blada... i płaczesz!

- Z radości! Ach, mój przyjacielu, byłeś bardzo nieostrożny! Nie wiesz, że wielkie szczęście może zabić?

- Wybaczysz mi zatem? Porozmawiamy później, gdyż mam ci wiele do powiedzenia...

Pozostawiwszy Fiorę przyjaciółce, która podała jej chusteczkę nasączoną perfumowaną wodą, dołączył do Lorenza już siedzącego na swoim miejscu. Ponownie rozległ się dźwięk trąbek.

- Ale nie zemdlejesz, co? - spytała Chiara z niepokojem. - Wiesz, że wszyscy na ciebie patrzą?

- No to niech sobie patrzą! Przynajmniej raz mają okazję zobaczyć kobietę szczęśliwą, szaleńczo szczęśliwą!

- Jak dotąd nie wydawałaś się szczególnie nieszczęśliwa.

- To prawda. Czułam się dobrze i czułam rodzaj radości, w dużej części wynikającej z dumy, jak sądzę... ale to zupełnie co innego! Jak ci to wyjaśnić? Czuję się tak, jakby coś we mnie eksplodowało...

Chiara nie odpowiedziała. Odszukała wzrokiem Lorenza, a kiedy ich spojrzenia się skrzyżowały, miała wrażenie, że w oczach władcy widzi jakby ból. Fiora zaś nie zauważyła Lorenza, już go nie widziała... jej myśli były teraz daleko, setki mil od tego miasta, które przecież kochała i gdzie jeszcze parę chwil wcześniej chciała zostać na zawsze. Ale Fiora wyruszyła na spotkanie mężczyzny, którego nie mogła przestać kochać.

Tego wieczora nie pojawiła się na balu w pałacu Medyceuszy. Po gonitwie kazała się odwieźć do Fiesole dwóm służącym Albizzich.

- Powiedz panu de Commynes, że oczekuję jego wizyty - poprosiła przyjaciółkę.

- Przecież moglibyście porozmawiać dziś wieczorem!

- Nie. Nie na balu! Potrzebuję spokoju, Chiaro. Muszę wrócić do siebie. - Coś mi mówi, że już tam wróciłaś...