– Oni uważali, że nie poradzisz sobie sam nawet przez kilka godzin – wyszeptał z goryczą.

Rowan poklepał go po ramieniu.

– Dziś wieczór poradziłbym sobie z całym światem, chłopcze… – Odwrócił się do swego namiotu i stanął obok Daire. Był to wysoki, spokojny mężczyzna, którego twarz nie zdradzała uczuć ani myśli, w przeciwieństwie do twarzy Xante. W jakiś dziwny sposób Rowanowi wydawało się, że Daire nie pogardza nim aż tak jak inni.

– Czy. słyszałeś o kobiecie imieniem Jura?

Daire zawahał się, nim odpowiedział.

– To córka Thala.

Na twarzy Rowana malowało się przerażenie.

– Moja siostra? – wykrztusił.

– Ale nie spokrewniona. Thal ją zaadoptował jako dziecko.

Rowan niemalże rozpłakał się z radości.

– Więc nie jesteśmy powiązani więzami krwi?

Daire go obserwował.

– Gerait jest z tobą spokrewniony. Jura i on mieli wspólną matkę, a ty i Geralt – wspólnego ojca.

– Rozumiem. – Rowana obchodziło tylko to, że nie była jego krewną. – Jest strażniczką? Tak jak Cilean?

I znów Daire się zawahał.

– Tak, chociaż Jura jest młodsza…

Rowan się uśmiechnął.

– Jest w doskonałym wieku, cokolwiek to znaczy. Dobranoc.

Niewiele spal tej nocy. Leżał w swym namiocie z rękami pod głową, patrząc w ciemność i rozpamiętując każdą chwilę spotkania z Jurą. Oczywiście się z nią ożeni. Zrobi z niej królową i razem będą rządzili Lankonią… A przynajmniej Irialami. Jura będzie przydawać jego życiu słodyczy, żeby mu wynagrodzić brak zaufania Lankonów. Będzie się mógł z nią wszystkim dzielić. Tak jak pan Bóg przykazał – będzie towarzyszką życia mężczyzny. Prosił Boga o znak i w chwilę potem znalazł Jurę.

Przed świtem usłyszał pierwszy ruch w obozie. Wstał, ubrał się i wyszedł. Z daleka widniały zamglone góry, powietrze było rześkie i chłodne. Nigdy jeszcze Lankonia nie wydawała mu się taka piękna.

Cilean przystanęła obok niego.

– Dzień dobry. Idę na ryby. Może byś poszedł ze mną?

Rowan popatrzył na nią dłużej i po raz pierwszy zdał sobie sprawę, że może mieć kłopoty z poślubieniem Jury.

– Tak – powiedział – pójdę. – Powędrowali razem do lasu w kierunku szerokiego strumienia.

– Dziś dojedziemy do Escalonu – przypomniała Cilean. Rowan nie odpowiedział. Co będzie, jeśli król Thal będzie nalegał na małżeństwo z Cilean? A jeśli będzie musiał ożenić się z Cilean, żeby zostać królem? Przypominały mu się wszystkie kary, jakie mu wymyślał Feilan.

Czy mogę cię pocałować? – spytał nagle.

Cilean spojrzała na niego zdumionymi oczami, buzia jej się zarumieniła.

– To znaczy, jeśli mamy się pobrać… myślałem…

– Przerwał, bo Cilean objęła ręką z tylu jego głowę i przycisnęła swoje usta do jego ust. Był to przyjemny pocałunek, ale Rowan nie zapomniał, kim jest i gdzie jest i nie kusiło go, by zawrzeć pakt z diabłem. Delikatnie się odsunął i uśmiechnął do dziewczyny. Teraz już by pewien. To właśnie Jurę Bóg dla niego wybrał. Pomaszerowali zgodnie do strumienia. Rowan był pogrążony w myślach o Jurze i nieświadom tego, jak szczęśliwa poczuła się Cilean. Myślała o tym, że pocałował ją mężczyzna, którego miała poślubić, i bardzo ją pociągała perspektywa tego małżeństwa.

Do Escalonu jechało się na północny zachód około pięciu godzin. Drogi praktycznie nie istniały i Rowan przysiągł sobie, że natychmiast opracuje system. utrzymania ich. Lankonowie przeklinali czternaście wozów bagażowych, jakie Rowan i Lora zabrali z Anglii ze swoimi meblami i sprzętem domowym. Jedynym luksusem, na jaki pozwolili sobie Lankonowie, było ich otoczone murami miasto, a gdy podróżowali, zabierali tylko to, co zmieściło się na konia, a Rowan podejrzewał, że w czasie podróży kradli jedzenie od chłopów.

Escalon leżał na brzegu rzeki Ciar i był chroniony w sposób naturalny przez zakola rzeczne z dwóch stron, a strome wzgórze z trzeciej. Mur wysoki na dwanaście stóp otaczał dwie mile kwadratowe miasta. Wewnątrz Rowan ujrzał następny mur, jeszcze jedno wzniesienie, a na nim rozpostarty kamienny zamek, z pewnością dom jego ojca.

– Jesteśmy prawie w domu – stwierdziła Lora, jadąca na koniu obok Rowana. Mały Filip siedział przed nią. Na jego twarzyczce widać było zmęczenie trwającą kilka tygodni podróżą. Lora westchnęła. – Gorące jedzenie, gorąca kąpiel, miękkie łóżko i ktoś miły do pogadania oprócz tych wojowników. Czy myślisz, że dworscy muzycy znają jakieś angielskie piosenki? Jakie tańce tańczą ci Lankonowie?

Rowan nie mógł siostrze odpowiedzieć, bo Feilan nie uważał za stosowne opowiadać mu o rozrywkach Lankonów. A poza tym, istniała tylko jedna rozrywka w Lankonii, jaka interesowała Rowana, a była nią piękna, słodka Jura, najwspanialsza kobieta, najwspanialsza… Śnił na jawie przez całą drogę do miasta.

Ich pochód wkraczający do Escalonu nie wzbudził zbyt wielkiego zainteresowania. Było to brudne miejsce, pełne ludzi i zwierząt, ogłuszającego hałasu żelaznych młotów walących o stal podkuwanych koni i krzyczących do siebie ludzi. Lora przykładała do nosa pachnidła, żeby nie czuć unoszących się woni.

– A gdzie są kobiety? – zawołała do Xante poprzez hałas.

– Nie w mieście. Miasto jest dla mężczyzn.

– Czy kobiety trzymacie gdzieś zamknięte? – krzyknęła znowu. – Czy nie wypuszczacie ich na świeże powietrze i słońce?

Daire odwrócił się i popatrzył na nią z zainteresowaniem i pewnym zdziwieniem.

– Kopiemy jamy na zboczach gór i tam je trzymamy – odparł Xante. – Raz na tydzień rzucamy im wilka. Jeśli go zabiją, mogą go zjeść. – Lora wpatrywała się w niego nie wiedząc, ile w tym było prawdy.

W północno-zachodnim rogu murów, w najbardziej osłoniętym miejscu, wznosiła się kamienna forteca zamieszkała przez Thala. Nie był to zamek podobny do tych, które znał Rowan, lecz niższy, dłuższy, bardziej niedostępny, zbudowany z kamieni tak ciemnych jak Lankonowie.

Przed fortecą stał jeszcze jeden kamienny mur, L gruby na osiem stóp, a wysoki na dwadzieścia.

W jego środku umieszczona była zardzewiała żelazna podwójna brama pokryta winoroślą, a po lewej stronie mniejsza furtka, przez którą mógł przejść tylko jeden koń.

Xante wydał rozkaz i drużyny Lankonów poczęły formować pojedynczy rząd i posuwać się w stronę furtki.

– Zaczekaj – zawołał Rowan – musimy otworzyć bramę, żeby mogły przejechać wozy.

Xante ściągnął wodze i stanął przed Rowanem. Widać było po twarzy, że cierpliwość jego już się wyczerpała. Wyglądał jak człowiek, którego zmuszono, by zajmował się głupim, rozpuszczonym, irytującym dzieciakiem.

– Wozy nie przejdą. Trzeba je będzie tutaj rozładować, a meble, które nie zmieszczą się w furtce, trzeba będzie rozebrać.

Rowan zacisnął zęby. Był u kresu wytrzymałości. Czy ci ludzie nie mieli żadnego szacunku dla człowieka, który miał być ich królem?

– Rozkażesz swoim ludziom, aby otworzyli bramę.

– Ta brama się nie otwiera – rzeki Xante pogardliwie. – Nie była otwierana od stu lat.

– Więc czas, żeby ją otworzyć – krzyknął Rowan.

Obrócił się w siodle i zobaczył czterech ludzi niosących belkę długości dwunastu stóp do warsztatu stolarskiego. – Montgomery!

– Tak jest! – Montgomery zgłosił się ochoczo. Uwielbiał sprzeciwiać się Lankonom.

– Weźcie tę belkę i otwórzcie bramę.

Trzej rycerze Rowana natychmiast zeskoczyli z koni. Z radością robili wszystko, czego zdaniem Lankonów nie należało robić. Złapali za brudne karki sześciu najtęższych robotników i nakazali im belką staranować bramę.

Rowan siedział na koniu sztywny i wyprostowany i patrzył, jak walili w stare, zardzewiałe żelazo. Brama ani drgnęła. Nie śmiał spojrzeć na triumfujące twarze Lankonów.

– Brama nie otwiera się – powiedział Xante, a w jego głosie przebijał ton wyższości.

Rowan wiedział, że z bramą tą związany jest jakiś przesąd, ale prędzej by umarł, niż zapytał, jaki. Teraz należało przezwyciężyć prymitywne przesądy tych aroganckich ludzi.

– Ja otworzę bramę – powiedział schodząc z konia, lecz nie patrząc w twarz żadnemu Lankonowi.

Miał konia bojowego i konie swoich rycerzy. Były to olbrzymie, ciężkie zwierzęta, zdolne uciągnąć tony. Jeśli taran nie zadziałał, może mógłby obwiązać bramę łańcuchami, a konie by to pociągnęły. Teraz, gdy robotnicy zaprzestali wysiłków, zebrały się tłumy gotowe obejrzeć, jak angielski królewicz zrobi z siebie głupca. Na murach stali strażnicy z rozbawieniem przyglądając się z góry tej scenie. Więc ten słabowity dzieciak Thala miał zamiar otworzyć Bramę św. Heleny!

– Xante – zawołał ktoś – czy to nasz nowy król?

Rozległ się gromki śmiech, który dzwonił Rowanowi w uszach, gdy podchodził do bramy. Lora miała rację. Powinien był pierwszego dnia wyzwać do walki kilku ludzi i nauczyć ich, kto tu rządzi. Stał przed bramą. Wyglądała na bardzo starą, była zardzewiała i porośnięta kolczastymi pnączami. Odsunął rośliny. Kolce pokłuły mu dłonie, które zaczęły krwawić. Przyglądał się staremu zamkowi. Był to solidny kawał żelaza i nie było w nim widać żadnego słabszego złącza. Taran nie poruszył zamka ani odrobinę.

– Ten angielski blondynek myśli, że jemu uda się otworzyć? – naigrawał się ktoś.

– Czy nikt mu nie powiedział, że to może zrobić tylko Lankon?

Tłum śmiał się drwiąco.

– Ja nie jestem Lankonem?! – wyszeptał Rowan z oczyma utkwionymi w bramę. – Jestem bardziej Lankonem, niż im się to śniło. Boże, pomóż mi! Błagam, pomóż mi! – Położył ręce na bramie. Krwawiące dłonie dotykały zardzewiałej powierzchni, a on pochylił się, żeby z bliska przyjrzeć się temu kawałowi żelaza, który nie pozwalał otworzyć bramy.

Poczuł, jak pod jego dłońmi brama lekko drży.

– Otwórz się – wyszeptał. – Otwórz się dla swego lankońskiego króla. – Rdza posypała się z góry, zasypując mu twarz i włosy. – Tak! – powiedział, zamknąwszy oczy, kierując całą swą energię do rąk. – Jestem twoim królem. Rozkazuję ci się otworzyć!