Cilean kiwnęła głową i zaprowadziła przyjaciółkę do sąsiedniego domu, gdzie przygotowane było dla niej łóżko.

Jura obudziła się rano, gdy Rowan nią potrząsnął.

– Zaraz wyjeżdżam po Britę i Vatellów. Jako moja żona musisz być tam, żeby obserwować ich zaślubiny.

– I początek ich nieszczęścia – mamrotała Jura, przytrzymując Filipa, który zaczynał się budzić.

Rowan zostawił ją samą, by się ubrała. Lora przyszła po Filipa, ale nie odezwała się do Jury.

Wychodząc z kamiennego domku, Jura odczuła w powietrzu dziwne napięcie. Nie było nikogo w zasięgu wzroku, a wioska sprawiała wrażenie opuszczonej, jakby Bóg postanowił zabrać wszystkich ze sobą do nieba. Wzięła ze stołu kawałek chleba i jadła go po drodze, idąc nad rzekę. Jej oczom ukazał się niesamowity widok. Irialowie, czysto wyszorowani i w schludnym odzieniu, ustawili się wzdłuż brzegu rzeki. Nikt się nie odzywał, dzieci nie płakały, nie zaszczekał żaden pies; wszyscy obserwowali zbliżających się Vatellów.

Vatellowie nadjeżdżali konno, czasami po dwoje na jednym koniu, lub na wozach czy małych dwukołowych wózkach. Jura widziała, jak prawie tydzień płakali na myśl o okropnej perspektywie poślubienia Irialów, ale teraz na ich twarzach nie było śladu łez. Byli również wymyci, świeżo wyprane ubrania mieli jeszcze wilgotne, a włosy zaczesane do tyłu po rannej kąpieli. Siedzieli wy- prostowani, na koniach i wozach, wpatrując się w ludzi stojących po drugiej stronie rzeki.

Jura podeszła bliżej i stanęła tuż za innymi Irialami.

– Spójrz na tego w trzecim wozie – wyszeptała kobieta obok Jury. – Jakbym miała wybierać, to bym wybrała jego.

– Nie – odpowiedziała młodsza. – Ja chcę tego na czarnym koniu. Widzisz jego łydki. On to musi być mocny.

Uśmiechając się, Jura spacerowała wzdłuż długiego rzędu ludzi. Rozpoczęły się rozmowy, a wszystkie dotyczyły perspektywy spraw łóżkowych.

Wszystko wskazywało na to, że dzień będzie cieplejszy niż zwykle. Na szyi i górnej wardze Jury zaczęły się pojawiać małe kropelki potu. Nie wiadomo dlaczego, wyraźnie przypomniała sobie dzień, w którym po raz pierwszy spotkała Rowana, gdy miała na sobie tylko tunikę, a on przepaskę na biodrach. Siedziała mu na piersiach, a jego ręce posuwały się najpierw w górę nóg, a potem aż do jej piersi. A jego usta…

– Jura!

Ocknęła się z zauroczenia i spojrzała na Cilean.

– Jesteś bardzo daleko – powiedziała miękko. – A kogo ty wybierzesz?

Jura popatrzyła na ludzi przeprawiających się przez rzekę. Rowan jechał obok Brity. Kilka tygodni temu nienawidziła tych blond włosów i jasnej skóry, ale teraz wydawał jej się jak samotna gwiazda na ciemnym niebie. Miał nie tylko inną karnację, ale był mocniej zbudowany niż Lanko- nowie. Kiedyś myślała, że jest otyły i niezdarny, ale teraz wiedziała, że jego ciało było uformowane przez wiele lat ćwiczeń i nie było na nim ani grama tłuszczu. Wiedziała też, jakie to uczucie, dotykać jego skóry.

Drgnęła, słysząc śmiech Cilean.

– Może są takie chwile, kiedy wydaje ci się wstrętny, ale na pewno nie w łóżku – powiedziała domyślnie.

Jura się odwróciła.

– Niedołęga – odpowiedziała czując, że oblewa ją pot. – Czy przygotowano dla tych ludzi jedzenie? Mają za sobą długą podróż, więc są głodni i zmęczeni.

– Tak. – Cilean zaśmiała się. – Są tak samo głodni jak nasi. Rowan mówi, że mają ze sobą spędzić cały dzień, a przed zachodem będziemy sobie wybierać partnerów.

– Będziemy? – spytała Jura – Czy ty też planujesz ślub dziś wieczorem?

– Jeżeli znajdę kogoś, kto mi się spodoba. Jest kilku interesujących strażników, ale chcę jechać z Rowanem do Yaine, a nie uśmiecha mi się pozostawienie świeżo poślubionego męża. Chodź, musimy zwołać tych ludzi do pracy. Jeszcze ogniska nie rozpalone.

Jura była rada, że może się czymś zająć. Nie chciała, by Rowan widział, że go obserwuje, więc gdy przejeżdżał koło niej, kierowała właśnie ludzi znad rzeki do domów.

Był to dziwny dzień. Nigdy przedtem Vatellowie i Irialowie nie przebywali ze sobą bez waśni. Odbywały się, owszem, narady wodzów, a nawet kiedyś, kilka pokoleń wstecz, Irialowie, Vatellowie i Fearenowie zjednoczyli się przeciwko Hunom. Ale pod koniec bitwy syn króla Fearenów zabił brata króla Vatellów i zwycięstwo przerodziło się w krwawą walkę, po której plemiona Lankonii nienawidziły się ze zdwojoną silą.

Teraz znaleźli się razem w wiosce Irialów. Na początku sytuacja była bardzo niezręczna. Vatellowie stali zbici razem, patrząc wokół z niejakim przerażeniem i nie wiedząc, co robić. Kobiety irialskie zaczęły gotować, a mężczyźni stali za nimi, jakby ich strzegli.

– Trzeba z tym skończyć – usłyszała Jura słowa Lory, która stała niedaleko, jak zwykle obok Rowana. – Rowan, musisz to przetłumaczyć, bo mój lankoński nie jest jeszcze zbyt dobry. Musimy ich jakoś połączyć.

Rowan napotkał wzrok Jury. Jego błękitne oczy pociemniały pod ciężkimi powiekami, a ona czuła, że znów robi jej się gorąco.

– Jura będzie ci tłumaczyć – powiedział Rowan.

Lora skrzywiła się.

– Może Xante mógłby.

– Jura będzie tłumaczyć – podkreślił Rowan.

Jura nie miała ochoty być zmuszana do robienia tego, co wymyśliła jej szwagierka, ale wiedziała, że Lora ma rację. Coś trzeba zrobić. Mało prawdopodobne, by taki bezużyteczny mięczak jak Lora poradził sobie z tą trudną sytuacją, ale Jura miała nadzieję, że może sama coś wymyśli.

Po godzinie jednak zmieniła zdanie na temat Lory. Lora zaczęła ludzi organizować i rozkazywać im, jak najtwardszy kapitan gwardii. Kobietom Vatellów kazała pomóc Irialkom w gotowaniu, a mężczyzn obu plemion wysłała po drewno na ogniska. A gdy zobaczyła przystojnego Vatella i młodą ładną Irialkę wpatrzonych w siebie, posłała ich na ryby – bez wędek i haczyków.

– Ale jak mają złapać tę rybę? – spytała Jura.

Lora popatrzyła na bratową, mrugając. Jura zaczęła się śmiać i nachyliła się do Lory.

– Tej uczennicy z czerwonym paskiem na tunice, co tak wytrwale walczyła o Rowana, podoba się chyba strażnik Vatellów, ten obok Brity.

– A, ten z szerokimi barami i mocnymi nogami?

– Mam pomysł – powiedziała Jura. – O trzy godziny drogi stąd w górę rosną bardzo słodkie jagody. Chyba trzeba je zebrać.

Uśmiechnęła się zadowolona, gdy zobaczyła tę małą kocicę odchodzącą ze strażnikiem Vatel1ów.

A potem Lora i Jura mogły razem odpocząć. Życie Jury było zupełnie inne niż jej szwagierki; spędzała czas z mężczyznami, miała męskie zajęcia. Umiała naostrzyć lancę tak, by była niczym brzytwa, ale nie miała pojęcia o gotowaniu i gospodarstwie. Lora natomiast znała łagodniejszą stronę życia, a gdy kuzynowie ją straszyli, zwracała się o pomoc do Rowana. Jura natomiast sama zdarłaby skórę z każdego, kto wyrządziłby jej krzywdę.

Lorę przerażał u bratowej brak kobiecych umiejętności, a Jura pogardzała nieporadnością tamtej. Ale tego dnia zaczęły dostrzegać również swoje zalety. I przyciągnęła je wspólna cecha wszystkich kobiet: potrzeba porozmawiania ze sobą.

Kiedy tak razem pracowały, Jurze zaczęło się to podobać. Stary Thal naigrawałby się z niej, gdyby wspomniała cokolwiek o miłości i romansach, ale Lora wyraźnie zaczynała rozkwitać w tej romantycznej atmosferze kojarzenia par.

– Patrz na tych dwoje – mówiła Lora doskonale do siebie pasują, prawda?

– Ona jest tkaczką – wyjaśniła Jura. Może ich poślemy, żeby obejrzeli sobie warsztat?

– Świetnie. Jesteś w tym bardzo dobra, Jura. Nigdy nie myślałam, że się nadajesz na swatkę. Dzisiaj będzie czyste niebo i olbrzymi księżyc. Wszyscy nowożeńcy będą się trzymać za ręce i spacerować wzdłuż rzeki. Przypomina mi to mój własny ślub…

Jura patrzyła w przestrzeń i myślała, jak milo byłoby, żeby się do niej zalecał jakiś mężczyzna. Daire dal jej dwadzieścia nowych strzał, gdy ją prosił o rękę. Pomyślała, że teraz jednak wolałaby dostać kwiaty.

– Rowan będzie nam dziś wieczorem grał na lutni i śpiewał – powiedziała Lora. – Zna takie piękne piosenki.

– Grał? Śpiewał? – pytała Jura. – A tak, grał Bricie.

Lora spojrzała przenikliwie na bratową.

– Nie grał dla ciebie na lutni? Nie śpiewał miłosnych pieśni przy blasku księżyca?

– Raz mi powiedział, że jestem ładniejsza od służącej, którą spotkaliśmy.

Lora przez chwilę milczała, przyglądając się Jurze.

– Może cię źle oceniałam. Dlaczego nie chciałaś wyjść za mojego brata?

– To Cilean miała być królową. Będzie lepszą królową niż ja.

Lora położyła rękę na ramieniu Jury.

– Nie jestem tego taka pewna.

Nie usłyszały nadejścia Rowana.

– Widzę, dziewczęta, że się obie dobrze bawicie

– powiedział tym nieco protekcjonalnym tonem, jaki zwykle przybierają mężczyźni, gdy chcą się zabawić kosztem kobiet.

Lora natychmiast odwróciła się do brata.

– Twoja żona ryzykowała życiem, żeby cię wygrać, a ty jej nawet nie zagrałeś na lutni – wybuchnęła. – Ale grałeś dla Brity. Spójrz tylko na tę kokietkę. Siedzi tu otoczona najprzystojniejszymi mężczyznami, a ty się do niej zalecasz, jakbyś się chciał z nią żenić. Powinieneś błagać Jurę o przebaczenie. Chodź, Jura, mamy robotę.

Jura dała się Lorze pociągnąć i było jej dobrze, ach, jak dobrze. Siostra Rowana też urnie się posługiwać bronią, tyle że broń Angielek nie jest ze stali. Spojrzała na Lorę z szacunkiem.

W środku dnia na długich stołach, rozstawionych na głównym placyku wsi, podano ucztę. Panowała atmosfera podniecenia, radości i oczekiwania. Dzieci, wyczuwając, że coś się będzie działo, krzyczały, śmiały się, goniły i nikt ich nie pilnował. Uważano tylko, żeby nie wpadły do kotłów z zupą. Dorośli Irialowie patrzyli z rozrzewnieniem, jak młodzież zerkała na siebie i chichotała niemądrze, gdy komuś zdarzyło się na kogoś wpaść.

A było dziś tego dotykania sporo. Dziewczyny nachylały się nad chłopakami, żeby niby przypadkiem musnąć ich ramionami. Chłopcy sięgali po coś, a ich łokcie „przypadkowo” stykały się z piersiami. Każdy coś upuszczał, więc było ciągłe schylanie się razem, albo jedno się schylało i podnosiło powoli, żeby się przyjrzeć partnerowi. Były żarty, śmiechy, delikatne klapsy, a gdy skończyły się przygotowania do uczty, wszystkim było gorąco – nie tylko z upału.