– Ktoś musi osłaniać cię z tyłu – odpowiedziała.

– Myślałam, że jutro wjedziemy do miasta. Sądzę, że nie będzie z tym problemu. Dobrze, że mówisz w naszym języku. Rozpoznamy Britę i gdy tylko będzie wyjeżdżać, porwiemy ją. W drodze powrotnej, dzień drogi stąd, jest wiejska chata; możemy się tam zatrzymać, gdy będziesz z nią rozmawiał. Musimy tylko uważać, żeby nas ci wieśniacy nie wydali.

– Czy to już wszystkie decyzje, jakie podjęłaś? – spytał Rowan ponuro. – Nie zdecydowałaś przypadkiem, że mnie nie wolno brać w tym udziału? Może będę ci za bardzo przeszkadzał?

– To ty mi każesz zostawać w lesie – odpowiedziała, nie wiedząc, co tym razem zrobiła takiego, żeby go rozzłościć. – Masz inny plan, lepszy od mojego?

– Nie – powiedział przez zaciśnięte zęby – to jest taki sam plan, jaki ułożyłem, prócz tego, że miałem pojechać do miasta sam, ale… – Przerwał.

– Co za różnica, czy ja o tym mówię czy ty? Dobrze, że się w czymś zgadzamy.

Rowan kopnął nogą kamień.

– Jesteś kobietą – mruknął.

– Chyba niezbyt kobiecą – bąknęła pod nosem i odwróciła się. Pokonanie mężczyzny w zawodach było proste. Trzeba było tylko celniej strzelać, wyżej skoczyć, prędzej pobiec niż pięćdziesiąt kilka innych kobiet, ale co się na miłość boską robi, jak się go wygrab, żeby był zadowolony?

Spali oddaleni kilka stóp od siebie, ale w nocy Jura obudziła się słysząc, jak Rowan kręci się niespokojnie. Odruchowo się przysunęła, a on przez sen wyciągnął rękę i mocno ją do siebie przytulił. Było to takie mile czuć, jaki jest mocny, ciepły. Wtuliła się w niego i zasnęła.

Rano obudziła się przed nim i prędko się odsunęła. Nie mogłaby znieść znowu tego gadania:

„błagaj mnie”.

Wjechali do grodu Brity, gdy tylko otwarto bramy. Miasto nie było bogate i bardzo różniło się od Escalonu.

Były tu domy i malutkie sklepiki, ludzie biegający tu i tam, ale czuło się biedę, miasto cuchnęło nie wywiezionymi ekskrementami i psującą się padliną. Wieśniacy w łachmanach przyglądali się z ciekawością Jurze i Rowanowi, bogato ubranym.

Zatrzymali się, żeby kupić maślankę u wędrownego sprzedawcy.

– A gdzie mieszka Brita? spytał Rowan.

– Królowa Brita – dodała Jura, uśmiechając się do handlarza. – Mamy do niej sprawę.

– Tam – wskazał na kamienny dom oparty o północną ścianę muru otaczającego miasto. Był to duży, ale zwyczajny dom, nie tak obszerny ani tak bogaty jak ten, z którego Rowan i Jura ukradli ubrania.

– Dzisiaj poluje – powiedział handlarz. – I możecie zobaczyć, jak będzie przejeżdżała ze swoją strażą. 0, proszę! Drzwi się otwierają i wychodzi straż.

Mimo że plemię Vatellów nie miało własnych pól uprawnych ani dobrych pastwisk, królowa nie oszczędzała na straży. Dwudziestu mężczyzn jadących z nią było ubranych bogato w delikatną niebieską wełnę, a ich broń wykonano z bardzo dobrej stali, jakiej nie było w Lankonii. Konie, wysokie i piękne, wyglądały na dobrze odkarmione i wytrenowane.

Ale Brita zaćmiewała swą świtę. Jechała wśród dwudziestu wyprostowanych mężczyzn i wyglądała jak słońce otoczone dwudziestoma księżycami. Była wysoka, szczupła i przepiękna. Miała długą suknię w angielskim stylu, bardzo dopasowaną w talii, z grubej kremowej wełny, podkreślającej jej ciemne oczy i włosy.

Kiedy przejeżdżała, miasto zamarło, gdyż każdy mężczyzna, kobieta, dziecko – a wydawało się, że i zwierzę – zatrzymali się, by ją zobaczyć. Rozległ się szmer, gdy przejechała przez bramę.

– Stara, co? – powiedział do Jury Rowan. – Nic dziwnego, że mężczyźni za nią latają. Sam bym poleciał.

Jura spojrzała na niego, ale uśmiechnął się niewyraźnie, wpatrując się w bramę, w której właśnie znikła Brita.

– Jedziemy za nią czy nie? – zasyczała.

– To zadanie wykonam z rozkoszą – powiedział z głupim uśmieszkiem, unikając wściekłego wzroku Jury.

Wsiedli na konie i wyjechali z miasta na wysoki grzbiet, skąd widać było domy i całą równinę dookoła. Britę i jej ludzi dzieliła niewielka odległość od murów miasta, gdy wjechali w pobliski las, by tam rozpocząć polowanie.

– Pojadę za nią i…

– Pojedziemy za nią – powiedziała Jura. – Ode- tniemy ją od jej świty, a później porwiemy. Mogę zarzucić na nią pelerynę i…

– Pojedziesz za mną i zrobisz, co ci każę. A teraz ruszamy. Okrążymy ich od wschodniej strony, będziemy ją obserwować i porwiemy, kiedy będzie można.

W końcu to Jura umożliwiła Rowanowi porwanie Brity. Królowa odłączyła od większości swoich ludzi i w towarzystwie zaledwie dwóch strażników goniła wielkiego dorosłego dzika. Jurze wydawało się śmieszne, żeby na polowanie ubierać się w białą suknię, ale Rowan obserwując ją, miał dziwny wyraz twarzy.

– Odwróć ich uwagę – powiedziała Jura – a ja odciągnę dzika. Brita pojedzie za nim.

Jura widziała wyraz twarzy Brity, radość, podniecenie towarzyszące pogoni za zwierzem. Strażnicy zatrzymali się, ostrożni i nasłuchujący. Podnieśli głowy, gdy usłyszeli za sobą jakiś krzyk przerażenia i, poza jednym, wszyscy zostawili królową i pojechali sprawdzić, co się dzieje.

Brita nie słyszała nic, prócz walącego w uszach tętna, kiedy gnała za dzikiem. Jura chwyciła dzidę i zeskoczyła z konia. Mimo że Brita nie wyglądała na swoje czterdzieści parę lat, Jura wiedziała, że nie jest taka młoda, skoro zabicie tego knura zajmowało jej tyle czasu. Brita stanęła na drodze zwierzęcia, a gdy przebiegało obok, wbiła lancę w jego bok. Oszalałe z bólu zwierzę odwróciło się do niej i zaatakowało, jak się tego spodziewała. Jura uchwyciła się zwisającej gałęzi drzewa i podciągnęła na niej, a skrwawione zwierzę popędziło dalej. Niedaleko za dzikiem galopowała Brita w swej nieskazitelnie białej sukni. W mgnieniu oka Jura znalazła się na koniu i już po chwili gonił ją ostatni strażnik, którego łatwo zgubiła. Uśmiechnęła się do siebie pędząc w kierunku, w którym pojechała Brita. Żaden irialski strażnik nie dałby się tak łatwo zgubić.

Mignął jej Rowan jadący na południe, tam, gdzie ostatniej nocy rozłożyli obóz. Przed nim siedziała w siodle Brita. Nie widać było, żeby się specjalnie broniła czy wyrywała ani żeby była związana i zakneblowana.

Jura popędziła za nimi. Nie ujechała daleko, gdy dostrzegło ją z dala dwóch strażników Brity i tylko po długiej, wyczerpującej jeździe udało jej się umknąć.

Prawie zmierzchało, gdy dotarła do znanej wiejskiej chatki. Była osłabiona z wysiłku i głodu i denerwowała się, czy Rowanowi udało się ujść cało i czy zła królowa Brita nie wbiła w niego noża.

Z daleka widać było pełzające światło świec w chacie i Jura spodziewała się najgorszego. Mogła znaleźć Rowana zwisającego z sufitu i torturowanego przez Britę i jej ludzi. Ostrożnie podeszła z boku budynku, z mieczem w rękach i nożem między zębami, i zajrzała przez jedyne okienko.

Nie mogła uwierzyć własnym oczom. Rowan siedział na stołku, trzymając na kolanach starą lutnię. Jego złote włosy błyszczały, a u jego stóp siedziała wspaniała Brita, wpatrując się w niego z uwielbieniem. Naprzeciw nich usadowiła się para wieśniaków z trójką dzieci, patrzących na tych dwoje, jakby to była para aniołów.

– Zagraj jeszcze coś – powiedziała do Rowana Brita głosem zachrypniętym od dymu unoszącego się z piecyka koksowego.

Uśmiechnął się do niej.

– Tak, królowo, co tylko zechcesz.

Jura była tak przerażona i zdumiona tą sceną, że nóż wypadł jej z zębów i uderzył o ścianę.

Rowan zerwał się na równe nogi, porwał miecz i wyskoczył przed chatę. Schwytał Jurę, nim doszła do swego konia.

– Gdzie byłaś? – zażądał wyjaśnienia.

– Gdzie ja byłam? – krzyknęła. – Wodziłam za sobą dwóch strażników. Chroniłam ciebie i twoją…, twoją… – Była zbyt wściekła, żeby mówić dalej.

– Brita przesłała swoim ludziom wiadomość. Myślałem, że wszystkim powiedziała, że chce zostać ze mną. Sądziłem, że może się kąpałaś przed spotkaniem z królową. – Obrzucił ją spojrzeniem od góry do dołu. – To niezły pomysł, Jura. Ociekasz potem.

Jura podniosła miecz, z zamiarem odrąbania jakiejś części jego ciała, najchętniej głowy.

Złapał ją za ramiona.

– Jura, co się z tobą dzieje? Przecież gdybym wiedział, że grozi ci niebezpieczeństwo, przyjechałbym. Nie miałem pojęcia. Brita odesłała swoich ludzi do domu. Chodź, proszę, nie złość się. Brita zgodziła się tu ze mną na jakiś czas pozostać, żebyśmy mogli porozmawiać o zjednoczeniu. Oboje tego chcemy. Nie ma powodu się złościć. Chodź, poznasz ją. Jest inteligentna, wykształcona i naprawdę bardzo mila. Polubisz ją.

– Ty niewątpliwie ją polubiłeś – powiedziała ostro.

– Nie czas na zazdrość. Co innego być zazdrosną o służącą, ale o taką królową, jak Brita… Chodź. Chociaż nie, może najpierw się jednak wykąp.

Wyszarpnęła się.

– Aha, więc nie podoba ci się mój zapach – powiedziała. – Pachnę tak, żeby móc cię skutecznie osłaniać, ale widać nie potrzebujesz obrony, w każdym razie nie przed mieczami i strzałami. Powiedz, czy mam się kłaniać tej starej królowej? Czy mam błagać o jej względy, tak jak o twoje?

– Jura, nic nie rozumiesz. Jeśli chcesz się z nią spotkać taka cuchnąca, mnie to nie przeszkadza. Myślałem tylko…

– Nic nie myślałeś! – krzyknęła i uciekła do lasu. Nienawidziła siebie za to, jak się zachowuje, nienawidziła nieznanych uczuć, które się w. niej odezwały. Dopóki ten Anglik ze swoimi dziwnymi obyczajami nie przyjechał do Lankonii, rozumiała siebie. Znała swoje miejsce w życiu, wiedziała, gdzie jest i dokąd idzie. Rozumiała też mężczyzn. Lankońscy mężczyźni cenili silne, rozsądne kobiety. Thal pokazywał jej mapy i pytał o zdanie na temat planowanych wypraw, a jeśli uznawał jej rady za dziecinne – mówił jej to, wrzeszcząc z całych sił. Daire oczekiwał, że będzie silna i odważna, a w dwóch bitwach, w których walczyli razem, spodziewał się, że będzie osłaniała go z tyłu. Ale czego chciał od niej ten Anglik? Złościł się, kiedy go osłaniała. Złościł się, kiedy go pocałowała. Nie chciał, żeby jechała obok niego, nie chciał słuchać jej planów, jak porwać Britę. Chciał żeby się ukryła w lesie, a teraz płaszczył się przed tą kobietą, która terroryzowała dwa pokolenia mężczyzn. Jura myślała, że ona też dzisiaj trochę zachowała się jak Brita, ale dowiedziała się tylko, że śmierdzi.