Gdy służąca uniosła wieko olbrzymiej, dębowej skrzyni, wyskoczyło z niej dwoje groźnie wyglądających ludzi, którzy chwycili ją za gardło. Kobieta, nie wydając żadnego dźwięku, zemdlała. Rowan i Jura, nastawieni na walkę, popatrzyli na postać zwiniętą u ich stóp i wybuchli śmiechem. Po raz pierwszy razem się śmiali.

Wciąż zwijając się ze śmiechu, Jura wyciągnęła ubrania ze skrzyni.

– Bierz to, a ją lepiej zwiążmy i ułóżmy tu, żebyśmy mieli czas uciec.

Zawinęli służącą w jedną z sukien jej pani, wetknęli w usta pończochę i Rowan ułożył ją w skrzyni. Kobieta otworzyła oczy i spojrzała na niego wystraszona.

– Nie martw się, ślicznotko – powiedział. – Tu jest dużo powietrza i ktoś cię szybko odnajdzie. Zauważą brak kogoś tak ładnego jak ty. Po prostu odpocznij, jesteś bezpieczna. – Pochyliwszy się pocałował ją w czoło i o mało nie oberwał w głowę wiekiem, które w tym momencie Jura opuściła. W ostatniej chwili cofnął palce.

– Przepraszam – powiedziała. – Wypadło mi z rąk. Idziesz, czy masz zamiar tu zostać służącym?

– Idę – odpowiedział, uśmiechając się do niej. – Jestem pewien, że chcesz prowadzić?

– Prowadzić powinien najlepszy. – Prychnęła i podeszła do drzwi.

Bez przeszkód dotarli do spiżarni, gdzie Rowan porwał coś do jedzenia. Dobrze mu zrobił ten mały wybuch Jury, tam na górze. Już prawie stracił nadzieję, że się kiedyś nim zainteresuje.

Przeszli w pobliżu strażników, przebiegli do lasu, wskoczyli na konie i popędzili je do galopu. Po godzinie Rowan skręcił z drogi do lasu, kierując konia w gęstwinę. Schowali się tam, zakrywając rękami końskie nozdrza i czekali w ciszy. Niedługo usłyszeli hałas wielu koni i przejeżdżających obok nich ludzi.

Gdy ich minęli, Rowan dal znak Jurze, żeby jechała za nim. Wspięli się po stromym grzbiecie na szczyt wzgórza.

– Możemy tu spać – powiedział i zdjął koce z konia. Zanim się położyli, przebrali się w ubrania Vatellów, wiedząc że ścigający na pewno poszukują Ultenki i żebraka.

– Będziesz się jutro musiała umyć – powiedział Rowan, patrząc w gwiazdy – bo inaczej po zapachu wyczują Ultenkę.

– Może powinieneś był zabrać ze sobą tę służącą, a mnie tam zostawić. Była taka ładna i słodko pachniała.

Rowan uśmiechnął się szeroko w ciemności.

– Jura, żadna kobieta nie jest ładniejsza od ciebie i nawet z tym okropnym zapachem jesteś słodsza niż sto księżniczek razem wziętych.

Jura otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. Nie wiedziała, dlaczego tak ją zezłościły komplementy Rowana pod adresem tej wystraszonej małej służącej ani dlaczego tak mu dogadywała jak głupia, wdzięcząca się panienka, ale to, co usłyszała, było zadziwiająco miłe. Daire chwalił ją, gdy trafiała do celu dwunastoma strzałami pod rząd, a Geralt i Thal nigdy jej nie prawili komplementów. Oczywiście, mężczyźni mówili jej, że jest ładna, ale nigdy w taki sposób. Gdyby spróbowali, pewnie przyłożyłaby każdemu nóż do garda, ale dzisiaj jej się to podobało. Prawdę rzekłszy, chętnie usłyszałaby więcej;

– Ty… ty bardzo dobrze sobie dziś wieczorem radziłeś – powiedziała ostrożnie. – I udało ci się dostać na teren Vatellów, tak że nikt cię nie rozpoznał. Dobrze, że sobie przyciemniłeś włosy.

– Myślałaś, że na to nie wpadnę? – rzucił. Typowo kobiece, pomyślał. Powiesz jej komplement, to cię obraża. Odwrócił się na drugi bok, dalej od niej. Dosyć miał jej insynuacji, że jest nieudolny. Ta kobieta działała deprymująco! – Jutro wracasz do Irialów – powiedział twardo.

Jura skrzywiła się i nie odpowiedziała. Ten Anglik jest jednak bardzo dziwny.

Następnego ranka nie mieli jednak czasu się kłócić. Jura obudziła się czujna, ze świadomością, że coś jest nie w porządku. Wolniutko wyciągnęła rękę do Rowana, śpiącego kilka stóp dalej. Obudził się, gdy go tylko dotknęła, i wyczytał ostrzeżenie w jej oczach. Ku jej zdumieniu skoczył na równe nogi i zaczął krzyczeć.

– Do licha, kobieto, wciąż za mną latasz, człowiek nie może się wyspać.

Jura zauważyła, że wstając złapał za miecz. Ona też porwała za swój i przyłożyła mu do gardła.

– Ja za tobą? – wrzeszczała. – Też bym miała po co latać! Miałam kochanków dwa razy starszych od ciebie, którzy byli lepsi.

– Pokażę ci, kto jest lepszym kochankiem – powiedział i rzucił się na nią. – Przekręć się na prawo – szepnął jej do ucha. – Schowaj się w lesie i czekaj. Jest ich dwóch.

Gdy Rowan się poruszył, Jura rzeczywiście poturlała się w prawo, ale natychmiast wstała i trzymając mocno miecz w obu rękach ustawiła się za jego plecami tak, jak ją uczono.

Dwaj mężczyźni – sądząc z wyglądu, złodzieje – podeszli do Rowana z wyciągniętymi nożami. Wyglądali na głodnych i gotowych na wszystko, byle zabrać choćby tylko tę odrobinę, którą Rowan i Jura mieli z sobą.

– Jestem waszym królem – powiedział Rowan. – Odłóżcie broń. Podzielę się z wami tym, co mam.

– Nie dasz im mojego konia – odezwała się Jura, wciąż wypatrując w lesie następnych złodziei.

– Królem? – zaśmiał się złodziej, zanim zaatakował Rowana.

Jura słyszała za sobą odgłosy walki i trzymała głowę nieco odwróconą, żeby widzieć, czy i kiedy Rowan będzie potrzebował pomocy, ale walczył dobrze. Bardzo dobrze. Zdziwiło ją, że walczy jak Lankon.

Jeden z przeciwników upadł i Rowan szamotał się z drugim; Jura wciąż stała za nim, plecami do jego pleców. Była świetnie wyszkolona i działali wspólnie, jakby tańczyli. Gdy on się ruszał, poruszała się i ona.

Usłyszała, jak drugi napastnik krzyczy z bólu, lecz nie odwróciła głowy, bo właśnie wtedy, tak jak przypuszczała, z lasu wynurzył się trzeci złodziej z mieczem uniesionym nad głową i ruszył wprost na nią. Odparowała jego cios i stal uderzyła o stal.

– Biegnij, Jura, biegnij – przykazał Rowan, ale ona tylko zaklęła – Rowan rozpraszał ją tym gadaniem. Była nauczona słuchać rozkazów, ale to był rozkaz niewłaściwy.

Walczyła ze wszystkich sił, nie wahając się, gdy stal drasnęła jej ramię. Mężczyzna podnosił i opuszczał swój miecz jak szalony, a Jura odpierała każde uderzenie. W końcu zaczęła kontratakować I pchać go do tylu, w kierunku lasu, zadając pełne wściekłości, agresywne ciosy.

Kątem oka zobaczyła Rowana, który zakończywszy walkę podszedł do niej, lecz zatrzymał się i patrzył.

Trzymała przeciwnika jak przyszpilonego do drzewa i chciała już go przebić mieczem.

– Nie! – powiedział Rowan. – On jest Lankonem.

– Jest Vatellem – odpowiedziała, ale zawahała się i nie zabiła go.

– Masz. – Rowan wyciągnął do mężczyzny kawał mięsa w cieście. – Weź to i daj swoim kompanom. Są tylko ranni. Pamiętajcie, że wasze życie to dar od króla. Króla wszystkich Lankonów.

Złodziej spojrzał na Rowana tak jak Jura – jak na wariata, od którego trzeba trzymać się z daleka. Złapał jedzenie i pognał do lasu, a pozostali dwaj jęcząc pokuśtykali za nim.

Słońce zaczynało wschodzić. Rowan popatrzył na krwawiące ramię Jury i usadził ją na pobliskim kamieniu, a sam poszedł po płótno i czystą wodę z pojemnika przy siodle. Delikatnie przemył i zabandażował ramię. Rana była płytka.

– Nigdy tego przedtem nie widziałem – odezwał się łagodnie. – Chodzi mi o to, jak stałaś za moimi plecami. Feilan nic mi nie mówił o kobietach, które strzegą mężczyznę z tyłu.

– Może uważał to za oczywiste. A co robią angielskie kobiety? Gdybyś był tu ze swoją siostrą, co by zrobiła?

– Schowałaby się w lesie, tak jak tobie kazałem zrobić.

– I zabrałby ją ten trzeci albo zabił ciebie, atakując za plecami. Razem tworzymy zwarty blok z oczami ze wszystkich stron.

Rowan zmarszczył się.

– Rozumiem, ale nie podoba mi się to. Mężczyźni powinni się nauczyć pilnować swoich pleców.

– Mężczyźni są lepszymi wojownikami, a kobieta bardzo często nie walczy, tylko pilnuje. Szkoda marnować silne ramię tylko do ochrony.

Rowan skończył bandażowanie, ale wciąż się marszczył.

– Dziękuję za ochronę tym razem, ale następnym musisz…

Jura pocałowała go. Oboje byli tym zaskoczeni. Odsunął ją od siebie. W jego oczach malowała się tęsknota.

– Jura – wyszeptał.

Wiedziała, co powie: poprosi, żeby go błagała. Wściekła, wstała i podeszła do swojego konia.

– Jeśli mamy dojechać do Brity, to musimy ruszać. – W jej głosie i ruchach, gdy wsiadała na konia i ruszyła nie oglądając się, przejawiała się cała wściekłość.

Jechali po pofałdowanym terenie, ciągle w kierunku gór, które stanowiły północne granice Lankonii. Powietrze było tam chłodniejsze i rzadsze. Dla bezpieczeństwa oddalili się od ścieżki prowadzącej do warownego grodu Brity, o której opowiadała Cilean.

Rowan jechał obok Jury, ale ona na niego nie patrzyła.

– Jak wygląda ta Brita? – spytał.

Jura podniosła głowę.

– Nigdy jej nie widziałam i nikogo nie pytałam, jak wygląda. Jest matką Daire, więc musi być stara. Prowadziła wojsko przeciwko Thalowi i Fe- arenom; Gdy byłam dzieckiem, słyszałam, że atakowała nawet Zernów, więc musi mieć blizny od walki. Nie wyobrażam sobie, żeby to była jakaś piękność, jeśli o to ci chodzi.

– Jura, czy nie możemy… – Rowan zaczął, ale Jura popędziła swojego konia.

Mogła mu wybaczyć wiele dziwactw, bo był Anglikiem, ale nie mogła zapomnieć, że najpierw flirtuje ze służącą, a za kilka godzin ją odtrąca. W południe zatrzymali się przy strumieniu, żeby coś zjeść, i Jura spojrzała na swoje odbicie w nieruchomym lustrze wody. Nigdy nie przejmowała się swoim wyglądem, tylko sprawnością w walce, ale zauważała spojrzenia wszystkich męskich oczu i wiedziała, że jest ponętna. Więc dlaczego nie chciał jej ten angielski mąż? Czy dlatego, że nie jest blondynką, jak jego siostra? Czy lubi tylko kobiety o jasnej skórze?

o zmierzchu rozłożyli obóz. Nie zapalali ognia, bo byli już zbyt blisko grodu Brity.

– Nie mogę oczekiwać, że jutro pozostaniesz w ukryciu? – spytał Rowan unosząc brwi i patrząc na nią w przygasającym świetle.