Przygarbiony, krzepki mężczyzna z tłustymi czarnymi włosami i przepaską na oku, okryty szmatami, przepchnął się do przodu.

– Nie róbcie krzywdy mojej córce – powiedział i przysunął się do Jury

Instynktownie odsunęła się od niego.

– Chodź za mną, bo cię zabiją – powiedział jej do ucha i Jura poznała głos Rowana.

Była tak zdumiona, że poszła za nim bez słowa. Ludzie byli wystarczająco pijani i mieli już dosyć rozrywki, więc wypuścili Jurę i przygarbionego mężczyznę z karczmy.

– To ty! – zasyczała Jura, gdy tylko znaleźli się na zewnątrz. – Przyjechałam, żeby cię zabrać do bezpiecznej okolicy.

– Bezpiecznej! – warknął na nią Rowan. – Co ty wiesz o bezpieczeństwie? Właśnie uratowałem twoją cnotę, a pewnie i życie.

– Sama bym się obroniła.

Rowan w odpowiedzi zaklął.

– Masz konia? Musimy stąd natychmiast uciekać. A może zostawiłaś konia w takim widocznym miejscu, że któryś z tych wandali go ukradł? Rany, jak ty cuchniesz.

– Mój koń jest dobrze ukryty.

– Dobrze, więc wsiadaj na niego i jedź na północny zachód przez godzinę, a później się zatrzymaj. Spotkam cię tam.

– Nie możesz tam znowu iść. Musisz wracać do Irialów i…

– Jedź – rozkazał. – Ktoś nadchodzi, a ja jeszcze nie skończyłem.

Jura zniknęła w ciemnościach, znalazła konia i ruszyła. Pozostawienie go samego było niezgodne z jej zamiarami, ale pamiętała, jak bardzo w głębi serca się przeraziła, gdy dotykali ją tamci mężczyźni. Zadziwiło ją również przebranie Rowana i jego umiejętność wmieszania się w tłum. Po godzinie dojechała do zakrętu na rzece, gdzie mieli się spotkać.

Nakarmiła konia, spętała go w gęstwinie krzewów, ściągnęła cuchnącą szatę Ultenów, a potem wdrapała się na drzewo i czekała na Rowana. Nie trwało to długo. Widziała, jak zszedł z konia, stanął bez ruchu i rozejrzał się. Obrócił się i spojrzał na drzewo, choć Jura wiedziała, że nie mógł jej tam zobaczyć.

– Schodź – powiedział.

Zsunęła się po gałęzi i upadła tuż przed nim. Przepaskę z oka miał przesuniętą na czoło.

– No dobrze, więc co tu robisz?

– Powiedziałam ci, przyjechałam zabrać cię w bezpieczne miejsce.

– Ty? Mnie w bezpieczne miejsce? Jutro rano wracasz do Irialów.

– A co ty planujesz?

– Mam zamiar znaleźć Britę i porozmawiać z nią.

– A jak ją znajdziesz? – spytała.

– Gdybyś mi dziś wieczorem nie przeszkodziła, może już bym się dowiedział, gdzie jest. Ci dwaj strażnicy byli już odpowiednio pijani i może po bójce byliby gotowi, żeby się wygadać, ale musiałem wyjść, żeby ratować tę twoją brudną szyję. Nawet bez tego, co miałaś na sobie – wciąż cuchniesz.

Jura oparła się o drzewo i zaczęła rozwiązywać buty

– Gdyby Irialowie domyślili się, że pojechałeś sam do Vatellów, zaatakowaliby.

– Co ty wyprawiasz?

– Rozbieram się. Idę się wykąpać. Twoja samotna misja mogła stać się początkiem wojny. – Zsunęła spodnie.

Rowan patrzył na nią wytrzeszczonymi oczami, tak że w świetle księżyca widziała jego białka.

– Nie chcę się kłócić – rzucił krótko. – Zrobiłem, co musiałem. 0, Boże! – powiedział to, gdy Jura zrzuciła ostatnią część swej garderoby i stała przed nim naga, pięknie zbudowana, lśniąca w blasku księżyca.

– Jura, dręczysz mnie – wyszeptał, macając rękami drzewo za swymi plecami, żeby się na nim wesprzeć.

– Jestem twoją żoną – powiedziała łagodnie, a potem nagle zadarła głowę. – Ktoś idzie. – Przylgnęła do niego. – Schowaj mnie przed nim.

Rowan, zamiast okryć ją swoją obszarpaną peleryną, trzymał ją jak odrętwiały. Stał, przyciskając swoje ciało do jej ciała, lekko ją obejmując. Mieli twarze na tej samej wysokości i Jura czekała, aż ją pocałuje, ale skoro się nie poruszył, sama dotknęła ustami jego ust. Tego było trzeba, żeby teraz on przejął inicjatywę. Ręce Rowana nagle były wszędzie i wydawało się, że ma sto ust, co sprawiało jej wielką przyjemność. Całował ją, pieścił i było jej tak cudownie. To wspaniale czuć, że jest się pożądaną kobietą, uwielbianą i upragnioną. Teraz ona go pocałowała, z całą mocą swych pragnień.

– Błagaj mnie, Jura – powiedział proszącym głosem.

Z początku go nie słyszała.

– Błagaj mnie, proszę – powtórzył.

Jura nareszcie go usłyszała i odepchnęła. Był w jej rękach zupełnie jak z wosku.

– Niedoczekanie twoje, Angliku, żeby Irialka cię błagała – rzuciła.

Odwróciła się od niego i powędrowała do rzeki szczęśliwa, że może ochłodzić gorące ciało. Przeklinała go na wszystkie znane sobie sposoby. Co z niego za zwierzę, żeby mieć przyjemność w tym, że kobieta go blaga o względy. Powinno się go zamknąć, zanim komuś zrobi krzywdę. A Thal myślał, że ten idiota może być królem.

Po kąpieli, osuszona i ubrana, wróciła do niego. Siedział przy ognisku, na którym piekły się już dwa króliki.

– Jest kolacja – powiedział łagodnie.

– I co mam zrobić, żeby na nią zasłużyć? Paść na kolana i błagać? A może błaganie dotyczy tylko małżeńskiego loża? Może żeby dostać jedzenie, muszę ryczeć jak osioł? Wybacz, że nie znam waszych angielskich obyczajów życia małżeńskiego.

– Jura – powiedział zgnębionym głosem – proszę, skończ z tą goryczą. Przecież ci tłumaczyłem, że jestem rycerzem. Złożyłem przysięgę, głupią przysięgę, która mnie bardziej krzywdzi niż ciebie, ale przysięgałem Bogu i muszę dotrzymać. Gdybyś tylko…

– Dokąd masz zamiar jechać jutro? – spytała. Nie chciała z nim mówić o tym, jak okropnie się przez niego czuje. Raz pożądana i upragniona, a za chwilę odrzucona z pogardą, z jaką ona odrzuciła szatę Ultenów.

– Ty wracasz do Irialów, ja będę szukał Brity.

Popatrzyła na niego złośliwie znad ogniska.

– Ja mam mapę. Nie, nie znajdziesz jej przy mnie, nawet gdybyś się zmusił do tego, by mnie dotknąć. Zapamiętałam ją. Jadę z tobą. Razem będziemy szukać Brity i razem z nią porozmawiamy.

– Dlaczego nie ożeniłem się z jakąś słodką, posłuszną Angielką? – mamrotał Rowan. – Hej, bierz to! – Wręczył jej królicze udo.

– Czy nie składałeś jakichś tajemniczych rycerskich przysiąg w sprawie ud króliczych?

– Nie, tylko jędzowatych bab. Teraz jedz, żebyśmy mogli iść spać i jutro wcześnie wyruszyć. Mamy wiele mil do przejechania.

– Może – powiedziała Jura i uśmiechnęła się, gdy na nią popatrzył.

Spała tej nocy zupełnie nieźle, mimo że dwa razy się budziła, gdy Rowan wstawał.

– Obudź się – powiedział przed świtem, rzucając jej obrzydliwą szatę Ultenów. – To powinno ochłodzić mój zapał do ciebie. – Podał jej chleb i ser. – Przygotuj się do szybkiej jazdy.

– Tak jest, o panie – zażartowała.

Jechali dwie godziny, zanim Jura kazała mu się zatrzymać i jechać za sobą wąską drogą prowadzącą do lasu. Była to droga dla pieszych i dwa razy Rowan musiał ścinać gałęzie, żeby zrobić miejsce dla koni.

W południe zatrzymali się, żeby zjeść zimne mięso w cieście, które Jura zabrała z sobą.

– Powinniśmy się przebrać – powiedziała. Spojrzała na jego tłuste włosy. – Ultenka i ty, kim tam jesteś, każde z nas osobno, jeszcze jest w porządku, ale razem tworzymy bardzo nieapetyczną parę. Nie dostaniemy się w pobliże miasta Brity w takich strojach.

– Co masz na myśli?

– Dziesięć mil stąd jest dwór bogatych krewnych Brity. Myślę, że gospodarzom nic by się nie stało, jak by im ubyło parę szmatek.

Jura obserwowała twarz Rowana i ku swemu zdumieniu stwierdziła, że jego uroda traci przez te sztucznie przyciemnione włosy. Teraz, gdy się zmarszczył, zastanawiała się, czy mu się spodobał ten plan ułożony przez kobietę.

– Musiałbym wiedzieć, gdzie trzymają te ubrania, a poza tym, czy łatwo tam wejść i wyjść. Musisz przysiąc, że wrócisz natychmiast do Irialów.

– Ja nie przysięgam tak łatwo jak ty. Cilean odwiedzała ten dom parę razy, gdy była jeńcem Vatel16w, i coś niecoś o mm wiem. Pójdziesz za mną i…

– Nie pójdę za tobą – powiedział. – Ty zostaniesz w lesie.

– Zobaczymy – odparła uśmiechając się.

Sylwetka wielkiego kamiennego dworu majaczyła w świetle księżyca i słychać było tylko ciche stąpanie koni i brzęknięcie stali miecza, gdy przejeżdżał strażnik Vatellów.

Rowan i Jura przykleili się do ściany i czekali, a gdy strażnik przejechał, Jura dała Rowanowi znak, żeby wszedł za nią przez małe boczne drzwi do spiżarni. Wisiały tu kaczki i gęsi, połcie dziczyzny, świeżo upieczone kurczęta i mięso w cieście – wszystko na jutrzejszą wieczerzę.

Jura ostrożnie otworzyła drzwi i wślizgnęła się do wąskiego korytarza, przy którego końcu widać było światło i skąd dochodziły ludzkie glosy. Ruszyła w tym kierunku, ale Rowan złapał ją za tunikę i wskazał głową strome, wąskie schodki o kilka stóp od nich. Trzymając miecz przed sobą, zaczął się po nich wspinać. Tam musiała się znajdować sypialnia gospodarzy. Gdy przechodziła służąca, schowali się w cieniu, a później wkradli się do pokoju i natychmiast rzucili do skrzyni z odzieżą.

Vatellowie ubierali się podobnie jak Irialowie, mieli wysokie, obwiązane rzemieniem buty i gołe kolana pod grubą tuniką. Rowan wyciągnął ze skrzyni niebieską wełnianą tunikę.

– Nie – wyszeptała Jura. – W tym będziesz miał jeszcze bardziej niebieskie oczy. I tak już je za bardzo widać.

– 0! – zainteresował się Rowan, zbliżywszy do niej twarz tak, że ich nosy prawie się stykały. – Nie wiedziałem, że zauważyłaś moje oczy.

– Miałam parę okazji – zamruczała.

Już chciał ją pocałować, gdy poruszył się zamek w drzwiach. Z szybkością błyskawicy Jura wskoczyła do skrzyni, Rowan poszedł w jej ślady i prędko przymknęli nad głowami wieko. Siedzieli ściśnięci, ciepłe ciało przy ciele, i niestety, broń przy broni. Coś się wbijało Jurze w żebra i była pewna, że to berdysz Rowana. Bała się ruszyć, żeby ich nie odkryto.

Siedziała bez ruchu i słuchała kroków. Po pokoju ktoś się kręcił. Służąca, pomyślała Jura i wstrzymała oddech, gdy kroki się przybliżyły. Była gotowa do skoku.