– Patrzcie! – krzyknął ktoś za nim. – Brama się rusza!

Tłum i strażnicy na murach uciszyli się, gdy starodawna brama zaczęła skrzypieć. Dygotała jak coś żywego.

Zapadła kompletna cisza, nawet zwierzęta się nie poruszyły, gdy stary żelazny zamek spadł do stóp Rowana. Odepchnął od siebie lewą część bramy, a stare zawiasy zaskrzypiały, jakby protestując.

Rowan zwrócił się do swych ludzi.

– Przeprowadźcie teraz wozy – powiedział i nagle poczuł się bardzo, bardzo zmęczony.

Ale nikt się nie ruszył. Anglicy patrzyli na Lankonów, a setki Lankonów, wieśniaków i strażników, wpatrywało się w Rowana wzrokiem pełnym podziwu.

– Co się dzieje? – krzyknął Rowan do Xante. – Otworzyłem za ciebie bramę, to teraz skorzystaj z tego.

Dalej nikt się nie ruszał.

– Co im się stało? – wyszeptał Montgomery.

Xante, jakby we śnie, powoli schodził z konia. Jego ruchy w tej kompletnej ciszy nabierały dramatyzmu i wielkiego znaczenia. Rowan patrzył zastanawiając się, co tym razem knuje, żeby okazać pogardę.

Ku swemu najwyższemu zdumieniu zobaczył, że Xante stanął przed nim, a potem padł na kolana, schylił głowę i powiedział:

– Niech żyje królewicz Rowan.

Rowan popatrzył na Lorę, nieruchomo siedzącą na koniu. Była tak samo zdumiona jak on.

– Niech żyje królewicz Rowan – powiedział ktoś inny, potem jeszcze ktoś i w końcu słychać było jeden krzyk.

Watelin, rycerz Rowana, najrozsądniejszy, wystąpił do przodu.

– Panie, czy mamy przeprowadzić te wozy, zanim ci głupcy uznają, że jesteś szatanem, a nie bogiem?

Rowan się zaśmiał, lecz nim odpowiedział, Xante zerwał się na nogi, spoglądając na Watelina.

– Jest naszym królewiczem, naszym lankońskim królewiczem i my przeprowadzimy wozy. – Xante odwrócił się i zaczął wykrzykiwać rozkazy do ludu i strażników.

Rowan wzdrygnął się i wsiadł na konia uśmiechając się do Lory.

– Wygląda na to, że otwarcie starej, zardzewiałej bramy to było to, co należało zrobić. Czy wjedziemy do naszego królestwa, droga siostro?

– Królewska siostro, jeśli nie masz nic przeciwko temu – odpowiedziała ze śmiechem Lora.

Wewnątrz murów mężczyźni i kobiety ze straży stali cicho z pochylonymi głowami, gdy mijali ich Rowan i Lora. Rowan spoglądał uważnie w każdą twarz w nadziei, że ujrzy Jurę, ale nigdzie jej nie zobaczył. Przed starą kamienną fortecą Rowan pomógł siostrze zejść z konia.

– Pójdziemy na spotkanie z naszym ojcem? – zapytał, a Lora skinęła potakująco.

4

Jura była sama na długim placu ćwiczeń. Po obu jego stronach stały tarcze celownicze do lanc i luków, miejsca do trenowania zapasów, bieżnie, przeszkody do przeskakiwania. Teraz, kiedy znajdowała się tam z jedną tylko samotną kobietą, plac wydawał się olbrzymi. Inne strażniczki pobiegły do miasta, gdy goniec przyniósł wiadomość, że nadjeżdża królewicz.

– Ha, ha, królewicz – mruknęła Jura, ciskając oszczepem do celu i trafiając w środek tarczy. Jest Anglikiem i chce jej bratu zabrać należne mu miejsce na tronie. Pocieszała się myślą, że wszyscy Lankonowie są co do tego zgodni. Przynajmniej raz wszystkie plemiona złączyła wspólna myśl: ten Anglik nie może być ich królem, jak nie mógł nim być angielski król Edward.

Słysząc jakiś dźwięk, obróciła się z uniesionym oszczepem. Wycelowany był prosto w szyję Daire.

– Za późno – powiedział z uśmiechem. – Przecież mogłem użyć łuku już na skraju boiska. Nie powinnaś być tu sama, bez żadnej straży.

– Daire, och, Daire – zawołała i zarzuciła mu ręce na szyję. – Tak za tobą tęskniłam.

Chciała go dotykać, obejmować, całować i wymazać z pamięci wspomnienie mężczyzny znad rzeki. Ostatniej nocy obudziła się zlana potem i nie była w stanie myśleć o nikim innym, tylko o tym nieznajomym, którego nigdy dotąd nie widziała, najprawdopodobniej wieśniaku, jakimś krzepkim drwalu powracającym do żony i dzieciaków.

– Pocałuj mnie – poprosiła.

Daire pocałował, lecz nie był to taki pocałunek, jak mężczyzny z lasu. Nie poczuła palącego pożądania ani niepohamowanej namiętności. Rozwarła usta pod jego ustami i wsunęła w nie język.

Daire cofnął się i zmarszczył. Był przystojnym mężczyzną o ciemnych oczach i wystających kościach policzkowych, ale nie tak przystojnym, jak mężczyzna z lasu, niechcący nasunęło się Jurze porównanie.

– Co się stało? – spytał Daire ochrypłym głosem. Jura opuściła ręce i odwróciła się, chcąc ukryć zaczerwienioną twarz w obawie, że odczyta jej myśli.

– Tęskniłam za tobą, to wszystko. Czy kobieta nie może już z entuzjazmem powitać swego przyszłego?

– Daire milczał tak długo, że w końcu obróciła się, by na niego spojrzeć.

Daire pochodził z plemienia Vatellów i na wyprawie, którą dowodził Thal, ojciec Daire zabił ojca Jury. Thal zabił ojca Daire, a wtedy dwunastoletni chłopiec zaatakował Thala kamieniem i złamaną lancą; Thal przerzucił chłopaka przez siodło i zabrał do Escalonu. Ponieważ dwa tygodnie wcześniej zmarła matka Jury, Thal wziął też Jurę i swego syna Geralta i nadzorował ich kształcenie i treningi. Jura miała zaledwie pięć lat; czuła się bardzo samotna i zagubiona, straciwszy w tak krótkim czasie oboje rodziców. Przylgnęła więc do wysokiego, małomównego Daire. W miarę jak dorastali, czuła się z nim coraz bardziej związana. Jednak, mimo że spędziła przy nim większość życia, nigdy nie potrafiła odgadnąć, co myśli.

– Przyjechał? – zapytała chcąc, żeby przestał na nią patrzeć tak, jak wtedy, gdy miała sześć lat i wyjadała jego suszone owoce, a później skłamała, kiedy pytał, czy nie wie, kto je ukradł.

– Przyjechał – odpowiedział cicho, wciąż ją obserwując.

– A ludzie go nie wygwizdali? Czy dali do zrozumienia temu angielskiemu uzurpatorowi, co o nim myślą. Czy…

– Otworzył Bramę św. Heleny.

Jura parsknęła.

– Z iloma końmi? Thal nie będzie uszczęśliwiony, gdy się dowie, jak jego tchórzliwy syn…

– Otworzył ją gołymi rękami.

Jura spojrzała na Daire.

– Chciał otworzyć bramę, żeby mogły przejechać jego wozy, więc kazał swoim ludziom użyć taranu. Nie udało się, więc królewicz Rowan przyłożył dłonie do bramy i modlił się do Boga o pomoc. Brama się rozwarła.

Jura patrzyła nieruchomym wzrokiem. Legenda głosiła, że gdy przybędzie prawdziwy król Lankonii, brama się dla niego otworzy.

Odzyskała rezon.

– Przez lata nikt nie próbował jej otworzyć. Musi być przeżarta rdzą. Na pewno wszyscy o tym wiedzą.

– Xante padł na kolana przed królewiczem.

– Xante? – spytała Jura, otworzywszy szeroko oczy ze zdumienia. – Xante, który się zaśmiewa, jak tylko jest mowa o Angliku? Ten sam Xante, który przesyłał meldunki, jaki to głupiec z tego człowieka?

– Pokłonił mu się i nazwał go królewiczem. Wszyscy strażnicy i wszyscy ludzie, którzy tam byli, kłaniali mu się.

Jura popatrzyła w dal.

– To utrudni sprawę. Chłopi są bardzo przesąd- ni, ale nie spodziewałam się tego po strażnikach. Musimy ich przekonać, że były to po prostu zardzewiałe wrota. Czy Thal już wie?

– Tak – odpowiedział Daire – są już u niego.

– Są?

– Królewicz Rowan, jego siostra i jej syn.

Jura bawiła się oszczepem, ale czuła się zdruzgotana. Miała wrażenie, że jest jedyną osobą przy zdrowych zmysłach, jaka jeszcze została. Czy cała Lankonia ma zamiar odrzucić to, w co wierzy, tylko dlatego, że jakaś zardzewiała brama otworzyła się po uderzeniu taranem? Z pewnością Daire nie wierzy w tego uzurpatora.

– Musimy przekonać Thala, że królem powinien zostać Geralt. Powiedz mi, czy oni wyglądają bardzo angielsko? Czy wyglądają i zachowują się obco?

Nagle ręka Daire wyskoczyła szybko jak wąż; złapał za gruby warkocz Jury, okręcił go na przegubie i przyciągnął jej twarz do siebie.

– Daire! – westchnęła. Nie była na to przygotowana. Gdy była z nim, jej czujność słabła. Ufała mu absolutnie.

– Jesteś moja. Byłaś moja, kiedy miałaś pięć lat. Z nikim się tobą nie będę dzielił. – Błysk w jego oczach ją przeraził.

– Co się stało? – wyszeptała. – Co ten Rowan zrobił?

– Może ty odpowiesz na to pytanie lepiej ode mnie.

Strach jej minął. Wciąż trzymała oszczep w lewym ręku, lecz teraz jego ostrze przystawiła mu do żeber.

– Puść mnie albo cię przedziurawię.

Równie szybko jak złapał jej włosy, tak je puścił uśmiechnął się. Jura nie odwzajemniła uśmiechu.

– Wytłumacz się!

Daire wzruszył ramionami.

– Czy kochanek nie może być zazdrosny?

– Zazdrosny o kogo? – spytała Jura ze złością. Nie odpowiedział, a jej bardzo się nie spodobało, że uśmiechał się tylko ustami, a nie oczami. Znali się zbyt długo, by mogła ukryć przed nim swoje myśli. W jakiś sposób przejrzał ją, kiedy go pocałowała, i nie dał się zbić z tropu rozmową o Angliku. Zdradziła się tym pocałunkiem i dała znak, że coś jest nie w porządku.

Uśmiechnęła się do niego.

– Nie masz powodu być zazdrosny. Może przez tę moją złość tak cię… – zawahała się – dopadłam.

– Popatrzyła na niego i bezgłośnie prosiła, by jej więcej nie dręczył.

W końcu i on się uśmiechnął.

– Chodź – powiedział – nie chcesz zobaczyć nowego królewicza?

Odetchnęła z ulgą, że minęły już te pełne napięcia chwile, i znów podniosła oszczep.

– Prędzej bym sama poszła do obozu Ultenów. Na twarzy Daire znów pojawił się ten dziwny wyraz, ale tym razem nie pytała go o przyczynę.

– Idź, idź do niego – powiedziała. – Thal będzie cię potrzebował. Wszyscy będą potrzebni, żeby temu angielskiemu lalusiowi znosić słodycze. – Daire się nie ruszał. – Na pewno później będzie uczta.

Jura rzuciła silnie oszczepem i trafiła w czerwone kółko na tarczy.

– Nie przypuszczam, żebym dzisiaj była choć trochę głodna. Idź już sobie, muszę potrenować.

Daire się zmarszczył, jakby go coś zastanowiło, a następnie odwrócił się bez słowa w stronę murów miasta.