Zbiegła bezszelestnie po schodach, a potem wymknęła się tylnymi drzwiami do ogrodu, następnie drogą za stodołą ruszyła w dół ku przystani. Zatrzymała się przy starym klonie i narwała gałązek z żółtymi, czerwonymi i brązowymi liśćmi, a z rosnącej obok jarzębiny zebrała kilka wielkich kiści czerwonych owoców. Potem pomknęła nad przystań.

Usiadła przy szopie na łodzie, oparła się o ścianę i zaczęła pleść kolorowy wianek. Wielkie łzy kapały na liście. Nie było to łatwe zadanie, niektóre gałązki łamały się, wyślizgiwały, ale w końcu Mali się udało. Wtedy wzięła wianek w dłonie i przyglądała mu się przez chwilę, potem przyłożyła do niego twarz i ucałowała każdy liść. Wstała ciężko i podeszła do brzegu.

Fiord rozciągał się przed nią, czarny i połyskujący. Zauważyła, że morze się marszczy. Będzie zmiana pogody, pomyślała niepewnie. Powoli weszła do wody i brnęła naprzód, aż sięgnęła jej do kolan. Wtedy zatrzymała się. Przez mgnienie oka czuła przemożną potrzebę, żeby iść dalej, iść i iść, aż przestanie sięgać dna i po prostu utonie. Z wahaniem uczyniła jeszcze jeden krok do przodu w lodowatej wodzie. Straciła czucie w nogach, zrobiło się jej zimno na całym ciele i ogarnęło ją odrętwienie. Zatrzymała się. Tak prosto byłoby zniknąć w czarnej, mrocznej toni. Uciec od wszystkiego.

Jo nie żyje, Jo nie żyje – kołatało jej w głowie. Ale Sivert żyje! Nie wolno jej zawieść ich obu, ojca i syna. To jej obowiązek chronić Siverta, obdarzyć go miłością, której Johan mu teraz poskąpi. Strzec go, by nikt nie wyrządził mu więcej krzywdy. Ponownie podniosła wianek do ust, przytrzymała go chwilę, a potem odrzuciła daleko. Wpadł do wody z cichym pluskiem – złociste liście i krwistoczerwone jagody w wianku miłości, smutku i tęsknoty.

– Żegnaj, Jo – szepnęła Mali.

Odwróciła się i powoli wyszła z powrotem na ląd.

ROZDZIAŁ 10

Mali wracała do dworu, ciężko powłócząc nogami. Nie weszła jednak do salonu, lecz skierowała się od razu na poddasze. Mokra suknia kleiła się do ciała. Mali przemarzła, czuła się chora i zdruzgotana. Nie zniosłaby złego i triumfującego wzroku Johana. Nie miała też ochoty na jedzenie, nie wiedziała, czy potrafi udawać spokój przed służbą.

Powoli rozebrała się i włożyła koszulę nocną, wyjęła z komody wełnianą kurtkę i włożyła na koszulę, a na stopy wciągnęła wełniane skarpety. Odnosiła wrażenie, że nigdy nie uda jej się rozgrzać nóg – były sine i zupełnie pozbawione czucia. Potem wśliznęła się do łóżka i nakryła wszystkim, co znalazła: kołdrą, narzutą i skórami. Skuliła się w kłębek i leżała tak, szczękając zębami z zimna, aż łóżko się trzęsło.

W końcu ciepło wróciło do wszystkich członków, a stopy zaczęły potwornie boleć i szczypać. Mali nie mogła wytrzymać z bólu, usiadła na łóżku i zaczęła rozcierać palce stóp. Po chwili poczuła ulgę. Od czasu do czasu słyszała, jak Ane i Ingeborg wołają jej imię, ale nie odpowiadała. Pragnęła tylko być sama, choć rozumiała, że się o nią obawiają.

Chyba zdrzemnęła się na trochę, bo nagle obudziła się, słysząc czyjś głos. Kiedy otworzyła oczy, zobaczyła, że przy jej łóżku stoi Ane i patrzy na nią przerażonym wzrokiem.

– Dzięki Bogu, że cię znalazłam! – wykrzyknęła. – Baliśmy się, że ty… że może…

– Powinnam była was uprzedzić, że idę do sypialni – odparła Mali przepraszająco. – Ale czułam się taka chora i przemarznięta, że nie byłam w stanie… Chciałam tylko położyć się na chwilę i odpocząć, Ane. Jutro na pewno będzie lepiej.

Wzrok Ane padł na krzesło przy oknie, gdzie Mali powiesiła mokre rzeczy. Na podłodze pod ociekającą sukienką utworzyła się duża kałuża wody. Ane wzięła suknię do rąk i odwróciła się do Mali.

– Coś ty zrobiła, Mali? – szepnęła przerażona. – Chyba nie zamierzałaś… rzucić się do morza?

Mali nie odpowiedziała. Z oczu popłynęły jej łzy, których nie zdołała powstrzymać. Ane upuściła sukienkę, podeszła do łóżka i objęła Mali.

– Co, u licha, się tu wyprawia? – spytała cicho. – Co się tu dzieje?

– Nic szczególnego – odparła Mali zdławionym głosem. – Jestem chyba bardziej chora, niż sądziłam, do tego jeszcze… człowiek nie jest w stanie znieść tyle naraz. I ta historia z… z Jo. Straszny był ten wypadek. Chyba zbyt wiele na mnie spadło w jednym czasie – dodała rozgoryczona.

– Musisz być rzeczywiście bardzo chora – przyznała Ane i szczelniej otuliła Mali kołdrą. – Zwykle dużo możesz wytrzymać.

– Nie, nie, już mi lepiej – uspokoiła ją Mali. – Nic nie mów nikomu, bo narobisz jeszcze większego zamieszania. Chcę tylko poleżeć tu w spokoju, a jutro znowu będzie dobrze.

– Johan wychodził cię szukać – oznajmiła Ane. – Myślę, że poważnie się o ciebie martwi. Chyba powinnam mu powiedzieć, że jesteś cała i zdrowa – dodała. – Może chcesz filiżankę gorącej zupy? Cały dzień nie miałaś nic w ustach, w każdym razie ja nie widziałam, żebyś coś jadła.

– Nic mi nie trzeba – odparła Mali i odwróciła się do ściany. – Pragnę tylko odrobiny spokoju.

Leżąc, słyszała, jak Ane porządkuje jej ubranie, rozwiesza sukienkę i wyciera wodę z podłogi. Potem służąca cichutko wyszła. Niedługo później na schodach znowu rozległ się odgłos kroków. Mali aż wzdrygnęła się, słysząc ciężkie stąpanie. Nie mógł to być nikt inny, tylko Johan.

– A więc moja biedna żona się położyła – rzekł zgryźliwie, kiedy wszedł do sypialni. – A ja myślałem, że wyszłaś pożegnać się z ojcem swego syna, zanim na zawsze nas opuści. Ale widać bardziej wolałaś go żywego niż martwego. Nie zostało w nim nic z dawnego temperamentu!

Mali nie odpowiadała. Mocniej naciągnęła kołdrę na głowę i leżała zesztywniała ze strachu. Nagle kołdry z niej opadły, a Johan siłą wywlókł ją z łóżka.

– Nie wydziwiaj! – ryknął. – Cały dom postawiłaś na nogi, wszyscy biegają wkoło i ciebie szukają, a ty leżysz tu sobie i próżnujesz. Ubieraj się i schodź na kolację. Nie chcę słyszeć, że wyprawiasz tu jakieś fanaberie! Jeszcze ludzie zaczną gadać! Rusz się!

Pokój zawirował Mali przed oczami. Przytrzymała się Johana, żeby nie upaść. Nagle ścisnęło ją w żołądku i zwymiotowała na jego koszulę. Odepchnął Mali, przeklinając szpetnie, a ona powoli osunęła się na podłogę. Potem wokół zrobiło się ciemno, ciemno i cicho.

Mali nie sądziła, że życie może się stać takim piekłem. Udawała, że wszystko jest w porządku, gdy spotykała kogoś z domowników, ale służba najwyraźniej zauważyła, że z panią dzieje się coś niedobrego, mimo że „choroba zakaźna", na którą się Mali skarżyła, już minęła. Przynajmniej sama tak twierdziła, choć wcale na to nie wyglądało. Z każdym dniem stawała się coraz chudsza i bledsza i miała ciemne kręgi pod oczami.


Serce Mali krwawiło, ponieważ Johan stal się nagle szorstki i wrogi w stosunku do Siverta. Chłopiec nie rozumiał, dlaczego ojciec nie zabierał go z sobą jak kiedyś, nie bawił się z nim i nie był dla niego miły. Wielkie, szarozielone oczy śledziły każdy gest Johana i prosiły milcząco o odrobinę uwagi i życzliwości. Ale Johan całkowicie malca ignorował.

Nawet Mali usiłowała, jak tylko potrafiła, trzymać Siverta z dala od ojca. Poświęcała mu więcej czasu niż kiedyś, brała go ze sobą do różnych prac i dużo z nim rozmawiała. Próbowała odwieść go od smutnych myśli. Tłumaczyła mu, że ojciec jest bardzo zajęty, a poza tym uważa, że Sivert jest już dużym chłopcem i musi sobie trochę radzić sam. Dolna warga chłopca drżała, a oczy wilgotniały.

– Czy tata juz mnie nie kocha?

– Pewnie, że cię kocha – zapewniała go Mali i mocno przytulała. – Jest tylko tak…

Kołysała chłopca w ramionach i po raz kolejny postanawiała, że muszą stąd uciekać, zanim Johan zniszczy syna, jak i ją zniszczył. Zanim zdarzy się następna tragedia. Lecz za każdym razem kończyło się na samym myśleniu. Gdzie by nie uciekła, Johan podąży za nią, była o tym przekonana. Czym by się to ponowne spotkanie dla nich skończyło, nie miała odwagi nawet myśleć. Już raz dopuścił się zabójstwa i było jasne, w każdym razie dla niej, że już nad sobą nie panował. Wobec innych mieszkańców dworu, wobec sąsiadów i znajomych z powodzeniem ukrywał swój stan. Zachowywał się niemal tak jak kiedyś, chociaż szybciej wpadał w złość z powodu drobiazgów, a w ostrych wymianach zdań potrafił prześcignąć nawet Beret. Czasem nawet się śmiał i wyglądało, że dobrze się bawi. Tylko Mali potrafiła dostrzec, że na dnie jego oczu nie przestaje płonąć ogień nienawiści i żądzy zemsty, kiedy z rzadka rzucał jej spojrzenie.

– Co ty, u licha, wyprawiasz? – spytała Beret surowo któregoś popołudnia, kiedy zostały same z Mali w salonie.

– Widzę, że Johan od jakiegoś czasu nie jest sobą. Zresztą wszyscy tak mówią, ludzie zaczęli gadać.

– Czy to moja wina? – zdziwiła się Mali zwrócona do teściowej plecami.

– Tak, tak mi się wydaje – odpowiedziała Beret wzburzona. – Zawsze przez ciebie Johan ma kłopoty. Tak jest od dnia, kiedy się tu zjawiłaś.

– To dlaczego mnie tu ściągnęliście? – spytała Mali. Odwróciła się twarzą do Beret i utkwiła w niej wzrok. – Nie prosiłam się, żeby tu zamieszkać, chyba pamiętasz, jak było?

Beret zaczerwieniła się przez moment, potem odłożyła ścierkę, którą trzymała w dłoni.

– Nie chcę patrzeć, jak mój syn pogrąża się w nieszczęściu tylko dlatego, że ma taką babę-potwora – syknęła. – Jeżeli nadal będziesz się zachowywać w ten sposób, powinnaś się liczyć z tym, że któregoś dnia będziesz musiała opuścić ten dom.

– Spytaj najpierw, co o tym sądzi twój syn – rzuciła Mali sucho. – Myślę, że gdyby zamierzał mnie wypędzić, pewnie by mnie o tym uprzedził. A jeszcze nic na ten temat nie słyszałam.

Jej ciemne oczy napotkały spojrzenie Beret. To teściowa pierwsza odwróciła wzrok. Prychnęła ze złością i wypadła z salonu.

Johan znowu zaczął pić. Nie było prawie wieczoru, żeby się nie upił. Pijany zachowywał się jeszcze gorzej i z większą zajadłością, niż kiedy był trzeźwy. Jeśli miał w sobie w ogóle choć odrobinę przyzwoitości i rozsądku, tracił je zupełnie, kiedy sobie wypił. Zorientował się, że najbardziej rani Mali i sprawia jej największy ból, kiedy lekceważy Siverta i kiedy ją wykorzystuje, pokazując w ten sposób, kto jest panem i władcą. Noc w noc stawała się obiektem jego szalonej nienawiści, dla której znajdował ujście, gwałcąc ją w najbardziej brutalny sposób.