– Pats, mamo! Kogo znalazłem!

Sivert uśmiechał się promiennie do Mali. Pośpiesznie przetarła dłonią oczy i odchrząknęła. Nie mogła wykrztusić słowa ani zebrać myśli. Z bliska zauważyła, że nawet Jo walczył ze łzami. Wydawał się dziwnie blady. Na moment ich spojrzenia spotkały się ponad głową syna. Wyrażały radość i smutek, bezsilność i miłość. Po chwili jednak oboje opanowali się.

– A kogóż to znalazłeś? – spytała Mali i wskazała głową na Jo.

– On może złapać niedźwiedzia, mamo – odparł Siwert i spojrzał z uznaniem na Jo. – Jest baldzo silny, mamo, silniejsy niz niedźwiedź.

– Nie, co ty powiesz – zauważyła Mali z podziwem i uśmiechnęła się. – Znalazłeś prawdziwego myśliwego?

Sivert skinął dumnie głową. Nie wypuszczał dłoni ojca, więc Jo podał Mali lewą, żeby się przywitać. Dla zasady.

– Tak, spotkałem w górach tego młodzieńca – potwierdził Jo i spojrzał na Mali. Jego oczy wydawały się ciemniejsze niż zwykle. – Powiedział, że jeszcze nie jadł śniadania i że ja…

– On moze z nami zjeść, plawda? – rzekł Sivert i popatrzył na matkę.

– Oczywiście, że może zjeść śniadanie razem z nami -odparła Mali. – Ale musisz puścić jego rękę, żeby mógł się umyć w strumieniu. Przygotuję jeszcze jedno nakrycie -oznajmiła i zniknęła w szałasie.

Serce jej biło szybko i mocno, a w żołądku czuła ucisk. Zobaczyć ich razem…

Nie przypuszczała, że to okaże się takie trudne. Tak bolesne. Widok obu trzymających się za ręce sprawił, że dopiero teraz zrozumiała, co zrobiła, decydując się pozostać w Stornes. Pozbawiła Siverta czegoś, co mu się należało. Nagle uświadomiła sobie, że powiedzenie „krew gęstsza niż woda" odnosi się również do ojca i syna. Cały czas pocieszała się myślą, że przecież Sivert ma ją. Jo nie wydawał się taki ważny, bardziej liczyło się gospodarstwo takie jak Stornes, tak właśnie uważała. Ale kiedy zobaczyła ich razem, nie była już tego pewna. Maleńka dłoń w dużej dłoni Jo, dwie pary oczu ze złocistymi plamkami wpatrzone w siebie. Mali zauważyła, że musiało zajść coś szczególnego między nimi od razu, gdy się spotkali, coś niemożliwego do zdefiniowania, co po prostu było. Węzły krwi, pomyślała niepewnie.

O Boże, co ja zrobiłam? -jęknęła w duchu, gdy wyjmowała jeszcze jedno nakrycie i kroiła dodatkową porcję chleba.

Długo siedzieli przy śniadaniu. Jo opowiadał historie o niedźwiedziach i rosomakach, o burzach w górach, o niebezpiecznych wspinaczkach. Sivert słuchał z otwartymi ustami i połykał każde słowo, a Mali zastanawiała się, ile w tych opowieściach jest prawdy, a ile czystego fantazjowania. Chyba Jo nie podróżował tyle po górach? Mali musiała przypominać Sivertowi, żeby od czasu do czasu brał kanapkę. Potem Jo wypytywał Siverta, co porabia w Stornes. Chłopiec wyrzucił z siebie bezładny potok słów, tyle miał do opowiedzenia nieznajomemu: o dworze, o ludziach, którzy tam mieszkali, o urodzinach, o Bożym Narodzeniu i o Simie. Przede wszystkim musiał opowiedzieć o swojej klaczy.

– Masz własnego konia? – spytał Jo zaskoczony i zerknął na Mali.

Sivert skinął z takim przejęciem, że zanurzył nos w kanapce z dżemem.

– Dostałem od taty – odparł dumnie. – I jest tylko mój, plawda, mamo?

Mali przytaknęła i poczuła, że się zaczerwieniła.

– Ojciec Siverta jest trochę zwariowany na punkcie swego syna – wyjaśniła blado, nie patrząc na Jo. – Nie zna nic, co byłoby zbyt dobre dla tego chłopca. Sivert jest dumą wszystkich w Stornes – dodała i rzuciła szybkie spojrzenie na Jo. -Ale najbardziej… Johan jest jednak… Wiesz, syn…

Zamilkła. Płacz dławił ją w gardle, musiała kilka razy przełknąć. Jo przyglądał się jej przez dłuższą chwilę, ale ona unikała jego wzroku. Nie zniosłaby pogardy, której się spodziewała z jego strony, pogardy za to, że okłamała wszystkich. Być może okłamywała również siebie, pomyślała, nie zastanawiała się nad tym wcześniej.

– I nie boisz się takiego dużego konia? – usłyszała, jak Jo pyta Siverta. – Nie znam żadnego tak małego chłopca, który by się nie bał.

– Ja nie – rzekł Sivert pewny siebie. – Nie boję się Simy. Lubię konie, i klowy, i owce, i… Nie jestem juz mały – dodał nagle z pewną złością w głosie. – Jestem duży. Wsyscy to mówią, telaz gdy dziadek jest aniołkiem – wyjaśnił.

– Pewnie, że jesteś duży – przyznał Jo i poklepał ciemnowłosą główkę. – Ależ byłem niemądry, że powiedziałem o tobie „mały". Oczywiście, jesteś dużym chłopcem i niezwykle mądrym – podkreślił. – A więc twój dziadek nie żyje?

Sivert potrząsnął głową i wziął jeszcze jedną kanapkę.

– Nie, dziadek jest telaz aniołem, plawda, mamo?

Mali skinęła. Powoli podniosła wzrok i spojrzała na Jo.

– Sivert zginął w lesie w lutym tego roku – wyjaśniła. -To wielka strata dla dworu i dla nas wszystkich. Teść był dobrym człowiekiem, bardzo mi go brakuje – wyznała cicho, bawiąc się rąbkiem obrusa.

– Dobrze to rozumiem – rzekł Jo i popatrzył jej w oczy.

– Mój syn jest dość szczególnym dzieckiem, jeśli chodzi o jego stosunek do zwierząt – Mali wróciła do poprzedniego wątku rozmowy. – Nigdy się nie bał żadnego zwierzęcia, ma do nich wyjątkowe podejście. A klacz… Między Sivertem a tym koniem istnieje jakaś zadziwiająca więź. Jak gdyby oni… nie, nie wiem. Jednak nie spotkałam nikogo, kto obchodziłby się podobnie ze zwierzętami. Poza jednym człowiekiem – dodała ledwie słyszalnie.

Ponownie Mali i Jo wymienili spojrzenia ponad głową syna. Chciałaby tyle powiedzieć, lecz nie mogła. Przede wszystkim dlatego, że Sivert był z nimi, ale również dlatego, że nie była w stanie o tym mówić. Nie w tej chwili. Nagle wszystko stało się takie trudne. Niezależnie od tego, co by uczyniła wtedy, gdy spostrzegła, że jest w ciąży i że nosi pod sercem dziecko Jo, ktoś musiałby cierpieć. Chociaż… Wtedy jeszcze nie mogła być pewna, jak zresztą wyznała babci. To mogło być dziecko Johana. Obie z babcią wiedziały jednak, że tak nie jest. Tak czy owak… To mogło być dziecko Johana, a wtedy szaleństwem by było opuścić Stornes. Przecież i on jest płodny, pomyślała i położyła dłoń na brzuchu. Udowodnił to.

Nagle zrobiło jej się gorąco ze strachu. A jeśli straci dziecko z powodu nocnych uniesień? Szybko jednak odpędziła tę myśl. Będzie, jak ma być. Również tej nocy, która jeszcze przed nimi, nie zamierzała zbytnio uważać. Nie będzie powstrzymywać Jo ani też nie przyzna się, że jest w ciąży. Nawet jeśli miałaby stracić dziecko, chciała zapłacić tę cenę!

Na samą myśl zaparło jej dech i wzdrygnęła się. Co z niej za człowiek? Co za matka, która gotowa jest poświęcić nienarodzone dziecko dla zaspokojenia własnej żądzy?

Ale to nie tylko pożądanie, usprawiedliwiła się. To coś o wiele więcej. Miłość… Lecz co z miłością do dziecka, które nosi? Czy jest słabsza niż miłość do Jo? Mali nie miała odwagi sobie odpowiedzieć. Wyprostowała się i wstała, i zaczęła chaotycznie sprzątać ze stołu. Nikt poza nią nie wiedział o dziecku i nikt nie wiedział o Jo. Nigdy więcej nie zobaczy ukochanego, ponieważ oboje związali się z kimś innym. Niech więc będzie, co ma być, nawet jeśli straci to maleńkie, nienarodzone życie. Trudno, nie jest doskonała…

Szli razem pośród wrzosowisk tryskających barwami jesieni. Sivert biegał i skakał przed Mali i Jo, oszalały z radości, że nieznajomy potrafi opowiadać o wszystkim, co po drodze widzieli: jakie zwierzęta zostawiły ślady, o roślinach tak małych, że tylko on je dostrzegał i zrywał z ciemnozielonych kępek mchu, o górach i znanych od wieków znakach pogody. O rzeczach, które właściwie nie powinny interesować małego chłopca, ale Mali ku swemu zdumieniu zauważyła, że Sivert wprost chłonie każde słowo Jo. Jak gdyby Cygan poruszył w nim tajemną strunę, która odezwała się echem, pomyślała Mali.

Zrywali złociste gałązki karłowatej brzozy, żeby je potem wstawić do drewnianej beczułki na stoliku w szałasie. Usiedli przy strumyku i zjedli kanapki, które zabrali na drogę, a potem popili lodowatą, czystą wodą ze źródła, które wypływało nie wiadomo skąd.

– Od takiej wody bierze się siła i zdrowie – rzekł Jo.

Pozwolił Sivertowi napić się z drewnianego kubka, który nosił przy pasku. Mali siedziała z nimi i patrzyła w dal. Nigdy przedtem nie była tak wysoko w górach Stortind, nie przypuszczała też, że kiedykolwiek tu przyjdzie, ale Jo nalegał. Spytał, czy podoła. Skinęła głową. Mdłości minęły wszystkie dolegliwości minęły. Na całym świecie byli tylko oni troje, oni troje, natura, cisza i powiew wiatru od strony Stortind. I miłość…

Jo wziął Siverta na ramiona i niósł go przez większą część drogi. Kiedy napotkali strumyk, który musieli przejść, lub szczególnie trudny teren, również Mali podawał rękę. Chwytała kurczowo jego dłoń, pragnąc ją trzymać przez cały czas wyprawy, ale nie odważyła się tego zrobić. Sivert mógłby to zauważyć i opowiedzieć później w domu, a wtedy nie miałaby nic na swoją obronę. Już samo to, że nieznajomy zabrał ich na wycieczkę w góry, będzie trudno wyjaśnić. A jeszcze, że trzymali się za ręce…

– Jak się nazywas? – spytał nagle Sivert i pochylił się ku Jo. – Nie wiem, jak się nazywas, nie powiedziałeś mi.

Uśmiechnął się do Jo, błysnęły jego oczy i białe zęby. Mali zmartwiała. Ukradkiem zerknęła na Jo i zorientowała się, że zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa.

– Oczywiście mam imię – rzekł i pogładził Siverta po policzku. – Mattis. Ale nazywają mnie „Mattis z Gór", ponieważ mieszkam wysoko w górach – dodał.

– Nie mas domu? – dopytywał się Sivert zmartwiony.

– Mam tu ziemiankę – odparł Jo niepewnie. – I bardzo lubię swoje mieszkanie. Nie wszyscy urodzili się bogatymi gospodarzami, jak twój ojciec – wyjaśnił i wymienił szybkie spojrzenie z Mali. – My ludzie jesteśmy tacy różni. Niektórzy lubią przyrodę i wolność bardziej niż… niż… być… Nie musisz mi współczuć – dodał szybko i potargał Siverta po włosach. – Chcę tak żyć.

Ty też kłamiesz, pomyślała Mali i popatrzyła na Jo. Nikt z nas nie chce tak żyć.