Beret odzyskała wreszcie trochę kolorów na twarzy. Nie była już tak milcząca i zamknięta w sobie jak podczas pierwszych miesięcy po śmierci męża. Zaczęło się od tego, że dała się namówić na wyjazd na chrzciny do Innstad; tam trochę odżyła. Teraz znowu udzielała się w działalności koła kobiet i znowu zaczęła dbać o wygląd salonu. Zupełnie jak za dawnych czasów, pomyślała Mali.

Mali cieszyła poprawa samopoczucia Beret, ale starała się nie wchodzić jej w drogę. Po prostu nauczyła się żyć obok. Tak postępowała zarówno wobec teściowej, jak i wobec jej syna, którzy byli dla niej uosobieniem zła. Wreszcie zrozumiała, że skoro musi razem z nimi mieszkać, to lepiej nie wywoływać zbyt wielkiego szumu wokół żadnego z nich i nie szukać powodu do kłótni. Jednak nie podobało jej się to życie, zresztą od samego początku.

Od czasu do czasu wykradała chwilę dla siebie i sama szła na przystań, zwykle wieczorem, gdy położyła Siverta spać. Nieraz kąpała się w fiordzie i siadała nago oparta o ścianę szopy na łodzie, pozwalając łagodnej wieczornej bryzie osuszyć ciało i włosy. Nieuchronnie jej myśli wędrowały w takich chwilach ku Jo. Tego lata nie zawitał jeszcze do Stornes żaden Cygan, nie słyszała też, by pojawił się w którymś z sąsiednich gospodarstw. Ale przyjdą, jak tylko ich bieda przyciśnie.

Kiedy tak siedziała mokra i naga przy szopie na łodzie, odżywały w jej pamięci wspomnienia. Czasem obrazy były tak wyraziste i żywe, że aż ją przerażały. W takich chwilach uświadamiała sobie, jak wygląda jej życie. Zdała sobie sprawę, że żyje w ciągłym napięciu i niezadowoleniu, pozwala mężczyźnie, którego nie kocha, by ją brał i posiadł na własność, a przy tym udaje, że tak jest dobrze, choć nienawidzi każdej spędzonej z nim sekundy. Łatwiej chyba znosić to zimą, pomyślała. Ale kiedy przychodziło lato, wracały przeżycia sprzed paru lat i marzenia. I ta dręcząca tęsknota, która sprawiała, że czuła się chora, gdy pragnienia stawały się zbyt silne, chociaż za wszelką cenę usiłowała je stłumić. Nie miała już na nic nadziei, nie miała za czym tęsknić. Ale marzenia…

Odchyliła głowę i przymknęła oczy. Ujrzała w wyobraźni obraz Jo. I poddała się wspomnieniom o tamtym wieczorze, który spędzili razem tu nad fiordem; doznanie było tak silne, że niemal czuła zapach nagiego ciała Jo, jego ciężar, ciepło pożądliwych dłoni. Jego usta, język.

Westchnęła rozmarzona i położyła się na trawie. Nie zdając sobie dobrze sprawy z tego, co robi, zaczęła pieścić swoje ciało. Przesunęła dłońmi po piersiach, w dół brzucha, wzdłuż bioder. Nagle drgnęła. Jedna dłoń znalazła drogę między nogami, a dwa palce wślizgnęły się głębiej. Jęknęła z rozkoszy i rytmicznie wsuwała i wysuwała palce. W jednej chwili poczuła, jak coś w niej narasta, pozazmysłowa przyjemność i błogość, uczucie, którego nie dało się powstrzymać. Było silniejsze niż wszystko inne i porwało ją w wirującą otchłań czystej rozkoszy, jakiej nie doznała od czasu, kiedy była z Jo. Tylko on potrafił doprowadzić ją do tego stanu. Z drżeniem poddała się, skuliła, czując w podbrzuszu rytmiczne skurcze.

Kiedy oprzytomniała, przeraziła się. Gwałtownie usiadła i rozejrzała się wokół ze strachem w oczach. Nasłuchiwała. Wszędzie panowała cisza. Mali słyszała jedynie bicie własnego serca i cichy plusk fiordu. Od czasu do czasu znad szkierów zaskrzeczał kulik. Popatrzyła wzdłuż swego ciała i podciągnęła kolana pod brodę. Co ona zrobiła? Twarz paliła ją z podniecenia i ze wstydu.

Nie wiedziała, że tak można, że tak też… Pośpiesznie wstała, sięgnęła po ręcznik, wytarła się i włożyła ubranie. To, czego się dopuściła, na pewno jest grzechem, pomyślała. Obraza boska! Nic innego. Być może to nawet nie jest normalne. Mimo to nie żałowała. Ciepłe, odprężające uczucie zadowolenia nie opuszczało jej. Po raz pierwszy od chwili, gdy kochała się z Jo, zdała sobie sprawę, jak desperacko jej ciało łaknęło dokładnie tego, owego cudownego, w pełni niekontrolowanego przeżycia, które przeszyło ją niczym błyskawica, i całkowitego zaspokojenia, które ją potem ogarnęło. Czuła się jak nowo narodzona, drżąco łagodna i odprężona.

Szybko przebiegła przez ogród w obawie, że jednak ktoś ją widział. Ale wokół panowała zupełna cisza, nie dochodziły odgłosy rozmów ani ludzkich kroków. Mali zatrzymała się, odwróciła i spojrzała w dół na przystań. Wiedziała, że zrobi to znowu. To było najbliższe spotkanie z Jo od chwili, kiedy wyjechał. Nawet jeśli to grzech, zrobi to jeszcze wiele razy, skoro już wie, że wystarczy zamknąć oczy i wyobrazić sobie, że to Jo zabiera ją w oszałamiającą podróż rozkoszy i pożądania. Nikt się o tym nie dowie, a jeden grzech więcej czy mniej? Jakie to ma znaczenie? Żadnego, skoro to takie cudowne: można żyć długie lata, karmiąc się w ten sposób, pomyślała i zdała sobie sprawę, że się uśmiecha.

Żniwa w dolinie dobiegły końca, a siano z górskich pastwisk skoszono i zwieziono pod dach. Wszyscy wybierali się na hale, Mali, Johan, Sivert i parobcy. Ingeborg również miała w tym roku im towarzyszyć, żeby uczyć się rozmaitych prac od Ane. Zostało już bowiem ustalone, że Ane i Aslak pobiorą się na jesieni, i należało się liczyć z tym, że Ane będzie przy nadziei i w związku z tym będzie musiała zostać we dworze. Niewykluczone, że w przyszłym roku jej obowiązki na pastwiskach przejmie zatem Ingeborg. Nikt nie wiedział tego na pewno, ale mogło się tak ułożyć. W każdym razie należało się przygotować na taką ewentualność. Johan podtrzymał swą obietnicę, że w prezencie ślubnym podaruje młodym niewielką działkę w górach przy letnich oborach wraz z niedużym otaczającym ją poletkiem, pod warunkiem jednak, że Ane zostanie na służbie w Stornes również po ślubie, nawet gdy zostanie matką. Dziewczyna obiecała, że nie odejdzie, czerwieniąc się przy tym i spuszczając wzrok. Mali stwierdziła, że jeśli Ane urodzi dziecko, mimo wszystko będą musieli się rozejrzeć za nową służącą, przynajmniej na jakiś czas, żeby odciążyć Ane tuż przed, a także zaraz po porodzie. Nie wiadomo zresztą, czy starczy jej zdrowia. Ale zajmą się tym, gdy przyjdzie pora, nie warto martwić się na zapas, pomyślała. Szczerze życzyła jej tego szczęścia, które Ane najwyraźniej znajdowała u boku Aslaka.

Johan obiecał Sivertowi, że pojedzie w góry na Simie, i malec wprost nie mógł się doczekać tego dnia. Między chłopcem i klaczą nawiązała się niezwykła więź, nawet Mali musiała to przyznać. Jak gdyby istniała między nimi nić porozumienia, jakby mówili tym samym językiem. Wielkie zwierzę zachowywało się ostrożnie i pokornie niczym ułożony pies, gdy chłopiec był w pobliżu, jak gdyby rozumiało, że ma do czynienia z dzieckiem i musi na nie uważać. Początkowo Mali nie podobało się, że Johan zostawia syna z koniem na dziedzińcu bez opieki. Pociła się ze strachu, widząc, jak malec siedzi między przednimi nogami Simy i wyjmuje jej kleszcze. Ten wysysający krew pasożyt atakował głównie konie i krowy, lecz zdarzało się, że Mali znajdowała go też na swojej skórze. Używała wtedy tłuszczu, żeby go wyjąć. Musiała to robić bardzo ostrożnie, bo jeżeli kawałek główki kleszcza został w ciele, łatwo można było dostać zapalenia. Na zwierzętach żerował dopóty, dopóki nie wypełnił się krwią, wtedy sam odpadał niczym wielka jagoda.

Po jakimś czasie Mali przestała się niepokoić o Siverta. Albo Sima nie była jak inne zwierzęta, albo chłopiec nie był jak inne dzieci. Pewnie po trochu jedno i drugie, pomyślała, przyglądając się obojgu.

Plotka o tym, że Johan kupił nową klacz i podarował ją swemu synowi, rozeszła się szybko. Większość ludzi nie przyjmowała tego drugiego dosłownie. Nie daje się przecież drogiego konia trzyletniemu dziecku, nawet jeżeli jest dziedzicem Stornes, gadali we wsi. Kiwali głowami, uznając, że Johan rzeczywiście czasami zachowuje się „dziwacznie" w stosunku do syna. Co do tego, że klacz była niezwykła, nikt z tych, którzy przychodzili obejrzeć nowy nabytek, nie miał wątpliwości. Większość przystawała z zachwytem nad pięknym, dobrze zbudowanym zwierzęciem, prawie nikt nie widział jeszcze konia o podobnym umaszczeniu. Odkąd klacz pojawiła się w gospodarstwie, wiele godzin zeszło na dyskusjach na jej temat – zarówno na dziedzińcu Stornes, jak i w innych dworach i zagrodach. Znaleźli się i tacy, którzy od razu zadeklarowali chęć kupna jej potomstwa. Ludzie nie mogli wyjść z podziwu, widząc, jak Mały Sivert obchodzi się z klaczą.

– Co takiego, u licha, jest w tym dzieciaku? – dziwili się. -Taki mały, a koń chodzi za nim jak jagnię. Dzieci zwykle boją się koni, w każdym razie gdy mają niewiele ponad trzy lata.

– Ale nie Sivert – odpowiadał Johan, z trudem kryjąc dumę. – Chłopak nigdy nie bal się zwierząt. I ma podejście do koni, chyba widać.

Tak, widzieli to. Klepali bezwiednie Siverta po główce i wymieniali pełne podziwu spojrzenia.

– Sima jest moja – mówił Sivert, podnosił zawadiacko wzrok na nieznajomych i ostrożnie gładził konia po pysku. – Plawda, tato, ze Sima jest moja?

– Najprawdziwsza prawda, synu – odpowiadał Johan, potakując głową.

Ludzie wracali do domu i gadali o Johanie Stornesie, któremu chyba pomieszało się w głowie. Dać synowi takiego konia! Jednakże nie widzieli dotąd drugiego człowieka, który byłby bardziej dumny z syna. Za dużo dobrego naraz, uważało wielu. Może po prostu jest bardziej zwariowany na punkcie syna niż inni ojcowie, ponieważ jakoś nie zanosiło się na to, by w jego domu pojawiło się więcej dzieci. Ludzie po trosze dziwili się Johanowi, lecz musieli przyznać, że trafił mu się niezwykle śliczny i mądry potomek.

– Nie jest zbyt podobny do ojca – mówili chłopi o Sivercie, gdy Johan ich nie słyszał. – Ani z wyglądu, ani z charakteru. Urodę i usposobienie ma raczej po matce – dodawali.

Na szczęście tego lata klacz bardziej pochłaniała ich uwagę.

Dla Johana były to tak czy owak dobre dni. Mali zachowywała się cierpliwie i rzadko wszczynała kłótnie. Sprawia wrażenie dziwnie odmienionej, myślał często Johan, jakby nieobecnej. Zauważył, że w Mali pojawiło się coś nowego, coś miękkiego, czego u niej nie widział przez wiele lat. Uderzyło go, że czasami jakby płonęła. Nie pamiętał jej takiej, ale przypominał sobie niejasno, że już kiedyś miała w sobie coś podobnego. Dawno temu, zanim urodził się Sivert…