– Dziękuję baldzo! – zawołał i zarzucił jej ręce na szyję. -Mogę jesce cekolady?

Mali nie potrafiła synkowi odmówić i dała mu duży kawałek. Potem ubrała chłopca i razem z prezentami zabrała na dół.

Beret już zeszła do salonu. Schudła i posiwiała od czasu, kiedy zabrakło Siverta, zauważyła Mali. Nie przypuszczała, że teściowa tak to przeżyje; być może była bardziej związana z Sivertem, na swój szczególny sposób, niż Mali sądziła. Parę razy próbowała rozmawiać z Beret o Sivercie, ale tamta tylko jeszcze bardziej zamykała się w sobie i patrzyła gdzieś w dal nieobecnym, pozbawionym życia, szarym wzrokiem.

Mali uznała, że nie powinna się spodziewać, że teściowa nagle zechce dzielić się z nią swymi najskrytszymi myślami. Lub uczuciami, jeśli jakieś miała. Mali zawsze wątpiła w to, że matkę Johana stać na wzruszenie, ciepły gest lub chwilową słabość i prawdziwe łzy, może poza sytuacjami, kiedy rozczulał ją Mały Sivert. Teraz nie była już tego taka pewna. Zdarzało się bowiem, że czasami, gdy Beret myślała, że nikt jej nie widzi, Mali dostrzegała w jej spojrzeniu jakiś ból i bezradność. Nigdy jednak nie trwało to wystarczająco długo, by mogła nabrać pewności, a i Beret nigdy nie próbowała z Mali rozmawiać, nigdy nie szukała u niej pociechy. Tylko Mały Sivert potrafił wywołać uśmiech na poszarzałej twarzy babci.

– No nie, kto to przyszedł? – zawołał Johan i podrzucił syna wysoko w powietrze, aż ten krzyczał z radości. – Czy ktoś ma tu dzisiaj urodziny?

– Tak, ja! – odpowiedział Mały Sivert zachwycony. – Tsy lata!

– Koniec świata! – rzekł Johan i uśmiechnął się. – Już tak się zestarzałeś? W takim razie nie jesteś już małym dzieckiem, lecz wyrosłeś na tyle, żeby dostać swoją własną sypialnię obok naszej, mamy i mojej – dodał, rzucając krótkie spojrzenie w stronę Mali.

Serce w Mali zamarło. Myślała, że uda jej się jeszcze trochę odsunąć w czasie ten moment, ale Johan najwidoczniej tylko czekał na odpowiednią okazję. Nie mogła się sprzeciwić, bo wszystkim wydałoby się to dziwne i nienaturalne.

– Tata ma jeszcze coś dla ciebie. Ale najpierw musimy się ubrać i wyjść na dwór.

– Na dwól? – spytał Mały Sivert, nie rozumiejąc. – Packa jest tam?

– Tak – odparł Johan i Mali zauważyła w jego oczach błysk dumy. – Paczka jest na zewnątrz. Jest baardzo duża, zobaczysz, tak duża, że nie dałem rady wnieść jej do domu.

Mali zastanowiła się, co takiego Johan teraz wymyślił. Mały Sivert w największym pośpiechu wciągnął na siebie kurtkę i czapkę, owinął się szalikiem i podreptał za ojcem. Mali zauważyła, że nawet Beret wstała i ruszyła za nimi, stanęła tuż za Mali.

Na dziedzińcu stał Gudmund i trzymał na uwięzi młodą, błyszczącą kasztankę z grzywą jak złocisty jedwab i ogonem tej samej barwy. To najpiękniejsza klacz, jaką Mali w życiu widziała. Nigdy nie spotkała takiej kombinacji kolorów. Musiała sporo kosztować, pomyślała. Johan nie kupił chyba chłopcu konia na własność? Ojciec wziął małego Siverta na ręce i ruszył w stronę Gudmunda. Mali powoli podążyła za nimi.

– Co ty, Johan… – rzekła nieco zbita z tropu. – Coś ty wymyślił? Klacz!

– Dziedzic Stornes powinien mieć swoją klacz – odparł Johan i uśmiechnął się dumnie niczym mały chłopiec. -Nasza stara szkapa i tak będzie wkrótce potrzebowała zmienniczki – wyjaśnił.

Podeszli bliżej do Gudmunda. Kasztanka odwróciła ku nim łeb i zarżała, a wtedy Johan wyjął z kieszeni kawałek brązowego cukru i podał Małemu Sivertowi.

– Daj swojej klaczy trochę cukru – zaproponował. – Bo to jest twój koń, chłopie.

– Mój koń? – spytał Mały Sivert z niedowierzaniem i popatrzył wielkimi oczami na ojca. – Tylko mój? Mój koń, tylko mój?

– Tylko twój – przytaknął Johan. – Przywitaj się z nim teraz i daj mu cukier.

Nie okazując ani trochę strachu, chłopiec otworzył maleńką piąstkę i przysunął ją tuż przed chrapy konia. Klacz powąchała i ostrożnie zlizała cukier. Potem przytuliła swój ciemny, miękki pysk do chłopca.

– Jak ona się nazywa? – spytał Mały Sivert i bez lęku poklepał zwierzę po łbie.

Przysunął buzię do klaczy i szeptał jej niezrozumiałe, pieszczotliwe słowa. Mali stała gotowa do obrony, gdyby kasztanka usiłowała zaatakować chłopca lub zachowywała się niespokojnie. Wydawała się bardzo duża, imponująco duża, ale wyglądała na spokojną i przyjaźnie usposobioną. Widać przywykła do obcowania z ludźmi.

– Myślałem, żeby nazwać ją Sima – zwrócił się Johan do Siverta. – Od pierwszych liter imion twojego i mamy – dodał i rzucił szybkie spojrzenie w stronę Mali. – Trochę mi przypomina ciebie – szepnął. – Widzisz, ma twoje kolory, jest brązowa, jak twoje oczy, i ma złocistą grzywę i ogon, niczym twoje włosy…

A więc ten koń jest wyrazem miłości do nich obojga, pomyślała Mali. Nazwany od pierwszych liter ich imion: „si" od Siverta i „ma" od Mali. W dodatku Johan pamiętał o jej kolorach. Oszołomiona pokręciła głową i przyznała, że nigdy nie zrozumie tego człowieka. Potrafił zachowywać się jak ostatni drań i egoista, twardy, zimny i wrogi. I nagle wpada na coś takiego jak to: przychodzi ze wspaniałą klaczą do dziecka, które skończyło dopiero trzy lata! W dodatku zadaje sobie tyle trudu, by wyszukać niezwykle piękny okaz, ponieważ chciał, żeby koń „miał jej kolory". Nigdy by nie podejrzewała, że Johan w ogóle wie, jaki ona ma kolor oczu czy włosów!

Johan wsadził Małego Siverta na grzbiet zwierzęcia i mocno przytrzymał.

– Nie. Johan – zawołała Mali przestraszona. – On jest jeszcze za mały…

– Wcale nie jest za mały – zaprotestował Johan. -Chcesz się przejechać dookoła podwórza, chłopie?

Oczy Małego Siverta promieniały, mocno chwycił za złocistą grzywę. Kiwnął głową. Gudmund ruszył powoli, prowadząc konia za uzdę, a Johan szedł obok i trzymał syna. Mali przyglądała się im pełna obaw. Być może to coś więcej niż zwykły prezent urodzinowy, zastanowiła się nagle. Możliwe, że to zadośćuczynienie dla chłopca i dla niej za to, co się wydarzyło niedawno w pralni. Nie wiedziała. Ale już wcześniej poznała Johana od tej strony; czasem zachowywał się, jakby uważał, że może podarunkami okupić złe uczynki, których wprawdzie żałował, ale o których nie potrafił później rozmawiać ani za nie przepraszać.

– Nareszcie, jestem wykończona ze strachu – powiedziała, kiedy Johan postawił chłopca na ziemię. – To z pewnością bardzo drogi koń, najpiękniejszy, jakiego kiedykolwiek widziałam – wyznała. – Ale mały ma dopiero trzy lata, Johan.

– Lecz jest dziedzicem Stornes – odparł Johan z dumą. – I moim synem – dodał i wziął chłopca na ręce. – Gudmund zaprowadzi Simę do stajni, a my pójdziemy do domu coś zjeść – zwrócił się do Małego Siverta. – Później do niej zajrzymy, żeby dać jej siana.

– I wody – stwierdził Mały Sivert z powagą. – Ona tez musi pić, tato.

– Pewnie! – roześmiał się Johan i uściskał chłopca. – Że też mogłem o tym zapomnieć. Dobrze, że Sima jest twoja, bo na pewno będziesz o nią dbał, wiem o tym.

Beret również miała podarunek dla wnuka: zrobiła mu na drutach sweter i czapkę. Mały Sivert ledwie zwrócił uwagę na prezent od babci, zaaferowany bez przerwy mówił tylko o koniu, ale Mali podziękowała teściowej w jego imieniu za piękną robótkę. Beret tylko skinęła i nie odezwała się.

Kiedy wreszcie zasiedli do spóźnionego śniadania, Johan ponownie zabrał głos.

– Tak, teraz jesteś już dużym chłopcem – zaczął i spojrzał na Małego Siverta. – Tak dużym, że nawet masz własnego konia.

Nagle głos mu uwiązł w gardle, a oczy zaszkliły się. Przerwał więc i upił łyk kawy. Następnie poklepał malca po głowie.

– Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin, Sivercie Stornes!

Mali żuła powoli kawałek chleba, który miała w ustach. Czuła, że wydarzyło się zbyt wiele i zbyt szybko jak na jeden dzień. Chłopiec skończył zaledwie trzy lata i nagle miał się przenieść do osobnej sypialni, opiekować własnym koniem i przestać być małym dzieckiem. Ogarnęła ręką włosy i posmutniała. Niewiele mogła na to poradzić. Sivert był synem ich obojga, nie tylko jej, i nie tylko ona o nim decydowała. Już nie. Musiała się z tym pogodzić. Nie wiedziała tylko, że trzecie urodziny staną się wyraźnie zaznaczonym momentem przełomowym w jego życiu. Gdyby ją uprzedzono, próbowałaby może temu przeszkodzić, w każdym razie przesunąć jeszcze o rok.

No to ją mają, zarówno Johan, jak i Beret, pomyślała. Na pewno wspólnie przygotowali niespodzianki na dziś. Musiała więc robić dobrą minę do złej gry i ułatwić synowi przystosowanie się do zmian, a zwłaszcza przeniesienie się do własnego łóżka. Obawiała się, że mu się to nie spodoba, sama zresztą też nie była zachwycona. Nie mogła się oswoić z myślą, że będzie musiała wrócić do łóżka Johana. Zbyt dobrze jednak zdawała sobie sprawę, że i w tej kwestii niewiele mogła poradzić.

Dla Małego Siverta był to wielki dzień, lecz skończył się płaczem. Już po śniadaniu Johan wziął Mali na stronę i powiedział, że będzie musiała przygotować „sypialenkę" dla syna na poddaszu. Łóżko już tam stało, resztę miała urządzić według własnego uznania, tak żeby chłopiec czuł się jak u siebie. Mówiąc to, Johan nie patrzył jej w oczy.

– Chyba się z tym aż tak nie śpieszy – zaprotestowała cicho. – Możemy przecież…

– Trzeba to zrobić dzisiaj – Johan nie pozwolił jej dokończyć. – Wystarczająco długo z tym zwlekałaś – dodał.

W tym czasie, kiedy Sivert, nie posiadając się ze szczęścia, zajmował się klaczą, Mali musiała przygotować dla niego na górze osobną sypialnię. Pokój sąsiadował przez ścianę z sypialnią jej i Johana, pocieszała się więc, że usłyszy małego, gdy ten obudzi się w nocy. Jednak to mizerna pociecha. Wstawiła do pomieszczenia komódkę, miskę do mycia i dzbanek, a na ścianie powiesiła makatkę, którą sama utkała. Kiedy skończyła, przystanęła i rozejrzała się. Pokój nie był nieprzytulny, ale Mały Sivert będzie taki samotny. Podobnie jak i ona. Uderzyło ją, że chłopiec najprawdopodobniej szybciej przystosuje się do zmian niż ona sama – długo będzie tęsknić za jego ciepłym, delikatnym ciałem. Myśl o tym, że znowu co noc będzie zasypiała w ramionach Johana, nie dodawała jej otuchy. Wprost przeciwnie.